Nowa wersja – 18.06.2025r.
[Rosita]
– Rocio tu jest – powiedziała nagle Thais: – Ale jeśli chcecie z nią rozmawiać, to osobno.
To niemożliwe…
– Dlaczego osobno? – spytała mama.
– Sheila zabroniła nam w ogóle o tym mówić, jak któraś z was zostanie to będzie mniej podejrzane.
– Powinnaś pójść do niej pierwsza, Rosita – oznajmiła mama, patrzyła chłodno na Thais i choć tego nie okazała w żaden sposób, czułam od niej złość dominującą nad niepokojem.
Nie mogłam wydusić z siebie słowa.
– Rosita? – Mama spojrzała na mnie.
Rocio. Rocio tu jest. Mogę ją zobaczyć, ale… Co miałabym…? Nigdy mnie nie chciała. Jesteśmy sobie zupełnie obce, może ona wcale nie chce tego zmieniać?
– Może… Może coś byś sobie przypomniała? – wydusiłam. Rocio nigdy nawet nie próbowała dowiedzieć się co ze mną. Nie chcę czuć tych wszystkich negatywnych emocji, które do mnie żywi.
– Nie przypomniałam sobie niczego przez tyle lat, te wspomnienia już nie wrócą. Nie chcesz jej poznać?
– Sama nie wiem… Pytała kiedykolwiek o mnie? – Popatrzyłam to na mamę, to na Thais.
– Nigdy potem jej nie widziałam – powiedziała mama.
– Nie ma takiej opcji – odpowiedziała Thais: – Ona nie jest już sobą.
– Co jej jest? – Podeszłam do mamy wtulając się w jej bok.
– Zobaczycie. To raczej się wam nie spodoba.
~*~
[Chaos]
Thais prowadziła mnie na sam koniec korytarza, w ślepy zaułek.
– Zaczekaj tutaj. – Podeszła do samej ściany, zastukała dwa razy kopytem, po czym stanęła obok mnie te parę kroków dalej.
Kawałek skalnego podłoża oderwał się i uniósł. Zbliżyłyśmy się do powstałego otworu. Na dole czekał ogier z zielonym kryształem na szyi. Skinęli sobie nawzajem z Thais łbami, dopiero wtedy mocą podstawił oderwaną skałę jako zejście.
Ześlizgnęłyśmy się do kolejnych podziemi. Świecące pnącza porastały ściany, Thais wzięła od ogiera naszyjnik z zielonym kryształem.
– Jakie właściwości mają zielone kryształy? – zapytałam gdy ruszyłyśmy dalej. Korytarz się poszerzał, otwierając się na coraz większą, zasnutą półmrokiem przestrzeń, strop niemal dotykał moich uszu.
– To zaledwie połowa jednego kryształu, musisz przynajmniej ją trzymać, inaczej z nią nie porozmawiasz. Pokaże ci o co chodzi. – Poprowadziła w ciemność, aż do jamy z zerwanym w połowie sklepieniem, jej otwór przechodzący przez kilka warstw ziemi sięgał nieba. Rocio tam leżała, w cieniu pod jej pozostałościami, strop był na tyle nisko że musiała wcześniej wejść pod niego trzymając głowę na poziomie linii grzbietu.
– Wstań – kazała Thais, a kiedy Rocio wykonała polecenie dodała: – Podejdź do nas.
Słońce rozświetliło pysk Rocio, wyprany z emocji, puste oczy i zielony kryształ, stopiony z jej ciałem, tuż pod szyją, w klatce piersiowej.
– Co to ma znaczyć? – Zachowałam neutralny ton, posyłając Thais surowe spojrzenie.
– Nic na co by się nie zgodziła. Sama tego chciała, prawda Rocio?
– Tak. – Jej głos brzmiał nienaturalnie, jakby nie należał już do żywej istoty.
Rosita nie może jej zobaczyć w takim stanie.
– Jeden zielony kryształ składa się z dwóch części, jeśli mu pozwolisz uczyni cię niewolnikiem, jedna z jego części połączy się wtedy z twoim ciałem, jego druga połowa pozwala kontrolować cię poleceniami, ale też myślami. Więc jeśli chcesz zapytać ją o cokolwiek musisz go trzymać, ona nie ma już świadomości. Albo mogę to zrobić za ciebie.
– Jeśli to prawda, to dlaczego jej na to pozwoliliście? – Wyłapałam tupot przebiegającej w korytarzu myszy, kątem oka widząc zaledwie jej cień. Czyżby Irutt? Aczkolwiek równie dobrze mógłby być to zwykły gryzoń.
– Midnight robiła eksperymenty dla Mago... – Thais skierowała uszy w tamtą stronę, obejrzała się, wpatrując w ciemność: – A to jeden z nich. Chcieli sprawdzić do czego służą poszczególne kryształy.
– Można go usunąć?
– Tego nie wiem. Rocio, odpowiedz na jej pytania. – Thais stanęła w wyjściu, tyłem do nas, rozglądając się po korytarzu.
– Jak się poznałyśmy? – Spojrzałam w pozbawione wyrazu oczy Rocio.
– Nie masz dostępu do tych informacji.
– Pozwalam ci odpowiedzieć – powiedziała Thais, wciąż sprawdzająca korytarz, wychyliła się z jamy.
– Nie macie dostępu do tych informacji.
– Wyjaśnij.
– Nie macie dostępu do tych informacji.
Westchnęłam.
– Co możesz mi powiedzieć o Angusie? – spytałam.
– Nie macie dostępu do tych informacji.
– Kochałaś swoją córkę?
– Córki – poprawiła Thais.
– Nie mogę odpowiedzieć na żadne twoje pytanie – powiedziała niemal jednocześnie Rocio.
– Starszą zostawiła na pewną śmierć, a Rosita z tego co słyszałam się przez nią pochorowała. Midnight ciągle tam wracała, do niego.
– Kogo?
– Jupitera. Rocio to jedna z jego niewolnic, Midnight też lubiła je torturować… – Thais trzepnęła głową, z obrzydzeniem wypisanym na pysku, zwiesiła ją.
– Dlaczego nie słucha twoich poleceń, przez twoje inne osobowości?
– To tak nie działa. – Spojrzała na mnie spode łba: – Irutt podmieniła kryształy, zresztą sama spróbuj. – Podała mi naszyjnik.
Złapałam go w zęby: – Rocio, kochałaś Angusa?
– Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.
– Dlaczego?
– Nie macie dostępu do tych informacji.
– Mówiłam, a wy mi nie wierzycie – skomentowała Thais. Wtem zaskoczyły nas czyjeś kroki, ktoś się zbliżał, w ciemności dostrzegłam jego sylwetkę…
[Rosita]
Trawa rosła tutaj równie dobra co w naszej dolinie o tej porze. Jadłam ją razem z Karyme, starając się ukryć przed nią swój brzuch, zasłaniałam go głową, nogami, ciągle wątpiąc że to tak naprawdę cokolwiek daje.
– Możemy porozmawiać?
– Zależy o czym… – Nie szukałam z nią kontaktu wzrokowego.
– Zostaję tutaj. Przepraszam za wszystko... – powiedziała obojętnym tonem, pewnie spowodowanym tym co podawała jej Thais, ale wiem że naprawdę żałowała.
– Chyba tak będzie lepiej. – Ulżyło mi, choć nie wiem czy powinno.
– Tak, tu jest moje miejsce.
Cały czas miałam przed oczami jak zabiła… Feniks. Mimo że zrobiła to przez swoją chorobę, to nie wyobrażałam sobie by mogłybyśmy się znów przyjaźnić jak dawniej.
– To czego się tu nauczyłam ma więcej sensu niż to co mówiła twoja matka – dodała Karyme.
– Nieprawda, mama dobrze nas uczyła, to oni wmawiają ci że jednorożce są złe po to byś je zabijała. Nie słuchaj ich.
– Przecież wszystko co się stało to wina Irutt, wydała cię przed stadem, sprzymierzyła z Tizianą, która torturowała twoją matkę…
– Torturowała? – Otworzyłam szerzej oczy, kierując uszy do tyłu i cofając się o krok, przecież zdawałam sobie sprawę że jej rany są rozległe.
– Yhym...
– Co... Co jej…?
– Myślałam że już ci powiedziała, obiecałam nic nie mówić na ten temat.
– Czyli widziałaś jej rany?
– Tylko przed tobą je ukrywa... Wszyscy widzieli.
Myśli że jestem tak wrażliwa jak moja biologiczna matka? Może i ma rację… Ale wolałam jak mama uczyła mnie być silną.
~*~
[Pedro]
Serafina szła równo ze mną, mijaliśmy zakopane w śniegu, ogołocone szkielety. Przy każdym zatrzymała się na chwilę, przyglądając się i stwierdzając że i tak nie jest w stanie ich rozpoznać i ma nadzieje że to nie jest nikt jej bliski. Ja też miałem taką nadzieje. Pocieszałem się myślą że żaden z tych szkieletów nie ma zdeformowanych przednich nóg.
Zza horyzontu zaczęło wyłaniać się stado na czele z Ivette i kasztanową klaczą z długą ciemnobrązową grzywą.
– Kto to jest? – Serafina przyspieszyła, jej kroki, ton głosu i nieprzyjemny wyraz pyska zdradzały zdenerwowanie, nie odrywała od tej dwójki wzroku, jakby stado należało do niej i one właśnie jej je zepsuły: – Dlaczego zawracają?
Ruszyłem za Serafiną.
– Bardziej zasłużyłam niż jakaś obca żeby… – zdusiła w sobie krzyk, położyła uszy: – Ostatnio prawie zginęłam i co z tego? Moje wysiłki nie są docenione, gdyby to Chaos rządziła stadem to by były, taka jest prawda.
– I to wszystko przez to że jakaś klacz przy niej idzie? Przestań. – To absurdalne, czym ona się w ogóle przejmuje?
– Konie które idą na przodzie są ważne, nie rozumiesz? Pracowałam na to całe życie! – Obejrzała się na mnie: – Poza tym Ivette wybrała ją, bo ją słucha na każdym kroku, to jej służka, a nie zastępczyni, jakie ona może mieć pojęcie o stadzie? Nowych nie wybiera się na takie stanowisko.
– Seraf, nie znasz jej, zaczekałbym z jej ocenianiem. Zresztą po co miałabyś brać na siebie multum obowiązków? I być odpowiedzialna za wszystkich? Więcej z tym pracy i stresu niż pożytku. Nikt i tak nie byłby ci wdzięczny, wszelkie zasługi spływają na waszą przywódczyni i tyle. Mówię ci.
– Byłeś kiedyś w jakimś stadzie, tak na stałe? Bo mówisz o czymś o czym nie masz pojęcia. Owszem jest stres, są obowiązki, ale wszyscy wiedzą dzięki komu tak naprawdę jest lepiej. Mogłabym poprawić sytuację w stadzie, zwłaszcza teraz jak Ivette...
– Co Ivette?! – zawołała ostro nasza zadufana w sobie przywódczyni, znaleźli się zaledwie kilka kroków od nas, podbiegła do Serafiny, niemal ją tratując: – Najpierw uciekasz jak tchórz, a teraz jeszcze zwracasz się do mnie po imieniu?!
Mierzyły się wzrokiem, Serafina ściągnęła wargi, widziałem po jej minie że z trudem opanowuje nerwy. Ivette położyła uszy, prostując się bojowo, rozpostarła skrzydła. Miała mnóstwo drobnych ran na ciele.
Wymieniliśmy się z kasztanką spojrzeniami, wydawała się nieco zagubiona.
– Straciłam przytomność podczas walki, a nie uciekłam. Pani – podkreśliła Serafina, potrząsnęła głową, pokazując jej jeszcze w pełni nie zagojoną ranę pod grzywą.
– Pani, co z Gizą? – zapytałem.
– Ach! Ty musisz być Serafina, ale o tobie nie słyszałam… – wtrąciła nagle kasztanka.
– Bo jest nieistotny – stwierdziła Ivette.
– Nie martw się, Giza jest cała, widziałam ją zaledwie wczoraj, co prawda z daleka, ale i tak się liczy, prawda? – Kasztanka uśmiechnęła się do mnie miło. Miała naprawdę piękny uśmiech, nie sposób go nie odwzajemnić.
Ivette spiorunowała mnie wzrokiem, a potem ją.
– Ivette… – Kasztanka przechyliła ku niej głowę, patrząc jej w oczy i cofając gwałtownie uszy, na widok jeszcze bardziej wściekłej miny. Uśmiechnęła się do niej lekko, omal nie oparła o nią głowy, gdyby nie zatrzymała ją skrzydłem.
– Przestań.
Byłem w niemałym szoku, bo mimo wszystko spojrzenie Ivette złagodniało i nie przyciskała już tak mocno uszu do szyi.
– Jestem Pedro, a ty?
[Ivette]
– To moja nowa zastępczyni, Kometa... – odparłam, podejmując tę decyzje właściwie teraz. Wreszcie mam okazję zemścić się na Serafinie, za to jak mnie kiedyś potraktowała: – Długo będziecie opóźniać moje stado?
– Na niej też się znęcasz? – Serafina już wypatrzyła parę ran, kryjących się w gęstej sierści Komety, tak natarczywie się jej przyglądała.
– Dużo trenujemy, Ivette uratowała mi życie. – Kometa posłała mi kolejny uśmiech.
– Czy ona ma jakiekolwiek doświadczenie czy wybrałaś ją tylko dlatego że ją lubisz?
– Próbujesz rzucić mi wyzwanie? Jeśli nie, to się zamknij i dołącz w końcu do reszty – odpowiedziałam.
– Tobie nie, Komecie. – Popatrzyła na nią wyzywająco, Kometa położyła uszy.
Parsknęłam kpiąco, mierząc w oczy Serafine, zatrzymałam skrzydłem Kometę, przyciskając uszy do szyi: – Zastępców wybieram ja, jakbyś nie wiedziała. Szczerze jestem zdziwiona, zawsze całkiem dobrze pojmowałaś wszelkie zasady.
– Przywódczyni też nie wolno się znęcać nad swoimi zastępcami. Boisz się że przegra? To źle by o niej świadczyło.
– Za kilka tygodni, a może nawet jutro walczymy z Tizianą, nie potrzebuje rannych.
– Przecież stado nie jest na to gotowe.
– Nigdy nie będzie, nie zamierzam wiecznie uciekać.
– W takim razie po walce, o ile ją przeżyje…
– Oczywiście że tak! – przerwała jej Kometa: – I możemy walczyć nawet teraz.
– Nie. – Naprawdę myśli że jest gotowa? Ja trenowałam całe życie, a ona zaledwie kilka miesięcy i jeszcze jej nogi mogą odmówić posłuszeństwa, a Serafina z przyjemnością to wykorzysta, w ogóle nie mogą wiedzieć że Kometa jest kaleką.
– Walczmy.
– Powiedziałam nie! – Odwróciłam się do niej całym ciałem: – Zastępcą nie rzuca się wyzwań, nie rozumiesz? To wbrew zasadom.
– Ale to chyba moja decyzja? – Zastrzygła nerwowo uszami, patrzyłyśmy sobie w oczy: – Dam sobie radę, zaufaj mi. – Rzuciła szybkie spojrzenie na tylne nogi jakby chciała mi powiedzieć że z nimi wszystko w porządku. Próbowała udobruchać mnie uśmiechem.
– Do tej pory nie było wyzwań między zastępcami i nie zamierzam tego zmieniać, bo ty tak chcesz. – Popatrzyłam za siebie na Serafine, nie kryjąc wrogości: – Jesteś tu nikim.
– Nigdy nie widziałam byś zachowywała się tak wobec Feniks, aż tak bardzo ci na niej zależy?
– Aż tak bardzo jesteś zdesperowana by próbować ugiąć pod siebie zasady? Żałosne.
– Seraf, chodźmy już – powiedział Pedro: – Tak się na nią uwziełaś, a może jest dobrą zastępczynią?
– Na nikogo się nie uwzięłam, chcę tylko służyć stadu, mam sporą wiedzę, jestem szczera i pracowita, znam dobrze członków stada, uczyłam się całe życie by zostać zastępczynią, albo chociaż główną strażniczką, a ty wybierasz nowicjuszkę? Bo ją lubisz? To absolutnie nie profesjonalne z twojej strony.
– A ja myślałam że najważniejsze jest… Porozumienie – wtrąciła Kometa.
– Kometa jest o wiele lepsza od ciebie! Lepiej idź i przygotuj się do walki, albo się stąd wynoś jak tak bardzo ci się nie podoba. I ciesz się że jeszcze nie oberwałaś za te wszystkie słowa.
– Chodź, Serafina – Pedro ruszył ku stadu: – Narobisz sobie tylko kłopotów.
– Dyskusja z tobą i tak nie ma najmniejszego sensu, pani. – Za każdym razem jak Serafina mnie tytułowała, robiła to z nieukrywaną niechęcią, specjalnie by mnie jeszcze zirytować.
– Dyskusja to znaczy bycie wrednym? – spytała Kometa: – Wiesz… Ja też bym nie wybrała kogoś takiego, wyobrażasz sobie potem współpracę z taką osobą jak ty?
– Wracam dla stada, nie dla ciebie, pani. – Wreszcie poszła. Już myślałam że ją prędzej zabije niż w końcu sobie odpuści.
– Co to zastępczyni? W sensie co dokładnie się robi jak się nią jest? – szepnęła Kometa, przysuwając się do mnie.
Zarżałam na znak że ruszamy dalej i gdy prowadziłam znów stado w kierunku naszego dawnego domu, wyjaśniłam Komecie co i jak.
[Pedro]
– Nie chcę nic mówić, ale inny przywódca by cię przegonił za takie zachowanie – powiedziałem, jak tylko Serafina do mnie dołączyła: – Zachowywałaś się niemal jak ona. Co cię ugryzło?
Giza akurat rozmawiała z fioletowookim ogierem i nie chciałem im przeszkadzać, zwłaszcza jak już się upewniłem że faktycznie nic jej się złego nie stało.
– Nienawidzę niesprawiedliwości.
– Kometa nie ma w tym winy.
– Nie twierdze że ma, tylko… To powinnam być ja, ile jeszcze mam na to czekać?
– Może spróbuj w innym stadzie? Po czymś takim Ivette na pewno nie da ci żadnego dobrego stanowiska.
– Dziwnie się zachowywała, jak nie ona… Myślisz że to Irutt?
– Co?
– Znam ją od źrebaka, ona nie potrafi nawiązywać z nikim więzi. – Serafina spojrzała na nie, rozmawiające na przodzie, albo mi się wydawało, albo Ivette potrafiła się do Komety nawet uśmiechać. Przez chwilę jej skrzydło znalazło się nad grzbietem kasztanki, szybko je wycofała, odwracając na moment głowę.
– Od kiedy Kometa z nami jest, Ivette jest spokojniejsza – dołączył do nas Devon: – Odpuściła mi.
Obejrzeliśmy się na niego, miał trochę blizn, ale już zarastała je sierść.
– Początki były trudne, nawet ją uderzyła, ale po tym jak jej uciekła, nigdy więcej tego nie zrobiła i teraz dobrze się dogadują, mnóstwo czasu spędzają razem.
– Nie zaniedbuje przez to stada? – Serafina znów je obserwowała, nie działo się nic szczególnego, po prostu sobie rozmawiały.
– Nie bardziej niż wcześniej. W końcu kogoś polubiła, tym lepiej dla nas,
– Jakoś nie wygląda mi to na przyjaźń.
– A niby na co? – spytałem.
– Nigdy nie miała przyjaciół i nie wiem jakby się zachowywała w takiej sytuacji, ale… Mam wrażenie że to coś więcej.
– Nie wydaje mi się, w końcu to klacz – stwierdził Devon: – Niemożliwe by dwójkę klaczy łączyło coś więcej niż przyjaźń.
– Myślisz że Ivette to obchodzi?
– Jak dla mnie to wygląda jakbyś jej prawie że nienawidziła – powiedziałem: – Że wymyślasz takie rzeczy, zachowała się jak zachowała wobec Gizy… Zresztą za chwilę się dowiem czy wciąż ją gnębi, to wtedy jak tak jest, to masz pełne prawo się złościć i ja jej tego nie daruje, ale Kometę bym w to nie mieszał, nic ci nie zrobiła.
– Ivette w ogóle się Gizą nie interesuje – stwierdził Devon: – Tyle że nie ma też nic przeciwko byśmy się nią zajmowali i innymi.
~*~
W końcu zastałem Kometę samą, późnym wieczorem, Ivette gdzieś zniknęła, akurat mieliśmy postój. Ciągle jej pilnowała. Co ja się dziwie? Ktoś taki jak ona mógł ją uznać za swoją własność. Kometa z jakiegoś powodu siedziała na ziemi okrywając ogonem tylne nogi.
– Masz chwilę? – spytałem.
– Tak z parę minut? A o co chodzi?
Nigdy nie widziałem by ktokolwiek tkwił w tak niewygodnej pozycji.
– Słyszałem że cię uderzyła.
– A, to… Wiesz, czasem ma problemy z… Emocjami. Nie lubi jak przebywam z innymi końmi, także…
– To nie jest normalne, wiesz o tym?
– Mogę jej to wybaczyć, obie musimy się nauczyć… Lepszego zrozumienia drugiej osoby.
– Obie?
– Żyłam wiele lat w wąwozie, z dala od wszystkich, wiesz, zero kontaktu z innymi końmi.
Położyła się, oglądając w stronę Beerha, Enni i Ivette. Cała trójka zmierzała w naszą stronę.
– Czego od niej chcesz?! – Ivette przybiegła i wskoczyła pomiędzy nas, jakby mogła to zabiłaby mnie wzrokiem.
– Tylko sobie rozmawiamy, jestem pewna że wiesz że jesteś dla mnie najważniejsza i nawet jak będę miała mnóstwo… Osób to nic tego nie zmieni, wiesz to, prawda? – Kometa oparła głowę o jej skrzydło.
– Mówiłam ci coś… – Ivette obejrzała się na nią.
– Przecież inni wiedzą że się lubimy, dlaczego mam udawać że jest inaczej?
– Pani, nie ma czego się wstydzić, wiele koni okazuje sobie różnego rodzaju czułości – dodała Ennia: – Nawet zwykli znajomi. Niepotrzebnie się krzywdzisz i przy okazji Kometę. Podążaj po prostu za własnymi uczuciami.
– Fakt – dodałem, woląc nie wspominać o co podejrzewa je Serafina, a nawet jeśli to nic nikomu do tego, ich sprawa, mnie osobiście akurat to nie obchodzi.
– Po co ją zaczepiałeś? – spytała mnie Ivette: – Samą.
– Akurat po mnie nie powinnaś się spodziewać niczego złego.
– Próbowałeś nastawić ją przeciwko mnie?
– Nie – wtrąciła Kometa: – Tylko się martwił, w stadzie mówią tyle różnych słów…
– Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? – zapytałem przywódczyni: – Nie zrobiłaś najlepszego wrażenia.
– Byłam wściekła na Rositę i tyle. Zresztą czy Gizie dzieje się tu krzywda? – Położyła się obok Komety, Ennia i Beerh zerknęli na siebie, a potem na Ivette, która wciąż patrzyła na mnie.
– Skoro wszystko w porządku nic tu po mnie. – Poszedłem z powrotem do stada, oglądając się jeszcze. Może coś w tym było? Kometa właśnie wtuliła głowę w jej szyje, a ona okryła ją skrzydłem.
[Ivette]
Miała w oczach łzy.
– Kometa, Beerh cię tylko zbada, dobrze? Nie powinno boleć – powiedziała łagodnie Ennia, nie podobało mi się że się przy niej położyła. Ani że dotyka jej tylne nogi, przesuwając je bliżej siebie. Kometa cała się trzęsła, wtuliła się we mnie.
– Czyli będzie bolało?
– To mało prawdopodobne. Jakby zaczęło cię boleć to przerwiemy.
Zapadła chwila ciszy, Beerh zbliżył do niej róg.
– Nie nie, to przejdzie... – Kometa odsunęła się od niego: – Wstanę. – Wspięła się na przednie nogi.
– Leż spokojnie. – Ennia ściągnęła ją w dół pyskiem. Róg Beerha zaświecił tuż przy jej tylnych nogach.
– Już to przerabialiśmy – stwierdziłam: – Niby czego się boisz?
– Pomyśl o czymś miłym – doradziła Ennia.
– Nie bądź tchórzem – dodałam.
– Nie jestem – zaprzeczyła, zaciskając oczy, była tak blisko, jej zapach mnie obezwładniał i serce biło mi szybko bez powodu.
Beerh przestał ją badać i podzielił się wieściami z siostrą, ocierali przy tym o siebie rogi.
– Skurcz musi minąć sam, nie boli cię aż tak bardzo? – powiedziała potem Ennia.
– Nie, jest jak zwykle…
– Gdyby jej się pogorszyło, będziemy obok – powiadomiła mnie, zanim wraz z bratem zniknęli w lesie.
– Ivette... Ja... Wydaje mi się że... – Przez chwilę Kometa unikała mojego spojrzenia, ale kiedy w końcu spojrzała mi prosto w oczy to miałam ochotę odwrócić wzrok, czując jak serce podchodzi mi do gardła, zacisnęłam zęby. Chyba nie chce teraz...
– Odseparowujesz mnie od innych.
– Co?
Co?! To chciałaś mi powiedzieć? Parsknęłam, kładąc uszy:
– Chyba oszalałaś, to ty się do mnie przyczepiłaś!
– Bo ja... Praktycznie nie miałam szansy poznać nikogo innego. – Zapatrzyła się w ziemię, trzęsła się lekko: – Nie zostawisz mnie jak... Spróbuje? – Choć jej głos się nie zmienił, nadal był pewny, robiła jedynie zbyt długie przerwy w mówieniu. Chwilę temu przy Pedro nie posądziłabym ją o takie obawy.
– Możesz poznawać kogo chcesz, to śmieszne. – Buchnęłam powietrzem z chrap, odwracając głowę: – Ja niczego ci nie zabraniam. – Naprawdę jej na mnie aż tak zależy?
– To dobrze że tylko mi się wydawało... Przepraszam, że tak o tobie pomyślałam.
Może trochę w tym racji, ale niech nie myśli że przyznam to na głos, przez samą sobą też nie powinnam tego przyznawać. Nie jestem... Po prostu nie mam ochoty się dzielić, to nic nowego. Chociaż najwyraźniej nie istnieje osoba przeznaczona tylko mi i nikomu więcej.
– Zawsze będę cię lubiła najbardziej ze wszystkich. – Wtuliła we mnie głowę.
– Skończ już z tymi dziwnymi wyznaniami. I dość już tulenia, chodźmy spać. – Odepchnęłam jej głowę od siebie i położyłam się wygodniej.
– Tutaj?
– W pobliżu są strażnicy, lepiej dobrze się wyśpij, bo czekają nas ciężkie dni, chyba że zmieniłaś zdanie.
– Nie zmienię go, będę walczyć z tobą. To… Przyjemnych snów?
– Nawzajem.
***
[Kometa]
Podbiegłam do wyjścia zablokowanego kamieniami, których nie dało się przeskoczyć, oparłam się o nie przednimi nogami. Często tak robiłam, już nie próbując rozmawiać z dwójką stojących na zewnątrz koni. Nigdy się do mnie nie odezwali.
Wąwóz niestety nie niósł żadnych godnych zainteresowania dźwięków, ani zapachów, a jego drugi kraniec, zasypywał stos głazów – tworząc solidną i bardzo wysoką, też zbyt stromą przeszkodę, by się przez nią przedrzeć. Korzenie drzew umacniały piaszczyste ściany. Nie wolno mi opuszczać tego miejsca.
Zapomniałabym o niebie, to jedyna zmieniająca się część w moim życiu. Dlatego obserwacja chmur wydała mi się o wiele ciekawsza, ale nie na tyle by po raz kolejny odpuścić sobie bieg przy ścianach wąwozu na około, zmieniając gwałtownie kierunki, nie potrafiłam usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż chwilę. I w ten sposób w końcu wpadłam na jakiegoś konia...
Moje pierwsze spotkanie z tatą, i pierwsze poważne nieposłuszeństwo ze strony moich tylnych nóg, nie wiedziałam jak je zatrzymać, zachowały się tak jakbym nadal biegła, co skończyło się wywrotką.
Tata odwrócił głowę, w jego oczach tlił się smutek. To przeze mnie prawda?
Zakryłam je ogonem, patrząc skrępowana na wtedy obcego mi jeszcze konia, najchętniej bym się schowała. I jeszcze to dziwne uczucie, jakby moje serce znajdowało się w gardle. Położyłam po sobie uszy.
– To nie moja wina... – wypaliłam: – One same tak robią. Tylko jeszcze nigdy tak mocno. Zazwyczaj bardzo słabo, naprawdę, Laguna zawsze udaje że tego nie widzi, ale ja wiem że widzi... Mam tak od urodzenia...
– Kometa, tak? – spytał, siląc się na uśmiech, pierwszy uśmiech jaki zobaczyłam w życiu. Pomógł mi wstać.
– To moje imię... – Odwzajemniłam niepewnie tą dziwną mimikę pyska. Wtem znalazłam się bardzo blisko niego, objął mnie łbem, to było... Przyjemne. Wtuliłam się, zamykając oczy.
– Jestem twoim tatą...
– A co to znaczy?
– Naprawdę nie wiesz? – Zmartwił się, chociaż wtedy ciężko było mi to nazwać.
Pokręciłam łebkiem.
– Tata to ktoś kto dał ci życie, razem z mamą. Rodzina.
– Rodzina?
– Ktoś bardzo bliski, kto się tobą opiekuje i uczy różnych rzeczy, ktoś komu na tobie bardzo zależy.
– Naprawdę? – Wbiłam w niego podekscytowane spojrzenie: – Zostaniesz ze mną?
– Będę cię odwiedzał od czasu do czasu...
– I spędzimy razem czas. – Wtuliłam się mocniej, a właściwie obiłam się o niego niechcący, jeszcze bardziej radosna.
– Tak... – W jego głos wkradł się smutek... Nie rozumiałam dlaczego, byłam jeszcze mała, ale nawet jak dorosłam to trudno było mi zrozumieć, dopóki nie powiedział mi dlaczego…
***
– Kometa! – Głos Ivette wyrwał mnie z krainy wspomnień, podniosłam głowę. Już nie spałam, od kiedy wzeszło słońce, zamiast tego odpłynęłam w przeszłość. Podeszłam do niej, czekała na mnie kilka kroków dalej, obserwując jak stawiam tylne nogi. Teraz już normalnie.
– Ruszamy? – spytałam, oglądając się na zbliżające się do nas stado. Chyba jednak nie chciała, wbrew temu co mówiła żebym kogokolwiek poznawała, widziałam po jej minie, była taka smutna. Zresztą to by było nawet dziwne po tylu latach utrzymywania więzi tylko z tatą poznać nagle mnóstwo koni. Chciałabym, ale... Zaczekam jeszcze chwilę.
Ruszyłyśmy jak tylko stado doszło do nas. Wczoraj wytłumaczyła mi w skrócie na czym polega rola zastępczyni. To trudne. Wolałam jej nie mówić że nie wszystko zrozumiałam. Nauczę się w trakcie, albo dopytam.
– Opowiesz mi nieco więcej o swojej matce? – spytałam, idąc przy jej boku: – Nie miałyście żadnych przyjemnych chwil?
– A może ty opowiesz mi o swojej?
– Ym... Nigdy nie miałam mamy... – Zamiast podziwiać jej oczy pooglądałam sobie trochę topniejący śnieg pod naszymi kopytami, przyklejał mi się do szczotek pęcinowych, gęstych, sprawiających wrażenie jakbym miała grubsze nogi. Te Ivette wyglądały na smukłe, a białe włosy pęcinowe dodawały im uroku.
– A twój ojciec? Nie powiedział ci nic o niej?
– Jak byłam mała w ogóle nie wiedziałam co to rodzice. Dopiero tata mi wytłumaczył. Tak jak potrafił. – Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie.
Czułam jej wzrok na sobie, ale nadal nie chciałam podnosić swojego.
– Nie ważne. Powiedział ci coś o niej?
– Tak... Dużo o niej opowiadał i chciałam ją odnaleźć... – Jak dużo mogę jej powiedzieć? Tylko napomknę tato, wtedy nie złamie obietnicy.
– To czemu nagle zmieniłaś zdanie?
– Ja... Nie wiem gdzie jej szukać, może być wszędzie, nie wiedziałam że... To takie trudne, świat jest taki... Jakby się nie kończył.
– Tak tylko się wydaje.
– Pomogłabyś mi?
– Najwyżej po zwycieństwie z Tizianą.
~*~
[Ivette]
Pozwoliłam się przewrócić Komecie, nie kryjąc że zrobiłam to specjalnie. Westchnęła, uśmiechając się do mnie.
– Może za kilkadziesiąt lat mi dorównasz. – Ściągnęłam ją skrzydłami w dół, ku sobie.
– Może? – wysapała, wtulając głowę w moją klatkę piersiową. Rzeczywiście szybko się uczyła, ale wciąż nie narażałabym jej na prawdziwą walkę. Nigdy jej tego nie powiem, ale bałam się że mi zginie, a więcej tego chyba nie przeżyje
Ułożyła się obok, przyległyśmy do siebie.
– Potrafisz szybko reagować, wystarczy że ostrzegę cię przed atakiem, a ty w ostatniej sekundzie zrobisz unik, ale nie potrafisz przewidywać ruchów przeciwnika, nikt ci nie powie co zamierza zrobić – odparłam poważnym tonem, obracając się na brzuch: – Nie możesz walczyć.
– Kiedy ja nie zamierzam się poddać, chcę…
– A jak zginiesz? Co wtedy?
– A jak ty zginiesz? Nie chcę cię stracić.
– Niech ci będzie, zastanowię się nad tym, a na razie trenujmy dalej – Podniosłam się, strzepując z siebie ziemie.
~*~
[Rosita]
Spacerowałam wzdłuż splecionych drzew, na zewnątrz, czekając aż mama wróci od Rocio. Cienie zaczęły się wydłużać, a słońce chować za horyzontem, dopiero wtedy wyszła z jaskini Thais, a tuż za nią podążała mama i izabelowato-srokata klacz z zielonym kryształem na szyi, głowę trzymała wysoko, w przeciwieństwie do Thais. Nawet wyżej od mamy.
– Rosita, zbliż się do nas – odezwała się delikatnym głosem, zupełnie jak jej rysy pyska, a gdy stanęłam obok mamy, popatrzyła po całej naszej trójce bursztynowymi oczami, sprawiając wrażenie przyjaznej: – Jestem Sheila. – Zatrzymała wzrok na mnie, zaczęła opowiadać mi o przebiegu spotkania mojej mamy z Rocio, jakby tam była. Ale to nie miało sensu kiedy Thais zaprowadziła tam mamę w tajemnicy przed wszystkimi.
Thais nadal trzymała głowę blisko ziemi. Czułam jej bezsilność pomieszaną z gniewem.
– Nie lubię jak coś dzieje się bez mojej wiedzy, Chaos. Rosita. Thais – ostatnie imię Sheila podkreśliła, patrzyła na Thais łagodnie, jakby jej nieposłuszeństwo nie zrobiło na niej wrażenia, czułam że to jedynie poza: – Wiedziałam że wciąż jesteście bardzo lojalni wobec siebie, niczym prawdziwe rodzeństwo, dlatego nie dałam Troiowi prawdziwego kryształu. Przykro mi że mnie w pełni nie akceptujecie, ale twoja zdrada Thais to zbyt wiele.
– Byłam im coś winna, za wszystkie krzywdy, których dopuściły się moje osobowości – przyznała Thais.
– Dlaczego kazałaś jej ukrywać te wszystkie informacje? – powiedziała do Sheili mama.
– Wybacz, ale nie jesteś nawet członkiem mojego ugrupowania.
– Musimy jej pomóc – wtraciłam z łzami w oczach: – Musi istnieć sposób.
– To niemożliwe – odpowiedziała Sheila: – Nawet nie znam żadnego.
– Nie możesz jej tu więzić.
– Rocio podjęła taką, a nie inną decyzje, teraz należy do nas.
– Nie możesz!
– Rosita. – Mama objęła mnie głową, wtuliłam się w nią zalewając się łzami: – Musimy odpuścić.
– Nie… Nikt na to nie zasługuje, nie porzuciła mnie, bo jest okrutna, tylko przerażona – Wyrwałam się: – Nie zostawię jej w tym stanie!
– Teraz już jej i tak nie ma, zostało jedynie ciało, którym można sterować – stwierdziła Sheila.
– Nie.
– Córeczko, nie możesz się teraz stresować… – zaczęła mama.
Zrobiłam krok w tył i zniżyłam głowę, próbując zakryć nią brzuch, jak gdyby ta ciąża to był powód jedynie do wstydu.
– Nie jesteś Rocio nic winna – Oparła głowę ostrożnie o mój grzbiet: – Musisz teraz pomyśleć przede wszystkim o sobie.
Thais nagle rzuciła się na Sheile, która przewróciła ją skrzydłem, nagle pojawiającym się u jej boku już rozpostarte, kiedy je składała stopniowo znikało.
– I tak nie wygrasz, Irutt, nie jestem jedyną, która pragnie twojej śmierci! – Thais przebierała nogami, brzęcząc przy tym łańcuchami, aż do momentu w którym udało jej się wstać: – Przyjdzie dzień kiedy cię dorwiemy!
– Już ci mówiłam że nie jestem Irutt. Masz obsesje na jej punkcie.
– Pozwól mi chociaż ją zobaczyć – poprosiłam.
– To nie ma sensu.
– A gdyby to była twoja siostra, proszę…
– Co wiesz na temat mojej siostry?! – Sheila nagle wybałuszyła oczy i znalazła się tuż przed moim pyskiem, łapiąc mnie skrzydłami i potrząsając mną: – Gdzie ona jest?!
Mama ją odepchnęła ode mnie, osłaniając sobą.
– Odwiedziła cię dzisiaj… – odpowiedziałam półgłosem.
– Wiedziałam! To była Irutt! – wykrzyknęła Thais: – Wiedziałam od początku!
– Odwiedziła mnie? – Sheila potoczyła się na nogach, czułam że jest w szoku.
⬅ Poprzedni rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz