piątek, 26 listopada 2021

Wspomnienia cz.6

 [Rosita]


– Rocio tu jest – powiedziała nagle Thais: – Ale jeśli chcecie z nią rozmawiać, to osobno.

To niemożliwe… 

Nie mogłam wydusić z siebie słowa, poczułam nagłe ukłucie strachu, po chwili orientując się że pochodzi z zewnątrz. Od Karyme. Wpatrywała się w własne kopyta, uniosła na mnie wzrok i po sekundzie go spuściła. Wiedziała?

– Rosita, powinnaś pójść do niej pierwsza – oznajmiła mama, patrzyła chłodno na Thais i choć tego nie okazała w żaden sposób, czułam od niej złość dominującą nad niepokojem.

Rocio. Rocio tu jest. Mogę ją zobaczyć, ale… Co miałabym…? Nigdy mnie nie chciała.

– Rosita? – Tym razem wzrok mamy utknął na mnie. 

– Może… Może coś byś sobie przypomniała? – wydusiłam. 

– Nie przypomniałam sobie niczego przez tyle lat, te wspomnienia już nie wrócą. Nie chcesz jej poznać?


~*~


[Chaos]


Thais zaprowadziła mnie na sam koniec korytarza, zastukała dwa razy kopytem, dając znać łbem bym się cofnęła. Dołączyła do mnie. Skała przed nami, tworząca podłoże, oderwała się i uniosła. Zbliżyłyśmy się do powstałego otworu. Na dole czekał ogier. Skinęli sobie nawzajem z Thais łbami, dopiero wtedy mocą podstawił oderwaną skałę jako zejście. Ześlizgnęłyśmy się do kolejnych podziemi. Thais sięgnęła po materiałowy naszyjnik z zielonym kryształem, leżący przy ścianie, pokrytej świecącymi pnączami.

– Musisz to założyć, inaczej z nią nie porozmawiasz. – Podała mi go.

– Nie ufam ci na tyle by to zrobić. 

Dała go ogierowi, który założył jej go na szyję.

– Pokaże ci o co chodzi. – Poprowadziła w ciemność, aż do jamy z zerwaną w połowie skarpą. Rocio leżała w cieniu pod jej pozostałościami, skarpa była na tyle niska że bez trzymania głowy na poziomie grzbietu nie weszłoby się pod nią. 

– Wstań – kazała Thais, a kiedy Rocio wykonała polecenie dodała: – Podejdź do nas.

Słońce rozświetliło pysk Rocio, wyprany z emocji, puste oczy i zielony kryształ, stopiony z jej ciałem, tuż pod szyją, w klatce piersiowej. 

– Co to ma znaczyć? – Zachowałam neutralny ton, posyłając Thais surowe spojrzenie.

– Nic na co by się nie zgodziła. Sama tego chciała, prawda Rocio?

– Tak. – Jej głos brzmiał nienaturalnie, jakby nie należał do żywej istoty.

Rosita nie może jej zobaczyć w takim stanie. 

– To jest bliźniaczy kryształ tego który ja noszę, jeśli mu pozwolisz uczyni cię niewolnikiem, mój pozwala ją kontrolować poleceniami, ale też myślami. Więc jeśli chcesz zapytać ją o cokolwiek musisz go założyć, ona nie ma już świadomości.

– Jeśli to prawda, to dlaczego jej na to pozwoliliście? – Wyłapałam tupot przebiegającej w korytarzu myszy, kątem oka widząc zaledwie jej cień.

– Midnight robiła eksperymenty dla Mago... – Thais skierowała jedno ucho w tamtą stronę, obejrzała się, wpatrując w ciemność: – A to jeden z nich. Chcieli sprawdzić do czego służą poszczególne kryształy. 

– Można go usunąć?

– Tego nie wiem. Rocio, odpowiedź na jej pytania. – Thais stanęła w wyjściu, tyłem do nas, rozglądając się po korytarzu. Czyżby Irutt? Aczkolwiek nie wykluczałam że to zwykły gryzoń. 

– Jak się poznałyśmy? – Spojrzałam w pozbawione wyrazu oczy Rocio. 

– Nie masz dostępu do tych informacji.

– Pozwalam ci odpowiedzieć – powiedziała Thais, wciąż sprawdzająca korytarz, wychyliła się z jamy.

– Nie macie dostępu do tych informacji.

– Wyjaśnij.

– Nie macie dostępu do tych informacji.

Westchnęłam. 

– Co możesz mi powiedzieć o Angusie? – spytałam.

– Nie macie dostępu do tych informacji.

– Kochałaś swoją córkę?

– Córki – poprawiła Thais.

– Nie mogę odpowiedzieć na żadne twoje pytanie – powiedziała niemal jednocześnie Rocio.

– Po prostu załóż kryształ. – Thais podeszła do nas, jej łańcuchy obiły się o siebie: – Wtedy będzie musiało zadziałać.

– Twoich poleceń także nie posłuchała, wątpię by ten kryształ coś zmienił. 

– Moje pozostałe osobowości mogą ją blokować. 

– Spróbuj zapytać o Angusa.

– Kim był Angus? – Zwróciła się do Rocio.

– Zastępcą.

– Kim jeszcze?

– Ojcem mojego źrebaka.

– I?

– Zastępcą.

– Będę pytać za ciebie. – Thais rzuciła mi krótkie spojrzenie: – Kochasz swoje źrebaki?

– Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.

– Jak to? Nie rozumiem, wyjaśnij.

– Skończył się czas. Musicie stąd wyjść, inaczej was zabije. – Jamę rozświetliły błyskawice, pomijając nas po drodze. 

– Co…? 

– Wyjaśnimy to sobie na zewnątrz. – Skierowałam się do wyjścia. Zastanawiając się czy to Thais kontrolowała ją za pomocą myśli, czy to co mi powiedziała to zwykłe kłamstwo, a jej kryształ po prostu mógł uczynić z kogoś kolejnego niewolnika, stąd nalegała bym go założyła, mógł też stać za tym ktoś inny.

– To pewnie Irutt, podmieniła kryształy i steruje nią z ukrycia. – Thais zrzuciła swój kryształ na ziemię, błyskawice jeszcze bardziej rozświetliły jame: – Irutt! Jeszcze nie wygrałaś! Cokolwiek planujesz, w końcu cię dopadnę! – Głos Thais odbił się echem z kilku stron. Zabrałam kryształ zamiast niej, chwytając za naszyjnik.

Od kiedy tu jestem nieustannie okazywała obsesje na punkcie Irutt, przepędzając każde zwierzę z okolicy. Gdyby jej pozwolono tak samo traktowałaby inne konie.

– Albo miałaś rację i to któraś z twoich osobowości. Ktoś inny musiałby wypróbować kryształ, aby się przekonać – odparłam jak znalazłyśmy się na korytarzu. Istniała także możliwość że Rocio mimo zapewnień Thais nie straciła tak całkiem świadomości.

– Na przykład ty?

– Oprócz mnie i Rosity. Nie ufam ci na tyle.

– Tormey – zawołała do ogiera, czekającego przy wejściu na górę.


[Rosita]


Mama poszła z Thais, a my w dwójkę wyszłyśmy coś zjeść, trawa rosła tutaj równie dobra co w naszej dolinie o tej porze. Starałam się ukryć przed Karyme swój brzuch, osłaniając go przednią nogą.

– Możemy porozmawiać?

– Zależy o czym… – Nie szukałam z nią kontaktu wzrokowego.

– Zostaję tutaj. Przepraszam za wszystko... – powiedziała obojętnym tonem, pewnie spowodowanym tym co podawała jej Thais, ale wiem że naprawdę żałowała.

– Chyba tak będzie lepiej. – Ulżyło mi, choć nie wiem czy powinno.

– Tak, tu jest moje miejsce.

– Tylko nie wierz w to co mówią o jednorożcach.

– Jest nas za mało żeby z nimi walczyć. – Spojrzała na mnie z urazą: – I nie ma już Mago, który mógłby mnie uczyć. Nic więcej nie mogę ci powiedzieć, inaczej zdradziłabym moją nową rodzinę.

– Twoją... Co? Mówili ci to samo co mi, a ty uwierzyłaś? – Wypiera się naszej rodziny? Przecież mama się nią opiekowała, na ile starczyło jej czasu, a ja traktowałam jak siostrę, nawet... Feniks ją zaakceptowała: – A co z nami? Mamą? Nic nie stoi na przeszkodzie żeby była też twoją mamą.

– To czego się tu nauczyłam ma więcej sensu niż to co mówiła twoja matka.

– Nieprawda. – Co oni z nią zrobili? To już nie jest Karma, którą znam: – Nie słuchaj ich.

– Wszystko co się stało to wina Irutt, wydała cię przed stadem, sprzymierzyła z Tizianą, która torturowała twoją matkę...

– Torturowała? – Otworzyłam szerzej oczy, kierując uszy do tyłu i cofając się o krok, przecież zdawałam sobie sprawę że jej rany są rozległe.

– Yhym... 

– Co... Co jej…?

– Myślałam że już ci powiedziała, ja obiecałam nic nie mówić na ten temat.

– Czyli widziałaś jej rany?

– Tylko przed tobą je ukrywa... Wszyscy widzieli.

Myśli że jestem tak wrażliwa jak moja biologiczna matka? Może i ma rację… Ale wolałam jak uczyła mnie być silną.


[Pedro]


 Serafina szła równo ze mną, mijaliśmy zakopane w śniegu, ogołocone szkielety. Przy każdym zatrzymała się na chwilę, przyglądając się i stwierdzając że i tak nie jest w stanie ich rozpoznać i ma nadzieje że to nie jest nikt jej bliski. Ja też miałem taką nadzieje. 

Zza horyzontu zaczęło wyłaniać się stado na czele z karą pegazicą i kasztanową klaczą. Kara była wysunięta bardziej na przód, więc to ona przewodziła. Pewnie to jest ta cała Ivette. Tak, teraz już poznaje. Lepiej by Giza żyła, bo mnie popamięta. Przyspieszyłem kroku.

– Dlaczego zawracają? – Serafina też przyspieszyła, mrużąc oczy: – I kim ona jest? Nie rozumiem, ja bardziej zasłużyłam niż jakaś obca żeby… – Stanęła: – Ivette nigdy mnie nie weźmie na zastępczyni, albo chociaż główną strażniczkę, prawda? – Oczy jej się zaszkliły: – Na co tata mnie uczył? Kiedy to wszystko na nic.

– Hej. Przestań się tak przejmować. – Zawróciłem do niej.

– Ostatnio prawie zginęłam i co z tego? Moje wysiłki nie są docenione, gdyby to Chaos rządziła stadem to by były, taka jest prawda.

– I to wszystko przez to że jakaś klacz przy niej idzie? Przestań. – To absurdalne, czym ona się w ogóle przejmuje?

– Konie które idą na przodzie są ważne, nie rozumiesz? – Wyprostowała się.

– Właśnie nie. Po co miałabyś brać na siebie multum obowiązków? I być odpowiedzialna za wszystkich? Więcej z tym pracy i stresu niż pożytku. Nikt i tak nie byłby ci wdzięczny, wszelkie zasługi spływają na waszą przywódczyni i tyle. Mówię ci.

– Byłeś kiedyś w jakimś stadzie, tak na stałe? Bo mówisz o czymś o czym nie masz pojęcia. Owszem jest stres, są obowiązki, ale... Mogłabym poprawić sytuację w stadzie na lepsze, zwłaszcza teraz jak Ivette...

– Co Ivette?! – zawołała ostro kara pegazica, znaleźli się zaledwie kilka kroków od nas, podbiegła do Serafiny, niemal ją tratując: – Najpierw uciekasz jak tchórz, a teraz jeszcze zwracasz się do mnie po imieniu?!

Mierzyły się wzrokiem, Serafina ściągnęła wargi, widziałem po jej minie że z trudem opanowuje nerwy. Ivette położyła uszy, prostując się bojowo, rozpostarła skrzydła. Miała mnóstwo drobnych ran na ciele.

– Straciłam przytomność podczas walki, a nie uciekłam. Pani.

– Dołączcie do reszty, albo was zabije – wycedziła, zeszła nam z drogi, wskazując gwałtownie łbem kierunek. 

– Dołącze tylko jeśli Giza jest cała. Nie chciałbym żebyś dała mnie drapieżnikom na pożarcie jak już nabawię się byle kontuzji – odpowiedziałem.

– Nie denerwuj mnie.

Doszła kasztanka, popatrzyła sobie szybko po nas, jej długa, brązowa, ciemniejsza od sierści grzywa zasłaniała wisiorek.

– Jestem pewna że Ivette nie mówi serio, po prostu domyśliła się że wróciliście. – Uśmiechnęła się do mnie miło. Miała naprawdę piękny uśmiech, nie sposób go nie odwzajemnić. Ivette spiorunowała ją wzrokiem. Na co ta przechyliła ku niej głowę, patrząc jej w oczy i cofając gwałtownie uszy, na widok jeszcze bardziej wściekłej miny. 


[Ivette]


Odsunęłam się, dostrzegając kwaśny uśmiech na pysku Komety, odchyliła na boki uszy. Co ona sobie wyobraża?

– Kim ty jesteś? – spytała Serafina, przyglądając się natarczywie jej wciąż opatrzonym kopytom.

– To tylko moja nowa zastępczyni, Kometa... – odparłam, podejmując tę decyzje właściwie teraz. Wreszcie mam okazję zemścić się za to jak mnie kiedyś potraktowała.

– Co to...? – odezwała się Kometa, natychmiast jej przerwałam.

– Długo będziecie opóźniać moje stado?

– Dyskusja z tobą i tak nie ma najmniejszego sensu, pani. – Za każdym razem jak Serafina mnie tytułowała, robiła to z nieukrywaną niechęcią, specjalnie by mnie jeszcze zirytować: – Mam nadzieje że Kometa będzie bardziej kompetentna niż się wydaje, bo mam wrażenie że nie ma o niczym pojęcia.

– Mam pojęcie, nawet nie wiesz o co chciałam zapytać – wtrąciła pewnie Kometa, sama bym jej uwierzyła, jeśli nie wiedziałabym że to kłamstwo. Chyba że... Może jest zupełnie kimś innym niż mi mówi? A ja daję się nabierać. I jeszcze wczoraj, zdradziłam jej całą swoją przeszłość...

– Twoja decyzja. Wiem że nie mam nic do powiedzenia, wracam dla stada, nie dla ciebie – stwierdziła Serafina, idąc do reszty.

– Powiesz co z Gizą? Czy nie warto pytać? – dodał Pedro: – Po co ja cię w ogóle o to pytam? – Ruszył za nią, kręcąc łbem.

Tupnęłam, zaciskając zęby, uniosłam skrzydła, gotując się by ruszyć na niego i pokazać mu gdzie jego miejsce. Właśnie wtedy Kometa oparła głowę o mój kłąb.

– Wiem, że jesteś wyrozumiała i tym razem im odpuścisz – szepnęła, gładząc pyskiem moją szyję. 

– Co ty robisz?! – Odepchnęłam ją skrzydłem, przewracając. Zamarłam w tej samej chwili, jak gdybym co najmniej ją zabiła. Czemu nagle się o nią martwię? To kaleka.

Skrzywiła się nieco, jakby ją zabolało. 

Złożyłam skrzydła.

– Chodź – powiedziałam już spokojnie, podstawiając jej skrzydło. Za nami stało całe stado. Przytaknęła. Ledwo się dźwignęła, a tylne nogi ściągnęły ją z powrotem na ziemię, nie chciały się wyprostować.

– Lepiej ci pomogę. – Podbiegł do niej Pedro: – Bo widzę że nikt tu się nie ruszy.

– Wracaj do reszty. – Zacisnęłam znów zęby, buchając powietrzem z chrap, kiedy oparła się o niego. Posłałam jej nieprzychylne spojrzenie, widząc tylko zmieszanie na jej pysku, skoro woli przyjmować od niego pomoc, a nie ode mnie, to niech przyjmuje.

– Ruszamy! – Minęłam ich nie czekając dłużej.


[Pedro]


Wszyscy po prostu sobie przeszli obok. Takie to stado lojalne. Każdy tu dbał tylko o siebie, Pedro. Jak wszędzie. 

Kometa ledwo wyprostowała tylne nogi i znów na nie opadała, gorączkowo próbując wstać, ściągała mnie ciągle za szyję w dół. Patrzyła za Ivette, jakby spodziewała się że tamta wróci.

– Mama miała racje, to żmija. – Podeszła Serafina.

– Nie! – zaprotestowała Kometa: – Cokolwiek to znaczy. To... Ja zaczęłam, to moja wina ale ją przeproszę i wszystko będzie…

Zachowała się jak Giza, gdzie się podziało ich poczucie wartości?

– Wcale nie – przerwałem: – Zastanów się kto tu kogo zaatakował, bo ja nie widzę żeby to ona leżała na ziemi tylko ty.

– Mam tak od urodzenia... – Spuściła wzrok, zakrywając tylne nogi ogonem.

– Nikt tak nie ma od urodzenia, to nie twoja wina i nie daj sobie tego wmówić. 

Spojrzała na mnie pytająco. 

– Ivette dba tylko o siebie samą, nie liczyłabym na to że po ciebie zawróci – dodała Serafina, pomagając mi ją podnieść: – Znasz Devona? Widziałaś jak jest cały poobijany? To Ivette mu zrobiła. Ona chyba wybiera sobie zastępców, na których będzie mogła się znęcać.

Ugryzłem się w język, ale... Po co chcę być w takim razie jej zastępczynią?! Chyba nie ma lepszego argumentu żeby nią nie być, nie takiej przywódczyni.

– Nie znęca się nade mną! – krzyknęła Kometa, zwracając uwagę, wciąż przechodzących obok nas koni. Patrzyła przez chwilę na Serafinę z położonymi wrogo uszami: – Nie było cię przy nas, więc przestań się wtrącać!

– Ja tylko próbuję cię przed nią ostrzec.

– Chyba ktoś musi cię... 

Rzuciła się przewracając nas oboje. Serafina w porę odskoczyła. A na mnie leżała właśnie obca klacz, którą poznałem przed sekundą. I nie mam pojęcia o co jej chodziło. Ja jej przecież nie wkurzyłem tak jak Serafina.

– To odruch. Naprawdę – powiedziała szybko.

– Odruch, mówisz? – Serafina ją ze mnie zrzuciła: – Trzymaj się od niego z daleka, jesteśmy razem i niedługo będziemy rodzicami, pomyślałaś chociaż przez chwilę? – mówiła tak jakby udzielała nagany źrebięciu. Kilka koni się zaśmiało.

– Jej, jakie to zabawne – parsknąłem z ironią.

– To odruch... – powtórzyła Kometa, z zawstydzeniem wpatrując się w ziemię. Wolałem się nie odzywać, niech same to między sobą załatwią. 

– Taki odruch że rzucasz się na każdego ogiera, tak?

– Nie! – Wbiła w nią wzrok, kładąc uszy: – To moje tylne nogi…

– Najgłupsza wymówka jaką słyszałam!

Ivette zawróciła, z jednorożcami. Kometa zakryła zadnie nogi ogonem. 

– Widzisz? Teraz mi wierzysz?

– Masz coś z nogami? – spytałem. 

– Przecież wam powiedziałam...

– Zostawcie ją. Już – wycedziła Ivette: – Devon poprowadzi was do miejsca w którym się zatrzymamy.

Serafina przypatrywała się przywódczyni w zamyśleniu.

– Na co czekacie?!

– Chodź Pedro. – Trąciła mnie w bok. Poszedłem za nią. Obejrzałem się jeszcze na Komete. Faktycznie jej tylne nogi leżały w dość niewygodnej pozycji, co miałoby sens jeśli coś jej się z nimi dzieje.


[Ivette]


Miała w oczach łzy, odwróciłam wzrok, śledząc nim Serafine i Pedro, żeby przypadkiem nie spróbowali ucieczki, albo jeśli przyszłoby im do głowy znowu wchodzić mi w drogę.

– Kometa, Beerh cię tylko zbada, dobrze? Nie powinno boleć – powiedziała łagodnie Ennia, nie podobało mi się że się przy niej położyła. Ani że dotyka jej tylne nogi, przesuwając je bliżej siebie.

Kometa cała się trzęsła, wtuliła się w Ennie. Odwróciłam głowę, kładąc w niezadowoleniu uszy. Musi tak do wszystkich lgnąć?

– Czyli będzie bolało?

– To mało prawdopodobne. Jakby zaczęło cię boleć to przerwiemy.

Zapadła chwila ciszy, kątem oka dostrzegłam Beerha zbliżającego do niej róg.

– Nie nie, to przejdzie... – Kometa odsunęła się od niego: – Wstanę – wspięła się na przednie nogi.

– Leż spokojnie. – Ennia ściągnęła ją w dół pyskiem. Róg Beerha zaświecił tuż przy jej tylnych nogach.

– Ivette, boję się! – wykrzyknęła pełnym lęku, łamliwym głosem. Doskonale wie że nie znoszę słabości. A tym bardziej kiedy tak się nią popisuje przed stadem.

– Pomyśl o czymś miłym – doradziła Ennia.

– Ivette, proszę, posiedź ze mną, proszę...

Wbiłam kopyta w ziemię, wciskając skrzydła do boków. 

– Ivette...

– Pani, będzie jej łatwiej jeśli...

– Wiem. – Zmierzyłam ją wzrokiem. Położyłam się obok, niezbyt blisko. Kometa i tak dosięgnęła do mnie łbem, przewracając się na bok, przywarła czołem do mojego boku. 

– Przepraszam, za tamto, myślałam że jak wczoraj...

– Cicho – syknęłam przez zaciśnięte mocniej zęby, schylając do jej ucha głowę: – Nie dotykaj mnie więcej bez mojej zgody, rozumiesz? A już na pewno nie w obecności stada.

Zabrała głowę, przywierając brodą do swojej klatki piersiowej, zacisnęła i oczy i zęby, wstrzymując oddech, drżała jeszcze bardziej. Beerh zakołysał nad jej tylnymi nogami świecącym rogiem, po czym uniósł łeb do swojej siostry. Kometa odetchnęła.

– Już. Musisz popróbować wstać, polecam więcej ćwiczeń, ale tak żebyś się nie przeforsowała. Powinnaś też unikać stresu – oznajmiła Ennia.

– Możecie już iść. – Zaczekałam aż odejdą, podniosłam się, dodając do Komety, która odetchnęła raz jeszcze: – Przestań się wygłupiać i wstawaj.

– Możesz mi pomóc? – Wyciągnęła ku mnie głowę.

– Lepiej jak zawołasz do tego Pedro – parsknęłam.

– Nie rozumiem, przecież wiesz... Ja... – Zerknęła na sekundę na ziemię, by potem spojrzeć mi ponownie w oczy: – Czasami nie chcą mnie słuchać. Z boku czasami w ogóle nie potrafię wsta...

– Dobrze wiesz o czym mówię! Kazałam mu się wynosić, a ty przyjęłaś od niego pomoc! Jestem twoją przywódczynią!

Położyła uszy, zwieszając głowę: – Ja... Ja myślałam... Że... Że się… Przyjaźnimy. – Jej łzy zaczęły kapać na śnieg, podniosłam jej głowę skrzydłem.

– Za to ja... – głos utknął mi w gardle na widok jej zapłakanych oczu, choć powinnam ją teraz zbesztać: – Masz rację. – Westchnęłam.

 – W tym że się przyjaźnimy? – Przechyliła głowę, opierając o moje skrzydło swój policzek, zamykając na moment oczy.

 – Ale zachowuj chociaż pozory, nie ośmieszaj mnie przed stadem.

 – Ja nawet tego nie zauważyłam, ale... Jestem pewna że dałabyś radę zwrócić mi następnym razem dyskretnie uwagę, może dać jakiś sygnał?

– Po prostu przy stadzie traktuj mnie jak swoją przywódczyni. – Zabrałam już skrzydło, zbliżając się by podparła się o mój grzbiet.

– To będzie trudne, lubię do ciebie mówić po imieniu. Chyba nie będziesz się o to gniewała?

– Chcę żebyś była po mojej stronie, inaczej to nie ma sensu.

– Ivette... Ja... Wydaje mi się że... – Przez chwilę unikała mojego spojrzenia, ale kiedy w końcu spojrzała mi prosto w oczy to miałam ochotę odwrócić wzrok, czując jak serce podchodzi mi do gardła, zacisnęłam zęby. Chyba nie chce teraz...

– Odseparowujesz mnie od innych.

– Co? 

Co?! To chciałaś mi powiedzieć? Parsknęłam, kładąc uszy:

– Chyba oszalałaś, to ty się do mnie przyczepiłaś!

– Bo ja... Praktycznie nie miałam szansy poznać nikogo innego. – Zapatrzyła się w ziemię, trzęsła się lekko: – Nie zostawisz mnie jak... Spróbuje? – Choć jej głos się nie zmienił, nadal był pewny, robiła jedynie zbyt długie przerwy w mówieniu.

– Możesz poznawać kogo chcesz, to śmieszne. – Buchnęłam powietrzem z chrap, odwracając głowę: – Ja niczego ci nie zabraniam.

– To dobrze że tylko mi się wydawało... Przepraszam, że tak o tobie pomyślałam.

Może trochę w tym racji, ale niech nie myśli że przyznam to na głos, przez samą sobą też nie powinnam tego przyznawać. Nie jestem... Po prostu nie mam ochoty się dzielić, to nic nowego. Chociaż najwyraźniej nie istnieje osoba przeznaczona tylko mi i nikomu więcej.


~*~


[Kometa]


Podbiegłam do wyjścia zablokowanego kamieniami, których nie dało się przeskoczyć, oparłam się o nie przednimi nogami. Często tak robiłam, już nie próbując rozmawiać z dwójką stojących na zewnątrz koni. Nigdy się do mnie nie odezwali. 

Wąwóz niestety nie niósł żadnych godnych zainteresowania dźwięków, ani zapachów, a jego drugi kraniec, zasypywał stos głazów – tworząc solidną i bardzo wysoką, też zbyt stromą przeszkodę, by się przez nią przedrzeć. Korzenie drzew umacniały piaszczyste ściany. Nie wolno mi opuszczać tego miejsca. 

Zapomniałabym o niebie, to jedyna zmieniająca się część w moim życiu. Dlatego obserwacja chmur wydała mi się o wiele ciekawsza, ale nie na tyle by po raz kolejny odpuścić sobie bieg przy ścianach wąwozu na około, zmieniając gwałtownie kierunki, nie potrafiłam usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż chwilę. I w ten sposób w końcu wpadłam na jakiegoś konia... 

Moje pierwsze spotkanie z tatą, i pierwsze poważne nieposłuszeństwo ze strony moich tylnych nóg, nie wiedziałam jak je zatrzymać, zachowały się tak jakbym nadal biegła, co skończyło się wywrotką. 

Tata odwrócił głowę, w jego oczach tlił się smutek. To przeze mnie prawda? 

Zakryłam je ogonem, patrząc skrępowana na wtedy obcego mi jeszcze konia, najchętniej bym się schowała. I jeszcze to dziwne uczucie, jakby moje serce znajdowało się w gardle. Położyłam po sobie uszy. 

– To nie moja wina... – wypaliłam: – One same tak robią. Tylko jeszcze nigdy tak mocno. Zazwyczaj bardzo słabo, naprawdę, Laguna zawsze udaje że tego nie widzi, ale ja wiem że widzi... Mam tak od urodzenia... 

– Kometa, tak? – spytał, siląc się na uśmiech, pierwszy uśmiech jaki zobaczyłam w życiu. Pomógł mi wstać.

– To moje imię... – Odwzajemniłam niepewnie tą dziwną mimikę pyska. Wtem znalazłam się bardzo blisko niego, objął mnie łbem, to było... Przyjemne. Wtuliłam się, zamykając oczy.

– Jestem twoim tatą...

– A co to znaczy?

– Naprawdę nie wiesz? – Zmartwił się, chociaż wtedy ciężko było mi to nazwać.

 Pokręciłam łebkiem.

– Tata to ktoś kto dał ci życie, razem z mamą. Rodzina.

– Rodzina?

– Ktoś bardzo bliski, kto się tobą opiekuje i uczy różnych rzeczy, ktoś komu na tobie bardzo zależy.

– Naprawdę? – Wbiłam w niego podekscytowane spojrzenie: – Zostaniesz ze mną? 

– Będę cię odwiedzał od czasu do czasu...

– I spędzimy razem czas. – Wtuliłam się mocniej, a właściwie obiłam się o niego niechcący, jeszcze bardziej radosna.

– Tak... – W jego głos wkradł się smutek... Nie rozumiałam dlaczego, byłam jeszcze mała, ale nawet jak dorosłam to trudno było mi zrozumieć, dopóki nie powiedział mi dlaczego...


Kometa! – Głos Ivette wyrwał mnie z krainy wspomnień, podniosłam głowę. Już nie spałam, od kiedy wzeszło słońce, zamiast tego odpłynęłam w przeszłość. Podeszłam do niej, czekała na mnie kilka kroków dalej, obserwując jak stawiam tylne nogi. Teraz już normalnie. 

– Ruszamy? – spytałam, oglądając się na zbliżające się do nas stado. Chyba jednak nie chciała, wbrew temu co mówiła żebym kogokolwiek poznawała, widziałam po jej minie, była taka smutna. Zresztą to by było nawet dziwne po tylu latach utrzymywania więzi tylko z tatą poznać nagle mnóstwo koni. Chciałabym, ale... Zaczekam jeszcze chwilę.

– Trzymaj się blisko mnie i udawaj jak ustaliłyśmy, jesteś zastępczynią – szepnęła Ivette, ruszyłyśmy jak tylko stado doszło do nas. Wczoraj wytłumaczyła mi w skrócie na czym polega rola zastępczyni. To trudne. Wolałam jej nie mówić że nie wszystko zrozumiałam. Nauczę się w trakcie, albo dopytam.

– Opowiesz mi nieco więcej o swojej matce? – spytałam, idąc przy jej boku: – Nie miałyście żadnych przyjemnych chwil? 

– A może ty opowiesz mi o swojej?

– Ym... Nigdy nie miałam mamy... – Zamiast podziwiać jej oczy pooglądałam sobie trochę topniejący śnieg pod naszymi kopytami, przyklejał mi się do szczotek pęcinowych, gęstych, sprawiających wrażenie jakbym miała grubsze nogi. Te Ivette wyglądały na smukłe, a białe włosy pęcinowe dodawały jej uroku.

– A twój ojciec? Nie powiedział ci nic o niej?

– Jak byłam mała w ogóle nie wiedziałam co to rodzice. Dopiero tata mi wytłumaczył. Tak jak potrafił. – Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie.

Czułam jej wzrok na sobie, ale nadal nie chciałam podnosić swojego.

– Nie ważne. Powiedział ci coś o niej?

– Tak... Dużo o niej opowiadał i chciałam ją odnaleźć... – Jak dużo mogę jej powiedzieć? Tylko napomknę tato, wtedy nie złamie obietnicy.

– To czemu nagle zmieniłaś zdanie?

– Ja... Nie wiem gdzie jej szukać, może być wszędzie, nie wiedziałam że... To takie trudne, świat jest taki... Jakby się nie kończył.

– Tak tylko się wydaje.

– Pomogłabyś mi?

– Najwyżej po zwycieństwie z Tizianą. 


~*~


[Serafina]


Zima dobiegała końca. Zbliżaliśmy się coraz bardziej do naszego domu, kilka koni doszło w trakcie, podsłuchałam jak dołączali, Iv im jednak, jak przypuszczałam, nie groziła, albo tym razem nie groziła, zachęciła za to obietnicą zamieszkania na równinie Pega. Chyba nie zamierza walczyć z Tizianą? Jest nas jeszcze za mało, wszyscy są zmęczeni i wygłodzeni. 

Udałam się do niej z samego rana, uświadomić jej jak wielki błąd popełnia, co sama powinna wiedzieć.

Natknęłam się na nią za pagórkiem, jak uczyła Komete walki, przez chwilę obserwowałam jak zbyt cierpliwie jak na nią, powtarza dany ruch. I to kilkukrotnie, nim tamta załapała. Walczyła z nią też dość... Delikatnie. Pilnowała by zrobić jej jak najmniej krzywdy. Może różnica polegała na tym że znalazła się w roli nauczyciela co bardziej jej odpowiadało. Przecież mogło tak być.

Bądź razie, będzie narażać tą klacz? Jest niepełnosprawna, nie powinna walczyć. Już chciałam je zostawić, zaczekać na inny moment, przy okazji pobyć trochę z Pedro, ale... Ivette nagle przewróciła ją na grzbiet, uśmiechały się do siebie. Co za... Nie sądziłam że jest zdolna się z kimkolwiek zaprzyjaźnić.

To by tłumaczyło czemu ją wybrała na zastępczyni, nie wierzę że się tylko tym kierowała. Chociaż. Zawsze dbała tylko o siebie. Zamiast wybrać już nawet nie mnie, a któregoś ze strażników, kogokolwiek kto ma jakiekolwiek doświadczenie. 

Oby to do niej szybko dotarło. Będę musiała z nią się użerać kiedy indziej, dla dobra stada i przyszłości mojego i Pedro źrebięcia.


[Ivette]


Pozwoliłam się przewrócić Komecie, nie kryjąc że zrobiłam to specjalnie. Westchnęła, uśmiechając się do mnie.

– Może za kilkadziesiąt lat mi dorównasz. – Ściągnęłam ją skrzydłami w dół, ku sobie.

– Może? – wysapała, wtulając się we mnie. Niech wie że doceniam co dla mnie zrobiła. Od naszej ostatniej rozmowy o zadawaniu się z resztą koni zaczęła wszystkich ignorować. Mimo że jej nie zabroniłam.

Po chwili ułożyła się obok, przyległyśmy do siebie. 

– Potrafisz szybko reagować, wystarczy że ostrzegę cię przed atakiem, a ty w ostatniej sekundzie zrobisz unik, ale nie potrafisz przewidywać ruchów przeciwnika, nikt ci nie powie co zamierza zrobić – odparłam poważnym tonem, obracając się na brzuch: – Spróbujemy jeszcze raz, za kilka minut.


~*~


Zapadła noc. Oparła o mój bok głowę, sama zakryłam ją skrzydłem, zamykając oczy.

– Chciałabym walczyć u twojego boku – powiedziała nagle.

– Jesteś pewna? – Otworzyłam jedno z oczu do połowy: – A jak tylne nogi odmówią ci posłuszeństwa?

– To będziesz obok. – Wsunęła głowę pod mój pysk.

Dlaczego jej na to pozwalam? I jest mi z tym tak dobrze, choć nienawidzę jak ktoś inny narusza moją przestrzeń osobistą. Tak wygląda przyjaźń?

– Będziemy walczyć razem i nawzajem się chronić.

– Zgoda. – Odsunęłam się od niej: – Koniec tego spoufalania, chcę teraz odpocząć. – Ułożyłam się wygodniej.


~*~


[Rosita]


Spacerowałam wzdłuż splecionych drzew, na zewnątrz, czekając aż mama wróci od Rocio. Cienie zaczęły się wydłużać, a słońce chować za horyzontem, dopiero wtedy wyszła z jaskini. 

– I co z nią? Czy… – Skręciłam do niej: – W ogóle chce się ze mną spotkać? – Patrzyłam prosto w oczy mamy, czując jej niepokój. 

– Nie jest sobą, kontroluje ją kryształ. – Westchnęła: – Jego działanie odbiera jej świadomość, wykonuje jedynie rozkazy.

– Wiedziałam że coś będzie nie tak… – Wtuliłam się w nią, zalewając się łzami.

– Rosita… – Objęła mnie łbem: – Teraz nie jestem pewna czy dobrze postąpiłam.

– Tak… – wymamrotałam: – To lepsze niż te wszystkie tajemnice.

Thais zawołała nas do środka. Odsunęłam się, mama położyła jeszcze głowę na moim kłębie, dodając mi otuchy, zanim zawróciłyśmy. Przeszłyśmy przez jaskinie, zatrzymując się w korytarzu, pomiędzy pierwszymi grotami. Thais czekała na nas na środku z izabelowatosrokatą klaczą.

– Muszę… – Wciąż leciały mi łzy: – Porozmawiać z Rocio.

– Na razie staramy się zrozumieć kto ją kontroluje. – Odpowiedziała klacz delikatnym głosem, zupełnie jak jej rysy pyska, patrzyła po nas bursztynowymi oczami, sprawiając wrażenie przyjaznej: – Jestem Sheila, zastępuje Mago. Za kilka dni powinnyście wrócić do siebie. Nie chcemy tu dłużej Rosity.

– Nie zabiła Erosa, to była Midnight – odezwała się nagle Thais z zwróconą ku niej głową.

– Nieważne, wystarczy mi że lawiruje. Raz jest po naszej stronie, raz po Irutt, jak jej wygodniej.

– Miałam pozwolić byście się pozabijali nawzajem? – Cofnęłam uszy.

– Jeśli zginie jedna ze stron to zabijanie się skończy. – Sheilia minęła nas, wychodząc dodała przez grzbiet: – Gdybyś nam nie przeszkadzała byłoby mniej ofiar.

– Zostań tutaj, za chwilę wrócę. – Mama weszła za nią do jednej z grot. 

– Idziemy do Rocio? – spytała Thais: – Możemy spróbować się z nią porozumieć.

– Teraz...? – Popatrzyłam na nią.

– Nie jesteś gotowa?

W ogóle nie wspomniała o tym że przed chwilą sama tego chciałam.

– A Sheila?

– Jestem ci to winna…  – Na chwilę oderwała spojrzenie od moich oczu, zerkając nerwowo na mój brzuch: – Nie chciałam cię skrzywdzić bez powodu. – Pokręciła głową: – Myślałam że zabiłaś Erosa.

Kładąc uszy, uciekłam od niej wzrokiem, zatrzymując go na skalistym podłożu: – To była Mid...

– Współpracowałam z Midnight, nie wiedząc o tym. Obie wspierałyśmy Isona. Przepraszam.

Nic jej na to nie odpowiedziałam, znów chciało mi się płakać. Czy cały świat wie o tym co się tam stało? Gdyby chociaż mi o tym nie przypominali...

– Musimy się pospieszyć. – Thais ruszyła na koniec korytarza, dobiegłam do niej, zastanawiając się dlaczego stoi pod ścianą. Stuknęła kopytem dwa razy, a podłoże pod nami zaczęło się trząść, cofnęła się, a ja odskoczyłam, część podłoża zapadła się, wyczułam na dole konia z mocą, który je kontrolował.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz