[Rosita]
– Co z Gizą? – spytała mama, patrząc na Ajiri.
– Gizie się nie udało, pani…
– Czy ona…? – wymamrotałam. W oczach zebrały mi się łzy, a gardło się zacisnęło. Spojrzałam to na Ajiri, to na mamę. Dopiero teraz zauważyły że wróciłam. Po poproszeniu Theo, aby został z Karyme i daniu mu swojego naszyjnika.
– Na szczęście nie udało jej się połamać sobie nóg, Rosita – wyjaśniła ze spokojem mama. Zbliżyła się do mnie obejmując, poczułam że się martwi. Powinnam się teraz oszczędzać, dopiero co przed chwilą świtało, a ja przeszłam całą drogę z gór aż do równinnego lasu, wyruszając w środku nocy, tylko po to by choć przez chwilę nie myśleć o… Feniks… Za każdym razem jak spojrzałam na Karyme…
– Pedro ją przyprowadził do mnie żeby sprawdzić czy na pewno nic sobie nie uszkodziła. Pomyśleli o tym dopiero kiedy zaczęło ją boleć... – Ajiri wciąż mówiła bez nastroju na cokolwiek.
– Czemu jesteś tak przygnębiona? – spytałam.
– Bywają dni że brakuje mi twojej starszej siostry, to wszystko…
Czułam że nie chodziło tylko o to i mama zawiesiła na niej wzrok, jakby coś ukrywały.
– Mamo?
– Muszę wracać do obowiązków. – Popatrzyła na mnie uważnie: – Odpocznij, nie myśl o tym co złe, powspominaj dobre chwilę. – Przysunęła mnie do siebie na pożegnanie, Ajiri oddaliła się jeszcze przed nią. Zostałam sama na leśnej polanie. Muszę się dowiedzieć co się wydarzyło. Wczoraj Ajiri też przyszła i chciała rozmawiać z mamą na osobności.Tak samo przygnębiona.
~*~
Pedro pasł się na uboczu z zniechęconą miną, zagubiony w własnych myślach. Czułam jak czymś się zadręcza. Wzdychał co chwilę. Ajiri znów zniknęła mi z oczu, gdzieś pomiędzy członkami stada. Poszukam jej później.
– Co…? – Podeszłam do niego, przełknęłam łzy zbierające się w oczach. Kiedy ostatnio z nim rozmawiałam, wszystko było po staremu. Feniks i… Eros... żyli. Może nigdy nie powinnam odkrywać świata poza terytorium…
– Hej, nic się nie stało. – Zbliżył pysk, prawie przecierając mi łzę; szybko się wycofał: – I nie waż mi się myśleć że to twoja wina, jak już to ja zawaliłem.
– Nie chodzi o Gizę… – Zagłębianie się w jego spojrzenie, dostrzeganie tych wszystkich białych plamek w jego szarych tęczówkach, nieco mnie uspokajało.
– Tylko Feniks? To też nie była twoja wina, jasne? – Sam przyglądał się moim oczom, zapomniał się, patrząc w nie z utęsknieniem. Zastanawiałam się o czym myślał, za kim tęsknił, co przeżył?
– Podjęłam złe decyzje, mogłam temu zapobiec… – Cofnęłam uszy: – Chciałam dowiedzieć się co cię dręczy, a tymczasem...
– Ci jest ciężej, sto razy bardziej niż mi.
Przerwał nam gwałtowny tętent kopyt, pojedynczego konia.
– Wiesz jak się o ciebie martwiłem? Nie mogłem nic tworzyć! – Podbiegł do nas Ison: – Gdzie byłaś?
Odsunęliśmy się gwałtownie od siebie. Nagle patrzenie sobie w oczy stało się krępujące, więc oboje tego unikaliśmy. Isona potraktowaliśmy tak samo.
– Szukałem ciebie tyle czasu – dodał z pretensją Ison, stanął pomiędzy nas, osłaniając mnie przed Pedro: – I nikt mnie nie poinformował gdzie jesteś.
– A pytałeś kogokolwiek? – zapytał Pedro, poczułam od niego lekkie rozdrażnienie, które starał się zignorować, przeszedł się kawałek.
– Nikt nic nie wie. – Ison wysilił się na uprzejmość, choć wyraźnie czułam jego zazdrość. Skupił się na Pedro na tyle, że nie zauważył jak się od niego oddaliłam.
– Przywódczyni na pewno coś wiedziała. – Pedro nie przestawał spacerować, w tą i z powrotem.
– Po czyjej wtedy byłbym stronie? Zwykłych, uciśnionych, członków stada czy przywódców? – Ison obejrzał się, odszukując mnie wzrokiem, stałam trzy kroki od niego: – Czyż nie jesteś równie nieufny co ja? – Wrócił spojrzeniem do Pedro, spinając się na ciele: – Powiedzą wszystko co chciałbyś usłyszeć.
– Mama taka nie jest – zwróciłam się bardziej do Pedro niż Isona.
– Nie widziałeś jeszcze uciśnionych koni – odpowiedział Isonowi: – Czy kiedykolwiek się wysiliłeś by kogoś poznać, a nie oceniać jak leci? – Pedro trzepnął łbem, przechodząc obok mnie.
– Oni muszą tacy być, co do czego nic ci nie powiedzą, bo wszyscy by od nich uciekli. – Ison zerknął na mnie, przysuwając się bliżej: – Żyjecie po prostu w kłamstwie.
– Może tak było w twoim stadzie. – Odsunęłam się, zachowując dystans: – Nie chcę byś mówił tak o mojej mamie. W ogóle jej nie znasz.
– Oczywiście nie wiesz jak twój nowy przyjaciel się o nią wypytywał. – Machnął ogonem i położył na chwilę uszy patrząc na Pedro.
– Powiedzmy że mam złe doświadczenia z przywódcami. – Pedro spojrzał na mnie.
– W porządku, chciałeś ją tylko poznać. Powinnam już iść. – Ruszyłam w stronę gór, majaczących w oddali. Ison poszedł w ślad za mną. Długo się do niego nie odzywałam, ani on do mnie. Obserwowałam go kątem oka, trzymał się z tyłu, zachowywał się jakbym należała już do niego, wykorzystując to że nie mam siły go zniechęcić.
– Mógłbym chociaż zostać twoim przyjacielem? – zapytał: – Nie zawsze miłość tak szalenie przychodzi i od razu, czasem od tej iskry się zaczyna, ma miła.
– Proszę, zostaw mnie samą… – Przyspieszyłam kroku, kolejne łzy popłynęły po moich policzkach, coraz bardziej opadałam z sił. Tylko dzięki temu że miałam przed sobą otwartą przestrzeń, a nie Isona, odrobinę łatwiej to znosiłam. Kiedy mu to powiem i jak? Jak mam mu powiedzieć o Erosie? To za bardzo boli…
– Stało się coś poważnego? – spytał wreszcie.
Nie mogę tego dłużej ukrywać, lepiej żeby usłyszał to ode mnie niż sam się dowiedział. A co jeśli w to nie uwierzy? I jak inni, pomyśli że to ja…?
– Nie było cię tu? – zapytałam. Mama nie tak dawno ogłosiła śmierć Feniks, nawet Pedro o tym wiedział.
– Tak się składa że cię wtedy szukałem… Słuchaj, Rosita...
Spojrzałam na niego przez to jak wypowiedział moje imię, tak jakby chodziło o coś naprawdę ważnego.
– Ja zawszę cię wesprę, choćbyś odtrąciła mnie nie wiadomo jak. Zrobię wszystko żebyś…
– Tak się nie da.
– A z nim…Przyjaciele tak? Znasz go krócej ode mnie. Proszę, daj mi szansę. – Zbliżył się. Odwróciłam głowę, mając wrażenie że jak się cofnę uzna to za okazywanie uległości.
– Nic do ciebie nie czuję. To bez sensu, nigdy nie bylibyśmy razem szczęśliwi. – Teraz nie mogę mu powiedzieć: – Dalej nie możesz iść ze mną. I…
– Jak chcesz. – Odwrócił się i poszedł, niosąc nisko głowę, jakby zdołowany, czułam bardziej od niego urazę niż smutek.
[Pedro]
Zapomnij o niej, tylko przeniesiesz na nią nieszczęście. Pedro, ona nawet nie potrzebuje w tym twojej pomocy, słyszałeś co się wydarzyło. Widziałeś jak wyglądała, ciągle pakuje się w kłopoty. Wystarczy że już popełniłeś błąd, biorąc na siebie odpowiedzialność za Gizę. Co by było gdybyś nie zdążył? Jak długo pożyłaby ze złamanymi nogami? Musisz się od niej zdystansować, póki nie jest za późno… Znajdź kogoś kto jej pomoże, kogoś, przy kim nie odczuje twojego braku.
– Jesteś z Gizą, prawda? – spytała młoda kasztanka tuż obok. Jej zielone oczy uważnie mi się przyglądały, a białe uszy wyłapywały dźwięki otoczenia, podobnie jak moje.
– Gdzie jest? – zapytałem przestraszony.
– Nie wiem...
Ruszyłem stępem rozglądając się i szukając jej zapachu w powietrzu. Trzeba było jednak nie dawać jej nigdzie chodzić samej. Nie po tym co ostatnio zrobiła, idioto.
– Nic się jej nie stało, spokojnie. – Klacz przeszła się ze mną: – Jesteście razem, prawda?
– Jesteśmy dobrymi znajomymi, to wszystko.
Jak powie coś złego na jej temat...
– Chciałabym jej jakoś pomóc. Wydaje mi się że myśli że jej nie akceptuje. Najpierw zaczyna rozmowę, a potem szybko kończy i przeprasza że mi przeszkadzała, a kiedy zapewniam ją że nie, to, cytuje, “mimo to przepraszam że zabrałam ci czas” i odchodzi. Mógłbyś powiedzieć jej że lubię z nią rozmawiać, próbowałam zrobić to sama, ale chyba mi nie wierzy. Nie chcę jej zniechęcić ciągle ją nachodząc. W przypadku Theo jest tak samo.
– Nie no, fajnie jeśli sama też ją zagadujesz… – No proszę, jednak w tym stadzie jest więcej normalnych koni: – Albo raczej zagadujecie. Giza po prostu taka jest, wierzy że jest nikim i trzeba jej mówić że jest wartościowa, może w końcu to do niej dotrze. Bardzo tego potrzebuje.
– Może robię coś nie tak? Traktuje ją jakby z jej nogami było wszystko w porządku, a może jednak potrzebuje troski?
– Nie, to dobre podejście.
– Czy ja wiem? A jak będzie potrzebowała pomocy?
– Ja zawsze jej pomagam jak widzę że tego potrzebuje, a tak nie zwracam niepotrzebnie uwagi na jej kalectwo. Po co robić z tego jakąś sensację?
– A jak to rozpoznajesz? Czasami mogłaby ukrywać przed tobą że coś jej dolega, najlepiej jakby sama mówiła że tej pomocy potrzebuje.
– Byłoby wspaniale, ale na to nie ma co liczyć.
[Rosita]
Zerwałam po drodzę nieco jedzenia dla Karyme, nogi drżały mi jeszcze zanim dotarłam pod jej grotę. Wzięłam głęboki, powolny, by nie sprawić sobie bólu, wdech.
– Boję się że nie zrozumie – poznałam głos Karyme.
– Zrozumie – odpowiedział jej pogodnie Theo.
– Poza tym kocham też ciebie, czuję się przy tobie tak swobodnie…
– Cieszę się. Wiesz, skoro Iv mnie nie chcę moglibyśmy spróbować, co ty na to? Łatwiej byłoby ci wybrać.
– A jak tu nie zostanę i... I... Nie... Nie…
– Znów coś widzisz? Zignoruj... Chodź tutaj, to tylko omamy.
Weszłam do środka. Theo otulał Karyme skrzydłem, spuściła zawstydzona głowę na mój widok. Położyłam przed nią zioła, trawę i gałązki jeżyn i malin.
– Zjem później – mruknęła, zabrała wszystko w pysk wychodząc tyłem spod skrzydła Theo, uniósł je by jej to ułatwić. Stanęła pod ścianą jaskini.
– Dziękuje że z nią zostałeś, nie musiałeś… – Podałam owocowe gałązki także Theo.
– Spoko. Zawsze z chęcią pomogę. – Zdjął skrzydłem kryształ ze swojej szyi zawieszając go na moją.
– Mógłbyś to dać Ivette? – Dałam mu kolejną garść owoców, wszystko przeniosłam na swoim grzbiecie, związując porcję mocą, ale tak by sprawiało to wrażenie liany przywiązanej z pomocą strażników.
– No to idę. – Poderwał się, składając luźno skrzydła i uśmiechając się jeszcze do Karyme, tylko bardziej ją tym zawstydzając, skryła się za własną grzywą.
– Oby mi skrzydeł nie urwała – zażartował tuż przed samym wyjściem.
Patrzyłam za nim, z łzami w oczach. Wiem że nie chciał, nawet o tym nie pomyślał… Przypomniał mi o Feniks…
Zmusiłam się by odwrócić głowę do Karyme, wpatrywała się we własne kopyta.
– Jest ktoś jeszcze kto ci się podoba? – spróbowałam zagadać.
– Podsłuchiwałaś? – Znów schowała się za grzywą.
– Wybacz…
~*~
[Chaos]
Kolejny dzień upłynął w spokojniejszym tonie, o wiele szybciej niż poprzedni. Minęłam Syriusa przechadzając się po lesie. Stał czujny i gotowy, pochylił z szacunkiem głowę.
– Jako główny strażnik już nie musisz czuwać w nocy. – Przystanęłam niedaleko. Nad koronami drzew mieniły się licznie gwiazdy.
– Położę się później, pani, szkoda marnować czas na sen – odparł pełnym energii głosem. Gdybym mogła już bym odpoczęła, nie mówiąc o wstawaniu przed świtem. Nigdy nie rozumiałam koni z ochotą to zaniedbujących.
– Sen jest po to by się zregenerować, nigdy nie jest stratą czasu, przeciwnie. Idź wypocząć – kazałam, idąc sprawdzić dalszą część lasu.
– Wybacz pani, ale...
Obejrzałam się wyczekująco na niego.
– Mógłbym zrobić to za ciebie? Sama mogłabyś odpocząć – zaproponował, jego pewna postawa kłóciła się ze słyszalną nieśmiałością w głosie. Wydawało mi się jakbym to kiedyś już słyszała. Od Angusa.
– Teraz wiadomo dlaczego zajął moje miejsce, bardziej by się już nie mógł podlizywać. – Zza drzew, z prawej strony wyszedł Cierń, o tej porze kończył czuwanie oraz swój pierwszy dzień w roli zwykłego strażnika. Przeszedł obok Syriusa spychając go na drzewo.
– Teraz dam ci ostrzeżenie… – Syrius odepchnął się od pnia, znów stając na prostych nogach, chudszy i słabiej zbudowany od Ciernia.
– Nie będę się słuchał źrebaka. – Cierń naprężył solidnie zarysowane mięśnie, głównie szyi i zadu, nerwowo wywijąc nogami i bijąc nimi o ziemię.
– Możesz odejść ze stada, jeśli ono nie spełnia twoich oczekiwań – odparałam, stając mu na drodzę, wyprostowana. Przerastałam go o głowę.
– Wiesz ile zrobiłem dla twojej rodziny? – Uniósł łeb podkreślając każde kolejne zdanie, solidnym tupnięciem kopyta: – Mój brat oddał życie dla tego stada! Poświęcił się dla twojego ojca! I ja też! Do końca walczyłem u jego boku! A ty tak mi się odpłacasz?
– Nie przewodziłam wtedy jeszcze stadem, nie odpowiadam za tamte wydarzenia. Dlatego też to nie wpłynęło na moją decyzje, a…
– Tylko dlatego że skarciłem kilku młodych? To był pretekst. Nigdy mnie nie lubiłaś.
– Nie dałeś im szansy na poprawę swoich błędów, poza tym nie wytłumaczyłeś im nawet co robią źle. To nie był jedyny powód, często próbowałeś podważać mój autorytet. Pragnę polegać na głównym strażniku i by on także mógł polegać na mnie.
– Nie. Ciebie trzeba bezwzględnie słuchać.
– Poniekąd, aczkolwiek ja także popełniam błędy, a umiejętność ich wskazania czy to u zastępcy czy u głównego strażnika jest jedną z najważniejszych cech. Jednakże to nie to samo co buntowanie się i próby dominacji. Jeśli chcesz przewodzić…
– Z góry wiadomo jakby się to skończyło. – Odszedł ku równinie.
– Pani? – Syrius zbliżył się z boku: – Nadal byłbym chętny sprawdzić pozostałych za ciebie, pani… Wybacz za śmiałość, ale zdaje się że bardziej potrzebujesz odpoczynku niż ja.
Swoim zachowaniem przypominał Angusa, świadomie bądź nieświadomie. Co nie powinno wpłynąć na moją decyzje.
– Zgoda, ufam że mnie nie zawiedziesz. – To też dla niego doskonała próba.
~*~
O świcie przybyłam ponownie do lasu, Syrius przybiegł od razu i streścił ochoczo wszystko co się działo, czyli w ogóle nie spał.
– Teraz już odpocznij – nakazałam. Poszedł w kierunku równiny z ociąganiem, kilka razy sprawiał wrażenie jakby miał się zatrzymać i obejrzeć. Udałam się do lasu skontrolować innych strażników i upewnić się czy Syrius sprawdza się w swojej roli. Po minięciu pierwszych drzew, napotkałam Rosite, zrywała krzewy malin.
– Skarbie, zostań ze mną w stadzie, Karyme zajmie się ktoś inny. Musisz odpocząć.
Westchnęła, odkładając garść gałązek na niewielki stos.
– Nie mogę... – Wzięła go w pysk wychodząc na równinę, spadły jej na trawę. Zakasłała, z nosa zaczęła jej kapać krew, nogi się pod nią ugięły. A kiedy się zbliżyłam, opadła wprost na mnie.
– Pomogę ci się położyć – oznajmiłam, spychając w głąb siebie cały niepokój. Przewróciła się, nie dając mi czasu na reakcje.
Wezwałam rżeniem strażników posyłając ich po Ajiri bądź jednorożce, w zależności kogo spotkają najpierw. Tym samym, niezamierzenie, zwróciłam uwagę stada na to co się dzieje.
– Rosita...? – Schyliłam głowę nad córką.
– Bo... – Zemdlała.
Omal za nią nie krzyknęłam, widząc więcej krwi wypływającej jej z chrap, drgnęło mi ucho, a serce przyspieszyło.
– Rosita... – Szturchałam ją w łopatkę, celowo omijając żebra, tylko z pozornym opanowaniem. Pilnowałam oddechu. Beerh i Ennia przybiegli po chwili. Odeszłam na krok, robiąc im więcej miejsca. Obserwowałam ich uważnie. Trójka strażników wyszła z lasu, wpatrując się w kierunku stada z niedowierzaniem, a potem na Rosite. Podążyłam za ich spojrzeniami. Obok stada stała druga Rosita, z nie mniejszym szokiem na pysku niż pozostali. Wokół panowała zupełna cisza.
Przyjrzałam się nieprzytomnej, być może, córce. Żeby całkowicie wykorzystać swoją moc, Irutt musiałaby, do perfekcji, opanować sztukę udawania, aczkolwiek wątpie by ktokolwiek mógł wywołać u siebie takie objawy.
– Łapcie ją! – zawołałam do strażników, osłaniając córkę. Ze stada wprost na drugą Rositę rzucił się Syrius. Odskoczyła w bok startując ku mi.
– Mamo...? Nie... – Usłyszałam słaby głos Rosity za sobą. Strażnicy zamiast wykonać polecenie, wpatrywali się jeszcze większymi oczami na moje kopyta. Całe stado patrzyło w tym samym kierunku. Spuściłam wzrok, wprost na pnącza, otaczające każdą z moich kończyn, nie dotykając ich przy tym.
Spojrzałam córce w oczy, przepełnione łzami, zwiesiła głowę, kładąc uszy. Chciałam spytać dlaczego to zrobiła, dlaczego tak bardzo chciała ją obronić? Poświęciła się dla obcej. Kryształ... Oddałam go strażnikowi pilnującego Karyme.
– Pani, dlaczego? – zawołał załamanym głosem Syrius, zatrzymał się w połowie pościugu za drugą Rositą, zatoczył się na nogach, wycofując.
Devon przepchnął się przez znieruchomiałych członków stada. Część koni schowało się za innymi. Kilkoro uciekło.
– Musisz stąd odejść, pani! – zawołał Devon na czele stada: – Jesteś przeklęta. Nie chcemy z tobą walczyć...
Właśnie pojęłam iż myślą że moc Rosity należy do mnie, mogłam ją jeszcze ochronić. Jednakże wątpiłam by tę ochronę przyjęła. Otoczyli nas strażnicy. Ennia i Beerh nie odstąpili o krok od pierwszej Rosity.
– Mamo! – usłyszałam tą drugą, zatrzymaną przez Alpina i Cyklona. Ściągnęła ich w dół za pomocą pnącz, przeskakując przez nich i pędząc prosto na mnie. Osłoniłam ponownie pierwszą Rosite. Druga zatrzymała się o dwa kroki ode mnie. Poniosły się głosy członków stada. Przekrzykiwali się nawzajem:
– Przeklęta!
– Oszukała nas!
– To one! Chciały nas oszukać!
– Wygnać je!
– Zabić!
– Zabiła Feniks!
– Wystarczy! – próbowałam ich uspokoić donośnym, pewnym siebie głosem: – Nie wiecie co mówicie!
– Zabić je!
– Razem z Karyme!
– Wynoś się!
Połowa stada zaczęła tu iść.
– Cofnijcie się! – kazałam strażnikom, otaczających teraz całą naszą piątkę. Odskoczyli spłoszeni, patrząc po sobie. Obróciłam się momentalnie, przytrzymując tą pierwszą Rosite przy ziemi, nigdy nie pozwoliłaby mi się poświęcić. Ennia i Beerh się wycofali.
– Mamo? Co... Co ty robisz? – jęknęła.
– Devon, trzymaj stado z daleka! – rozkazałam.
Tłum wykrzykiwał coraz głośniej, Devon z garstką strażników stanął mu na drodzę.
– Wynoś się stąd!
– Zdychaj!
– Oddaj nam Feniks!
– Przeklęta!
Rosita kilkakrotnie oglądała się za siebie, unikając ich spojrzeń, kiedy napotkałam wzrok córki, w jej oczach gromadziło się coraz więcej łez, przesuwała się coraz bliżej mnie, tak wolno jakby każdy szybszy ruch miał sprowokować innych do ataku.
– Rosita jest przeklęta! – krzyknął Alpin do strażników, jego przednie nogi nadal były przytwierdzone pnączami do ziemi: – Nie ważne która! Zabiła Feniks razem z Karyme, a my myśleliśmy...
– Nie ruszajcie się z miejsca! – nakazałam.
– Mamo… Irutt jest... za tobą… To nie ja... użyłam mocy… – wysapała ta pierwsza Rosita. A co jeśli się mylę? Nie mogę się pomylić. Wykrztusiła więcej krwi, poluźniłam uścisk, ryzykując że zaatakuje.
– Mamo, nie puszczaj jej – wydusiła ta druga Rosita, ledwo ją usłyszałam, znajdowała się tak blisko że niemal do mnie przywarła.
– Mamo, proszę… – Ta pierwsza poruszyła się pod moimi kopytami. Musiałam być pewna że to Irutt, przestać polegać na zmysłach, a na logice i intuicji.
– Zabójczyni! Nie można jej ufać! – Wśród wielu okrzyków wyłonił się jeden głośniejszy od reszty. Kilka koni oddzieliło się od stojącego naprzeciwko strażników i Devona, awanturującego się, tłumu. Nie zbliżyli się jednak na bliżej niż pięć kroków do Rosity. Zamilkli, nie mając odwagi na kolejny ruch.
– Wracajcie do reszty stada – powiedziałam do nich głosem nieznoszącym sprzeciwu, zrobili kilka kroków do tyłu, popatrzyli na Zarę, znajdującą się najbliżej z nich i mierzącą mi prosto w oczy, jako jedyna się nie ruszyła.
– Wysłuchajcie mnie! – przekrzyczałam resztę.
Konie zaczęły milknąć, jedynie pojedyncze głosy zakłócały ciszę, były niepewne i stłumione.
– Nie będę kierowała się przesądami, a sprawiedliwością. Dopóki nikogo nie skrzywdzi ma prawo żyć jak wy wszyscy. Rozejdźcie się – powiedziałam donośnie.
– Pani, to nie są przesądy, to prawda – odezwała się Hirini.
– Prawda nie poprzedzona żadnymi dowodami.
– Przez cały czas polegaliśmy na przywódczyni, czy kiedykolwiek nas zawiodła? Czy jej decyzje były kiedykolwiek dla nas niekorzystne? Niech sama zdecyduje co robić! – wykrzyknął Lotos pilnujący tłumu.
– Albo przestaniesz, albo będę musiała powiedzieć wszystkim kim jesteś. – Zagroziłam Irutt, patrząc akurat na Rositę stojącą przy moim boku, obserwującą przerażonymi oczami otaczające nas konie.
– A Karyme?! – wykrzyknęła Zara, stojąca naprzeciwko.
– Każdy z nas mógłby kogoś zabić, nie potrzebuje do tego mocy – odpowiedziałam: – I nie sposób tego przewidzieć. – Puściłam pierwszą Rosite, dźwignęła się z ziemi.
Mogłabym wykorzystać zdolność córki do wyczuwania bezbłędnie emocji, aczkolwiek skąd pewność że Irutt w jej postaci tego nie potrafi. Jedna ledwo trzymała się na nogach i krwawiła, a druga wyglądała zbyt dobrze, jak na połamane żebra, co nie oznacza że to nie ona, Beerh w końcu jej pomógł, zachowanie obu zdawało się pasować…
– Jedna z nich to Irutt… – powiedziałam.
– Mamo nie… – przerwała mi półgłosem ta druga. Stado i tak już usłyszało.
– Jednoroża, która potrafi przybierać różne postacie, nie wiem jakie ma zamiary, aczkolwiek po tym co zrobiła…
– Chciała nas ostrzec – powiedziała Lilia do członków stada: – Jest po naszej stronie.
– Próbuje nas chronić – dodał inny głos. Odwracali się do siebie i potwierdzali sobie nawzajem że to co mówią jest słuszne.
– Niekoniecznie – wtrąciła Ennia, podeszła bliżej, puszczając ogon brata: – Gdyby tak było powiedziałaby wam wprost, zamiast robić z tego przedstawienie. – Ennia trzymała prosto głowę i ogon, wygięty w łuk, nie dotykając nim ziemi, jej całe ciało pozostawało napięte.
– Nikt by jej nie uwierzył – odezwał się Cierń.
– Irutt, o co ci chodzi? Oni nie są naszymi wrogami. – Ennia zwróciła się do obu Rosit na raz.
Prawdziwa Rosita zna odpowiedzi na pytania, na które nie byłaby w stanie odpowiedzieć ta fałszywa, więc…
– Najszybciej będzie sprawdzić krew, jej żadna magia nie jest w stanie zmienić na inną – powiedziała pierwsza Rosita.
– Nie – zaprzeczyłam od razu.
– Dlaczego? – spytała ta druga, z wyraźnym niepokojem w głosie.
– Pani, to prawda, Beerh... – zaczęła Ennia.
– Powiedziałam nie – podniosłam ton. Co się ze mną dzieje? Natychmiast doprowadziłam się do porządku: – To nie będzie konieczne.
– Nie jesteś moją prawdziwą mamą? – zapytała nagle ta pierwsza Rosita.
– Ona kłamie, prawda? – Druga odsunęła się, patrząc mi w oczy, z na nowo zbierającymi się łzami. Powinnam już dawno jej powiedzieć. Odetchnęłam z trudem, zachowując jakoś neutralną minę.
– Powiedź że to nieprawda! – krzyknęła rozpaczliwie Rosita, ta druga, przypuszczałam że ta prawdziwa. Pierwsza zbyt łatwo się domyśliła i zareagowała zbyt spokojnie.
Milczałam, z całej siły pragnąć szczerze zaprzeczyć. Od początku czułam silną więź między nami, że jest moją córką mimo wszystko, pokrewieństwo, bądź jego brak, nie miało tu żadnego znaczenia, ale teraz to nie wystarczyło.
– Rozejdźcie się – kazałam stadu, czekającemu w napięciu.
– Może chcą to usłyszeć – powiedziała pierwsza, zmieniła się w jaskółkę, szybując nad nami, zataczając koła, konie odsuwały się pospiesznie gdy zdawała się do nich zbliżać: – Oszukałaś całe stado. Ukrywałaś zarówno moc Karyme jak i Rosity, co więcej teraz ukrywasz Karyme i Thais w górach, w jaskiniach. Co za niespodzianka. – Wylądowała na grzbiecie Rosity, która jeszcze szerzej otworzyła oczy. Po stadzie rozniosły się zaszokowane głosy, szeptali między sobą, patrzyli nieufnie. Jaskółka łypała na mnie czerwonymi ślepiami, jedyny ślad po jej krwi został na ziemi. Córka nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa. Zbliżyłam się żeby odpędzić od niej Irutt. Cofnęła się gwałtownie, wraz z ptakiem, trzymającym się kurczowo jej grzbietu, wbijającym pazury. Konie za nią odskoczyły, spłoszone.
– Twoja biologiczna matka cię porzuciła... – przyznałam.
Łzy popłynęły jej po policzkach, a jej oczy patrzyły teraz na mnie jak na kogoś obcego.
– Skąd wiesz że mówi prawdę? – wtrąciła Irutt.
– Chciałam ci powiedzieć, ale nie byłam na to gotowa. – Powstrzymywałam zbliżającą się rozpacz i gniew, całą sobą. Otworzyłabym się przed nią bardziej, gdyby nie otaczające nas konie.
– Zabić Karyme! – wykrzyknęła Lonely: – Zabić morderczyni!
– Zabić! Zabić! Zabić morderczyni! – zaczęli powtarzać inni.
– Zabić Karyme! – wykrzyknęło kilka koni na raz: – Wygnać Rosite!
– Zabić Thais!
– Pani, musisz wybrać! – odezwał się donośniej Devon, oglądając się na mnie, konie za nim stawały dęba: – Albo stado, albo Rosita. Myślę że śmierć Karyme będzie wystarczającym wynagrodzeniem dla wszystkich, Rosita może zwyczajnie uciec, bo nikogo nie zabiła, ale nigdy nie będzie mogła wrócić.
Poniosły się rżenia pełne aprobaty. Tylko nieliczni zaprzeczali, nieśmiało nawołując do zabicia Rosity.
[Rosita]
– Mogła cię nawet porwać, w końcu już nieraz poroniła, nie miała pewności czy jej kolejne źrebię przeżyje – dodała Irutt, nim odleciała. Poczułam jak nogi uginają się pode mną, jak ledwo co stoję na nich, jak cała drżę. Cofnęłam się, nadal patrząc na mamę, a ona na mnie. Właściwie na... Klacz, która mnie przygarnęła, albo… Nie, nie mogłaby... Kim ona właściwie teraz dla mnie jest? Kim ja jestem?
Walczyła znów ze sobą. Co wszystko utrudniało. Nie wiedziałam czy tego żałuje czy nie, czy zrobiła to celowo czy mówi prawdę, zewsząd napływały emocje innych koni. Strach, obrzydzenie, nienawiść wymierzone we mnie. Wszystko mi się mieszało…
To już nie jest mój dom, nigdy nim nie był… Nigdy tu nie należałam…
– Wybierz stado... – powiedziałam przez ściśnięte gardło i łzy, szukając drogi ucieczki, wszędzie ktoś stał…
– Nie chcę już nikogo stracić... – Zbliżyła się.
Rzuciłam się przed siebie, przebiegając bardzo blisko niej, prawie nie wcelowując pomiędzy konie, a potem drzewa.
– Rosita! – Pognała za mną, zatrzymały ją moje pnącza. Słyszałam jak upada.
Nie mogłam złapać porządnie oddechu, był zbyt krótki i płytki. Mimo to nie zatrzymywałam się. Przez zamazany łzami obraz, dostałam mnóstwem gałęzi po drodze, o mały włos, nie zderzając się z pniem. Ivette miała rację? Naprawdę wszystko jej odebrałam? Wiedziała? Może coś przeczuwała? Jak? Jak to możliwe? Gdzie jest moja rodzina? Czy kiedykolwiek ją miałam?
[Chaos]
– Pani... – Devon pospiesznie przegryzł pnącza, mocno zaplecione o moje tylne nogi. Poderwałam się. Las po każdym mrugnięciu zamazywał się coraz bardziej. Zmusiłam się by oderwać od niego wzrok. Miałam w oczach łzy i nic nie mogłam z tym zrobić, tak jak nie mogłam zapobiec jej ucieczce.
– Zostaw ją pani, stado cię potrzebuje – dodał Devon: – Każdy popełnia błędy, wszyscy są w stanie ci wybaczyć.
Przeleciałam chłodnym spojrzeniem, przez wszystkie konie, które tu stały, udając że nie było w nim łez. Potakiwały głowami.
– Rosita nie jest przeklęta, konie z mocą nie są przeklęte – przemówiłam: – Ta historia w którą wszyscy wierzycie jest kłamstwem.
– Dlaczego w takim razie Karyme zabiła Feniks? – wtrącił Devon.
– I Vahsiego! – dodała partnerka zmarłego strażnika, Aspacia.
– Nawet jeśli to prawda i klątwa istnieje, to Zaklęci nie stają się źli z własnej woli.
– Bo oni już rodzą się źli! – krzyknęła Lonely.
– Załóżmy że tak jest, czy ktokolwiek z was ma wpływ na to jaki się urodzi?
Trwali w ciszy, więc kontynuowałam: – Rosita jeszcze nikogo nie skrzywdziła, nie zauważyłam żeby jej moc miała na nią szkodliwy wpływ, ćwiczyła od źrebaka, ukrywałyśmy to przed wszystkimi...
Zaczęli szeptać między sobą, że zostali oszukani, że ciągle żyli wraz z Przeklętą, jak mogłam im szybciej nie powiedzieć i że ciągle ich oszukiwałam, bo Rosita nie jest nawet moją córką.
– Wystarczy! – uciszyłam ich: – Wysłuchajcie mnie do końca, a ja wysłucham was.
– A Karyme? Na Rosite nie działa klątwa? A może działa z opóźnieniem? – zapytał Cierń.
– Karyme ćwiczyła wraz z nią. Jednak w przeciwieństwie do Rosity, uwierzyła że jest potworem. Chronię was przed nią, dlatego trzymam ją w zamknięciu. Skoro już ustaliliśmy że za to nie może, to nie powinno być wam ciężko zrozumieć dlaczego jej nie zabiłam, pomimo że ona zabiła moją córkę. Chcę jej pomóc.
Tym razem milczeli, kilka koni wymieniło się spojrzeniami. Nie ma najmniejszego sensu dalej zaprzeczać ich wierzeniom, to do niczego nie prowadzi.
– Istnieją kryształy blokujące moce, oraz te chroniące przed mocami. Będą w stanie powstrzymać Zaklętych, których dopadła klątwa. Bez ich zabijania. Nie chcę by przyszli rodzice obawiali się o swoje źrebięta, by skazywali je na śmierć przez to że urodziły się z mocami. Czas z tym skończyć.
– Przywódczyni ma racje – powiedziała Lilia. Część stada ją poparła, część zaczęła się spierać, krzyczeć że ich oszukałam i że nie można mi ufać.
– Po co miałaby chcieć naszej krzywdy?
– Ufa Przeklętym! Jest po ich stronie!
– A może jednak sama jest Przeklętą?
– To już dawno wszyscy bylibyśmy martwi!
Postanowiłam zostawić ich samych sobie, niech ochłoną.
– Sprowadzę Rosite z powrotem, chrońcie Karyme i Thais – poleciłam Lotosowi i Devonowi oraz kilku innym zaufanym strażnikom.
– Lotos, od teraz jesteś drugim zastępcą – odbiegłam, nie czekając dłużej.
[Thais (Midnight)]
Ison i Kiran, wraz z Tormeyem przywitali dzisiaj do mojej groty. Uśmiechnęłam się szeroko, niech tylko mnie uwolnią, a zabawimy się z tym śmiesznym stadkiem. Oczywiście bez ich wiedzy. Biedacy, zawsze tak bardzo starali się wypaść dobrze w oczach tych nieudaczników. Że ojej. Powinni korzystać ze swoich zdolności.
– Wymkniemy się przez Ruiny – powiedział Tormey do Isona.
– A my to co? – spytałam.
– Wiadomo że całą czwórką.
Kiran zaczęła mnie rozwiązywać, coś kulała. To oparzenie na jej nodze też nie wyglądało za dobrze.
– Mid? – szepnęła bardzo cicho, łypnęłam na nią okiem, wystraszyła się. Po czym obie się zaśmiałyśmy, to chyba już wiedziała z kim ma do czynienia.
– Dzięki że nas ostrzegłeś – dodał Tormey do Isona.
– Karyme też chcecie uwolnić? – Wstałam. Już tęskniłam za mocą i sztylecikami. Czerwony kryształ jednak nie pasuje mi do oczu, ani opaski. Nancy. Och, gdybym tak mogła ze sobą się porozumieć.
– Wiesz gdzie ją trzymają? – spytał Tormey.
– Nie będzie ciężko zgadnąć. – powiedziałam. Nieświadoma nadal myśli że jest jedyna, jak one wszystkie: – A. Ison. Dowiedziałeś się już o Erosie? – Nie musiał odpowiadać, ta jego zbolała mina mówiła wszystko. Ten jego cudowny ból, doprowadzał mnie do szaleństwa.
– Twoja ukochana Rosita tak cię zdradziła – zaszczebiotałam, skubiąc go w szyjkę.
– Thais, spieszmy się – upomniał się Tormey: – Nie znoszę gdy taka jesteś.
[Ivette]
Odsunęli głaz, przerywając mi brutalnie sen. Wpuścili do środka zastępcę, i jeszcze więcej oślepiającego światła dnia. Osłoniłam się skrzydłem, przymykając oczy. Devon położył przede mną niebieski kryształ, który dodatkowo odbijał promienie słońca. Zamrugałam, odwracając głowę, jeszcze na wpółprzytomna.
– Będę ci pomagał, pani. – Ukłonił się, padając na przednią nogę: – Ten kryształ chroni przed mocami, należał do twojej matki, czas byś go założyła.
Zagapiłam się na niego, nie rozumiejąc co się dzieje.
– Nazwałeś mnie...
– Jesteś naszą nową przywódczynią, pani.
– Kim jestem? – Podniosłam się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz