[Rosita]
– To boli... – jęknęłam. Odpychałam się od skały, szamocząc się rozpaczliwie. Jeszcze zacieklej napierała. Wbijając swoje ciało w moje. Odsunęła się, by uderzyć ze zdwojoną siłą i docisnąć jeszcze mocniej, wyrzuciła ze mnie całe powietrze. Ponawiała ten sam atak raz za razem. Nie dając mi szansy na oddech, nie mówiąc już o czasie na reakcje. Kula antidotum rozprysła się na nas. Osunęłam się pod siostrę, kaszląc, z chrap pociekła mi krew, przy każdym unoszeniu klatki piersiowej czułam przenikliwy ból, chwilami sama z siebie wstrzymywałam oddech by go uniknąć. Ivette dysząc, otrzepała się zamaszyście z antidotum, trzepocząc przy tym skrzydłami. Złapała mnie gwałtownie za grzywę, ciągnąc po chropowatej ziemi.
– Iv... – Zakasłałam, próbując jakoś wstać. Nie zaczekała nawet kiedy to zrobię: – Puść... To boli... – prosiłam. Wyrywała mi włosy, w ogóle na mnie nie słuchała, czułam że cierpiała, jakby Feniks znów... Jakbyśmy tam były i ona właśnie... Roniłam łzy, głos ugrzązł mi w gardle. Trafiłam przednim kopytem w jej bok szyi, wyswobadzając się. Opadłam na grzbiet.
Zacisnęła mocno zęby, odwracając głowę, drżąc, powstrzymując całą sobą łzy, już zdążyły zgromadzić jej się w oczach.
– Tak... T-tak mi przy-kro... – wymamrotałam, ledwo się trzymając, by sama już całkiem się nie popłakać. Spróbowałam powoli obrócić się na brzuch. Trzasnęła mnie skrzydłem. Uderzyła nim w brzuch, a drugim w bok i w głowę, obijając nią o ziemię. Biła we mnie nimi, coraz to szybciej i mocniej. Nawet nie mogłam krzyczeć, dusiłam się, zwłaszcza jak trafiała w klatkę piersiową czy brzuch. Przez ból nie umiałam się skupić na mocy. Osłaniałam się nogami, co średnio pomagało. Wykasływałam mnóstwo krwi, a ona nawet tego nie zauważała.
Nadbiegła mama, przewróciła ją, prosto na ranne skrzydło. Przycisnęła uszy do czaszki, wręcz skrywając je w grzywie, stając nad nią. Ivette przymknęła oczy, zaciskając zęby, z cichym stęknięciem, zupełnie oszołomiona. Głowa mi opadła, ciągle jeszcze kasłałam krwią.
[Ivette]
Nie mogłam się ruszyć, widząc przeszywające, lodowate spojrzenie matki. Myślałam że mnie zabije. Nigdy jej takiej nie widziałam. Straciłam siłę w skrzydłach przez te wszystkie ciosy, promieniowały bólem. Rosita cały pysk miała od krwi, brudząc nią też ziemię i klatkę piersiową. Krztusząc się, zaszlochała. Poczułam nagły ucisk w gardle. Obejrzałam w szoku własne skrzydła – od krwi siostry. Naprawdę chciałam ją dobić...?
Dygotałam cała, nawet nad tym nie potrafiąc zapanować, przyglądając się jej obrażeniom. Wyczerpana i zdezorientowana zarazem.
– Odejdź – kazała matka, z naciskiem.
– Mamo... Ja...
– Milcz – odparła niewzruszona, postawiwszy uszy, jedynie jej wzrok zdradzał co o mnie myśli. Nienawidzi mnie. Krzyknęłam na całe gardło z frustracji, zasłoniłam się skrzydłami. Nie będę płakać. Nie uronię ani jednej łzy! Przetarłam oczy o przednie nogi, pozbywając się każdej kropli, która się w nich zawieruszyła. Rozcapierzyłam lotki, między powstałymi lukami, widząc jak matka pomaga wstać Rosicie, pytała, martwiła się, uspokajała ją. Feniks już by przy mnie była. W ogóle nie dopuściłaby do tego co się stało. Nie jestem zła, ani nieobliczalna. To przypadek. To wina Rosity, nic nie rozumie, gdyby się nie upierała... Chciałam tylko sprawiedliwości.
– Iv... – Rosita wyciągnęła przednią nogę, by zrobić pierwszy krok ku mnie. Matka od razu chwyciła ją za grzywę.
– Mamo, nie możesz jej wygnać, jesteśmy rodziną. – Siostra odwróciła do niej głowę. Sądziłam że ona też mnie nienawidzi.
– Nie zamierzam jej wygnać – westchnęła ciężko matka: – Lepiej byś się do niej na razie nie zbliżała.
– Potrzebuje nas...
– Ivette, idź przodem – kazała matka głosem nie znoszącym sprzeciwu. Zacisnęłam z całej siły zęby, dźwigając się z ziemi. Nie potrzebuje nikogo, ani stada, ani... Rodziny. Znów zebrało mi się na płacz. Cholerne łzy.
[Rosita]
Mama zostawiła mnie samą z Ennią i Beerhem, gdy już kończyli zajmować się moimi obrażeniami. Poszła z Ivette na ubocze, blisko zachodniego lasu, zawołała strażników. Gdyby tylko wiedziała jak bardzo moją siostrę dręczyły wyrzuty sumienia. Jedyną, żywą siostrę.
Chciałam wstać, Ennia mnie zatrzymała w połowie racicą, delikatnie, lecz stanowczo położoną na grzbiecie. Czułam że jest gotowa postawić na swoim, gdybym protestowała.
– Muszę iść – powiedziałam. Muszę zobaczyć co się tam dzieje.
– Jeszcze nie pora.
– Nic mi nie jest.
– Rosita, ja nie żartuje. Musisz odpocząć. Nie ufasz matce?
– Nie o to chodzi... – Wolałam ich w to nie angażować, przedtem sama do końca nie rozumiałam Ivette i nadal nie jestem pewna czy ją rozumiem. Mama nawet nie chciała jej wysłuchać, zupełnie jej nie ufa i spodziewa się z jej strony wszystkiego co najgorsze. To nie może się dobrze skończyć.
– Miałaś sporo szczęścia – powiedziała: – Jeszcze trochę i by cię zabiła. – Zdjęła już nogę.
Beerh sprawdzał antidotum, mieszał je świecącym rogiem w misie. Zebrałam je mocą tuż przed przybyciem do stada, mama pomogła mi ustać na nogach, przez cały czas mówiąc że dam radę, bo przez ból nie wierzyłam że w ogóle użyję mocy. I tak odzyskałam tylko mniejszą połowę antidotum. Co jeśli składniki pomieszały się z podłożem, albo straciłam część z nich? Na pewno nie wyciągnęłam z ziemi samej wody, bo posiadała ten sam kolor co poprzednie antidotum. Ale...
– Pilnuj się, nie biegaj, nie skacz, nie walcz, nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów, nawet nie wstawaj zbyt gwałtownie. Naprawdę. Chociaż przez kilka tygodni.
– Tak, wiem... – odpowiedziałam półgłosem, chciało mi się płakać.
– Beerh zasklepił ci żebra, ale tylko delikatną kostną skorupką, muszą się zrosnąć same, a to zajmie sporo czasu, nawet kilka miesięcy – tłumaczyła. Po prostu nie wierzyła że jej posłucham, od chwili kiedy wykorzystałam jej brata, aby pomógł Thais.
Przechyliła głowę ku Beerhowi, ich rogi się przetarły: – Antidotum jest już oczyszczone i gotowe do użycia – powiedziała nadal kontaktując się przy tym z bratem: – Poszlibyśmy pomóc Karyme. Tylko nie jestem pewna czy cię tak zostawić. – Spojrzała porozumiewawczo na Beerha. Podniósł antidotum ogonem, owijając nim ciasno misę, gotów do drogi.
– Spróbuję się zdrzemnąć – obiecałam. Czułam że Ennia mi nie uwierzyła, mimo to postanowiła okazać nieco zaufania, wyruszając z Beerhem. Pewnie więcej tego nie zrobi.
Pobiegłam ostrożnie kłusem, jak tylko zniknęli w oddali. Wpadłam na mamę, zamazała się, jak trawa, krzewy, drzewa i niebo. Trzepnęłam łbem, mrugając. Tylko w połowie się poprawiło. To pewnie chwilowe.
– Powinnaś odpoczywać. – Dostrzegłam w jej oczach troskę, większą niż zwykle, nie próbowała jej ukrywać: – Ivette nic się złego nie stanie, musi ponieść konsekwencje. – Objęła mnie łbem.
– Czyli? – Zamknęłam na chwilę oczy, w nadziei że obraz wróci już całkiem do normy.
– Zostanie w grocie przez jakiś czas, zdąży sobie wszystko przemyśleć...
– Co? Zamknęłaś ją w grocie? – Odsunęłam się: – Przecież to jej tylko zaszkodzi.
– Kara musi być dotkliwa. Możesz ją odwiedzać, ale bez wchodzenia do środka. Chciała cię zabić.
– W napadzie szału, nie do...
– Rosita, wiem że czułaś jej emocje, przez co zapewne jest ci ciężko, aczkolwiek ciągłe usprawiedliwianie każdego jest destrukcyjnym działaniem, wbrew rozsądkowi. Wiele razy dawałam jej szansę, jednakże tym razem przesadziła.
Nie jestem taka pewna, mi mama więcej odpuszczała niż Iv. Z drugiej strony nigdy nie byłam agresywna.
– To tak jak z zakazami, czym ich więcej tym coraz bardziej chce się je łamać – spróbowałam: – Siedzenie w zamknięciu jej nie pomoże.
– To nie...
– Bardzo przeżyła śmierć Feniks. – Gdy o tym wspomniałam, odczułam ukłucie żalu u mamy. Łzy już szykowały się by wylecieć mi z oczu, zamknęłam je. Mama przytuliła mnie ostrożnie do siebie.
– Co powiedziała Ennia? – Wiedziałam że od tej chwili zignoruje każde słowo na temat Iv.
~*~
Stałam chwilę przed grotą Karyme, próbując zwalczyć wszelkie obawy i niechęć. A to wcale nie najtrudniejsze spotkanie na dzisiaj. Z Ivette będzie o wiele trudniej. Odetchnęłam w końcu, przekraczając próg jaskini. Ennia obejrzała się na mnie. Stała przy Karyme wraz z bratem.
– Antidotum musi zwalczyć truciznę, wtedy się obudzi, na razie czekamy – wyjaśniła zmęczonym głosem, na jej pysku malowało się zniecierpliwienie. Powstrzymała ziewnięcie.
– Prześpijcie się, zawołam kogoś… – Odwróciłam się do wyjścia.
– A ty nie powinnaś odpoczywać? – Bardziej skarciła niż spytała, zakręcając ogon, znów niemal ziewnęła.
– Niedługo wrócę, muszę z kimś porozmawiać. – Wyszłam nim zdążyła zaprotestować.
~*~
– Ivette, to ja – zawołałam przed skałą zastawiającą wejście do groty. Powinnam być zła o to co zrobiła. Tymczasem zbyt dobrze czułam że przemawiał przez nią ból po stracie Feniks, ta okropna pustka, poczucie winy i bezsilności, tak bardzo podobne do tego co sama przeżywałam. Ciągle zapominała że nie tylko ona ją straciła.
Nie rozumiałam jej poczucia osamotnienia, sama się na nie ciągle skazywała. Jest tyle koni w stadzie, a ona wszystkich odtrącała. Nie rozumiałam chęci zemsty, skoro nic to nie daje i Feniks nawet by tego nie chciała. Na pewno. Nie rozumiałam tej złości.
– Pewnie śpi – powiedział Atlas: – Musieliśmy jej podać zioła na uspokojenie, tak długo rzucała się na skałę że jeszcze by sobie coś zrobiła – wyjaśnił mechanicznie, znudzony, jakbym odwiedziło ich co najmniej kilka koni. Wiem że byłam tu pierwsza, najwyżej druga, licząc mamę.
– Wpuścicie mnie do niej?
– Przykro mi, ale nie, mamy zakaz.
– Przecież śpi, nic mi nie zrobi.
– Jak przywódczyni by się dowiedziała...
– Musiała coś załatwić, nie wie że tu jestem. – Spojrzałam im błagalnie w oczy.
– Gdybym ja tak robił, jak ty, to bym wyleciał ze stada – stwierdził Neo z niegroźną nutą zazdrości.
– Muszę z nią porozmawiać, proszę.
– Gdyby się wydało, to staniesz w naszej obronie, co? – zażartował nerwowo.
– Jasne.
– Dawaj, sam nie dam rady. – Trącił w bok swojego towarzysza, wzdychając. Atlasowi było wszystko jedno. Wspólnie odsunęli głaz do połowy, wkładając w to nieco siły. Powstało przejście mieszczące pojedynczego konia.
– Tylko się pośpiesz – rzucił Neo. Weszłam w półmrok, słyszałam spokojny oddech siostry, czekając chwilę aż będę tu cokolwiek widzieć. Spała pośrodku, na boku, okryta jednym skrzydłem, drugim rozłożonym.
– Iv…? – szepnęłam.
Ledwo uniosła powieki, a już jej opadały.
– Nie planowałam cię zabić... – mamrotała, nastawiłam uszy, na razie rozumiejąc co mówi: – Tylko dlaczego ratujesz tą morderczyni? – Utrzymała na dłużej wzrok na mnie, miała strasznie przekrwione oczy.
– Co oni ci zrobili? – Zbliżyłam się.
– Dlaczego wolisz ją ode mnie?
– O czym ty mówisz? – spytałam coraz bardziej zdezorientowana.
– Uważasz że jestem od niej mniej warta? – Mozolnie poruszyła łbem, jakby próbowała się rozejrzeć.
– Od… Karyme? – zapytałam ostrożnie, nie odezwała się, więc dodałam zwykłe: – Nie… – Nie wiedząc co innego miałabym jej powiedzieć.
– Wcale tak nie myślisz… Nie ratowałabyś jej… – Zabrała skrzydło pod swój pysk, obracając je, uważnie, oglądając każde z piór.
– Ivette?
– Nie jestem morderczynią…
– Nie, nikogo nie zabiłaś.
– Ale mogłam… Karyme na to zasłużyła, a ty…? – Popatrzyła na mnie: – Trudno powiedzieć… – Zmrużyła oczy.
– Skąd wiedziałaś gdzie jestem? – Nikt nie wiedział dokąd idę, oprócz Irutt. Mid by mogła się jeszcze najwyżej domyśleć. Albo Iv nas śledziła. Wiedziała o antidotum...
Głowa nagle jej opadła na skrzydło, przysnęła. Trąciłam ją pyskiem w bok, otworzyła do połowy oczy.
– Dlaczego mama kocha cię bardziej ode mnie? – spytała: – Dlaczego tak mnie nienawidzi?
– Mama cię nie nienawidzi.
– Zależy jej wyłącznie na tobie, zostaniesz nową przywódczynią, a ja wyląduje...
– Iv…
– Wszystko mi odbierasz... – powiedziała z zamkniętymi oczami.
– Nie mów tak, wcale nie chcę przewodzić stadem, nie nadaje się do tego.
– Matka ma inne zdanie na ten temat.
– Nie wiesz tego.
– Nienawidzi mnie.
– To nieprawda.
– Udowodnij...
– Martwi się o ciebie, chcę jak najlepiej...
Zaśmiała się gorzko i jednocześnie cicho: – Nie przejęła się nawet śmiercią Feniks. – Wypuściła z siebie powietrze: – Choć pewnie wolałaby gdybym to ja umarła...
– Ona tak nie myśli. Ty tego nie czujesz, ale ja tak. Wyczuwam emocje innych koni. Od urodzenia. Nawet jak ktoś ich nie okazuje na zewnątrz. Mama je tłumi, obawia się ich, za wszelką cenę chcąc być silna, tak jak ty. Jesteście do siebie podobne bardziej niż ci się wydaje.
– Jest po prostu nie czuła.
– Na zewnątrz. To tylko pozory. Tak naprawdę... – Zastanawiałam się czy jej o tym mówić, ale później może nie być okazji porozmawiać z nią na spokojnie: – Masz rację, zbudowała ze mną większą więź, bardziej jej na mnie zależy, ale to nie znaczy że w ogóle nie zależy jej na tobie, nie wie jak do ciebie dotrzeć, ja też czasami, choć powinno być mi łatwiej, bo wszystko czuję... Wybacz.
– Zależy ci na mnie? – Spojrzała na mnie z niedowierzaniem i lekką kpiną.
– Przecież jesteśmy siostrami, do tego bliźniaczkami. – Uśmiechnęłam się do niej, uniosła głowę, wyjmując spod niej skrzydło, położyła mi je na grzbiecie, więcej, przyciągnęła do siebie, co można by uznać za przytulenie, bo stykałyśmy się ze sobą. Jak nie ona. Chciałabym żeby to nie był tylko efekt ziół, lecz normalnie nigdy by tego nie zrobiła.
– Jeśli tak to mi pomożesz zbliżyć się do matki, a sama odsuniesz się w cień – szepnęła.
– Tak całkiem w cień?
– Zamienimy się miejscami.
– Ivette, co ty wygadujesz?
– Zwrócisz należne mi miejsce, gdybyś się nie urodziła nie byłoby problemu. Nawet nie jesteś do mnie podobna. I jedno szczęście, wtedy byłoby tylko gorzej.
Odsunęłam się, dając jej skrzydłu opaść na ziemię. Zmierzyła mnie wzrokiem, bez złości, czy niechęci, ze zdziwieniem.
– Myślałam że... Jak możesz tak mówić? – spytałam. To nadal te zioła? Czułam że na serio tak myśli.
– Taka jest prawda, zajęłaś moje miejsce. Ono mi się bardziej należy niż tobie. To mnie mama powinna bardziej kochać i wybrać jako przyszłą przywódczyni. Mam skrzydła, jestem silniejsza, mądrzejsza, lepsza. Muszę być.
– Musisz?
Zaczęła powątpiewać w to co mówiła, tracić całą pewność: – Wyjdź – zakryła się skrzydłem, na moment odzyskując trzeźwość myślenia.
Dlaczego mnie obwinia? I ciągle próbuje wyrzucić z rodziny? Mama mogłaby kochać nas po równo. Tylko obawiam się że to nie możliwe, nie zmuszę jej do tego.
– Chciałam tylko porozmawiać – przyznałam.
– Idź stąd! – wrzasnęła. Atlas zajrzał do środka.
– Nie pozwalam wam! – krzyknęła, machnęła skrzydłami na oślep, zdesperowana: – Zabije was za to! Słyszycie?!
Osłoniłam ją, zapadła kompletna cisza. Obejrzałam się na siostrę, jej głowa co chwilę opadała, dopadło ją nagłe zmęczenie. To wszystko przez zioła? To na pewno zioła na uspokojenie?
– Ponoć Karyme się niedługo obudzi, to prawda? – szepnął Neo wchodząc za Atlasem. Czułam że to tylko wymówka.
– Obiecajcie że nie dacie jej więcej tych ziół. Czy one są w ogóle na uspokojenie?
– Bez urazy, ale to nie ty podejmujesz tu decyzje i tak nie powinienem cię tu wpuszczać – odparł Atlas.
– Nie robimy czegoś, co nie jest konieczne – dodał Neo: – I nie wiem co masz na myśli mówiąc że one nie są na uspokojenie. Oczywiście że są, powinna po nich być już właściwie nieprzytomna.
– To poufne informacje – powiedział do niego Atlas.
– Nie możecie dawać ich jej aż tyle – stwierdziłam.
– Nie mamy wyjścia – odpowiedział Neo.
– Musisz już iść, w każdej chwili może przyjść przywódczyni – ostrzegł Atlas: – My poniesiemy większe konsekwencje niż ty.
Wyszłam. Położyłam z żalem uszy, zasunęli głaz, zostawiając ją tam, w ciemności. Samą.
~*~
– Beerh i Ennia poszli przed chwilą – powiedział Fox, kiedy go mijałam, wchodząc do środka. Zajęłam miejsce przy Karyme, chcąc się położyć, nie myślałam już o niczym innym. Ledwo ugięłam przednie nogi, a otworzyła oczy, głośno zasysając powietrze. Pewnie śnił jej się koszmar.
– Karyme, jak się czujesz? – Wyprostowałam nogi.
Poderwała się z przerażeniem w oczach, zwróconymi w kierunku wyjścia, strażnicy z zewnątrz stali do niego tyłem.
– Nie... – Spuściła gwałtownie głowę, jej głos zaczął się łamać: – N-nie...
– To tylko na chwilę – obiecałam.
Nagle zerwała się do ucieczki..
Cofnęłam się gwałtownie, uderzając zadem o ścianę. Lodowe kolce zniknęły, zanim mnie przebiły, z tak bliska widziałam jak rozpływają się w ułamku sekundy w energię, wchłoniętą przez niebieski kryształ, który nadal miałam na szyi, od Nancy. Skurczył mi się żołądek, trzęsłam się, nie mogąc przez chwilę złapać tchu. Gdyby nie kryształ, właśnie bym…
Karyme rzuciła się do wyjścia, zderzając się ze strażnikami, którzy zareagowali natychmiast, blokując przejście sobą. Mimo że doskoczyłam wystarczająco blisko Karmy, aby kryształ uniemożliwił jej ponowne użycie mocy, nie czuli się ani odrobinę bezpiecznie. Stali niczym ściana, nastawiając się na najgorsze. Próbowała się przecisnąć.
– Karyme... – zebrałam się jedynie na szept.
Wycofała się, zastygając w bezruchu, krok od nich. Nabrałam energicznie powietrza, na zbyt wyraźne wspomnienie tego jak próbowałam wyciągnąć Feniks z lodu, który ją przebił. Karyme upadła na przednie nogi, grzywa zasłoniła jej cały przód. Drżącym pyskiem, odgarnęłam jej białe włosy. Zlękłam się. Błądziła po ziemi oczami, otwartymi do granic możliwości, z widoczną każdą, najmniejszą, żyłką. Zakryłam ją z powrotem. Zachwiłam się na nogach, robiąc krok w tył, obraz się podwoił, czułam jakby ktoś uciskał mi boleśnie całą klatkę piersiową. Nabierałam ostrożnie i powoli powietrza, równie ostrożnie je wypuszczając, a i tak zabolało. Rozejrzałam się za ziołami.
– Gdzie jesteśmy? – spytała Karyme, z głową tkwiącą za grzywą.
– Jas-kini…
– Nie, proszę tylko nie to, nie to...
– Jest… Duża. – Nogi mi dygotały, jakby za chwilę miały się pode mną załamać. Jęknęłam przy kolejnym oddechu. Fox się obejrzał.
– Pójść po Ennie?
Przytaknęłam słabo. Oddalił się. Oby to tylko zioła przestały działać.
Karyme położyła się, wcisnęła pysk w swój własny bok, nogi też trzymała blisko siebie.
– Spotkałem Morgane, dała dla ciebie zioła na ból, a dla Karyme na uspokojenie. Powiedziałem jej by zawołała Ennie. – Fox stanął między strażnikami, w wyjściu, trzymając w pysku dwa pęki ziół. Podeszłam po nie.
[Chaos]
Strażnicy odsunęli skałę, weszłam do środka, przystając przy Ivette. Odwróciła się do ściany, kładąc głowę na ziemi i wypuszczając z chap powietrze.
– Nie chcę by to się powtórzyło – powiedziałam.
Tak będzie lepiej, przestanie uganiać się za władzą, na której punkcie ma obsesję. To dla niej zbyt szkodliwe.
– Musisz nad sobą panować, nawet wówczas kiedy przestaniesz być następczynią. Tym bardziej. – Zdałam sobie sprawę że nie zabrzmiałam jednoznacznie, aczkolwiek dotarło do niej to co chciałam jej przekazać.
Spięła się nagle, zaciskając mocno zęby, jej wargi drżały.
– Wyrzekasz się mnie?! – Poderwała się na równe nogi, obracając się i rozpościerając skrzydła, patrzyła na mnie wrogo, z przyciśniętymi do szyi uszami: – Jak możesz?!
– Mylisz się, mimo że nie jesteś już następczynią, nadal jesteś moją córką, zawsze nią będziesz, bez względu na to co zrobisz – odrzekłam.
– Nieprawda! Odtrąciłaś mnie! – Uderzyła kopytem o ziemie, przetarła zamaszyście łzy, skrzydłem: – Wiedziałam że ci na mnie nie zależy!
– Nie odtrąciłam cię, nie mogłabym tego zrobić. – Przygarnęłam ją do swojej klatki piersiowej, napotykając jej opór, w postaci skrzydeł, którymi się zabarykadowała: – Chciałam żebyś odpuściła, przestała rywalizować z siostrą i ciągle się tym denerwować.
– Najlepiej mnie wyrzuć ze stada! – Odepchnęła mnie: – Zrób to!
– Nie – powiedziałam stanowczo, ignorując nagły ból w podbrzuszu. Nigdy nie chciałam być złą matką, choć zobaczyłam to teraz bardzo wyraźnie. Zawiodłam. Powinnam była się bardziej postarać. Jednakże nie wypadało mi okazywać żalu, ani przepraszać.
– Podadzą mi te cholerne zioła jak się nie uspokoję, mam rację?! A może już...
– Ivette – przerwałam jej: – Zrobili to, żebyś nic sobie nie zrobiła.
Machnęła wściekle skrzydłami, obracając się tyłem do mnie: – O to się nie martw. Pani – wycedziła: – Jak tylko stąd wyjdę już mnie nie zobaczysz.
Zakuło mnie w piersi, póki nie widziała zniżyłam głowę, wstrzymałam oddech, inaczej by się urwał. Po chwili wyprostowałam się na powrót, opuszczając jaskinie: – Zostaniesz tu jeszcze dwa dni – postanowiłam w wyjściu, oglądając się na córkę. Położyła się, unosząc skrzydła, nie obijając nimi jednak o ziemię.
– Była tu Rosita? – spytałam Atlasa.
– Tak, pani.
– Wchodziła do Ivette? Nie wyciągnę z tego żadnych konsekwencji.
– Taak, wpuściliśmy ją. Ale nic się nie stało, Iv była wtedy po ziołach uspokajających i nie dałaby rady skrzywdzić nawet muchy – zapewnił Neo.
– Za chwilę będziecie mogli się zamienić z innymi i odpocząć. Przy zasuwaniu głazu, zostawcie nieco większą szparę, niech wpadnie do środka trochę światła.
– Tak, pani – odpowiedzieli równocześnie.
[Rosita]
– Mówiłam ci, zero gwałtownych ruchów – pouczyła mnie Ennia, niespokojnie, zwijając i prostując końcówkę ogona, przebierając przy tym przednimi nogami.
– Uszkodziłam je bardziej? – spytałam, leżąc podparta nadgarstkami o ziemię, by choć trochę odciążyć żebra.
– Trochę naruszyłaś ochronną warstwę, Beerh odnowi ją jak tylko poda Karyme te zioła. – Pochyliła na moment nade mną głowę, szepcząc: – Wiem że sytuacja tego wymagała, ale nie ma nikogo innego kto mógłby się nią zająć?
– Nie wiem… Pewnie tak, ale czym mniej koni wie, że tu jest, tym bezpieczniej… – Może mogłabym spróbować komuś zaufać… Theo? Raczej by nikomu nic nie powiedział, chociaż… Nie rozmawiałam z nim jeszcze o Karyme.
– Wiesz, co może jej dolegać? Ma omamy… – Spojrzałam w oczy Enni.
Podniosła głowę, oglądając się na Karyme.
– Rosita, gdzie jesteśmy? Uciekliśmy? – spytała nagle Karyme.
– Już dawno… – odpowiedziałam.
– Thais wie… Wie – dodała przestraszona.
– O czym?
– Ja… Wtedy w nocy… Poszłam się napić i ona… Poszłam się napić i ona… I ona by-była tam…
[Karyme]
Rosita już zasnęła, jej siostry też, a moja niedoszła mama jeszcze nie wracała. Chciałabym być częścią ich rodziny, tak na serio. Już z daleka każdy widział, że nie mam na to szans. Nie z tą niebieską sierścią, gdybym mogła wyglądać jak tatuś... Kochałby mnie nadal, gdyby nie ta moc. Nienawidzę jej. Nienawidzę.
Może powinnam pójść z Thais? Chciałabym pójść z Thais, ale Rosita nie chcę. Nie pójdę bez niej. Co jeśli ją zabiją i już nigdy jej nie zobaczę? Bo w końcu nas dwie zabiją. W końcu nas zabiją, dowiedzą się, na pewno się dowiedzą. Jej mama nie da rady nas ciągle chronić.
Podniosłam się, idąc w kierunku jeziora, oddychając przyjemnie chłodnym powietrzem, coraz szybciej, denerwując się że nie wypuszczam żadnych białych obłoków, jak inne konie. Zimna, niebieska, przeklęta... Wiedzą że coś ze mną nie tak. Wiedzą, tylko nie mają dowodów, widzę to w ich oczach, wszyscy nas obserwują, nieustannie, nawet gdy śpimy. Wszyscy chcą nas zabić. A co jeśli mają rację?
Padłam przed jeziorem, przypatrując się własnemu odbiciu. Właściwie wyglądam jak potwór i dziwoląg w jednym.
– Nie chcę być potworem, nie chcę być potworem, nie chcę być znowu od krwi. A co jeśli jestem? Nie chcę – dopiero teraz zorientowałam się że powtarzam te myśli na głos. Poderwałam głowę, rozglądając się, załkałam, wracając spojrzeniem do wody. W oczach jeszcze nie zdążyły zgromadzić się łzy, ale czułam je w gardle.
– Nie chcę... – szepnęłam, po kilka razy, obawiając się że nagle zechce kogoś zabić i naprawdę stanę się zła, przecież dobrze wiem że ciotka miała rację.
Ktoś stał za mną i słuchał. Ktoś stał za mną. Poderwałam się, oddalając się jak najszybciej od tej osoby. Od Thais.
– Znam to spojrzenie – stwierdziła uśmiechając się szeroko. Uciekłam wzrokiem, w bok, nie całkiem, chcą widzieć ją choćby zamgloną, kątem oka. Mogłam lepiej zostać z Rositą. Mogłam tam spać, leżeć, zostać. Nie dam jej rady, nie dam jej rady, a co jak mnie stąd zabierze? Albo zabije, bo jej odmówiłyśmy. Albo każe zabijać. Albo powie o nas innym koniom.
– Takie spojrzenie ma ktoś kto zabił i boi się że wszyscy się dowiedzą. – Zbliżyła się: – Ale nie martw się, ze mną będziesz bezpieczna, za drugim razem już jest o wiele łatwiej.
– N-nie... – Wycofałam się aż do wody, zaczęła parzyć, mimo że nie bulgotała i wydawała się zwyczajna. Thais uśmiechnęła się tak szeroko że jej skóra na pysku zaczęła pękać, a oczy ziać ciemnością. Gromadziły się za nią konie ze stada, zupełnie czarne z świecącymi oczami. Wyskoczyłam z wody, gdy zaatakowała, mknąć przez las. Próbowali mnie złapać wyskakując ze wszystkich stron, umykając przed lodem, broniłam się, broniłam się, nie zabijałam, broniłam. Ktoś krzyknął, a oni się rozpłynęli, ukazując strażnika. Zastygłam w bezruchu jak on. Wpatrywaliśmy się w siebie. Żył, nie stałby na nogach gdyby nie żył. Żył, prawda? Był od krwi, ale żył.
– Proszę... – wyszeptałam. Usłyszałam tętent kopyt i krzyki.
Uciekł nagle.
– Zabić ją!
Łamiące się gałązki. Pobiegłam jeszcze szybciej. Muszę się ukryć, Rosita mnie znajdzie i wszystko będzie dobrze... Coś wymyślimy... Uciekniemy, uciekniemy...
[Chaos]
Zajrzałam do drugiej z córek. Odpoczywała, błądząc wzrokiem po porośniętych mchem ścianach jaskini, między drzemiącą na stojąco Karyme, a śpiącymi, wtulonymi w siebie jednorożcami – oboje zwinęli się w kłębek podobnie jak czyniły to wilki, otaczając się ogonami. Ich kręgosłup był wyraźnie bardziej giętki od naszego, choć przedtem nie sprawiał takiego wrażenia.
– Mamo? – szepnęła Rosita, wstając ostrożnie: – Porozmawiajmy na zewnątrz.
Wyszłyśmy, strażnicy czuwający u progu jaskini popatrzyli po sobie spłoszeni, podałam Lotosowi swój kryształ.
– Ale… Pani… – próbował zaprotestować, choć w jego tonie zabrzmiał lęk.
Rosita zatrzymała się w półkroku, oglądając się na nas.
– Potem mi go oddasz. – Założyłam mu go na szyję.
Przytaknął z wahaniem łbem. Nie odeszłyśmy zbyt daleko, jedynie na tyle by treść naszej rozmowy pozostała tajemnicą.
– Jak się czujesz? – zapytałam, zanim córka się odezwała.
– Teraz dobrze, po ziołach zupełnie nie czuję bólu… Karyme… To co się z nią stało to wina Thais… Albo Mid. W tą noc, kiedy Karyme zaatakowała strażników, poszła się napić i spotkała przy jeziorze Thais… – Opowiedziała mi wszystko co zrelacjonowała jej Karyme: – Mid lub Thais to zaplanowała, by nas złapać… A ona nie jest sama...
– Wzmocniłam ochronę granic, w najbliższym czasie nie przyjmę do stada nikogo obcego. Jeśli Zaklęci się pojawią będziecie miały wystarczająco dużo czasu na ucieczkę.
– A ty mamo?
– Wiesz że muszę bronić stada. – Położyłam głowę na grzbiecie córki: – Aczkolwiek wątpię by teraz, tak osłabieni na nie napadali, zwłaszcza że stracili przywódce. Poza tym byłyśmy tam, nic nam nie grozi z ich strony. – A przynajmniej nie powinno: – Mid jest wyjątkiem, inaczej już dawno by nas zaatakowali.
– Ale teraz wśród nas są jednorożce…
– Wystarczy zdobyć więcej niebieskich kryształów, a wyrównamy szanse.
Ku nam zmierzała wolno Ajiri, z spuszczonym łbem, miałam nadzieję że to oznaka zmęczenia, a nie załamania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz