[Rosita]
Wśród wyschniętego koryta rzeki zostały jedynie jej wczorajsze ślady. Miała tu na mnie czekać. Dlaczego nagle się rozmyśliła?
– Karyme! – Przecież się tu umówiłyśmy, chyba nie pomyślała że nie chcę jej więcej widzieć? Zajrzałam za samotną skałę, ktoś tam leżał, na co wskazywała przyklapnięta trawa. Usłyszałam szelest.
– Karyme? – Obejrzałam się.
– Wreszcie. – Thais wstała, to wystarczyło bym w końcu zorientowała się że czekała za krzewami jeżyn, kawałek za mną. Już z opatrunkiem i niebieskim kryształem na szyi, bił od niej zapach spalenizny. Zaśmiała się okrutnie.
– Gdzie Karyme?
– Właściwe pytanie brzmi: Będzie żywa czy martwa?
Obiegłam cały teren, zaglądając gdzie się dało. Za wszystkie krzewy i drzewa, w końcu zbiegłam do koryta.
– Nic się nie martw, oddam ci ją. Martwą. – Ostrze porysowało skałę, poleciały iskry i rozszedł się pisk, aż sierść mi się nastroszyła.
– Ona nie ma z tym nic wspólnego. To ja pomogłam jednorożcom – zawołałam, dobiegłam na koniec szerszej części koryta, dalej było już tak wąskie że mogłyby się jedynie zmieścić w nim gryzonie. Karyme w ogóle tu nie schodziła, inaczej wydeptałaby ślady w błocie, jak ja teraz.
– Chyba że wydasz mi Irutt. Wtedy. Zwrócę ci ją żywą i tylko troszkę ranną. – Thas uśmiechnęła się szyderczo: – Żartuje, jeszcze jej nie zraniłam. Jeszcze.
– Ty nie rozumiesz, chcą ją zabić. – Wskoczyłam na zboczę koryta, wspinając się z powrotem na górę.
– Ja też. – Uśmiech jej zniknął. Pojawiła się dezorientacja, a zaraz po niej frustracja... Oderwana od reszty emocji: – Nie tym razem – zagroziła, jakby sama sobie, z nutą szaleństwa w głosie, zrobiła małe kółko wokół własnej osi.
Obserwowałam ją z bezpiecznej odległości.
– Nie – powiedziała desperacko, w innej, normalniejszej tonacji: – Wracaj gdzie twoje miejsce! – Tupnęła, potrząsając z całej siły łbem: – Powinnaś na to... – powiedziała z trudem, zachwiała się, z zamglonymi przez chwilę oczami, jakby miała zemdleć: – Przystać z wielką radością, w końcu nie chce ani Enni, ani Beerha – udała smutny ton. Zaśmiała się nagle subtelnie, z zamkniętymi oczami, zupełnie rozluźniona. Uchyliła powieki.
– Ojej, tak dobrze się bawiłam że nawet nie zauważyłam że tu jesteś, skarbie. – Bardziej przykładała się do wypowiadanych słów, by brzmiały... Elegancko.
– Thais?
– Oj, nie musisz być taka nieśmiała Thais, jestem Nancy.
– Thais to twoje imię.
– No nie wstydź się. – Machnęła kopytem w powietrzu, naprawdę wierzyła w to co mówi.
– Nie pamiętasz? Jestem Rosita.
– Nie jestem już taka młoda jak kiedyś, ale z pamięcią jeszcze nie mam kłopotów. Oby. Może pomyliłaś mnie z kimś innym, skarbie?
– Skarbie?
Czemu tak do mnie mówi?
– Młodziutka jesteś. Zerkniesz? – Podeszła zgrabnym krokiem, podsuwając szyję z założoną na nią czarną opaską: – Coś strasznie mnie tu uciska.
– Naprawdę nie pamiętasz... – szepnęłam, wyciągając sztylet spod jej opaski.
– Ojej! Kto mi dał taki prezent, weź to zabierz. – Odsunęła się z odrazą i urazą jednocześnie, odwracając głowę. Ukryłam sztylet w krzakach, tylko dla pozoru. Mocą wywołałam łodygi, które zabrały go ze sobą głęboko, do ziemi. Thais nic nie widziała, bo nie chciała widzieć co z nim zrobię.
– Już? – zapytała, gdy podeszłam do niej.
– Tak... – odpowiedziałam nie do końca pewna co się z nią dzieje.
– Skarbie, to jeszcze pomóż mi z tą czarną szmatą, bo strasznie mnie szpeci. – Poruszyła tylnymi nogami, przystępując z jednej na drugą.
– Jestem Rosita.
– Oczywiście, już mówiłaś.
– Po prostu mów mi po imieniu.
– Ale czy to nie miłe, gdy się tak zwracam do młodych konkurentek?
– Konkurentek? – Pomogłam jej i z opaską, odkrywając że ta była nowa, nie miała śladu rozdarcia. Co jeśli Thais ma też kilka sztyletów?
– A co? Nie podobają ci się ogiery?
Naprawdę nie miałam już do czynienia z Thais, i wtedy w grocie... Odetchnęłam z ulgą.
– Nancy... Często ci się zdarza pojawiać w losowych miejscach?
– Nie, zwykle spędzam miło czas w towarzystwie przystojniaków. – Popatrzyła chwilę na mnie, dodając z oburzeniem: – A co myślałaś?
– Nic takiego. Widziałaś niebieską klacz, z białą grzywą i...
Roześmiała się delikatnie: – Skarbie, nie ma takich koni.
– Są.
– Oj, to nigdy nie widziałam. Masz wybujałą wyobraźnie, może czas już dorosnąć? Co? Rosita? Masz już kogoś?
– Nie i nie zamierzam mieć – wzbraniałam się. Choć irytująca to i tak jest lepsza od tej szalonej. Wolałam by już taka pozostała.
– Ja też nie, wolę się zabawić z wieloma naraz.
~*~
Zdążyłam coś wymyślić, kiedy pierwsze skrępowanie minęło i jakoś przebrnęłam przez jej uwagi, dotyczące źrebiąt, których za wszelką cenę nie chciała mieć i uważała że są strasznie męczące i nikomu nie potrzebne. Z czym nie do końca się zgadzałam, choć nigdy nie wyobrażałam sobie siebie w roli matki. O co bezpardonowo mnie posądziła.
– Mam coś dla ciebie, taki sam kryształ, tyle że czerwony. – Wskazałam na jej naszyjnik, byłyśmy w drodzę do kryjówki Zaklętych.
– Jest cudny. – Odkleiła język od podniebienia z charakterystycznym cyknięciem: – Choć…
– Czerwony kryształ, będzie ci bardziej pasował, niż ten niebieski.To co?
– Za to dla ciebie byłby idealny, skarbie. – Pochyliła szyję, aż naszyjnik sunął się pod jej kopyta: – Pasuje ci do oczu. – Podała mi go.
– Dzięki. – Chwyciłam go w zęby, ale nie chciała puścić, wyrwała go zabierając go pod kopyto.
– Chwileczkę. Ale gdzie ten czerwony?
– Zostawiłam go w jaskini.
A dokładniej w grocie, z której nie tak dawno uciekliśmy, o ile nikt go stamtąd nie zabrał.
– Ojej – odparła z niezadowoleniem: – Nie lubię wilgoci.
– Będziesz mogła zaczekać na zewnątrz.
To nawet lepiej.
– Nie że nie lubię jaskiń, albo że boję się ciemności. Nic z tych rzeczy, moja droga. Po prostu wilgotne powietrze mi nie służy, ciężej mi wtedy oddychać. Mam tak już od urodzenia, skarbie.
– Chodźmy, szybko. – Złapałam jej grzywę, mknąć z nią w stronę grot. Póki jest Nancy mam jakiekolwiek szanse, a to może jej minąć w każdej chwili.
– Jej! Spokooojnie... – Ledwo nadążała wyciągać nogi, była wolniejsza, choć Thais nie miała z tym problemu. Przy samej jaskini dostała ataku duszności.
– Wszystko dobrze?
– Nie wspomniałam ci... – Pochyliła głowę, sapiąc i pokasłując co chwilę: – Że ogólnie mam problemy... z... – wzięła z trudem głębszy oddech: – Oddychaniem?
Zerknęłam na jej opatrunek, zupełnie o nim zapomniałam i o tym że jest ranna, pozostał suchy.
– Zaczekaj tutaj. – Wbiegłam do środka. Tuż przy wejściu ogień zostawił gołe, zwęglone kości, a to dopiero początek. Najgorzej oglądało się czaszki i te puste zapadnięte oczodoły. Zakryłam oczy grzywką, idąc na pamięć.
~*~
Naszyjnik z czerwonym kryształem znajdował się na szyi nieprzytomnej Karyme. Thais powiesiła ją na łańcuchach, wbitych w skalne ściany. Pod brzuchem i pyskiem, owijał je czarny, miękki materiał, podtrzymując jej ciało w powietrzu. Znalazłam ją w grocie bliżej końca korytarza.
– Ej! Co tak wpadasz bez zapowiedzi!
Podskoczyłam, obracając się... Do piaskowej klaczy.
– Ale masz minę. – Zachichotała w głos, stukając przednim kopytem. Przez jej tylną nogę aż do zadu przechodziło oparzenie, wypaliło jej sierść odsłaniając skórę usianą bąblami, ogień przyciemnił też końcówkę kremowego ogona. Dostrzegłam w jej oczach łzy. Położyłam współczująco uszy.
– Co Thais jej zrobiła? – spytałam.
– Dała jej jedną ze swoich trucizn, po której się śpi, ale nie martw się, ma antidotum, jak oddasz nam Irutt to dostaniesz je jako bonus do Karyme. – Zaśmiała się krótko. Tym razem chciała rozładować własny stres, wzdrygnęła się z bólu, unosząc tylną nogę: – Nie palcie więcej moich braci i sióstr, dobrze? – dodała z wyraźną prośbą w głosie.
– Musisz mi pomóc, obiecuję że nic wam się nie stanie, Irutt was już nie skrzywdzi.
– Nieee, bo my ją zabijemy! – odpowiedziała podekscytowana: – To będzie mój pierwszy jednorożec! Zobacz jak bardzo zły mi się trafił!
– Irutt tylko ratowała inne jednorożce, one nie są złe. – Nie rozumiałam tej radości, nie chciałam jej od niej czuć.
– Thais mi obiecała! – zabrzmiała jak obrażone źrebię, którym po części jeszcze była, miała może nieco więcej niż rok, nie wyglądała na starszą.
– Thais jest chora, potrzebuje pomocy. Ona nie wie co robi. – Spojrzałam w jej oczy.
– Ja słucham Mid, Mid wie co robi.
– To ta szalona Thais?
– Ona nie jest szalona. – Nadąsana, obróciła się zadem do mnie, pyskiem zwróconym w sufit i uszami skierowanymi do tyłu: – I nie jest tak nudna jak Thais.
– Ale to Thais? Tak? I Nancy też?
– Nancy? – Zadławiła się, śmiejąc się raz głośniej, raz ciszej, stukając już obiema nogami. Kątem oka obserwowałam pnącze, które przywołałam. Ściągnęłam nim naszyjnik z szyi Karyme.
– Ile ich jest? Co to w ogóle jest? Jak to możliwe? – spytałam w międzyczasie, przez swoje niekończące się rozbawienie, nie była w stanie odpowiedzieć.
Muszę to zrobić.
– Wybacz – szepnęłam, tuż przed tym nim pozwoliłam pnączom porwać ją do tyłu, prosto na ścianę, ogłuszając. Osunęła się z cichym łoskotem. Zalałam jej ranną nogę wodą, zamykając ją w liściastej kuli otaczającej jej oparzenie. Choć tyle mogłam zrobić w ramach przeprosin. Zabrałam naszyjnik w pysk.
– Nancy, jesteś? – zawołałam przy wyjściu, wychylając na zewnątrz ostrożnie głowę.
Nikt nie odpowiedział.
– Nancy! – Co jeśli wróciła Mid bądź Thais i nastawiła na mnie pułapkę?
– Ojej, jestem skarbie, zamyśliłam się, długo nie wracałaś. – Przyszła z prawej strony, czułam że mówi prawdę. Odetchnęłam, opuszczając całkiem jaskinie.
– Naszyjnik. – Założyłam go jej od razu.
– Cudowny, ten niebieski przy nim to zwykły kamyczek, możesz go sobie wziąć. – Podrzuciła drugi naszyjnik, spadł mi na głowę: – Ups... Najmocniej przepraszam.
– Nie szkodzi. – Złapałam go w pysk.
– Powodzenia skarbie i urody. – Zrobiła parę kroków przed siebie, stając nagle i oglądając się na mnie: – I byś zawsze wyglądała młodo, jak ja.
– Nie chciałabyś dołączyć do stada? – Nie mogę jej zostawić i czekać aż ktoś z Zaklętych zdejmie jej kryształ.
– Z przystojnymi ogierami? Jeśli są zajęci to i nawet lepiej, kocham wyzwania. – Zbliżyła się.
– Tak – skłamałam, dzięki czemu szła dalej obok mnie: – Nie uważasz odbijania innej partnera za zbyt okrutne? A co jeśli jakaś para będzie miała źrebaka?
– Wyświadczam im przysługę. Prawdziwa miłość przetrwa wszystko moja droga, nawet zdradę, a jeśli jej nie przetrwa to to nie była prawdziwa miłość. – Zaczekała, aż pierwsza przeskoczę przez lukę w barykadzie splecionych ze sobą ciasno drzew. Zrobiłam ją gdy musieliśmy uciekać, z Irutt i pozostałymi.
– Chyba istnieje ona raczej wtedy, kiedy nie ma zdrady w związku, o ile w ogóle istnieje. – Zaczęłam prowadzić ją do innej jaskini, przy strumyku, ukrytej w gęstwinach – pozostałości po dawnym lesie.
Ciekawe co było pomiędzy mamą, a naszym tatą. Może odszedł z taką Nancy? Może nie żył? Choć wolałabym pierwszą opcję, mimo wszystko. Miałabym wtedy szansę go poznać, obie miałybyśmy, ja i Iv. Najlepiej jakby gdzieś po prostu wędrował i wrócił z mnóstwem przygód do opowiadania. Może to pragnienie wolności mam właśnie po nim?
– A pomyśleć że kiedyś ogiery masowo zakładały tabuny. – Nancy wyrwała mnie z zamyślenia.
– Tych czasów chyba nikt już nie pamięta. Przynajmniej u nas.
– No co ty? W niektórych miejscach jeszcze istnieją. I wiesz co, skarbie? Nie nadawałabym się do życia w tabunie.
– Też nie chciałabym by rządził mną ogier. Znaczy… Nie chciałabym być jedną z jego partnerek, do zwykłych przywódców – ogierów nic nie mam.
– Och, to nie takie straszne moja droga, w tabunach panuje rodzinna atmosfera, każdy się zna, gorsza jest ta zazdrość o inne i bycie tylko z jednym ogierem, to dopiero nudne życie.
[Chaos]
Strażnicy, na sygnał łbem, otoczyli siódemkę obcych. Nie miałam już czasu na dyskusje.
– Ta niebieska klacz, wciąż należy do mojego stada i to ja zdecyduje o jej karze – oznajmiłam, przelatując wzrokiem po chudym ciele ich przywódcy i zmatowiałej, usianej siwymi włoskami, gniadej sierści.
– Ale... – umilkł, widząc wymalowaną na pysku Ciernia groźbę, i kilka wrogich spojrzeń innych strażników. Cierń naprężył przed nim mięśnie, niczym niedźwiedź wobec wychudzonego wilka, kładąc uszy i napinając szyję. Nie spodobała mi się ta próba dominacji.
– Cierń, wracaj do swoich obowiązków – kazałam, nie od razu ruszył z miejsca, ale zrobił to zanim wypowiedziałam drugi raz jego imię.
– Oddajcie kryształy – zwróciłam się do przybysza.
– Nie ma mowy – zaprotestował niepewnym głosem, wycofując się do członków własnego stada, zajął miejsce pomiędzy nimi.
– Schronicie się tutaj, na równinie Pega, zwrócę wam je, kiedy będzie już po wszystkim.
– Zabijecie ją?
– Nie, ale nie będzie już nikomu zagrażać – obiecałam, strażnicy rzucili na mnie niespokojnie okiem.
– Uwięzicie ją?
– Owszem.
Przystał na to, zebraliśmy naszyjniki, ósemka strażników eskortowała obcych do stada, a reszta wyruszyła za mną, zakładając sobie nawzajem kryształy.
[Rosita]
– Nancy! – krzyknęłam, jakby to miało zapobiec jej zniknięciu. Uśmiech na jej pysku poszerzył się w szaleństwie, zwęziły się też źrenice.
– Mid – wymamrotałam.
– Jesteś niegrzeczna! – Zaczęła gryźć naszyjnik, nierzadko raniąc szyję zębami.
– Przestań... – Zbliżyłam się, kłapnęła na mnie zębami. Odskoczyłam w ostatniej chwili. Uśmiechnęła się upiornie, odsłaniając zęby od własnej krwi. Wpadła w niepokojący śmiech. Cofałam się, przed nią. Nagle wyrwała sobie kawałek skóry. Krzyknęłam spanikowana, gdy upuściła płat na ziemię. Zaczęła się trząść z bólu i pojękiwać, co mieszało się z jej śmiechem. Sącząca się krew, skapywała na jej kopyta. Odwróciłam głowę, próbując jakoś wymazać ten obraz z pamięci. Urywał mi się oddech. Ucichła.
– T-thais? – spojrzałam w jej stronę, już tam nie stała. Zdążyła się zakraść, ślady krwi prowadziły za mnie.
– Zdejmij mi naszyjnik głupia klaczko – szepnęła mi do ucha. Rzuciłam się do przodu, obracając się ku niej. Nie umiałam już jej zaszantażować, jak początkowo planowałam. Sięgnęła zębami do świeżej rany, jej oczy śmiały się ze mnie, gdy patrzyła na mnie spode łba.
– Wygrałaś... – wymamrotałam, owinęłam wokół kryształu pnącze, podnosząc go i ściągając z jej szyi.
– Grze...
Mama skoczyła na nią z boku, wywróciła ją brzuchem do ziemi, przytrzymując. Zablokowała w ten sposób jej nogi, na jej łbie opierając przednie kopyto.
– Mamo! – Zaczęłam biec w ich stronę, czując jak Thais, czy raczej Mid cieszy się dziko. Wokół niej pojawiła się biała powłoka, znikając równie szybko. Spróbowała tak kilka razy z coraz większą frustracją, z tym samym efektem.
Przez to wszystko zapomniałam o niebieskim krysztale mamy. Chronił ją.
– Co tu się stało? – spytała.
Mid wygięła szyję, szorując po ziemi żuchwą, nie mogąc zrzucić z łba kopyta mamy. Strażnicy nas otoczyli z tymi samymi kryształami na szyjach.
– Znalazłam Karyme – powiedziałam: – Thais ją otruła. Ma antidotum na tę truciznę.
– Nie dostaniesz go. – Usłyszałam stłumiony przez ziemię głos Mid.
Uderzyła ogonem o tylne nogi mamy, która nawet nie drgnęła. Mid uniosła ogon, zakręcając go nad grzbietem rozwijając go gwałtownie, smagnęła nim o podbrzusze mamy. Mama docisnęła jej głowę do podłoża, ustawiając się z boku Mid, dopiero potem poluźniła odrobinę kopyto, a Mid zaczęła wypluwać piasek.
Zwykły koń nie potrafiłby tak zrobić z ogonem, nie spotkałam nikogo kto miałby, nie licząc przy tym włosów, tak długi i chwytny ogon. To typowe dla... Jednorożców. Choć one posiadały jeszcze dłuższe ogony, a ten Thais na pierwszy rzut oka wydawał się... normalny.
– Jeśli nie chcesz zginąć, powiesz gdzie jest antidotum – oznajmiła jej chłodno mama.
– Jeśli mnie zabijesz, wtedy już na pewno nie dowiecie się gdzie jest. – Mid uśmiechnęła się szyderczo.
– Jeśli uprzesz się by to ukryć, to wszystko jedno czy będziesz żywa czy martwa – stwierdziła beznamiętnie mama.
– Czyli nie bierzesz pod uwagę że to ze mnie wydusisz?
– Nie.
– Mamo... – Nie mogłam w to uwierzyć: – Karyme umrze jeśli się nie obudzi. – Jak mogła to zaakceptować? Znała ją od źrebaka, pomagała nam opanować moce, pozwoliła Karyme nocować z nami, zdarzało jej się nawet ją pocieszyć gdy była smutna, bądź dodać nieco odwagi, gdy w siebie zwątpiła. Karyme należała do naszej rodziny…
– To lepsza, przy tym bezbolesna, śmierć. – Odczułam niewielki, bo stłumiony uraz, jak o tym wspomniała: – Niż gdyby mieli ją zabić. I tak spędziłaby w zamknięciu resztę życia…
– Ona nie chciała zabić… – Głos mi się załamał kiedy miałam powiedzieć imię siostry.
– Owszem. – Mama odsunęła od siebie emocje: – Niestety nic więcej nie mogę dla niej zrobić.
– Nie zabiła tego strażnika...
– Aż dziwne że nie poznaliście rany po sztylecie. – Mid uśmiechnęła się z satysfakcją: – Wyglądała zbyt przekonująco?
– Wiedziałam że to ty. – Spojrzałam na nią wrogo: – Zostaw resztę w spokoju! – krzyknęłam, myśląc o Nancy, o pierwszej Thais, którą spotkałam z Karyme, o tej nieznanej mi z imienia, która uciekła przed Irutt, wzywając zastępcę i jego partnerkę na pomoc.
– Nigdy – wysyczała.
– Mamo, muszę ci coś powiedzieć. – Podeszłam bliżej ucha mamy, szepcząc o dziwnej dolegliwości Thais, o wszystkim co się tu wydarzyło. Zajęło nam to dłuższą chwilę, Mid łypała na nas okiem, a strażnicy nastawiali uszu. Aż skończyłam.
– Zaprowadźcie ją do stada i zwiążcie – kazała mama wybranym przez siebie strażnikom: – Nie spuszczajcie z niej oka i nie dajcie się zmanipulować. – Dopiero kiedy strażnicy pochwycili grzywę Thais, z obu stron, mama ją puściła.
– Pójdziemy po Karyme – zdecydowała. Wtuliłam się w nią z wdzięczności, bałam się już że nie zrozumie.
Zmoczyłam jej sierść łzami, nim się odsunęłam.
~*~
Weszłyśmy do środka same. Mama zleciła strażnikom pilnować wejścia i czekać na jej sygnał. Karyme wisiała w tej samej grocie, tak jak zastałam ją ostatnio. Obok niej odpoczywała piaskowa klacz, spojrzała na nas, zaczynając się śmiać.
– Wiedziałam! – Tym razem nie tyle co stuknęła, a uderzyła kilka razy kopytem o ziemię, czułam od niej silne pokłady stresu, pokręciła gwałtownie łbem, śmiech, albo ból wycisnął z jej oczu łzy, wciągnęła nozdrzami powietrze, chichocząc jeszcze chwilę. Po wszystkim rzuciła z pretensją: – Przez ciebie boli mnie głowa!
Odchyliłam przepraszająco uszy.
– Zabieramy Karyme – powiedziała mama.
– W takim razie to wam się przyda. – Wyjęła coś z pomiędzy przednich nóg i rzuciła nam to pod kopyta. Klucz: – Chyba że wolisz się trochę pobawić swoją mocą. – Uśmiechnęła się do mnie słodko.
Nagle skądś dobiegło stukanie, jakby... Pod nami? Ktoś uderzał w ścianę...
– Kto tam jest?
– Ktoś ma bóle, znowu – powiedziała głośno piaskowa, a dźwięk natychmiast ucichł. Skłamała. Poczułam znajomy lęk, od tego kogoś na dole, tak silny że dotarł aż tutaj. Zadrżałam mimowolnie. Przez chwilę zdawało mi się że słyszę monotonne kapanie, otoczona mrokiem i przeszywającym lękiem, a zimne krople spadają prosto na mnie z stropu jaskini, z mnóstwem skalnych kolców, zupełnie innej niż wszystkie gładkie groty tutaj i główna jaskinia stanowiąca wyjście i wejście jednocześnie…
– Kogo…? – Czyje to wspomnienie?
– To nie jednorożec! – zaprzeczyła nerwowo: – Ktoś z nas, komu musimy pomóc. – Wstała. Nic już nie poczułam od obcej pod nami.
Wymieniłam z mamą porozumiewawcze spojrzenia, przytakując by wiedziała że znajoma Thais teraz powiedziała prawdę.
– Zaprowadzisz nas do niej – zwróciłam się do klaczy.
– Rosita, nie mamy na to czasu, Zaklętych może być tu więcej niż się wydaje – oznajmiła mama, pytając izabelkę: – Gdzie antidotum?
– Mid je ma.
Przytaknęłam na te słowa, kiedy napotkałam wzrok mamy. Podniosłam klucz, otwierając po kolei każdy łańcuch i ściągając Karyme powoli na ziemię. Z pomocą pnącz – przebiły się przez skałę, oplatając łańcuchy, zanim podtrzymały Karyme, stopniowo ją opuszczając.
– I tak po prostu oddajesz Karyme? – Mama przypatrywała się po części temu co robię, po części klaczy.
– No. Skoro dzięki temu szybciej wymienicie Irutt na antidotum to proszę. – Piaskowa poszła w stronę wyjścia, mama stanęła jej na drodzę.
– Pójdziesz z nami – zdecydowała.
– No nie, to ja wam oddaje dobrowolnie zakładniczkę, a wy chcecie mnie za to ukarać? Tak się nie robi! Nie przydam się wam! – Próbowała wyminąć jakoś mamę, za każdym razem blokowała jej przejście. Piaskowa w trakcie zdążyła na nią wpaść.
– Masz informacje, które się nam przydadzą.
Klacz trwała oparta o przód mamy, swoją własną klatką piersiową, z wzrokiem utkwionym na zewnątrz groty.
– Nic nie wiem o antidotum! No weźcie, nikogo nie zabiłam i nie zamierzam, oprócz jednorożców, nie wolno nam zabijać zwykłych koni – przyznała: – Po co mam iść z wami? Co będę tam robiła?
– W takim razie powiedz teraz co wiesz. Ile...
– Wszyscy są ranni bardziej lub mniej. – Odsunęła się: – Jest nas kilkanaście, nie wiem dokładnie ile, tylko trójka z nas może się w miarę swobodnie poruszać, w tym ja, reszta ma zbyt rozległe rany by opuszczać kryjówkę na dolę, a tamta klacz jeszcze z nami nie współpracuje, ma jakieś napady paniki czy coś. Nie mówią mi zbyt wiele, bo jeszcze oficjalnie nie zostałam ich siostrą, musiałabym najpierw zabić jednorożca. Jestem Kirian, innych też przedstawić?
Kiwnęłam głową, gdy mama na mnie zerknęła.
– Zależy im na tobie?
– Teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek.
Przytaknęłam, Kirian popatrzyła na mnie pytająco, mrugając.
– Co zrobiła Irutt?
Serce zabiło mi mocniej, jak teraz wszystko się wyda, mama dowie się że skłamałam.
– Napadła na nas i zaczęła wszystkich mordować, widziałaś trupy? Każdy się teraz boi wychodzić, w każdej chwili mogłaby wrócić. Ja i Mid chcemy ją zabić.
– Odprowadzisz nas aż na zewnątrz, abym miała pewność że nie pobiegniesz po wsparcie, dopiero wtedy będziesz wolna.
– Mogłabym ich zawołać w każdej chwili.
– Jednakże wtedy nie zrobiliby nic, nie chcąc by tobie stała się krzywda.
– Kurczę, sprytne. – Spojrzała z podziwem na mamę.
– Kirian, nie wolisz odejść z nami? – Podeszłam bliżej niej: – Nikt się nie dowie o twojej mocy, nie pozwolę by Irutt ci coś zrobiła.
– Chcesz oddzielić mnie od mojej rodziny! – oskarżyła, jednak nie kładąc nawet uszu.
– To nie jest twoja prawdziwa rodzina…
Roześmiała się głośno, choć czułam od niej ogromny żal: – Nie no, moja prawdziwa rodzina wyleguje się na pustyni. Jakoś nie mają ochoty wstać i nagle ożyć, wiesz? I trochę ich już piasek zasypał.
– Chodziło mi o to że to nieprawda co ci mówią.
– I co z tego czy to prawda czy nie? Chcę zabijać jednorożce, chyba mogę wybrać kim chce być?
– Chodźmy – ucięła mama, spodziewałam się że po takim wyznaniu zmusi ją by wróciła z nami do stada. Zawołała strażników rżeniem, wzięli Karyme na grzbiety w trójkę, pozostała dwójka asystowała po obu stronach. Mama pilnowała Kirian, szłam między nimi za strażnikami.
– Jak zginęli? – Popatrzyłam ze współczuciem w pomarańczowe oczy Kirian.
– Ale kto? – Udała że nie ma pojęcia o czym mówię.
– Twoja rodzina.
– Jednorożce ich zabili.
– Wcale nie.
– Właśnie że tak, dlatego teraz się na nich zemszczę.
– Kłamiesz.
– Nie.
– Chcesz w to wierzyć, ale to nieprawda. – Wyraźnie to czułam.
– Nasze byłe stado! Teraz lepiej?! Tylko dlatego że im pomogli swoimi mocami! Nigdy mnie nie zmusisz bym żyła dobrowolnie wśród zwykłych koni.
Strażnicy obejrzeli się na nas, mama skinęła im łbem, na znak że nic się nie dzieje. Wychodziliśmy już na zewnątrz. Kirian rzuciła się pędem z powrotem do jaskini. Miałam nadzieję że choć trochę do niej dotrę.
Po powrocie do domu, przebyliśmy całą drogę na około, by nie niepokoić stada. W górach do jednej z grot trafiła Thais, do drugiej Karyme. Przy czym Thais unieruchomiono, a Karyme zamknięto, przez brak drugiego czerwonego kryształu…
[Chaos]
Zaczekałam aż Thais przestanie krzyczeć i wić się. Strażnicy przywiązali ją lianami do przytarganej tu skały, dodatkowo szyję związując z przednimi nogami, a ogon z jedną z tylnych – jego włosie nie wisiało swobodnie, jak u większości koni, a porosło średniej długości, chwytny kikut, aczkolwiek można było się o tym przekonać wyłącznie dotykając go, optycznie nie różnił się niczym od zwykłego ogona.
Nie zwracałam większej uwagi na krew. Leciała wyłącznie z nowej rany, wraz z ropą, pomieszaną z piachem i zapewne z wszystkim co tylko znajdowało się w ziemi, ponieważ jej nie oczyściliśmy; tą kutą ktoś przypalił. Thais w końcu osłabła, sapiąc i stękając.
– Masz dwa wyjścia, albo powiesz gdzie jest antidotum, Ajiri opatrzy ci wtedy ranę, którą sama sobie zrobiłaś, albo będziesz powoli umierać przez zakażenie – przemówiłam do niej, bez emocji.
– Najpierw Irutt – syknęła.
– Ostatni raz widziałam ją dwa lata temu, wątpię by...
– Wiem że tu jest, mnie nie oszukasz. Może być kim zechce, może nawet teraz z tobą rozmawiam, Irutt. – Spojrzała na mnie jak w gorączce, zwężonymi źrenicami.
Więc jej magia polega na zmianie postaci... Ira. Ira to Irutt. Rosita zawahała się po raz pierwszy wypowiadając jej imię, zupełnie jakby je wymyśliła na poczekaniu, nie chciałam wierzyć że mnie okłamała, aczkolwiek to zbyt oczywiste.
– Dlaczego was zaatakowała?
– Bo jest jednorożcem, a one zabijają wszystkich Zaklętych.
– Czy przypadkiem nie był to odwet? Zabijacie jednorożce, najwyraźniej próbowała je ratować. Nie widzę więc powodu dla którego miałabym wam ją wydać.
[Rosita]
Beerh, dzięki swojej magii, mógł wziąć na siebie truciznę, ale tego nie zrobił i nikt nie zamierzał go o to prosić, bo zanim by ją zneutralizował zasnąłby zamiast Karyme.
Zerwaliśmy trawę, przyłożył do jedzenia świecący na zielono róg, który stawał się coraz jaskrawszy, a trawa wkrótce skurczyła się i zwiędła, przekazał Karyme jej składniki odżywcze, przykładając róg do jej szyi, wniknęło w nią światło, przeszło przez tętnice do krwi – tak mi to przynajmniej tłumaczyła Ennia.
– Beerh powiedział że to na długo nie starczy, żołądek musi pracować – przyznała Ennia. Jej brat powtórzył czynność. Przytaknęłam, wzdrygając się raz po raz, przez coraz głośniejszy krzyk i lament Thais, albo którejś z nich.
– Mógłby... Czy Beerh mógłby jej pomóc?
– Zapytaj przywódczyni, wolę by nas stąd nie wyrzuciła – rzuciła z niechęcią Ennia, wyraźnie dając mi do zrozumienia że nie ma takiego zamiaru, z drugiej strony nie chcąc wyjść na tą złą. To była idealna wymówka.
– Wezmę to na siebie.
– Szczerze? To nie chce jej pomagać – przyznała w końcu: – Beerh by na pewno to zrobił, ale tylko ja mogę mu powiedzieć – dodała już urażonym tonem: – Wybacz, ale myślę że zasłużyła.
– Ona...
– Nie, nie chcę kontynuować tego tematu.
~*~
[Chaos]
Roni nagle zjawił się w środku nocy, na granicy. Przyprowadził ze sobą niską klacz. Przypominała żywy szkielet, owinięty ciasno skórą, z zmatowiałą, łysiejącą sierścią, licznymi rozległymi bliznami i ranami. Jej drżące mięśnie cudem znosiły ciężar właściwie samych kości i organów wewnętrznych, które musiały być w nie najlepszym stanie po takiej głodówce i pewnie też torturach. Tylne nogi obklejała krew. Klacz wciskała w zakrwawiony zad ogon, głowę trzymając nisko zawieszoną. Domyślałam się co między innymi jej robiono.
– To jest Nieva, moja przyrodnia siostra – powiedział to tak jakby nic się nie stało. A przecież zniknął na prawie trzy lata, zostawiając mnie bez słowa wyjaśnienia.
– Dlaczego jest w takim stanie? – spytałam oficjalnym tonem.
– Zużyła się i miałem ją zabić – dodał lekceważąco: – Ale stwierdziłem że przyprowadzę ją do ciebie, w prezencie.
– Zaprowadźcie ją do Ajiri – kazałam strażnikom, z trudem zachowując powagę na pysku. Zaczekałam aż zostaniemy całkowicie sami.
– Nic nie powiesz? – zapytał.
– Wyjaśnij mi co to wszystko ma znaczyć, o kim mówiłeś, kto jej to zrobił i gdzie byłeś – zażądałam.
– Twoja kochana mamusia mnie wyrzuciła, a to już wyjaśniłem.
– Nie odpowiedziałeś. Kto jej to zrobił? Stado twojego ojca?
– W sumie to on głównie zaspokajał się na niej, ale innym ogierom też dał się zabawić – odpowiedział od niechcenia.
– Słucham? – Nie zdołałam ukryć zdziwienia, wraz z wzbierającym gniewem. Wzięłam głęboki oddech, utrzymując neutralny wyraz pyska i tłumiąc ostatecznie emocje. Od samego początku nie powinnam niczego czuć.
– Od źrebaka ją kryli, sześć lat. Nigdy nie zaszła w ciąże, uszkodzili ją tuż po urodzeniu. – Przypatrywał mi się uważnie, z oczekiwaniem.
– Mam rozumieć że nic to dla ciebie nie znaczy? – Zrobiłam krótką pauzę, dając mu chwilę na zastanowienie się nad sobą: – A może jesteś taki jak oni?
– Myślałem że będziesz w szoku, nawrzeszczysz na mnie, cokolwiek... A ty? Jesteś tak samo pusta jak byłaś.
– Odpowiedz – nalegałam, zachowując w dalszym ciągu, przynajmniej z zewnątrz, opanowanie.
– Nie obchodzi mnie co tam się dzieje, tak jak nikt nigdy nie przejmował się mną. Zabrałem ją tylko dlatego żeby móc z tobą porozmawiać i…
– Możesz już iść. Nie przyjmę cię z powrotem do stada. – Wskazałam mu kierunek łbem, odruchowo.
– Nie skrzywdziłem żadnej klaczy, ani z żadną nie byłem, prócz ciebie.
– Wystarczy że się temu przyglądałeś. – Badaliśmy się wzajemnie wzrokiem, oceniałam swoje szanse, gdyby doszło do walki, przy okazji obmyślając najlepszą taktykę. Walka z nim stanowi większe wyzwanie niż z innymi.
– Nie miałbym z nimi szans, zabiliby mnie gdybym próbował coś zrobić. Poza tym tam się wychowywałem, kiedyś myślałem że to normalne. Wiń mojego ojca.
– Za swoje własne czyny odpowiadasz ty, nie on.
– Jakie czyny? Nie sprzeciwiłem się ojcu, tak jak ty kiedyś matce, to tyle. Nie jesteś mi coś winna? W zamian za tamtą klacz.
– Wątpię bym cokolwiek mogła dla ciebie zrobić, nie musiałeś jej tu przyprowadzać.
– Pozwól mi się zmienić, normalnie żyć, chciałbym poznać nasze źrebię, pokochać je bez względu jakiej jest płci.
– Ono nie żyję, Roni. – wypowiedziałam to tak jak wszystkie inne kwestie do tej pory, jakbym omawiała sprawy między-stadne, z powagą, bez zbędnych emocji.
– Znowu… Poroniłaś… – Wybałuszył oczy: – I mówisz to tak spokojnie? – parsknął oburzony i rozżalony jednocześnie, wpatrywał się w ziemię, z szeroko rozwartymi chrapami, wypuszczając gwałtownie obłok pary wodnej.
– Jakiej było płci? – zapytał załamanym głosem.
– Ogierek. – W tej chwili przekonałam się jak słabo go znam, a może to wszystko jedynie gra?
– Kiedy on...
– Tuż po porodzie.
– Jak wyglądał?
– Był kary.
– Dałaś mu imię?
– Roni, on zmarł. Po co go nazywać?
– Mogę dać mu imię? – poprosił.
– Jeśli chcesz.
– Naprawdę uwierzyłem że cię kocham. – Podszedł dotykając moich chrap swoimi na pożegnanie, spojrzał mi w oczy, mrugnęłam, nie zmieniając wyrazu pyska. Miałam ochotę go zatrzymać blisko siebie, zupełnie jej nie rozumiejąc, w końcu to Meike zmusiła nas do źrebaka. Zastrzygłam uchem, uniosłam wyżej głowę. Odwrócił się, odchodząc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz