[Rosita]
Oprócz lodu, pokrywającego ziemię i w połowie drzewa, wokół było mnóstwo krwi – rozlanej na śliskim podłożu, rozpryśniętej na pnie, gałęzie i zielone listki. Czerwony szlak prowadził dodatkowo w głąb lasu, urywając się po kilkunastu krokach.
Iv też nie czuła się zbyt pewnie, nie wierząc w to tak samo jak ja. Oglądała wszystko dokładnie, z wymuszoną powagą na pysku, jakby musiała udowodnić że jej to nie rusza. A Feniks wypatrywała zagrożeń czyhających w ciemnościach, byle nie spojrzeć na krew, próbując ją zignorować. Wzdrygała się kiedy przypadkiem natrafiała na nią wzrokiem. Jedynie mama chłodno analizowała sytuację.
– Upewnijcie się, bez zbliżania do niej, że jest daleko stąd – kazała dopiero co przybyłym strażnikom.
– Tak, pani. – Lotos wyruszył jako pierwszy, a za nim cała reszta. Zniknęli za drzewami, a ich gwałtowny tętent kopyt szybko ucichł.
– Co wy tu robicie? – Mama odwróciła się do nas.
Odezwałam się pierwsza: – Karyme tego nie zrobiła.
Na pewno nie.
– Zaatakowała kilkoro strażników, ostatniego z nich zabijając. Niestety nie będzie mogła już tu wrócić – wyjaśniła mama.
– Nie, nie zrobiłaby tego... – Spojrzałam jej prosto w oczy, jej mina nie mówiła niczego. Wyczułam że bardzo się zawiodła, naprawdę w to uwierzyła że Karyme...
– Nawet gdyby to był wypadek, to nie mogę narazić stada. Poza tym zechcą ją teraz zabić, choćby wbrew wszelkim zakazom.
– W ogóle nie rozumiem, po co ta morderczyni miałaby tu wracać? – wtrąciła Ivette.
– Ty nic nie rozumiesz – niemal krzyknęłam. Zachowała się tak jakby ją znała, choć nigdy nie wysiliła się by to zrobić.
– Przez cały czas była przeklęta – mruknęła Feniks sama do siebie, może nawet nie wiedząc że mówi to na głos. Czując jej lęk i nagłą niechęć, położyłam po sobie uszy, zraniona. Nie wiedziałam że myśli w ten sposób o... Takich jak ja.
– Zostawcie nas same – kazała im mama.
– Też mam prawo tu być, też jestem następczynią – zaprotestowała Iv.
– Rosita... – Feniks przytuliła mnie do siebie czule: – Mi też jest trudno w to uwierzyć... – ucięła, odsunęła się, zatrzymując na mnie zamyślone spojrzenie. Poczułam że usilnie czemuś zaprzecza. I to nie pierwszy raz. A ja sama zaczęłam unikać jej wzroku, naprawdę chciałam jej powiedzieć, chociaż teraz nie wiem czy to by był dobry pomysł.
– Iv, chodźmy, Karyme przyjaźniła się przede wszystkim z Rositą, a nie z nami, głównie o tym będzie rozmawiała z matką, o niczym dotyczącego nas – poprosiła ją siostra.
Ivette wypuściła z chrap powietrze, podeszła bliżej do mamy, specjalnie się wyprostowała, patrząc jej prosto w oczy: – Matko, chcę później z tobą porozmawiać, mnie też interesuje to co się właśnie stało, to dotyczy nie tylko Rosity, ale też całego stada.
– Właściwie dowiedziałaś się już wszystkiego – oznajmiła mama: – Nie ma sensu bardziej tego roztrząsać.
Siostra odwróciła się momentalnie, zawróciła zostawiając nas daleko w tyle. Feniks obejrzała się jeszcze na mnie zmartwiona, nim ruszyła śladami Ivette.
– Przykro mi – oznajmiła mama, może zabrzmiało to sucho, ale czułam że naprawdę jest jej przykro. Przytuliła mnie.
– Wiem... – Wtuliłam się w nią cała: – Ale...
– Nie mów nikomu o swojej mocy, ani że wiedziałaś o mocy Karyme – szepnęła mi na ucho: – Nie chcę też byś jej szukała, to zbyt niebezpieczne.
– To musi być pomyłka, nie ma nawet ciała...
– Znaleźli je niedaleko, już nie żył. Wiem że ciężko ci się z tym pogodzić. Jednakże to nie pierwszy raz kiedy Karyme kogoś zabiła...
– To nieprawda. – Cofnęłam się, ani przez chwilę w to nie wierząc, nie musiała zabić, mogło się coś stać, cokolwiek, teraz i kiedyś. Może nie zapanowała nad mocą, może zbyt szybko oddałyśmy kryształ mamie: – Nie, nawet tak nie mów, nikogo nie zabiła. Na pewno moc wymknęła...
Mama oparła głowę na moim grzbiecie: – Wiesz że nie, skarbie. Karyme zabiła swoją ciotkę, prawdopodobnie w obronie własnej, ale to wystarczy by zrobiła to ponownie.
– Skąd wiesz?
– Obiecaj że na razie zostaniesz w stadzie.
Czułam że się martwiła, wręcz bała o mnie, mimo tego całego opanowania, czy to w głosie, czy w wyrazie pyska, czy choćby w spojrzeniu.
– Wracajmy już – poleciła.
~*~
Słońce znalazło się na najwyższym punkcie nieba, zupełnie pozbawionego chmur. Do tej chwili nie zmrużyłam oka.
– Jak mogłaś zadawać się z kimś takim? – odezwała się Ivette. Akurat ona należała do mniejszości. Przespała te pół nocy, które zostało, bez najmniejszego problemu.
– Bo ty zadajesz się z kimkolwiek – odpowiedziałam ironicznie, czując jak ją zraniłam, rozdrapując niepotrzebnie stare rany.
Poszła przed siebie, obrażona.
– Iv… – Raczej nie mogła mnie już usłyszeć.
Wysoko, nad stadem przeleciała samotna jaskółka. Ten sam czerwonooki ptak, którego tak niedawno widziałam z Karmą.
Mama rozmawiała z zastępcą. Feniks jej towarzyszyła – tak jak wcześniej Ivette i ja, w ramach nauki – zerkając nieustannie w moją stronę. Ustawiły się przy nich konie, kompletnie zasłaniając jej widok. Wstałam. Muszę znaleźć Karyme, ale najpierw jakoś przejść niezauważona przez las...
~*~
Trafiłam. Jej moc emanowała coraz silniej. Przeszłam przez gęstą mgłę Karyme, zanim dostałam się na leśną polanę. Największą leśną polanę jaką kiedykolwiek widziałyśmy, bardzo lubiła tu przychodzić, nic dziwnego że wybrała to miejsce.
Stała przed rzeźbą z lodu, w kształcie konia, dwa razy większego od nas. Poczułam coś w rodzaju otchłani, bez dna, jakby zapadła się sama w sobie.
– Karyme? – Zaczęłam do niej podchodzić: – Słyszysz mnie? – Położyłam po sobie uszy, widząc jej pusty wzrok: – Karyme! Karma, ocknij się! – krzyknęłam desperacko tuż przed jej chrapami. Teraz bardziej przypominała posąg niż żywą istotę.
Odskoczyła nagle zlękniona, mrugając: – To ty? – wymamrotała.
Przytaknęłam niepewnie, czując jej napięcie i niezrozumiany brak zaufania... Zawsze sobie ufałyśmy.
– Co się stało? Dlaczego uciekłaś? – Zbliżyłam się, a ona cofnęła się o krok.
– J-ja...
– Rosita! – Z mgły wyskoczyła Feniks.
Poczułam strach rozdzierający Karyme od środka, niemal fizycznie. Nie zdążyłam się odwrócić, a lodowy kolec przeszedł na wylot przez moją siostrę. Nie zdołała utrzymać się na nogach, wbijając się w niego jeszcze bardziej. Jej oczy zaszły mgłą. Z różowych chrap i pyska polała się krew. Podbiegłam do niej, podtrzymując jej głowę własną szyją. Uniosłam nieco sam jej przód. Krew zalewała ziemię. Do oczu napłynęły mi łzy. Zacisnęła powieki, wydobywając z siebie głuchy jęk. Krztusiła się krwią, próbując coś powiedzieć. Stawała się coraz cięższa.
– Nie... – wydobyłam z siebie głucho. Ciepło gwałtownie z niej uleciało. Nogi mi się ugięły, a ciało siostry głębiej nadziało się na kolec. Nie, to nie możliwe...
– Feniks... F-feni proszę! Nie zostawiaj mnie! – Nie czułam już nóg, nie mogłam ich wyprostować, coraz bardziej przygniatana jej ciężarem. Karyme cofnęła lód. Siostra zleciała ze mnie na ziemię. Nie potrafiłam złapać tchu, nie wiedziałam co robić...
– Co ty zro-biłaś?! – krzyknęłam łamliwym głosem do Karyme.
Skryła gwałtownie głowę za własnym ciałem, osłaniając się przednią nogą: – Ja... Ja nie chciałam... – Zaniosła się płaczem.
Trąciłam Feniks drżącym pyskiem, szarpnęłam za grzywę, próbując jakoś obudzić. Lała się krew. Jej przebite serce nie biło…
Powietrze rozdarł nagły wrzask. Dostrzegłam Ivette, pośród mgły, właśnie zwiesiła głowę, to ona krzyknęła… Zaciskała z całej siły zęby, oddychając bardzo szybko, drżała, a najbardziej jej dolna warga i skrzydła.
Coś poleciało w jej stronę.
– Nie! – Skoczyłam przed siebie. Osłoniłam ją ścianą z ciernistych krzewów. Za późno. Ledwo zasłoniła klatkę piersiową skrzydłem, w które wbił się sztylet. Opadła na nadgarstki. Podbiegłam do niej.
– Iv... – jęknęłam. Łzy ściekały mi po policzkach. Sięgnęłam po sztylet...
Pchnęła mnie drugim skrzydłem, nie wiele brakowało bym upadła. Sama wyciągnęła ostrze. Jej krzyk poniósł się echem. Rzuciła wściekle sztyletem. Ledwo przed nim uskoczyłam. Zgięła z bólu głowę, z trudem łapiąc oddech. Gdy odkryła klatkę piersiową, zauważyłam że w nią też została ugodzona.
Sztylet zaczął się unosić. Odruchowo przywołałam pnącza. Chwyciły sztylet i wróciły do ziemi, przytwierdzając go do niej.
Ivette pognała w kierunku Karyme, która znów przestała kontaktować. Tkwiła w bezruchu, ze spuszczoną do ziemi głową, za białą zasłoną z własnej grzywy.
– Iv, nie! – Oplotłam jej tylne nogi pnączami, sprawiając że upadła niedaleko Karyme, unieruchomiłam też skrzydła. Szarpała się z całej siły, nie bacząc na ból, krzycząc wniebogłosy, próbując zerwać zębami grube łodygi. Już do niej biegłam, błagając w duchu by Karyme jeszcze się nie ocknęła. Zasłoniłam Ivette Karyme, zatrzymując się z poślizgiem przed nią.
– Musimy to... Za-tamować... – wydobyłam z siebie przez ściśnięte gardło. Przeszyła mnie wzrokiem, jakby chciała zabić, bo chciała.
– Nie chce mieć z tobą nic wspólnego! Puść mnie! – Rzuciła się tak mocno że aż uderzyła o ziemię, upadając.
– Nie mogę... – Spuściłam wzrok na jej klatkę piersiową. Plama krwi się powiększała, sklejając karą sierść. Z rannego skrzydła leciało jeszcze więcej krwi: – Krwa… Krwa-wisz...
– Chronisz morderczyni!
Usłyszałyśmy stukot kopyt o lód, Karyme uciekła. Siostra szarpnęła się gwałtownie, kilkukrotnie. Głos utknął mi w gardle, pokręciłam bezsilnie głową. Jedna z grubych łodyg pękła, tym bardziej się rzucała. Próbowała wydostać skrzydła, nie zwracając uwagi że mogła je sobie połamać. Zaciskała coraz mocniej zęby, na jej pysku odmalował się grymas bólu. Uwolniłam je.
Obok przeleciał sztylet, dotykając ostrzem gardła Ivette. Opleciony tylko jedną łodygą, wyrwaną z korzeniami. Pobrudzony krwią.
– Myślisz że się ciebie boję?! Śmiało, zabij mnie! – Zmusił ją by uniosła wyżej głowę: – I tak wszyscy zginiecie!
– Nie! – zaprotestowałam, odwróciłam się, wprost przed myszatą klacz. Thais. Prawie jej nie poznałam, przez te zwężone źrenice i szalony uśmiech. Zmusiłam wodę, żeby wystrzeliła wprost w nią. Trafiła w niewidzialną kopułę wokół niej, rozpryskując się.
– Nie! – krzyknęłam, rzucając szybkie spojrzenie na Ivette, przez ułamek sekundy bałam się że podcięła jej gardło.
– Jesteś pewna że chcesz ze mną walczyć?
– Przepraszam... – odpowiedziałam półgłosem Thais: – Zrobię wszystko. Ty… Tylko jej nie krzy-wdź...
– Tak lepiej. Jak pójdziesz ze mną, to jej nie zabije. – Zbliżyła się przyciskając swoje chrapy do moich, cofnęłam głowę, jeszcze szerzej się uśmiechnęła: – Pożegnaj się.
– Iv, proszę... – Obejrzałam się na szamoczącą się siostrę: – Wracaj do domu... – Uwolniłam ją całkiem z pnącz.
Cofnęła się, ostrze unosiło się nadal w powietrzu. Rzuciła się prosto na mnie, próbując ominąć je bokiem, błyskawicznie znalazło się przy jej gardle, strużka krwi spłynęła po szyi, zakasłała, przednie nogi ugięły się pod nią.
– Ivette! – Sięgnęłam do uchwytu ostrza.
– Jeszcze krok – powiedziała podekscytowanym głosem Thais, zaśmiewając się przy tym.
Cofnęłam się powoli, z łzami w oczach.
– No dalej, dotknij go, a od razu ją ugodzę! – Parsknęła podniecona.
– Nigdy ci tego nie wybaczę. – Ivette wbiła we mnie wzrok, czułam co chcę zrobić.
– Przepraszam... – szepnęłam, na powrót karząc jeszcze grubszym pnączom opleść jej nogi.
– Nienawidzę cię! – Sztylet trwał przy jej gardle, nawet gdy podrywała kopyta, rzucając się na tyle na ile pozwalały jej coraz ciaśniej oplatające ją łodygi. Krew skapywała z jej klatki piersiowej i skrzydła na ziemię.
Położyłam po sobie uszy, nie mogąc powstrzymać łez, ani spojrzeć siostrze w oczy. Odwróciłam głowę do Thais, mówiąc przez ściśnięte gardło: – Pójdę z tobą.
– Grzeczna klaczka – odparła pogardliwie.
– To przez ciebie Feniks nie żyje! – krzyknęła Iv.
Nogi mi się zatrzęsły. Sztylet wrócił do Thais. Wsunął się w przepaskę na jej szyi, przykryła go grzywą. Dlatego wcześniej nikt go nie zauważył...
– Wiedziałam że kiedyś ją zabijesz! – Słowa Iv ugodziły jeszcze dotkliwiej. Powietrze z trudem opuściło moją krtań.
– Ruszajmy więc. – Zza Thais wyłoniły się dwa naszyjniki z czerwonym kryształem każdy. Złapała jeden z nich w pysk, podchodząc i zakładając mi go na szyję. Z drugim odwróciła się do miejsca gdzie ostatnio stała Karma.
– Znajdą ją, o to się nie martw – oznajmiła.
– Za-czekaj... – Stanęłam naprzeciwko Iv, patrzyła na mnie z góry, jakbym… Jakby to ja zabiłam naszą... Zauważyłam że ma płytszy oddech, spinała mięśnie, zaciskając wciąż zęby. Traciła coraz więcej krwi. Po jej policzku spłynęła łza.
– Opatrzę ci rany... – wymamrotałam.
– I tak je zerwę! – Obiła skrzydłami o podłoże, wzdrygając się z bólu.
– Przestań, proszę... – Wycofałam się, skupiając się by wyrosły rośliny o sporych liściach, do opatrunku. Zamiast tego naszyjnik ścisnął mi szyję. Kurczył się, wżynając w skórę, czym bardziej próbowałam użyć mocy. Zakasłałam.
– Chodź wreszcie. – Thais szarpnęła mnie za grzywę, ciągnąc za sobą.
– Muszę... Ją uwolnić... – Zaparłam się kopytami.
– Poradzi sobie.
– Nieprawda! – Wyrwałam się, odskakując.
– Albo ją zabije! – rzuciła uradowanym głosem, szerzej otwierając oczy.
– Wykrwawi się i nawet nie będzie mogła się stąd ruszyć... – Nie byłam w stanie dosięgnąć naszyjnika pyskiem. Stanęłam dęba, zahaczając o niego nogą, ani drgnął, jakby przytwierdził się do szyi na stałe. Choć już dawno się poluźnił. Widziałam jak wisiał swobodnie. Powinien się przesunąć...
– Przynajmniej będzie miała jakiekolwiek szanse, niż wtedy gdy wbiłabym jej sztylet prosto w serce – Thais uśmiechnęła się szyderczo.
W serce...
– To... moja siostra... Nigdzie nie pójdę dopóki... – Cofnęłam się, roniąc jeszcze obficiej łzy.
– Nie taka była umowa. Chociaż – mówiąc stuknęła aż zębami o siebie, w ekscytacji: – Możesz skrócić jej cierpienie, tylko się pospiesz. – Podała mi sztylet, złapałam go w pysk na tyle słabo że po kilku krokach mi wypadł. Podniosłam go, idąc przeciąć pnącza. Upuściłam go przy samej siostrze, wstrzymując oddech. Straciła przytomność, zbierała się pod nią kałuża krwi…
[Chaos]
Dotarliśmy na drugi kraniec Białych Ruin, stąpając po skałach, zakopanych w ziemi, tworzących szorstką nawierzchnie. W oddali sterczały białe, prostokątne pozostałości po kamiennych konstrukcjach. Zgubiłam ślad. Zbyt późno zorientowałam się że w stadzie nie ma żadnej z córek. Uniosłam wyżej głowę, nasłuchując. Tym razem faktycznie ktoś się zbliżał. Na widok niebieskiego kształtu, strażnicy otoczyli mnie, osłaniając każdą ze stron.
– Do tyłu – kazałam.
– Ale, pani. – Cierń pozostał na swoim miejscu, reszta się cofnęła. Karyme biegła prosto tutaj.
– Zachowajcie spokój.
Zatrzymała się kilka kroków od nas. Wszyscy śledzili każdy jej najmniejszy ruch, nawet oddech wzbudzał w nich niepokój i sprawiał że napinali mięśnie do ataku. Karyme zapłakała, nie potrafiąc się już potem uspokoić. Patrzyła to w moje oczy to na swoje kopyta, bez przerwy przeskakując tak wzrokiem.
Cierń zrobił krok na przód. Zablokowałam mu dalszą drogę, wskazując łbem na strażników, mierząc go przy tym stanowczym spojrzeniem. Wreszcie się posłuchał i dołączył do reszty.
Karyme padła na ziemię: – Wybacz mi, wybacz mi... Błagam... – wymamrotała w potoku łez, przysuwając się bliżej, przetarła sobie nadgarstki.
– Chodzi ci o strażnika? – zapytałam Karyme, ze spokojem, odpędzając od siebie wszelkie złe przypuszczenia.
Pokiwała przecząco głową.
– O moje córki? – Miałam nadzieję że uzyskam identyczną odpowiedź.
Aczkolwiek, przytaknęła.
– Zabiła je – powiedział ktoś, w tym momencie nie rozpoznałam głosu, mimo że słyszałam je codziennie i zawsze je rozpoznawałam. Najgorszym co teraz mogłam zrobić to rozważanie co się stało.
– To prawda?
– J-ja... Ja nie wiem...
– Zaprowadź mnie do nich.
– Nie. Zabij mnie, proszę... – Przycisnęła głowę do ziemi: – Zabij...
– Karyme, masz mnie tam zaprowadzić – powtórzyłam głosem nieznoszącym sprzeciwu, kilkoro strażników wstrzymało oddech, gdy podeszłam do Karyme. Wsunęłam głowę pod jej szyję, pomagając wstać, nie miała wyboru. Odsunęła się, kręcąc łbem.
– Chcesz bym ci wybaczyła?
Przytaknęła jedynie i poszła przodem.
Przez długi czas nic się nie działo, jedynie wciąż popłakiwała, strażnicy szeptali między sobą, milknąc przy każdym kroku Karyme, który wydał się im podejrzany. Ona natomiast tylko szła, patrząc pod nogi.
Skaliste podłoże dobiegło końca, ustępując, ciemnej, suchej ziemi, miejscami porośniętej trawą nie najlepszej jakości i cierniowymi krzewami, by przerodzić się w skromną, ale już bardziej jadalną łąkę.
– Nie, tylko nie teraz... proszę... nie... – szepnęła do siebie, rozglądając się wokoło, skacząc po nas wzrokiem. Strażnicy zastygli w bezruchu, w kolejnej chwili czekając na sygnał do ataku.
– Mamo! – krzyknęła. Odchyliła się do tyłu, z przerażeniem w oczach. Rzuciła się do ucieczki.
Postanowiłam zostawić ją w spokoju. W oddali kłębiła się mgła – podążyłam właśnie tam, słysząc za sobą westchnienia pełne ulgi.
~*~
[Rosita]
Załkałam, przez cios Thais lądując na ziemi, tuż przed jaskinią.
– Zabije całe twoje stado, jak choćby piśniesz o tym komukolwiek tutaj, zrozumiałaś? – Zbliżyła głowę, naprawdę zamierzała to zrobić jeśli nie dam jej wyboru: – Właź do środka. – Podniosła mnie za grzywę, już nawet nie krzyczałam, popchnęła na spadek prowadzący do jaskini, a potem wepchnęła do środka.
W półmroku stała izabelowata, o sierści w odcieniu piasku, młodsza niż ja, klacz.
– Wygląda jakbyś wybiła jej połowę rodziny – zażartowała, wybuchając śmiechem.
Nim cokolwiek z siebie wydobyłam, zdążyłam się popłakać. Nie miałam nawet sił przerwać jej tego chichotu, huczącego mi w głowie.
– Chciałabym – odpowiedziała niepoważnie Thais, choć czułam że to jej prawdziwe pragnienie.
– Wiesz co? – Piaskowa nachyliła się jej do ucha, opierając o nią: – To wcale nie jest źrebię siostro, trochę za stare – szepnęła głośno, parsknęła na nowo śmiechem. Poczułam zimny dreszcz na całym grzbiecie. Siostro... Płacz wstrząsnął całym moim ciałem, dusił w środku, odbierał momentami oddech. Osunęłam się na ziemię.
– Niestety. – Thais przechyliła głowę, przypatrując się mi.
– A cóż to? Mago będzie wściekły. – Piaskowa zauważyła moją ranę na szyi, wychylającą się z pod naszyjnika.
– To akurat jej wina.
– O, a ta potargana grzywa też? Czy ją tu zatargałaś siłą?
Thais machnęła energiczniej ogonem. Wywołując kolejny chichot u młodszej, która przyglądając się mi, uśmiechnęła się słodko, niczym do nierozumnego źrebięcia. Thais obserwowała piaskową w zamyśleniu, a jej irytacja mieszała się z coraz większym zadowoleniem.
– Koniec zabawy, idziemy. – Nogą powaliła mnie na bok.
[Ivette]
Byłam cała mokra od potu i krwi. Wybudzałam się tylko po to by znów zasłabnąć, obudzić się i walczyć dalej, zaciskając zęby. Mgła bez przerwy wypełniała mi pole widzenia, przeplatając się z ciemnością. Głupia. Zostawiła mnie na pewną śmierć. Zdradziła. I ona jest naszą siostrą?! Okryłam skrzydłem ciało Feniks. Wreszcie się do niej doczołgałam. To ona mogła zginąć zamiast Feniks... Zasłużyła.
– Ivette... – Ziemia zadudniła pod kopytami matki, nieprzyjemnie zadudniła, sprawiając że ból promieniował od skrzydła aż do klatki piersiowej. Dopóki się nie zatrzymała. Założę się, że tylko przypadkiem mnie znalazła.
– Feniks...? – Podniosła mi skrzydło, szybko je upuszczając.
– Ivette, słyszysz mnie? – Uniosła mi głowę. Chciałam spać, już tylko spać, żeby nie czuć bólu.
– Znajdźcie coś co nada się na opatrunek, cokolwiek. – Przycisnęła pysk do mojej rany, stęknęłam cicho. Oby nie usłyszała, nie jestem słaba jak Rosita. Powoli zasypiałam...
~*~
[Rosita]
Mijałyśmy ciemne korytarze, z mnóstwem grot obok siebie po obu stronach, wyglądały jakby ktoś je tu wydrążył. Zbyt wiele i w zbyt małych odstępach się znajdowały. Weszłyśmy do jednej z nich. Na ścianach rosły świecące pnącza, ułożone poziomo zamiast pionowo, ich korzenie wrastały w skałę.
Nastawienie Thais zmieniło się diametralnie, w jednej chwili, z szaleństwa na zupełne zdezorientowanie. Popatrzyła na mnie jakby widziała mnie pierwszy raz. Wzięła kilka głębokich oddechów, po czym usilnie próbowała się skupić.
– Tu póki co, możesz odpocząć i coś zjeść... Siostro.
– Nie jestem twoją siostrą... – mruknęłam.
– Co?
– Nie jestem twoją siostrą...
– Takie są zasady, każdy dla każdego jest siostrą, albo bratem. Tylko Mago się tak nie nazywa, jest dla nas wszystkim, ojcem, matką, przyjacielem, autorytetem...
Położyłam się na samym końcu groty, nie zamierzając ani zjadać siana ulokowanego przy ścianie, ani pić wody z jeziorka tuż za mną. Odwróciłam się tyłem do Thais, próbując jakoś zasnąć. Chwilę po opadnięciu powiek, zobaczyłam Feniks przebitą przez lód. Otworzyłam gwałtownie oczy, już nie chcąc ich wcale zamykać. Zakrztusiłam się powietrzem, roniąc łzy.
– Co ci jest? Karyme z nami nie poszła?
Nie powinna tego wiedzieć?
– Mago kazał założyć ci kryształ, tak?
– Co...? – wymamrotałam.
– Tylko się upewniam. – Zestresowała się, choć wcale nie było tego po niej widać. Skupiając się na ruchu własnych nóg, podeszła do siana. Wyciągnęła z niego łodyżkę z żółtymi, drobnymi kwiatami, zjadła ją. Kolejna się uniosła, przemieszczając się pod mój pysk.
– Zjedź to, choć na chwilę zapomnisz o tym co się stało.
Milczałam.
– Nie obawiaj się, ta roślina pozwala się uspokoić, tłumi negatywne emocje. – Zjadła ich jeszcze więcej. Przeszła do drugiego kąta, kładąc się tam i pijąc ze źródełka. Zapadła kompletna cisza. Głowa opadała jej tak długo, aż zasnęła.
Podniosłam się ostrożnie, idąc do wyjścia, nie spuściłam z niej oka. Znalazłam się w korytarzu, ledwo się powstrzymując od biegu. Stawiałam kopyta najciszej jak umiałam, słysząc własne, bijące zbyt szybko serce. Podeszło mi do gardła, gdy zobaczyłam kogoś na końcu tunelu. Wyczułam że ma przyjazne nastawienie, zupełnie inne od spotkanych tu koni.
– Też masz ochotę wyjść na zewnątrz? – zaproponował. Po chwili oboje faktycznie przekroczyliśmy próg jaskini. Najpierw on, potem ja.
Łąkę, otaczały, przeplecione ze sobą ogromne drzewa, wcześniej rosły normalnie, gdybym sama miała zrobić coś takiego nie starczyłoby mi energii. Niedaleko kręciła się grupa obcych koni, zdawali się omawiać gwiazdy, bo ciągle patrzyli w niebo. Zwracali się do siebie "bracie", albo... "siostro", w zależności od płci. Wszędzie wyczuwałam moce.
– Nowa? – udał że nie widzi śladów po łzach, ani krwi na szyi.
Ison niedawno wspomniał o swoim bracie. Wygląd opisał aż nazbyt szczegółowo, specjalnie na tę okazję układając wiersz. Ten ogier pasował idealnie. Jego maść przez złoty kolor przechodziła łagodnie do kasztanowatego, jakby obmyła go w połowie fala złotej cieczy, zostawiając tylko część koloru, najintensywniejszego na łbie, grzywie i szyi. Nie mogłabym go z nikim pomylić. A już tymbardziej dlatego że Ison powiedział mi o jego mocy.
– Eros?
– My się skądś znamy?
– Twój brat opowiadał mi o tobie.
– Poważnie? Więc ty pewnie jesteś Rosita? – Uśmiechnął się przyjaźnie: – Miło cię poznać.
Przytaknęłam tylko. W tej chwili nie zastanawiając się kiedy zdążyli się spotkać i że w ogóle to zrobili.
– Pewnie nie daje ci spokoju, co? Subtelny raczej nie jest, ale jak mu już przejdzie ta faza to... Sama zobaczysz że wartościowy z niego koń.
Zapadła cisza, nie dam rady wymknąć się stąd sama, a muszę i to jak najszybciej. Po prostu muszę...
– Też cię porwali? – szepnęłam.
– Kto? Moja druga rodzina? No co ty. – Odwrócił głowę w kierunku obcych, już otwierając pysk, jakby... Chciał ich zawołać.
– Nie. – Szarpnęłam go za grzywę.
– Co ty? – spytał rozkojarzony.
– Nie wołaj ich. – Spojrzałam mu błagalnie w bursztynowe oczy.
– Czemu? – Odwrócił wzrok, przegryzając wargę.
– Porwali mnie, pomóż mi uciec, moja siostra...
– To musi być jakaś pomyłka.
– Nie, posłuchaj... – przerwałam, słysząc jak ktoś wyszedł z jaskini. Thais.
– Nie mów jej, że ci to powiedziałam – prosiłam szeptem.
– Wiesz, każdy przeżywa to inaczej. Jesteś druga, która znalazła się tu już jako dorosła, ja jestem pierwszy, przyznam że też było mi na początku strasznie ciężko, najbardziej tęskniłem za bratem, dopiero później pozwolili nam się spotykać. – Oparł głowę na moim kłębie, zupełnie jak mama... Zostanę tu już na zawsze?
– Wiesz dlaczego wszyscy nazywają nas Przeklętymi? – Odsunął się już. Przytaknęłam. Jak mam się stąd wydostać? Czemu oni nie śpią w nocy? Może w dzień... Albo zmieniają się, jak u nas strażnicy. Głos Erosa rozpływał się w tle. Spojrzałam w stronę jaskini. Czy jest tam jakieś inne przejście? Może przez którąś z grot da się wyjść?
– Mam racje? – Te słowa Eros wypowiedział głośniej niż poprzednie.
Znów przytaknęłam.
– W ogóle mnie słuchałaś, powiedziałem coś strasznie głupiego, a ty się ze mną zgodziłaś – zauważył.
– Nie jestem w nastroju. – Spuściłam wzrok.
– To ważne.
Thais nas obserwowała.
– W porządku... – zgodziłam się, byleby nie zaciągnęła mnie z powrotem do groty.
– Zacznijmy od początku. Wydaje ci się że wiesz, a to przez jednorożce. Szydziły z koni, naśmiewając się że większość naszego gatunku to, cytuje "zwykłe zwierzęta". Sprowokowali naszych pobratymców do złego. Część Zaklętych czuła się zagrożona przez jednorożce, dlatego chcieli by wszystkie konie rodziły się z mocą. – O jednorożcach, mówił ze sporą pogardą w głosie, który szybko zmieniał barwę na cieplejszą gdy wspominał o koniach.
– Znam inną wersję… – mruknęłam, chciało mi się płakać.
– Błędną wersję. To Zaklęci chcieli powstrzymać naszych zbłąkanych braci, ale było ich za mało, więc zwrócili się po pomoc do... Właśnie, dobrze myślisz, jednorożców.
Kiedy mama nam to opowiadała... Feniks... Feniks jeszcze...
– Myślisz że jednorożce zrozumiały swój błąd i przeprosiły? Gdzie tam – niemal krzyknął: – Zabiły sojuszników, naszych przodków, wmawiając koniom, które mocy nie posiadały, że te które ją posiadają, są przesiąknięte złem. Że moc jest jak trucizna. Sprawia że zaczynają mordować i przynosić nieszczęście na całe stada. Że tylko magia jest nieszkodliwa, bo nie krąży po całym ciele, a jest zamknięta w rogu. A sama obecność jednorożca przynosi szczęście. Żałosne. I ta bajeczka jest powtarzana wszędzie, oczywiście koniom, które już dorosły, by źrebię urodzone z mocami nie przeżyło przypadkiem. – Uderzył tylnym kopytem o ziemię, później ją nim wygładzając.
– Nie... – wymamrotałam, łzy spłynęły mi po policzkach. Co z Ivette? Dlaczego nie mogłam uratować chociaż jej? Skoro dla Feniks... Już... Już za późno. Ja już nigdy jej nie zobaczę, ich obu…
– Co “nie”?
– Nie wierzę w to, jednorożce... – mówiłam bardziej do ziemi, niż do niego, głosem pozbawionym energii.
– Eros, wszystko poplątałeś – wtrąciła Thais: – Trucizna nie jest metaforą, klątwa powoduje że moc faktycznie jest trucizną. Zaczyna krążyć po całym ciele, niczym krew, tylko w trakcie używania mocy, przepływając przez serce sprawia że stajemy się coraz bardziej źli, aż w końcu nie ma już od tego odwrotu, nie ma już ratunku. Tak to sobie wymyśliły rogacze. Ich magia jest uwięziona w rogu, więc nawet gdyby ktoś rzucił na nie ich fikcyjną klątwę to nie zadziała.
– Ich? To nie oni rzucili...
– Nikt jej nie rzucił, jednorożce wymyśliły klątwę. W ten sposób załatwiły nas, a ochronili od nienawiści zwykłych koni siebie.
– Dobrze że mój brat w to nie wierzy. I szczęście że urodziłem się po nim i zdążył mi pomóc to ukrywać, potem odnalazł mnie Mago. – Eros przez chwilę spuścił głowę, a gdy podniósł wzrok na mnie, przepełniała go wdzięczność: – Także nie martw się, tu nic już nie będzie ci groziło, siostro. – Posłał mi ciepły uśmiech: – Nie płacz...
– Wolę jak mówisz mi po imieniu... – Cofnęłam się: – Poza tym myślę że podobnie jak konie, nie wszystkie jednorożce są złe.
– Też tak myślałem, ale dzięki Mago wiem że każdy jednorożec jest przesiąknięty złem, udają tylko że są dobrzy. Może z tą klątwą to mieli na myśli siebie. Mago sam ci pokaże do czego są zdolni.
– To prawda. Jutro do niego pójdziemy, staniesz się częścią nas, będziesz mogła zobaczyć oczami Mago, prawdę o jednorożcach – dodała Thais, podchodząc do nas.
– Jak?
– Tak jakbyś sama w tym uczestniczyła.
Mówiła dosłownie?
– Nie chcę...
– Nie masz się czego bać – zapewniał Eros: – Jak uświadomisz sobie że to już się wydarzyło będzie ci łatwiej.
– Nie wierzę że każdy jednorożec jest zły. Każdy przecież popełnia błędy. Każdy ma prawo wyboru, którą ścieżką podążyć. Nikt nie jest do końca dobry, ani zły.
Tak uczyła mnie mama.
– Jesteś wyjątkowo naiwna. – Thais pokręciła łbem z dezaprobatą.
– To nie jest naiwność!
– Żaden jednorożec nie próbował naprawić tego co zrobili. Zamiast tego wolą się cieszyć tym jak postrzegają je inne konie. I chętnie uczestniczą przy wybijaniu źrebiąt.
– A widziałaś to na własne oczy? Czy tylko to co pokazał wam Mago?
– Oczywiście że tak, prawie sama tak zginęłam. Wolę ratować źrebaki, a nie czekać, aż je zabiją. – Spojrzała mi w oczy. Czułam że czegoś mi nie mówiła. Coś przemilczała...
– Brr... – Eros wzdrygnął się: – Przestańmy już o tym mówić.
– To bestie – powiedziała Thais.
– Skoro wy jesteście tymi dobrymi, to dajcie mi odejść…
– I cię narazić? – zapytał zdumiony Eros.
– Nikt nie wie o mojej mocy, chcę wrócić do domu.
– I zostawić swoich braci w potrzebie? – zapytał Eros.
Uroniłam jeszcze więcej łez, jedna z moich prawdziwych sióstr nie żyje, a druga, właśnie umiera o ile już... A ja...
– Nie możesz wrócić. Skąd mamy wiedzieć że nikomu o nas nie powiesz? Nie chcę narazić mojej rodziny. Zwłaszcza że nie zabijamy zwykłych koni, co sprawiłoby że nie mielibyśmy się jak bronić – powiedziała Thais.
– Nieprawda! – Jak mogła tego nie pamiętać?: – Chciałaś zabić moją siostrę!
– Naprawdę nie musisz się posuwać do takich oskarżeń! – krzyknął oburzony Eros, osłaniając Thais. Patrzyła na mnie ze strachem w oczach i jak gdyby chciała zapytać czy naprawdę to zrobiła.
– Zagroziłaś że zabijesz całe moje stado jeśli cię wydam. Może tego strażnika to ty zabiłaś, a nie Karyme. Chciałaś nas wywabić ze stada, bo nie chciałyśmy z tobą pójść, prawda?!
– Może twoja przyjaciółka nie zapanowała nad mocą – dodał Eros.
– To nie możliwe... – Thais wyjęła sztylet swoją mocą, widok krwi sprawił że go upuściła.
– Thais? Wszystko w porządku? – zapytał Eros. Uśmiechnęła się szeroko. Już nie była ani zdezorientowana, ani przerażona.
– Pewnie. – Schowała sztylet mocą. Teraz on sam zwątpił.
Pokręciłam łbem, niestety Thais też to widziała, chciałam dać mu jakiś znak: – Wrócę już z Thais, do groty – powiedziałam.
– Przecież sama...
Usłyszałam nagłe pęknięcie materiału. Sztylet wyrwał się z przepaski Thais, przecinając gardło Erosowi. Krew prysnęła na nas obie. Swoją mocą wcisnęła mi sztylet w otwarty z szoku pysk. Nie mogłam go wypluć, a gdy się cofałam, nadal tkwił między zębami. Z dzikiej radości wpadła w panikę.
– Oszalałaś...? Co on ci zrobił?!
Wszyscy na nas spojrzeli. Zrobiło mi się słabo. Eros jeszcze podrygiwał, zanim się udusił krwią. Miałam wrażenie jakbym sama przestała oddychać. Obraz się rozmazywał, strasznie dygotałam, ledwo mogąc ustać na nogach. Słyszałam jak konała Feniks, oskarżenia Ivette z głębi umysłu. Szybko przemieniły się w te rzeczywiste, brzmiące zupełnie obco, pomieszane ze sobą głosy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz