piątek, 3 września 2021

Jaskółka cz.2

 [Rosita]


Stanęłyśmy przed skupiskiem zakwitających krzewów – zupełnie zasłoniły ziemię, niczym wysoka warstwa śniegu zimą. Przedzierała się przez nie dwójka koni, ciemnogniada klacz z jasnobrązową grzywą i ogier o ciemnoszarej sierści, rozjaśnionej mnóstwem szarych plam, przywodzącymi na myśl rozproszoną mgłę. 

 Poczułam nagły napływ paniki od Karyme. Przewróciła mnie na bok, aż zabrakło mi tchu, sama kładąc się równie gwałtownie. Zniknęłyśmy im za krzakami.

– Wiedziałam, wiedziałam że coś się stanie – szepnęła.

– Ale nic się nie stało, oprócz tego że obiłaś mi bok. To samotne konie, chodź.

 Dźwignęłam się na przednie nogi, nim wstałam, ściągnęła mnie z powrotem na ziemię, za grzywę.

– Aua! – Wyrwała mi przynajmniej dwa włosy.

– A wy co? – Ogier stanął przed nami, zdmuchując z jasnosiwego pyska, szarobrązową grzywkę.

Karyme poderwała się na równe nogi, wstałam nieco spokojniej, żeby dodatkowo jej nie niepokoić, choć też miałam ochotę zrobić to szybko, bardziej z ekscytacji niż strachu.

– Nie ma złych zamiarów – szepnęłam jej do ucha, wpatrywała się w niego wielkimi, spanikowanymi oczyma.

Odwrócił od niej wzrok, skrępowany, patrząc bezpośrednio na mnie: – Zaatakowała cię? – spytał. 

– Nie, to moja przyjaciółka. 

– Ja to widziałem nieco inaczej.

– Poważnie, tylko się wygłupiałyśmy. – Pierwszy raz spotkałam kogoś kto miał szare tęczówki, przypominały barwą księżyc, ale zamiast na nich utknęłam spojrzeniem na jego srebrnym naszyjniku, w kształcie obręczy: – Co to takiego? 

– A tam, zwykła ozdoba. – Podrzucił łbem, czułam że kłamał. 

– A gdzie twoja towarzyszka podróży? – Ciekawe czy to jego siostra, przyjaciółka, partnerka, kuzynka? Istniało naprawdę wiele opcji.

– Jaka towarzyszka?

– Ta ciemnogniada klacz.

– Co ty mnie tak wypytujesz? – zapytał żartobliwym tonem, wyraźnie czułam że się zestresował.

– Cześć wam. – Rozproszył nas miły głos, należący do ciemnogniadej, właśnie zmierzała w naszą stronę. 

Nieznajomy zasłaniał ją sobą jak tylko potrafił.

– Cześć, gdzie zniknęłaś? – zagadałam.

– Pedro kazał mi się ukryć. – Wyszła z krzaków.

Pedro westchnął, wznosząc oczy do nieba.

– Spójrz na jej nogi – szepnęła ukradkiem Karma.

 Nadgarstki klaczy prawie się stykały ze sobą, a kopyta rozchodziły strasznie na boki, zupełnie jakby ktoś zgiął je ku sobie.

– Kto ci to zrobił? – Położyłam współczująco uszy.

– Taka się urodziłam, przepraszam, nic nie mogę z tym zrobić. – Uszy jej oklapły, uśmiechała się przepraszająco: – Mam nadzieje że nie przeszkadza wam to aż tak bardzo..

– Wygląda strasznie – szepnęła do mnie Karma: – To musi boleć.

– Nie masz za co – odpowiedziałam najpierw nieznajomej, po czym dodałam szeptem do Karyme: – Przesadzasz.

 Pedro patrzył na nas krzywo, jakbyśmy szeptały między sobą coś złego na temat ciemnogniadej. Tak też się czułam, choć nie miałam takiego zamiaru.

– Jestem Rosita, a to Karyme. – Posłałam klaczy przyjazny uśmiech.

– To Pedro. – Wskazała na niego łbem: – A ja jestem Giza. – Wtuliła głowę w jego grzywę, zamykając czerwone oczy, z delikatnym uśmiechem na pysku. Pedro zupełnie nie zwrócił uwagi na jej dotyk.

– Co wy dwie tu właściwie robicie? Nie wyglądacie mi na bezstadnych – zagadał, bardzo dobrze ukrywając podejrzliwość. 

Dokładnie obejrzał prawie każdy skrawek naszego ciała, Karma cofnęła się, kryjąc się za mną, zniżyła głowę. Pedro i Giza mieli drobne zadrapania na ciele, trochę prześwitywały im żebra, a ich sierść nie była aż tak błyszcząca jak u członków naszego stada, prawdopodobnie dlatego tak nam się przyglądał.

– Lubimy wędrować i poznawać nowe miejsca, czasami nawet poobserwować sobie watahę wilków – powiedziałam. 

Karyme cofnęła uszy, kręcąc łbem.

– Chociaż to ostatnie lubię tylko ja – dopowiedziałam.

– Nie boisz się drapieżników?

– Czasami tak, ale zawsze zachowujemy ostrożność.

– To nie taki głupi pomysł.

Spojrzenie Karyme zdawało się pytać "naprawdę?".

– W ten sposób poznajesz ich zwyczaje, nie? A to pomogłoby ci przetrwać gdybyś została sama. – Puścił do mnie oczko, przechylając przy tym na bok głowę, w tak zabawny sposób, zupełnie jakby robił to pierwszy raz, że się uśmiechnęłam. 

 – Masz racje, chociaż byłam zwyczajnie ciekawa. – Przebrałam nieco przednimi nogami.

– Wspinałaś się już?

– Tak, kilka razy. – Trąciłam jego bok pyskiem zapoznając się z jego stonowanym zapachem suchej ziemi, skoro już się sobie przedstawiliśmy... Też zbliżył chrapy do mojego boku.

– Pedro jest w tym świetny. – Giza zrobiła to samo. Nie przepuściłam okazji by poznać też jej zapach. Pachniała świerkiem. 

– Bez przesady – odpowiedział Pedro.

– Ile razy się wspinałeś? – spytałam.

Karyme minęła ich szerokim łukiem, jeszcze zanim któreś się do niej zbliżyło. 

– Sporo. Tak kilkadziesiąt.

– Mógłbyś nas nauczyć?

– Nie, dzięki – wtrąciła szybko, jednocześnie półgłosem Karyme. 

– W takim razie mnie.

– Kiedy zamierzasz wrócić do stada? – zapytał.

– Dzisiaj. Ale możemy się tu spotkać. – Stanęłam znów obok Karyme. Odetchnęła, kołysząc niecierpliwie ogonem.

– Raczej nie. – Pedro uniósł wysoko głowę zaalarmowany, patrzył na teren za nami, podniósł wargę sprawdzając zawartość powietrza, jednocześnie nasłuchując: – Szukamy lepszego miejsca niż to, nie możemy tak zbaczać z trasy. – Położył na chwilę spiczaste uszy.

– Gdybyście chcieli to możecie dołączyć do naszego stada... – Gdy powęszyłam nieco w powietrzu razem z nim, odkryłam oddaloną woń pumy. Była na tyle daleko że nam raczej nie zagrażała, ale Pedro i tak ruszył przed siebie, a my z nim.

– Byłoby świetnie – odpowiedziała Giza. Zauważyłam że przesuwa przednie nogi po ziemi, nie potrafiąc ich podnieść zbyt wysoko, jej nadgarstki ocierały się co chwilę o siebie, ale i tak dotrzymywała nam kroku.

– To znaczy że wracamy razem? – spytałam Pedro.

– Czemu nie? Jak tam daleko?

– Kilka godzin i jesteśmy. – Zbliżyłam głowę do ucha Pedro, trochę odrywając się przednimi kopytami od ziemi, trzymał tak wysoko głowę że nie dosięgałam: – Wliczając w to postoje dla Gizy – szepnęłam.

– Dziękuje – odpowiedział szeptem. Uśmiechnęliśmy się do siebie. Karma patrzyła na nas z położonymi uszami, zakryła głowę grzywą, spuściła ją. 

– To co z tym naszyjnikiem? Powiesz mi o nim coś więcej? – Nie mogłam nie spytać.

– Nic, a nic. – Zerknął na zamyśloną Gizę.

Mijaliśmy puste pola, porośnięte gdzieniegdzie zżółkniętą trawą, powoli zbliżając się do tak niewielkiej grupy drzew że trudno byłoby nazwać je lasem.

– Wiem że coś się za tym kryje – odezwałam się znowu.

– Bez urazy, ale to sekret.

Wiedziałam.

– Obiecuję że nikomu nie powiem. – Popatrzyłam mu w oczy.

– Ale po co miałbym ci powiedzieć? – Wolał obserwować teren przed nami.

– Trochę nie daje mi to spokoju. – Skupiłam wzrok i na nim i na drodzę.

– Ktoś tu chyba jest ciekawy.

– A ty byś nie był? 

– Nie bardzo.

– Naprawdę nie chciałbyś poznać mojego sekretu?

Karyme uniosła głowę zaniepokojona. To że o tym wspominam nie oznacza że mu cokolwiek powiem.

– Nie.

– Nie? – Czułam że odpowiedział szczerze: – Ani trochę? To coś czego w ogóle byś się nie spodziewał.

– Rosita, proszę, przestań – szepnęła do mnie błagalnie Karyme.

– Nic nam nie grozi – odpowiedziałam cicho.

– To świetnie – stwierdził Pedro. Usłyszał nas. 

Cofnęłam uszy, a co jeśli teraz naprawdę się domyśli? O nic nie pytał, przeszedł obok mnie, oglądając się na nas, wraz z Gizą.

– Którędy dalej? – spytał.

– Tędy. – Ruszyłam obiecując sobie że odtąd będę bardziej ostrożniejsza. Ale ten naszyjnik… Wciąż nie dawał mi spokoju. On musi coś znaczyć.


[Feniks]


Chaos zjawiła się w środku naszego codziennego treningu. Ivette właśnie przewróciła mnie na grzbiet. Ziarenka piasku wbiły mi się wprost w odsłoniętą skórę na kłębie. 

– Ivette, uważaj na blizne siostry. – Matka już zwróciła jej uwagę. A Ajiri pewnie znów będzie się złościć musząc to opatrywać, znów będzie narzekać na Iv. 

– Czy nie o to chodzi w walce? – zapytałam, wstając i otrzepując się z pyłu i kawałków trawy. 

Iv tylko machnęła zamaszyście ogonem, składając gwałtownie skrzydła i odwracając głowę.

– Jednakże to są tylko ćwiczenia. Uważajcie na siebie nawzajem – podsumowała matka.

– Chcesz przez to powiedzieć że ja mam uważać – stwierdziła Ivette, obserwując las, a za nim górskie szczyty majaczące w oddali.

– Nie, obie macie uważać. Nie chcę by któraś z was nabawiła się kontuzji – odparła przywódczyni, przeczesując wzrokiem równinę, zatrzymała go najdłużej na stadzie: – Gdzie Rosita?

– Chyba poszła dokądś z Karyme – odpowiedziałam, nie dając szansy Ivette wypowiedzieć się na ten temat. 

Siostra napuszyła pióra. Pokręciłam lekko łbem, kiedy spojrzała na mnie kątem oka.

– Chciałam pouczyć was walczyć, ale skoro jej nie ma, to odłożymy to na inny moment – zdecydowała Chaos.

– Nie rozumiem po co – oburzyła się Ivette, wpatrując się z żalem na matkę: – Nie możesz najpierw zacząć z nami mamo, a z nią poćwiczyć jutro? – spytała: – Albo wcale – dodała ciszej.

– Nauka polega także na obserwacji i wyciąganiu wniosków, chciałabym żebyście uczyły się od siebie nawzajem. 

– Mam walczyć z Rositą? – Siostra zmrużyła oczy.

– Nie, nie jest jeszcze na to gotowa, ale obserwacja i rozsądne wskazanie przez was błędów mogłoby jej pomóc, ponadto wy także się przy tym uczycie. Właśnie dlatego wolałabym żebyśmy zaczęły w czwórkę.

– Czego miałabym się od niej nauczyć? Ona nic nie umie. – Siostra znów podrzuciła ogonem.

– Iv, można się uczyć na czyiś błędach, poza tym Rosita ćwiczyła tyle razy z Lotosem że już na pewno idzie jej nieco lepiej.

– Na pewno – powiedziała z ironią siostra. 

– Może popatrzysz jak walczymy? – zaproponowałam Chaos, zdawała się błądzić gdzieś myślami, utkwiwszy spojrzeniem na stadzie, ale po chwili popatrzyła na mnie.

– Próbowałyście ćwiczyć w różnych miejscach? Teren nie zawsze będzie równy i bez żadnych przeszkód.

– Walczyłyśmy już w lesie i przy jeziorze, bo tak pomyślałam o tym – odpowiedziała jej Ivette.

– A na wzgórzu?

Siostra wyraźnie się spięła: – Przecież ono nie służy do walki.

– Wolno wam z niego korzystać w tym celu. Chcę byś się oswoiła z wysokością Ivette, podczas prawdziwej walki przeciwnik wykorzysta każdą twoją słabość.

Iv spuściła na moment głowę, zaciskając zęby i wbijając kopyta w ziemię, odbiła się od niej gwałtownie, ruszając w kierunku wzgórza.

– Na co czekamy? – rzuciła nerwowo. 

– Nie jestem pewna czy to dobry pomysł – zwróciłam się do Chaos.

– Będę tam żeby was asekurować, nie pozwolę wam spaść, poza tym będziecie się trzymały bliżej zejścia niż szczytu. 


~*~


Ivette szło o wiele gorzej niż zwykle. Ciągle rozkładała skrzydła, nieraz nimi machając, przy utracie równowagi, podczas moich ciosów, jej ataki polegały głównie na odpychaniu mnie. Gdybym mogła jej ułatwić… Od razu by zauważyła, tak samo przywódczyni, a wtedy wyszłoby jeszcze gorzej. Siostra pomyślałaby że w nią nie wierzę. 

Chaos trzymała się blisko nas, robiąc uniki, jakby było to dla niej coś tak łatwego jak picie wody. Rozpraszała nas tylko. Żałowałam że wpadłam na ten pomysł. 

– Ivette, postaraj się bardziej skupić na walce, a nie na tym że spadniesz – pouczyła ją przywódczyni. 

Już bałam się że powie żebym wykorzystała teren i zapędziła siostrę bliżej płaskiej skały na samym szczycie. W pewnym momencie Iv rzuciła się na mnie. Odskoczyłam. Potknęła się o wystający kęp trawy, wpadła na matkę, która zapobiegła jej upadkowi. Siostra po tym odbiła się od niej i zeszła na dół.

– Iv, wszystko dobrze? – Poszłam za nią. 

– Zostaw mnie – wycedziła. Nie zatrzymywała się ani na moment.

– Dobrze ci szło, zwłaszcza że...

– Powiedziałam żebyś mnie zostawiła! – Tupnęła, odbiegając. Przywódczyni znalazła się przy mnie. 

– Spróbujesz z nią znowu, później, Lotos będzie was asekurował.

– Nie widzisz jak jej ciężko? – Miałam też ochotę wypomnieć jej że nawet nie spróbowała porozmawiać z Ivette, ale się powstrzymałam. To i tak nic nie da.

– Nie raz będziecie musiały pokonywać wiele trudności. Tak jak ty musisz zaakceptować śmierć Nesu, tak Ivette musi pokonać swój lęk.

Nic już nie mówiłam. Jak przywódczyni tylko się oddaliła poszłam szukać Ivette. Nie zna jej tak dobrze jak ja i nie wie co dla niej dobre.


~*~


Biegłam do utraty tchu, jak tylko usłyszałam od Lotosa że Ivette poszła w stronę wyżyn, cała już się trzęsłam, ledwo łapiąc oddech.

– Iv! Iv, gdzie jesteś?! 

– Tutaj – odpowiedziała. Dopiero wchodziła na największy pagórek, zeskoczyła do mnie, z rozłożonymi skrzydłami: – Myślałaś że się załamie? – zakpiła, składając je i unosząc wyżej głowę: – Szybciej czy później polecę, a wtedy nawet matka nie będzie miała ze mną szans. – Ustawiła się z powrotem przodem do zbocza wyżyny: – I muszę to zrobić sama. 

– Myślę że matka nie chciała…

– Mnie ośmieszyć? Za późno. – Obejrzała się na mnie z położonymi uszami: – A nie. Chciała mi pokazać że jestem tak samo beznadziejna jak Rosita, żeby jej ukochana córeczka nie była przypadkiem w czymś gorsza ode mnie.

– Chcę żebyśmy były silne, chociaż w jej rozumieniu to pewnie oznacza byśmy kompletnie nic nie czuły. Nic nie rozumie. Nawet nie wierzy mi że mój tata żyje, chce żebym po prostu o nim zapomniała jakby nigdy nie istniał. 

– Ale on nie żyje. – Iv oparła o mój grzbiet skrzydło, patrząc mi w oczy, jakby chciała żebym wzięła się w garść: – To jest akurat prawda. Pamiętasz jak myślałaś że nadal masz skrzydła?

– T-tak… – Do oczu napłynęły mi łzy. Przetarłam je szybko o przednie nogi. Muszę się nią opiekować, a nie ona mną: – Już dobrze.

– Wrócę wieczorem. – Zabrała skrzydło, odwróciła się przodem do pagórka, zaczynając się dalej wspinać.

– Tylko uważaj na siebie i nie rób nic na siłę. – Zanim poszłam musiała minąć dłuższa chwila. Dobrze że nigdzie nie widziałam tego drzewa przez które kiedyś spadła.


~*~


[Rosita]


Pedro i Gize zaprowadził jeden ze strażników do mamy. Chciałam iść tam z nimi, ale Pedro uparł się że dadzą sobie radę sami. Obiecałam zaczekać przy jedynym wzgórzu na równinie, z Karmą. Dopiero jak poszli, a ja ruszyłam z Karmą dalej przez las, zdałam sobie sprawę że to nie najlepszy pomysł. Wzgórze należało wyłącznie do naszej rodziny, jak spotkamy tam Ivette to znów będzie się burzyć. 

– Możesz oprowadzić ich sama, nie ma sprawy. – Karyme rozglądała się po lesie, jakbyśmy przechodziły przez niego po raz pierwszy, a nie po raz setny. 

Nie może wiecznie wszystkich unikać.

– Czego się boisz? – spytałam wprost. 

Utknęła przez chwilę wzrokiem na jednym z pni.

– Nie... Nie lubię tłumów – stwierdziła, po kilku krokach.

– Trochę ich już znasz. 

– Wolę nie.

– A co gdybyśmy się spotkały z Serafiną, albo Theo?

– Nie.

– Czemu? Ich znasz jeszcze lepiej. Będzie fajnie, pogadamy, pośmiejemy się razem, może się powygłupiamy? 

– Spójrz. – Karma wskazała na śpiącą jaskółkę, na wysokości naszych głów. Nigdy nie widziałam by jakikolwiek ptak sypiał na tak niskiej gałęzi: – Myślisz że jest chora?

Dokładnie nad tym samym się zastanawiałam. Pióra wydawały się w porządku, sylwetka też. Jaskółka otworzyła nagle oczy, czerwone jak krew, wleciała w koronę drzewa. Próbowałyśmy ją tam wypatrzeć, ale zbyt dobrze się schowała.

– Wiem że podoba ci się Theo. – Trąciłam przyjaciółkę w bok, nieco ją rozpraszając. Wyczułam jej zakłopotanie zmieszane z niepokojem.

– Nie... – powiedziała bez przekonania, jakby zastanawiała się czy zaprzeczyć: – Wiesz że to nie w porządku. – Popatrzyła na mnie z urazą, kładąc uszy.

– Wybacz, ja po prostu, nie chce... – Nie, to akurat nieprawda że wolałabym, tak jak wszyscy, odczytywać emocje z gestów i pysków innych koni, nie wiedząc co dzieje się w ich wnętrzu, czy to, co pokazują, to aby nie wyuczone zachowanie: – Po prostu to czuję i nie mogę przestać. To tak jak... Ze słuchem, nie przestaniesz od tak słyszeć, choćbyś bardzo się starała.

– Mogłabyś chociaż tego nie wykorzystywać. Nie chcę iść z tobą, do twoich przyjaciół, bo nie, bo wolę spędzać czas tylko z tobą, albo sama.

– Ale... – To nie jest do końca prawda

Wyszłyśmy zza drzew, na równinę, zastając kilka kroków dalej myszatą klacz. Z mocą. Wyczekiwała nas, skinęła nam łbem na znak abyśmy się zbliżyły.

– Myślałam że jesteśmy jedyne... – szepnęła Karma, najwyraźniej też to poczuła. A jej strach się wzmógł.

– Jesteś tu nowa? – Podeszłam. Karyme została z tyłu.

– Można tak powiedzieć, zostaje tylko na kilka dni. – Klacz uśmiechnęła się na siłę. Od razu zauważyłam czarny materiał na jej szyi, częściowo zakryty przez brązową grzywę. Opatrunek? Albo coś zupełnie innego, raczej nie ozdoba.

– Jestem Thais – przedstawiła się.

– Rosita, a to Karyme. – Wskazałam na przyjaciółkę. Odczuwając jej zmęczenie i lęk, pewnie ma na dzisiaj dość poznawania nowych koni.

Thais przytaknęła, obejrzała się na stado, większość koni rozmawiało, inni jedli: – Nie jesteście tu bezpieczne, cud że przeżyłyście tak długo – szepnęła, zbliżając się, by Karyme też mogła ją usłyszeć.

– Nic nam tu nie grozi, nikt o tym nie wie – odpowiedziałam szeptem.

– Nie wolałybyście przebywać wśród swoich? Tam gdzie mieszkamy, jesteśmy jedną wielką rodziną i nikt nie musi się już bać, ani ukrywać.

– Nie. Tu jest nam dobrze, dzięki. – Skinęłam łbem Karyme, na znak że idziemy. Ruszyłyśmy w kierunku wzgórza, Thais przyglądała nam się chwilę po czym poszła w przeciwną stronę, do stada.

– Już idziemy? – szepnęła Karma: – Przecież to jedna z nas.

Milczałam. Ja nie chciałam niczego zmieniać, a Thais na pewno dalej by nas namawiała.

– Co od niej czułaś?

– Na początku ulgę, potem zwątpienie, zawód i przed chwilą zbliżający się gniew i panikę. 

– Mogłaby się o nas bać?

– Nie, wcześniej nie wyczułam żadnej troski czy coś w tym stylu, ale lepiej byśmy trzymały się od niej z daleka.

– Dlaczego? 

Pedro i Giza wyszli z lasu. W samą porę. Karma podeszła do nich wraz ze mną, za bardzo się stresowała by się teraz oddalić.

– I jak było? – spytałam.

– Dziwnie. No ej, ta klacz co wami przewodzi jest wyższa ode mnie. Co zrobiła by tak urosnąć? Też bym tak chciał.

– Powinieneś jej spytać – zażartowałam.

– Nie wyglądała na taką co odpowiadałaby na tego typu pytania: – dodał: – Macie tu wodę?

– Tak, to niedaleko. – Ruszyłam w kierunku jeziora, znów prowadząc resztę. Karma obiła o mój bok, trzymając się bliżej niż zwykle. Zaczęły mi drżeć nogi przez jej panikę. 

– Coś się stało? – Giza zauważyła jej przyspieszony oddech. 

Karma przerzucała spojrzeniem po całej równinie.

– Karma, ona nic nie zrobi – szepnęłam.

– Co? – Obejrzała się momentalnie na mnie, z przerażeniem w zielonych oczach.

– Thais nic nie zrobi – odpowiedziałam najciszej jak się dało: – Nie chciała nas skrzywdzić… – Chyba.

– Nie o to chodzi… – szepnęła jeszcze ciszej.

– Nie chciałbym być wścibski, ale o czym wy ciągle szepczecie? Chyba nie o Gizie? – wtrącił Pedro.

– Chodzi o coś innego… Zaczekacie chwilę? – Skręciłam ku drzewom, omal nie wpadając na wyskakującą zza nich Ivette. Nawet nie słyszałam jej kroków.

– Mogłaś już w ogóle nie wracać. – Położyła uszy, patrząc na mnie gniewnie. 

W odpowiedzi przewróciłam oczami. Przez to jak mnie zaskoczyła, serce dudniło mi w piersi.

– Co to? Kolejny dziwoląg? Karyme już ci nie wystarczy? – Specjalnie zadarła głowę by na nich spojrzeć.

– Bardzo przepraszam. – Giza schyliła głowę z uszami oklapniętymi na boki.

– Masz jakiś problem? Chcesz o tym porozmawiać? – zapytał Pedro głosem udającym zmartwienie. 

– To ty masz problem. Okaż mi szacunek, właśnie rozmawiasz z następczynią. – Uniosła skrzydła, podchodząc do nich.

–  Iv, mogłabyś chociaż raz odpuścić – wtrąciłam, odwracając się ku nim, kiedy mnie minęła.

– Mam patrzeć jak osłabiasz to stado?! Ile jeszcze kalek przyprowadzisz? – Zmierzyła najpierw mnie wzrokiem, potem Gizę: – Jakbym była na jej miejscu to bym się chyba zabiła, bo tylko do tego się nadaje. Jako jedzenie dla drapieżników.

Giza jej przytakiwała. Czułam że faktycznie się z nią zgadzała, przyjmowała to tak spokojnie, jakby mówiła jej prawdę, którą już dawno zaakceptowała. 

– Jesteś okrutna – powiedziałam siostrze prosto w oczy.

– Przynajmniej ją by tknęli, bo ciebie by nie ruszyli, jesteś zbyt trująca – dodał Pedro.

– Jak śmiesz? – wycedziła siostra zbliżając się momentalnie do niego.

–  W pełni na to zasłużyłaś. – Pedro uniósł kopyto, jego uszy przylegały już do szyi, tak samo jak Ivette: – Nie będę….

Wskoczyłam pomiędzy nich, czując że siostrze nie potrzeba już wiele by wybuchnąć.

– Mama nie będzie zadowolona jak teraz go uderzysz. – Cofnęłam uszy. 

– Nienawidzę cię – wycedziła przez zaciśnięte zęby, odwróciła się gwałtownie, odchodząc równie szybko.

– Przepraszam za nią. – Obejrzałam się głównie na Gize, ale też Pedro: – Większość koni taka nie jest. 

– To nic, naprawdę… – wtrąciła niepewnie Giza.

– Najwyżej wrócimy do podróżowania w dwójkę, nie przejmuj się – powiedział do mnie Pedro, potem odwrócił głowę do Gizy: – Dość już wrażeń na dzisiaj, idziemy spać.

– A co z jeziorem? – spytałam.

– Poradzimy sobie – Wskazał łbem na Karyme. Wpatrywała się w jeden punkt przed sobą, stojąc dość sztywno. Pedro z Gizą udali się na ubocze, blisko stada. Zagadał do jednego z koni, pewnie pytając się o jezioro.

– Karma? – Trąciłam ją w bok.

– Gdzie Pedro i Giza? – Rozejrzała się za nimi. Musiała nieźle się zamyślić.

– Przed chwilą poszli…  


~*~


Wybrałyśmy się jeszcze raz poza granice terytorium, trochę pobiegać, chciałam by Karma nieco się rozluźniła. Przez cały czas wydawała się nieobecna. Sama też próbowałam zapomnieć o tym co powiedziała Ivette. I o emocjach Gizy. 

Wracałyśmy dopiero gdy w lesie zrobiło się naprawdę ciemno. Gdy dotarłyśmy pod wzgórze, mijając ostatnie drzewa, Feniks wyszła nam naprzeciw, zanim jeszcze oczy przyzwyczaiły się do nikłego światła nieba, oświetlonego ostatnimi promieniami słońca.

– Gdzie byłyście tak długo? Coś się stało? – spytała zatroskana.

Dostrzegłam natychmiast krótszą o połowę grzywę siostry, w dodatku pozbawioną czarnych końcówek, które idealnie komponowały się z jej czarnymi łatami, teraz zupełnie jakbym patrzyła na innego konia.

– Wszystko w porządku, zwiedzałyśmy. Skró...

Ivette zakryła skrzydłem głowę, wzdychając głośno, leżała kawałek dalej, bliżej wzgórza. Zawahałam się przez moment czy nie powiedzieć o jej dzisiejszym wyczynie Feniks. Nie. Powinnyśmy to rozwiązać między sobą. 

– Tak późno? – Feniks ściszyła głos. 

– Jesteśmy już dorosłe. Nie musisz się o nas martwić – odpowiedziałam półszeptem, sięgając po kęs trawy, Karyme już zdążyła trochę zjeść.

– Zawsze będę się o was martwić. – Feniks także co nieco skubnęła. 

– Skróciłaś grzywę? – spytałam w końcu.

– Właściwie Ajiri mi pomogła. – Zerknęła na Ivette, czułam że nie chciała o tym mówić. 

Walczyłam przez chwilę ze sobą, czy odpuścić czy się dopytywać. Co byłoby lepsze? Wyczułam u siostry wyraźne napięcie, raczej nic mi nie powie, choć jednocześnie bardzo chciała się wygadać… 

– A dlaczego to zrobiłaś? – dopytałam.

– Tak jest po prostu wygodniej. Co robiłyście…?

– Czy coś się stało? – Czułam że coś jest nie tak, za bardzo się tym stresowała. Nie przełknęła już ani jednego kęsa i ciągle unikała mojego spojrzenia, jakbym miała ją oceniać.

A teraz milczała.

– Miałaś jakiś… Wypadek? – spytałam ostrożnie.

– Nie, tak po prostu jest mi lepiej. – Obejrzała się na las za nami.

– Dlaczego? 

– Czuję się bardziej sobą… – Odwróciła z powrotem głowę ku nam: – Mama wróci dość późno, więc może poszłybyśmy już spać?

– Rosita... – odezwała się Karyme, obie na nią spojrzałyśmy: – Chyba dzisiaj będę spać sama... – szepnęła.

– Wcale nam nie przeszkadzasz – zapewniłam.

– Mów za siebie! – zawołała Ivette, przeszywając mnie i Karyme wzrokiem: – Ona nie należy do rodziny i powinna mieć zakaz przebywania w okolicy wzgórza! – Położyła się do nas tyłem, składając oba skrzydła i gwałtownie kładąc łeb. Jak zwykle coś jej nie pasowało. Już drugi raz dzisiaj. 

– Mogłabyś chociaż raz pomyśleć o uczuciach innych – powiedziałam.

– Jak dla mnie, jesteś naszą siostrą. – Feniks uśmiechnęła się serdecznie do Karyme, która uniosła kąciki pyska w odpowiedzi, ale bardziej w dołujący sposób.

Położyła się pod wzgórzem. Czułam jak coś usilnie ją dręczy. Zajęłam miejsce niedaleko, kiedyś spałyśmy wtulone w siebie, ale odkąd dorosłyśmy, martwi się co mogłyby pomyśleć inne konie.

Nie chciałam żeby poszła przypadkiem z Thais, ale gdyby miała być dzięki temu szczęśliwsza... Na pewno bym tęskniła, znamy się praktycznie od źrebaka…

– Dobranoc wam. – Feniks ustawiła się obok Ivette.

– Dobranoc – odpowiedziałyśmy równocześnie. Popatrzyłam na przyjaciółkę, oglądała własne kopyta, dość dokładnie.

– Karyme, jeśli nie...

– W porządku.

– Na pewno? Bo jeśli nie chcesz tu zostać...

– Na pewno. – Położyła głowę, zamykając oczy.


~*~


Obudziły mnie paniczne rżenia i tętent mnóstwa kopyt, w środku nocy. Stado zgromadziło się w jedną, niestabilną grupę, każdy chciał dostać się do jej środka.

– Zabije nas! 

Przepychali się, wbiegali w siebie nawzajem, galopowali na około, szukając jakieś luki w tłumie.

– Wiedziałem że jest przeklęta! 

Thais, to musiała być Thais.

– Spokój! – próbował przekrzyczeć się przez nich zastępca, uwięziony w samym centrum.

– Cudownie – wycedziła Iv, tuż obok. Dopiero teraz zorientowałam się że Karyme nie ma. Feniks też nie ma.

– Widzia...

– Gdzie matka?! – krzyknęła Ivette do Devona.

– Zawołali ją do martwego strażnika! – odpowiedział szybko, znikając za spłoszonymi końmi: – Spokojnie, Karyme już dawno tu nie ma! Nic wam nie grozi!

– Karyme by nie… – wymamrotałam.

– Wiedziałaś? – spytała mnie ostro Iv.

– Nikt nie wiedział – odpowiedziała za mnie Feniks, właśnie wróciła z lasu, trzęsła się. Zobaczyłam jak kilka strażników tam zmierza. Zerwałam się na równe nogi, pędząc za nimi. Nie mogę ich zgubić.

– Rosita! – Feniks też ruszyła. Dobiegłyśmy aż do mamy. Ivette dołączyła do nas jako ostatnia.

Zamarłam. Z ciemności, oprócz lodu, pokrywającego ziemię i w połowie drzewa, zaczęło się wyłaniać mnóstwo plam krwi…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz