piątek, 20 sierpnia 2021

Rodzina cz.7

 [Rosita]


– Musisz się przełamać – powiedziała mama.

Spacerowałyśmy same leśną ścieżką, udeptaną mnóstwem kopyt, przy miłym dla ucha śpiewie sikorek, rudzików i wróbli, oraz innych ptaków, których nie umiałam jeszcze rozpoznawać.

 – Jeśli ktoś rzuciłby ci wyzwanie musisz go pokonać, poza tym będziesz musiała się mierzyć z innymi zagrożeniami, w każdej chwili może zaatakować nas jakieś stado.

– Mamo, ja nie chcę przewodzić... – Spojrzałam jej z przygnębieniem w oczy, w nadziei że zrozumie.

– Nie mogę cię zapewnić że nie będziesz musiała, nie wiem co przyniesie przyszłość.

– Jakoś nie czuje że to moje przeznaczenie, chcę być wolna, chcę zwiedzać cały świat. – Odwróciłam głowę w kierunku szelestu, w rozłożystej koronie dębu nad nami, wiewiórka skakała radośnie z gałęzi na gałąź, uśmiechnęłam się smutno na ten widok.

Mama westchnęła lekko, poczułam że dręczy ją poczucie winy.

– To Ivette o tym marzy, nie ja – powiedziałam.

– Jeśli coś by mi się stało i twoim siostrom...

– Nie mów tak – zaprotestowałam.

– Musisz zaakceptować to że jesteś następczynią i stado w każdej chwili może cię potrzebować, tak samo jak Feniks czy Ivette. Życie nie daje żadnej pewności, w jednej chwili wszystko może się skończyć.

– Ale nie musi.

– Szybciej czy później...

– Mamo, możemy już zacząć lekcje? – Jak można przygotować się na... Na stratę kogokolwiek? Nie chcę nikogo tracić. Dlaczego mama chce żebym o tym myślała? Co takiego przeżyła że próbuje się na to przygotować?

– Zaczekamy jeszcze na Ivette. 

– Już dawno by przyszła.

– Musisz być gotowa na wszystko. Chcę żebyś dzisiaj postarała się podczas ćwiczeń z Lotosem.

– Mamo, ja...

– Obiecaj Rosita, nie chcę by coś ci się stało, a jak nie będziesz potrafiła walczyć to zwiększasz to ryzyko. – Oparła głowę na moim kłębie, wtuliłam policzek w jej łopatkę.

– Nie martw się, mamo.

– Jest więcej kryształów chroniących przed mocami, dlatego moc nie zawsze ci pomoże – szepnęła: – Może wręcz zaszkodzić, jeśli ktoś by się o niej dowiedział, będą...

– Rozumiem, będę uczyć się walczyć... – Odsunęłam się już, położyłam z żalem uszy, przyglądając się spływającym z liści jeżyn, kropelką rosy.

– Skup się na ćwiczeniach. I nie przejmuj się. Jeśli nic się nie stanie to w przyszłości zastąpi mnie Feniks.

Ivette weszła w tym samym momencie na ścieżkę na przeciwko nas, skrzydłem odgarniając niższe gałęzie drzewa by się tu dostać. Spojrzałam na nią zdziwiona, mama posłała za nią kilka razy strażników, czekałyśmy od wschodu do górowania słońca, naprawdę nie sądziłam że przyjdzie. Poczułam jej ogromny zawód i niepokój. Posłała mamie ponure spojrzenie.

– Fajnie że w końcu jesteś. – Uśmiechnęłam się do siostry, pomimo że nie spodziewałam się że to cokolwiek pomoże. 

– Zdecydowałam że będę was uczyła walczyć dopiero jak nabierzecie w tym więcej doświadczenia – przemówiła mama, patrząc głównie na Ivette, po czym dodała już bardziej do nas obu: – A teraz przedstawię wam nasze relacje międzystadne. – Ruszyła dalej ścieżką. Tradycyjnie każda z nas szła obok niej, ja po prawej, Iv po lewej. Brakowało mi tego.

– Podbiliśmy stado Tiziany, przez co nam podlega, pilnujemy by ich liczebność pozostawała cały czas taka sama, czyli by nie przekraczała piętnastu członków, wraz z przywódcami.

– Dlaczego? – spytałam: – Nie lepiej byłoby im odpuścić?

– Jestem pewna że odbudowaliby stado i znów rozpoczęli z nami wojnę.

Liczyłam że Ivette coś odpowie, zawsze tak robiła, a wiem że wiedziała co powiedzieć.

– A co z źrebakami? – zapytałam.

– Mają zakaz rozmnażania, aczkolwiek jeśli by się zdarzyło że któraś z klaczy zaszłaby w ciąże, jej źrebie zostanie odebrane. Tylko te klacze, które były w ciąży przed naszym zwycięstwem, otrzymały możliwość wychowania swojego źrebięcia w stadzie.

– To mimo wszystko okrutne, mamo. 

– Przywódca musi przede wszystkim troszczyć się o swoje stado. 

– Iv, co o tym myślisz? – Nie mogłam już znieść jej nieszczęścia, mimo że nie miała go wypisanego na pysku, a skrzętnie je ukryła pod maską obojętności.

– Mama ma rację – odpowiedziała krótko, trzymając wysoko głowę.

– A jak te źrebięta wychowane w stadzie dorosną, to co się z nimi stanie? – ciągnęłam dalej.

– Będą musiały już w nim pozostać. – Po krótkiej ciszy, kiedy nie przyszło mi do głowy już żadne pytanie, dodała: – Utrzymujemy przyjacielskie stosunki ze stadem Heatcliffa, latem zabiorę was ze sobą do nich…

– Dlaczego latem? Nie mogłybyśmy pójść szybciej? 

Dopiero niedawno zaczęła się wiosna. Nie wytrzymam do lata. Nie mogłam odwiedzać żadnych stad z Karyme, inaczej mama nie pozwoliłaby nam zwiedzać innych miejsc, wybaczyła nawet tą przygodę z wilkami, ale też musiałam obiecać że więcej tego nie zrobię. A teraz w końcu miałam poznać inne stado! 

– Ivette, ty wyruszysz ze mną na początku lata, Rosita będziesz musiała zaczekać na następne.

Co?! 

Choć z trudem, powstrzymałam się od komentarza. Ivette zawsze o tym marzyła, nie mogłabym jej tak tego popsuć, mimo że jest nieraz wredna. Nie poczułam jednak żeby się zdziwiła, ani chociaż ucieszyła, starała się stłumić wzburzenie.

– Iv, słyszałaś? – dodałam w jej kierunku.

– Nie widzę żadnego problemu w tym żebyśmy poszły tam razem, w trójkę – powiedziała przez zaciśnięte zęby, brzmiała tak jakby nie chciało jej to przejść przez gardło, więc mama musiała zauważyć że kłamie.

– Dobrze, w takim razie wyruszymy razem, na początku lata. – Mama westchnęła lekko: – Pozostało jeszcze stado Błysku, ich zamiary są niejasne, kiedyś próbowałam zawrzeć z nimi sojusz, mieli nam pomóc w walce z Tizianą, aktualnie jesteśmy nastawieni do siebie neutralnie.

Skoro wszystko zaprzepaściła to jej strata. Chociaż nie rozumiem, dlaczego to zrobiła? 

– Iv, ja nie namawiałam do tego mamy – szepnęłam jej na ucho. 

Odepchnęła mnie skrzydłem, odwracając głowę.

Mama po chwili kontynuowała: – To z istniejących stad. Kiedyś istniało jeszcze stado z Białych Ruin, przewodził nim ojciec Feniks, Nesu. – Zrobiła krótką przerwę: – Często sojusz zawiera się poprzez źrebaka, jest ono łącznikiem pomiędzy stadami, pomimo że zostaje następcą w jednym z nich, czasami stada w ten sposób się łączą w jedno. W tym przypadku Nesu odszedł z Feniks zaraz po zakończeniu wojny z Tizianą. A dalszą historię już znacie.

– A jak to było z naszym tatą? Kochałaś go czy raczej…?  – spytałam. 

– Opowiem wam o tym jak dorośniecie. – Nie okazała po sobie zmieszania, ale i tak je poczułam: – Przy okazji, każde ze stad może mieć inny system i inne zasady. Dlatego jak zauważyłyście, w stadzie Tiziany przewodzi dwójka koni, ona i Vumbi, są bliskimi byłego przywódcy – Soprana, którego musiał zabić mój ojciec. Chcę byście zwróciły uwagę przy wizycie w stadzie Heatcliffa, jak u nich wygląda struktura stada. Na dzisiaj to tyle.

– Ale…

– Bądź cierpliwa. – Mama zostawiła nas, ruszając w głąb lasu, czekał tam na nią już Cierń. Praktycznie nic nie wiemy o naszym tacie, zupełnie nic. Czy Iv zastanawiała się teraz nad tym samym co ja, zapatrzona na mamę rozmawiającą z Cierniem?

– Myślałaś kiedyś o naszym tacie? – przerwałam ciszę.

– Po co? – Zawróciła na równinę, wyszłam razem z nią spod osłony drzew, słońce znajdowało się niewiele niżej: – Nie jest ani ważny, ani potrzebny.

– Chciałabym go poznać. 

– Zostaw mnie już, nie mam ochoty tracić na ciebie czasu. – Ustawiła się tyłem do mnie, wyprostowała się dumnie.

– Wydawałaś się dzisiaj przygnębiona…

– To nie twoja sprawa. – Wbiła we mnie wzrok, po czym odbiegła.

Na pewno usłyszała o Feniks, nie zdążyłam jej powiedzieć, mimo że mama wybrała naszą starszą siostrę, nic jeszcze nie jest przesądzone, może w każdej chwili zmienić zdanie. 

Karyme przyszła z kryształem zwisającym z jej pyska, jakby czekała gdzieś w ukryciu aż Ivette sobie pójdzie.

– Idziemy? – spytała.

– Pewnie. – Od razu się rozchmurzyłam.


[Ivette]


Więc matka już zdecydowała. Gdybym przyszła chwilę później... Wróciłabym teraz do Feniks, zamiast bez żadnego powodu wędrować po łące.

– Brawo! – wykrzyknął Fox w niebo.

– Pięknie mały! – A zaraz po nim Lotos, stając dęba.

– Wspaniałe skrzydła – powiedział Devon do Lilii, ta z uśmiechem obserwowała niebo, jak pozostali. Zebrała się tu spora część stada. 

Zadarłam głowę w stronę chmur. I wtedy go zobaczyłam. Kręcił się pionowo w powietrzu, coraz szybciej. Zatrzymał się gwałtownie, rozpościerając na całą długość zbyt pstrokate skrzydła – ale to na nie patrzyli, to je podziwiali. Co chwilę ponosiły się pełne aprobaty rżenia, stawali dla niego dęba, choć zupełnie na to nie zasługiwał. Latał do tyłu i do góry nogami, wirował i spadał, by wzbić się w górę sekundę przed zderzeniem z ziemią. 

Odwróciłam się momentalnie, ruszając z powrotem do lasu, zacisnęłam zęby, kiedy znów go chwalili, czując jak w oczach zbierają mi się głupie łzy.

Nagle wylądował przede mną.

– Cześć! Jestem Theo, a ty?

Zakryłam skrzydłem bliznę na łopatce, kładąc ostrzegawczo uszy, a i tak się nie odsunął, uśmiechnął się jeszcze, zadowolony z siebie.

– Odsuń się – wycedziłam, odpychając go skrzydłem na bok. Weszłam do lasu.

– Do zobaczenia… Później?


[Feniks]


Słońce zawisło nad linią horyzontu, a Iv nadal nie wróciła. Rano nie odezwała się słowem, jakby się na mnie obraziła. Przeszłam już całą równinę. Przeszukiwałam las, pytając o nią strażników. Wreszcie Din wskazał mi ścieżkę którą szła kilka godzin temu, prowadzącą na drugą co do wielkości polanę.

Tam znalazłam siostrę. Chodziła nerwowo w kółko z rozłożonymi skrzydłami. Po chwili wzbiła się do lotu – ledwo oderwała nogi od ziemi, a krzyknęła, lądując momentalnie. Zakryła się skrzydłami rzucając się na ziemię. Ruszyłam do niej. Nagle zamachnęła się skrzydłem na drzewo za nią, łamiąc z impetem gałęzie i wtedy zauważyła że stoję niedaleko niej. 

– Od... – wydobyła z siebie niewyraźnie: – Od kiedy tu jesteś? – spytała szorstko, patrząc na mnie krzywo.

Spuściłam wzrok, mrugając na widok własnego bezskrzydłego cienia, gdybym ich nie straciła mogłybyśmy razem próbować, byłoby jej raźniej, a tak…

"Nie powinnaś jej uczyć latać bez mojej wiedzy, aczkolwiek to nie jest twoja wina, nie dało się tego przewidzieć i nie zawsze da się wszystkiemu zapobiec. To tak jakbyś pokazała komuś trujące rośliny, w trosce o jego bezpieczeństwo, nie odpowiadasz za to że wykorzysta tę wiedzę, aby kogoś nimi otruć" powiedziała matka, w dniu gdy Iv złamała skrzydło, kiedy prosiłam by została przy niej, przyznając się do winy... Później co prawda oskarżyła Iv o upozorowanie własnego wypadku, ale w tym pierwszym mogła mieć rację.

To był wypadek, nawet nie byłam tam wtedy z nią, gdybym mogła zrobiłabym wszystko żeby nie spadła, choć i tak nadal czułam się winna i chyba zawsze będę się za to obwiniać.

– Feniks?

– Ch-chcesz jeszcze... Popróbować? – spytałam ostrożnie.

– Nie. – Złożyła ciasno skrzydła, spuszczając wzrok.

– Wracamy?

– Wolałabym pobyć sama. Jeszcze chwilę.

– Zaczekam w pobliżu.

– Nie, zostaw mnie samą, wrócę. 

– Nie będę cię obserwowała, po prostu będę obok, gdybyś mnie potrzebowała.

– Dlaczego nie możesz zaczekać na przykład przy wzgórzu?! Nie jestem małym źrebięciem żeby mnie pilnować! – Wbiła we mnie wzrok, kładąc uszy i odsłaniając przy tym zęby.

– Iv, ja… 

Zwiesiła głowę, buchając powietrzem z chrap, zaciskając mocniej zęby: – Przez cały pobyt w dolinie nie dawałaś mi spokoju, a ja chciałam spędzić trochę czasu sama.

– Przepraszam, martwiłam się o ciebie i nadal...

– Dlaczego to zrobiłaś? – niemal krzyknęła, patrząc na mnie z żalem.

– Co?

– Widziałam jak poszłaś za matką, jeszcze przed świtem. I nagle sobie o mnie przypomniała. – Tupnęła.

– To znaczy że dotarło do niej to co jej powiedziałam. 

– Nie. Robi to tylko ze względu na ciebie!

– Nie możliwe, jesteśmy dla siebie jak obce, ciężko mi do niej mówić “mamo”, a co dopiero miałaby coś dla mnie zrobić. 

– Właśnie. Tobie jest ciężko, a nie jej!

– Iv...

– Tylko nie mów znowu bym skupiła się na sobie – wycedziła: – W ten sposób nie zostanę przywódczynią.

Dlatego chciała żeby matka poświęciła jej trochę uwagi? To na pewno nie chodzi tylko o to, wiem jak to jest czuć się odrzucona. Tak jest po prostu łatwiej to przyjąć.

– Wystarczy że... – Zastanowiłam się, przypominając sobie co mówił tata o prowadzeniu stada: – Będziesz miła dla członków stada, rozwiążesz kilka ich problemów, pokażesz że można zawsze na tobie polegać i że nigdy ich nie zawiedziesz, dzięki temu zyskasz ich zaufanie i przychylność. Ale to musi być szczere. Matka nie będzie mogła nie zauważyć że chcą cię na swoją przywódczyni i kiedy przyjdzie czas, wybierze właśnie ciebie.

Ivette cofnęła uszy, mrużąc oczy: – Tak, może zadziałałoby to na obcych, ale nie na stado, które mnie nienawidzi! 

– Zapomnieli już o tym. Minęło sporo czasu, nikt już o tym nie wspomina. –  Przynajmniej nie przy mnie.

– Oni nigdy nie zapomną.

– Nawet jeśli nie zapomnieli to zapomną, jak zobaczą że ci na nich zależy – powiedziałam.

– A jeśli mi na nich nie zależy? Praktycznie ich nie znam.

– Ale możesz poznać. Chociaż spróbuj.

– A jak mama już wybrała? – To nie zabrzmiało jak przypuszczenie, albo tylko mi się wydawało.

– Może zmienić zdanie w każdej chwili. 


~*~


[Ivette]


Theo tarzał się w leśnej ściółce, płosząc wszystkie ptaki swoim głupim śmiechem. Z całego stada, akurat musiałyśmy trafić na niego.

– Nieźle... brachu – powiedział zasapany, wymknął mu się jeszcze kilka razy śmiech: – A mówiłeś że nie potrafisz żartować. – Uniósł na krótki moment głowę w stronę drzewa. Niech jeszcze będzie tu drugi pegaz, czemu nie? Albo niech od razu przyleci całe stado pegazów. Powinnam lepiej się urodzić z mocą niż ze skrzydłami.

– Oj tam, jak raz się udało to uda się znowu – znów się odezwał. Na szczęście dzieliły nas drzewa, Feniks tylko za bardzo się ociągała. Ona też zapatrzyła się na jego skrzydła. 

– Wydawało ci się… Nie. Możesz wyluzować, gdyby cię naprawdę widziała to coś by powiedziała… No nie wiem, tak w lesie? Ale w sumie, czemu nie?

Zmrużyłam oczy, nikt nie chował się za drzewami, ani mu nie odpowiadał, ani nie czułam w powietrzu żadnego innego zapachu, oprócz jego. 

– Poważnie? – Ruszyłam do niego, uważając by nie zahaczyć skrzydłami o żadne z młodych drzew rosnących obok tych starych: – Masz wymyślonego przyjaciela? – spytałam z kpiną.

– A czemu nie? – Rozłożył się wygodnie na grzbiecie, wyciągając nogi ku górze, a kiedy je porozciągał, obrócił się na bok i  wstał: – Dzięki niemu nigdy nie będę sam. Musisz spróbować!

– Ty naprawdę jesteś nienormalny. – W pewnym sensie się ucieszyłam, kiedy inni się o tym dowiedzą, na nic mu te jego kolorowe piórka. 

Uśmiechnął się jakbym powiedziała coś śmiesznego, rozprostowując skrzydła: – Jak masz na imię?

– Ivette, córka Chaos, następczyni w stadzie Pega. – Spoglądałam na niego z góry mówiąc te słowa i oczekując że się pokłoni. 

– Nie obrazisz się jak będę ci mówił po prostu Ivette?  – Podszedł bliżej raźnym krokiem, ocierając skrzydłami o gałęzie drzew, jakby w ogóle się nie martwił że mogłby się w nie zaplątać.

– Najlepiej jakbyś zwracał się do mnie “pani”.

– Iv... – Feniks dołączyła do nas: – Nie może tego zrobić, to byłoby wbrew zasadom.

– Oj tam, jak chcesz to mogę cię tak nazywać. W razie czego powiemy że tylko się tak bawimy. – Puścił do mnie oczko. 

Zamrugałam zdumiona. To zjednywanie sobie innych może ma trochę sensu?

– Nie jesteś aż tak głupi jak myślałam, ale tego zmyślonego przyjaciela lepiej się pozbądź.

– Mojego brata? – Objął skrzydłem powietrze, jakby naprawdę położył go na grzbiecie kogoś dwa razy niższego od niego: – Co jak co, ale Szafir zostaje.

Zmrużyłam oczy, rozkopując kopytem mech, nie do końca pewna czy powinnam teraz nalegać, w końcu to pierwszy poddany mi koń: – Niech ci będzie – zdecydowałam w końcu.

– Dzięki, pani. – Wreszcie zrobił co należy i pokłonił głowę.

Wyprostowałam się, unosząc swoją z zadowoleniem.

– Co mógłbym dla ciebie zrobić? – Spojrzał na mnie z uśmiechem.

– To dobre pytanie...


~*~


– Pani! – przerwał mi posiłek Theo: – Wróciłem z misji.

Tym razem go zignorowałam, sięgając po kolejny kęp trawy. Na mamę strażnicy też musieli czekać. Przeżuwając powędrowałam wzrokiem na Serafine, szeptała coś Rosicie na ucho, ewidentnie o mnie, w końcu patrzyły w moją stronę. Rosita przewróciła oczami, odchodząc, Seraf zawołała za nią. Posłałyśmy sobie wrogie spojrzenia, jak tylko mnie zauważyła. 

– Smacznego pani, w sumie też zgłodniałem – dodał wesoło Theo, sięgając po kęs trawy, blisko mnie. 

Odepchnęłam go skrzydłem, unosząc głowę i mierząc go wzrokiem: – Szanuj moją przestrzeń, nie zapominaj o tym.

– Spoko.

– Czego się dowiedziałeś?

– Nikt za bardzo nie chciał dzielić się wieściami na wasz temat, pani. – odpowiedział z uśmiechem.

– Pytałeś o mnie, zamiast ich śledzić?! – szepnęłam, inaczej stado, kilka kroków za nami by się wszystkiego domyśliło.

– Wiesz, no... Chciałem być uczciwy... Może pobawimy się teraz w coś innego? Co powiesz na…

– Pobawimy? – Przeszyłam go spojrzeniem.

– Spoko, możemy dalej w to grać.

– Ty chyba nie mówisz poważnie? 

– Nic się nie martw, pani. – Położył skrzydło na moim grzbiecie, od razu je odrzuciłam swoim.

– Przez cały ten czas traktowałeś to jak zabawę?

– No tak, a co?

– Idź stąd. – Odwróciłam się od niego.

– Pani, ale chciałbym ci przedstawić Szafira, wiesz jak ciężko było go przekonać? 

– Ja się nie bawię! – Odepchnęłam go skrzydłem, idąc prosto na niego: – Nie rozumiesz?!

– Tak zupełnie nic? – Wzbił się w górę.

– Szkoda czasu na te bzdury. – Skupiłam wzrok na jego skrzydłach, rozmazujących się w powietrzu w kolorowe smugi. Przynajmniej były mniejsze od moich. 

– Ale Szafir jest prawdziwy, tylko musisz przysiąc że nikomu nie powiesz. – Zawisł nad ziemią machając rytmicznie skrzydłami.

– Nie będę przysięgała.

"I tak tobie nie uwierzą" powiedział jakiś głos w mojej głowie, trzepnęłam łbem "Pomyślą tak samo jak ty myślałaś o Theo". Nagle przede mną pojawił się mały jednorożec, z szafirowym rogiem w kształcie pioruna, o sierści w różnych odcieniach fioletu. Odskoczyłam, tłumiąc w ostatniej chwili krzyk. Obejrzałam się nerwowo na stado, mieli szczęście że zajęli się jedzeniem. 

Szafir śmiał się ze mnie, jakby siedział w mojej głowie, miał zamknięty pysk, na którym tkwił szyderczy uśmiech.

“I jak się teraz czujesz?” – Jego wredne pomarańczowe oczka też zdawały się śmiać.

– Ty mały… – Wbiłam w niego wzrok. 

Odskoczył z piskiem, który huknął mi w uszach, zacisnęłam z bólu zęby, mrużąc oczy, przez chwilę tańczyły przed nimi czarne plamki. Jednorożec rozpłynął się w powietrzu.

– Ups, nie o to mi chodziło… – odezwał się Theo: – Cały Szafir, jest trochę płochliwy… No co? To prawda.

– Myślisz że to śmieszne?! – wrzasnęłam na niego, widząc jego głupi uśmiech, kłapnęłam mu tuż przed pyskiem zębami. 

Od razu spoważniał. Stał tak dłuższą chwilę w milczeniu, kiedy piorunowałam go wzrokiem.

– Bardzo cię bolało? – zapytał, a gdy nic nie odpowiedziałam, dodał: – Wiesz, Szafir mi tak zrobił nie raz… Można się przyzwyczaić.

– Nie chcę go więcej widzieć – wycedziłam.

– Spoko.

– I nie traktuj tego jak zabawy! Jak nie chcesz mi służyć, to spadaj! Do niczego innego nie jesteś mi potrzebny!


~*~


[Feniks]


Pod koniec lata matka zabrała obie siostry do stada Heathcliffa, a mi zostawiła stado. Na pół dnia. Nic się nie działo. Zupełnie inaczej przyjmowali obecność przywódczyni, mnóstwo koni przychodziło do niej ze swoimi problemami, przy mnie wręcz się wyciszyli, choć jestem pewna że to nie z poczucia bezpieczeństwa.

Po tym jak Devon wrócił od strażników, streszczając mi sytuacje na granicy – tam też nic się nie działo, byłam już wolna i nie wiedziałam co ze sobą zrobić, nadal chodziłam bez celu po równinie.

Serafina spędzała czas z Theo, aż nie poszła do lasu z swoim ojcem, Cierniem, ale wtedy Theo zajął się rozmową z innymi, spora grupa zgromadziła się wokół niego. Chciałabym móc to robić tak swobodnie jak on. Karyme zupełnie odwrotnie, unikała towarzystwa kogokolwiek, rano pływała w jeziorze, potrafiła w nim nawet nurkować, teraz biegała po lesie, dla zabawy, jakby brak Rosity aż tak jej nie doskwierał.

Wybiegła nagle, a gdy zauważyła mnie tuż obok, zatrzymała się natychmiast, a uśmiech zniknął z jej pyska.

– Fe-niks? – Zakryła się grzywą: – Obserwujesz mnie?

– Przepraszam, nie mam co ze sobą zrobić, przedtem ciągle przebywałam z Ivette.

Milczała.

– Nie tęsknisz za Rositą?

– Niedługo przecież wróci, w byłym stadzie ciągle bawiłam się sama, da się przyzwyczaić. – Poszła szybko dalej.

Myślałam że to dobra okazja by lepiej się poznać. Może powinnam dołączyć do Theo? Przeszkadzałaby im. Dobrze się bawili w swoim towarzystwie, ciągle się śmiali, a ja nawet nie potrafię żartować, w ogóle bym tam nie pasowała, poza tym nie chciałam go zabierać siostrom. 

Powinnam poznać kogoś innego. Chociaż spróbować. Nikt tu przecież jeszcze nie powiedział mi że przypominam Meike, chociaż z pewnością tak myśleli.

Podeszłam do Lonely i Zary, nie przerywając rozmowy oddaliły się od razu, jak tylko zatrzymałam się koło nich. Tak jak się spodziewałam. Może ktoś inny? Din właśnie się kładł.

– Jesteś czymś zajęty? – zwróciłam się do niego.

– No, odpoczynkiem, dopiero co wróciłem z pilnowania lasu. – Ułożył się do snu. Mogłam o tym szybciej pomyśleć. Tuż obok Devon przywitał się czule z Lilią, musnęli się po policzkach i szyi, po czym poszedł w głąb stada.

– Wieczorem, kochanie – powiedział tylko.

– Lilia, masz chwilę? – zapytałam, zbliżając się do niej.

– Yhm... Tak. – Patrzyła za Devonem, dopóki nie zniknął w tłumie koni: – O co pytałaś? – Spojrzała na mnie.

– Może chciałabyś ze mną trochę porozmawiać? O czymkolwiek.

– Z chęcią. – Obróciła się do mnie przodem, zerkając na moją bliznę na kłębie: – Musiało być ci ciężko jak je straciłaś.

Przytaknęłam, wzdrygając się. Nie o tym chciałam rozmawiać: – Co u ciebie? – spytałam.

– Tęsknisz za lataniem? – zapytała, jakby w ogóle na mnie nie słuchała.

– Muszę już iść. – Zawróciłam.

– Już? Powiedziałam coś nie tak? – Zatrzymał mnie jej zdziwiony głos.

– Po prostu o czymś zapomniałam – odpowiedziałam jej siląc się na uśmiech, ale jak tylko odwróciłam od niej głowę natychmiast zniknął. Nagle zapragnęłam tak po prostu okryć się skrzydłami, już nawet ich nie czułam, jak wcześniej, nic już po nich nie zostało. 


[Rosita]


Heathcliff i jego partnerka Heather nie kryli radości na nasz widok, od razu zaprosili nas na polanę, gdzie przygotowali pięć stosów siana – dwa naprzeciwko trzech – właśnie na nich się położyli. Strażnicy poszli z dwójką gniadych koni, klaczą i ogierem. Popatrzyłam pytająco na mamę. Ivette już zajęła pierwszy z brzegu stos, tak by leżeć obok mamy, która ułożyła się pośrodku nas.

– Nie szkoda wam jedzenia? – spytałam, kładąc się jako ostatnia.

– Skąd. Mamy mnóstwo jedzenia – odpowiedział niedbale Heathcliff, podkreślając to ruchem łba w bok, jakby wskazywał na niewidzialny stos soczysto-zielonych przysmaków.

Zarówno on jak i Heather nosili pomarańczowe kryształy na szyjach, z czarną plamą w środku, wyróżniające się na tle ich myszatej maści. Jasnej, prawie siwej u Heather i ciemnej, niemal karej u Heathcliffa.

– Szkoda że jeszcze nie urodziłam, miałybyście się z kim bawić, tu się strasznie wynudzicie – dodała Heather, do mnie i Ivette.

– Ja się nie bawię – powiedziała siostra, spoglądając na nich niemal jak mama, tyle że z dumą wymalowaną na pysku, podczas gdy mama nie okazywała żadnych emocji.

– Z chęcią bym pozwiedzała wasze tereny – przyznałam. Na granicach spotkaliśmy tylko ich i tamtą gniadą dwójkę, a chciałabym zobaczyć całe stado.

– Nie ma problemu, Rosita, mogę się z tobą przejść, chyba że twoja mama ma coś przeciwko. – Heather wstała.

– Mamo? – spojrzałam prosząco w jej zimno-niebieskie oczy.

– Tylko się nie oddalaj od Heather.

Poszłyśmy ścieżką, wszędzie rosły drzewa, których nie znałam, miały liście tylko na czubku, do tego duże, długie i pierzaste niczym ogromne pióra, a pod spodem mnóstwo włochatych kulek. Stąpałyśmy trochę po piasku, przywodzącym na myśl plaże, trochę po trawię o szerokich, ostrych liściach.

– Tam kiedyś było morze, stąd palmy – wyjaśniła Heather z uśmiechem, wskazując na mocny, kilkanaście kroków dalej, piaszczysto-kamienisty spadek terenu, ciągnął się aż po horyzont.

– To te drzewa?

– Tak.

– Do czego służą te kryształy? – Przyjrzałam się lepiej jej naszyjnikowi, odkrywając że czarna plama porusza się niczym dym, jakby próbowała wydostać się z kryształu.

– Chronią nas, bez nich by nas pomordowali – zażartowała Heather, kiedy spojrzałam na nią zaniepokojona, zaśmiała się lekko, czułam że mówiła prawdę.

– A gdzie wasze stado?

– Mamy rozległy teren, w dodatku jest nas niewiele, mogą być gdziekolwiek – powiedziała Heather: – Ale to w niczym nie przeszkadza. Chce ci się pić?

– Tak.

– To widok niekończącego piasku tak na ciebie działa, co? Od razu przywodzi na myśl pustynie. – Zawróciła, przeszłyśmy obok mamy i Ivette, rozmawiających z Heathcliffem o ostatniej zimie.

– Byłaś kiedyś na pustyni? – zapytałam.

– Kto chciałby się tam zapuszczać? Ty? Jesteś ciekawa, co? – mówiła przyjaznym z lekka niepoważnym tonem.

– Bardzo – przyznałam, odwzajemniając uśmiech. Jest całkiem miła, mogłabym powiedzieć nawet że potrafimy znaleźć wspólny język.

– Życie w jednym miejscu jest nudne – stwierdziła.

– Też tak uważam.

– Ale też stabilne, coś za coś.

– Heather, mamy mały problem. – Przyszedł srokaty ogier, z lekko ubrudzoną od krwi jasnobrązową grzywą, nie dawał po sobie poznać że jest wzburzony, uśmiechnął się do mnie na powitanie: – O, mamy gości.

– Dokładnie, mamy gości. – Zezłościła się na niego, choć jej głos nadal pozostawał w miłym tonie, ale za to błysnęła na niego bursztynowymi oczami. Zamrugałam. Czy słońce mogłoby się tak w nich odbić, sprawiając takie wrażenie?

– Oko nie, jaskinia, ryba, słońce, deszcz – powiedział nagle ogier.

– Wrzuć rybę by nie wyschła na słońcu.

– Co? – Popatrzyłam po nich coraz mniej rozumiejąc.

– Lis porwał rybę, nie.

– Północ, południe?

– Zachód, kopyto, sto.

– O czym rozmawiacie? – wtrąciłam. 

– Mamy małe problemy, na razie się nie napijesz. – Zaprowadziła mnie z powrotem do mamy.

– Z rybą?

– Na niektóre pytania nie ma odpowiedzi.

Jakby wiedziała że wyczuje kiedy kłamie. O co chodzi, to jakaś zagadka? Co się stało? Ktoś był ranny?


[Chaos]


Heather szepnęła coś na ucho Heathcliffowi. Rosita położyła się na swoim miejscu, przyglądając się im w zamyśleniu.

– Mamo, do Heather przyszedł koń z grzywą ubrudzoną czyjąś krwią – szepnęła nagle do mnie.

– Teraz? – zapytał Heathcliff, z pretensją, partnerki.

Heather spojrzała na niego znacząco, mrużąc w niemej groźbie oczy.

– Jesteście głodni? – zaproponował Heathcliff nagle z uśmiechem. Tak jak ja nie zdradzałam im co się dzieje u nas, tak i my nie powinniśmy wtrącać się w ich sprawy, to jedynie mogłoby doprowadzić do konfliktu.

– Wolałabym najpierw omówić nasz sojusz do końca – odparłam z powagą.

– Wszystko już ustaliliśmy.

– Pozostaje kwestia ziół, jak na liczebność stada chcecie ich zbyt wiele.

– Przed ostatnią zimą w ogóle się nimi nie wymieniliśmy, stąd sporo nam ich brakuje.

Nigdy nie sądziłam że zapomnę o tak ważnej sprawie, przecież ostatecznie nie doszłam do nich z Feniks. Zawróciłyśmy szukać Rosity i już nie podjęłyśmy drugiej próby.

– Wypadło kilka spraw, którymi musiałam natychmiast się zająć. Teraz nie rośnie więcej ziół niż wcześniej, każdego roku jest ich tyle samo, a cały zapas już dawno zużyliśmy. – Skurczył się znacznie gdy część oddałam Irutt, nie mogliśmy też zerwać wszystkich roślin, aby uzupełnić zapasy, na to potrzeba więcej czasu, zwłaszcza że stado większość z nich jadło na co dzień: – Ponadto od was także nie wzięliśmy żadnych ziół przed zeszłą zimą. Proponuję wymienić się na tą samą ilość co zawsze.

– W porządku, obejdzie się nawet bez nich i nie martw się, nadal z radością podzielimy się z wami naszymi ziołami, które u was nie rosną. – Spojrzał na mnie z urazą i sztucznym uśmiechem na pysku, nie starając się lepiej udawać: – Nie jesteśmy skąpi.

– Mogę ofiarować wam tą część co zawsze, sądzę że to uczciwa propozycja. Każdy z nas musi przede wszystkim myśleć o własnym stadzie.

– Spokojnie – odparł niedbale, wstając: – Przyjmiemy tyle ile zechcecie dać, zjedzmy coś, umieram z głodu.

– Co robicie z naszymi ziołami? – spytała nagle Ivette.

– Leczymy rannych i chorych – odpowiedziała jej Heather nie wychodząc z roli uprzejmej klaczy. 

– Macie ich aż tylu? – Spojrzała na nią podejrzliwie: – Gdzie wasze stado?

– Nie, oczywiście że nie, ale nasi goście bywa że potrzebują pomocy. 

– Go-goście? – spytała zaniepokojona Rosita, nagle rozglądając się wokół. Sama nie dostrzegłam niczego niepokojącego w zachowaniu Heather, ani Heathcliffa, nic właściwie się nie zmieniło.

– Nic ci nie grozi, Rosita. Czy ktoś czymś cię tu wystraszył? – dodał opiekuńczym głosem Heathcliff, patrząc na nią ciepło. Chwilami wydawali się przesadnie mili, dlatego też cały czas zachowywałam czujność, nie dając im niczym poznać że nigdy do końca im nie ufałam. To jeden z naszych najbardziej udanych sojuszy, nie zawarty źrebakiem; nie powinnam kierować się swoimi uprzedzeniami.

– No nic, zapraszam wszystkich na ucztę, chyba nie odmówicie? – nalegał Heathcliff miłym głosem, ruszając między palmy.

Heather wstała, przepuszczając nas pierwsze. 

– Będzie wam smakować – zapewniła, patrząc na moje córki.

– Mamo... – szepnęła Rosita.

– Powiesz mi później.


[Feniks]


Przeszłam się do Białych Ruin. Po tylu miesiącach skały wydały się większe niż zapamiętałam. Ktoś zerwał część trujących roślin i pozostawił po sobie ślady kopyt, w naruszonej ziemi, nie przypominały tych taty. Czy on wiedział że teraz jestem w stadzie matki? Co jeśli nie może mnie znaleźć? W końcu mógłby tędy przelatywać.

Starałam się trzymać wydeptanych ścieżek, wypatrując węży między kwiatami i trawą, a także choćby jednego pióra taty. Usłyszałam jak ktoś łka. Ukryłam się za skałą, wychylając powoli głowę. To nie możliwe… 

To ta klacz z domieszką czerwieni w myszatej sierści. Szukała czegoś odrzucając wyrwane kwiaty na bok. Przeniosła wzrok na mnie. Ukryłam się całkiem za skałą.

– Wiesz gdzie rosną rośliny z mnóstwem żółtych, drobnych kwiatów na pojedynczej łodydze? – Przyszła do mnie, z jej oka wypłynęła łza, na zmoczony już nimi policzek.

Pokręciłam głową. Wróciła do poszukiwań. Wyszłam zza skały, chcąc rzucić się do ucieczki.

– Powiedz, co ci się stało w grzbiet?

– Nic. – Po odpowiedzi od razu pobiegłam. Dlaczego udaje że nie pamięta? A może upewnia się że ja nie pamiętam jej? 


~*~


[Chaos]


– Ivette, sprawdź ze strażnikami czy przed nami nie ma drapieżników – kazałam córce. Poszła z obojętną miną na przód, prowadząc strażników i wydając im polecenia gdzie mają się udać. U Heathcliffa zachowywała się jak kiedyś, przypuszczałam że jej przeszło, tak samo mylnie jak to że rozkazywanie strażnikom sprawi jej trochę radości.

Zaczekałam aż zostanę sama z Rositą.

– Co cię zaniepokoiło w stadzie Heathcliffa? – spytałam, badając wzrokiem skąpy w roślinność, zupełnie pozbawiony drzew teren.

– Kiedy Heather wspomniała o gościach poczułam od niej taką niezdrową satysfakcję i od razu przyszło mi do głowy że mogliby nam coś zrobić, tak jak innym gościom.

– To za daleko idące wnioski, Rosita. – Szumiał cicho wiatr, kołysząc zżółkniętą trawą przed nami. Nie dostrzegałam tu żadnego żyjącego stworzenia, oprócz drażniących owadów.

– Mamo, a ta krew u tamtego ogiera? I to jak dziwnie rozmawiał z Heather? Wymieniali losowe słowa.

– Ich stado jest specyficzne, ale zanim uczynimy z nich wrogów, powinniśmy się dowiedzieć co ukrywają.

– A te kryształy? Do czego służą?

– Nie wiem.

– Myślałam że się na tym znasz, mamo. – Zerknęła na mój kryształ, zdecydowały się go oddać w środku lata, po czym jeszcze przez kilka dni pożyczała go Karyme, aż w końcu Rosita zdołała ją przekonać że już go nie potrzebuje.

– To podarunek. – Wskazałam pyskiem na niebieski kryształ: – Przedtem nie wiedziałam o ich istnieniu, a tym bardziej nie wiem do czego służą te pomarańczowe kryształy. Póki co, na razie nie będziemy zajmowali się stadem Heathcliffa, mamy zbyt wiele własnych problemów. Trzeba pilnować Tizianę i nasze góry, nie mamy nieograniczonej liczby strażników. 

– Myślisz że dzieje się tam coś złego?

– Niekoniecznie, ktoś mógł zostać ranny z członków stada, przez niedopatrzenie, bądź bójkę, raczej nie chcieli się tym chwalić przed nami.


~*~


Zaraz po powrocie pozwoliłam Rosicie i Ivette ode mnie odpocząć, jednocześnie zabierając ze sobą Feniks, jak tylko przywitała się z siostrami. Zbliżał się wieczór.

– Jutro znów mnie zastąpisz, Devon ci pomoże – stwierdziłam, postanowiłam sprawdzić umiejętności Rosity i Karyme, upewnić się czy aby na pewno panują nad mocami, poza tym będzie to doskonała okazja do odpoczynku po podróży. Tylko co zrobić z Ivette?

– A ty, gdzie będziesz? – Zerknęła na mnie zaniepokojona. Poradziła sobie zarówno teraz jak i ostatnio, jednakże nie zdarzyło się wtedy nic dzięki czemu mogłabym lepiej ocenić jej umiejętności przywódcze.

– Chciałabym żebyś wybrała która z sióstr ma ci towarzyszyć, też powinny już ćwiczyć. – Istniało duże prawdopodobieństwo że wybierze właśnie Ivette, a jeśli nie to: – Możesz je o to zapytać, jeśli w ten sposób łatwiej ci będzie podjąć decyzje.

Wypuściła z siebie całe wstrzymywane powietrze.

– Tak chyba będzie najlepiej – stwierdziła.

– Istotnie.


[Feniks]


Ivette wolała zostać ze mną. Przez kolejne miesiące nic się nie zmieniło, przywódczyni wciąż większość czasu spędzała z Rositą i Karyme. Siostry miały wspólne lekcje, a ja osobne. Ivette ćwiczyła ciągle walkę ze strażnikami.

– Może dzisiaj poćwiczymy razem? – zaproponowałam z samego rana, kiedy piłyśmy obok siebie wodę z jeziora.

– Jak chcesz.

Odprowadziłam ją kawałek, za chwilę miała mieć lekcje z matką. Zerknęłam na ulubione drzewo taty, samotnie rosnące na równinie, zrzucające ostatnie liście. Nikogo nie było w jego pobliżu, więc będę mogła zaczekać pod nim na siostrę. Wróciłam do niej wzrokiem, zapatrzyła się na krążącą nad nami, po czystym niebie, czarną jaskółkę.

– Niedługo ty też będziesz latać Iv, zobaczysz.


⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz