piątek, 13 sierpnia 2021

Rodzina cz 6

[Feniks]


Wspięłam się do przywódczyni na górskie zbocze. Stąd rozciągał się widok na całą dolinę otoczoną górami. Z tego co mówił mi tata, każdej jesieni i zimy było tu cieplej niż gdziekolwiek indziej, a trawa utrzymywała dobry smak, niewielkie grupki drzew i jaskinie zapewniały schronienie, wodę konie czerpały z rzeki płynącej przy zachodniej części gór, albo śniegu, kiedy ta zamarzała. 

Część strażników już zajęła inne zbocza badając teren poza doliną. Przywódczyni obserwowała stado pasące się niedaleko rzeki, stąd ledwo rozpoznawałam poszczególne konie, malutkie jak kłosy. 

– Matko... – Zatrzymałam się obok niej.

– Gdyby Ivette przyznała że się boi, nie doszłoby do tego. Cokolwiek postanowię i tak wyjdzie na niekorzyść dla niej. – Odwróciła się do mnie.

– Wiesz o tym...? – zdziwiłam się, powstrzymując się przed skłonieniem głowy, ale w jej oczy i tak nie mogłam spojrzeć.

– Oczywiście. Dawała zbyt wiele sygnałów by to przeoczyć, sądziłam że ostatecznie przełamie swój lęk, aczkolwiek się przeliczyłam – mówiła tak jakby omawiała jakąś sprawę, jako przywódczyni, a nie matka.

– Może... – Sama nie miałam pomysłu jak to rozwiązać. Ivette raczej nie chciałaby żeby wszyscy wiedzieli o jej lęku wysokości, mogliby też nie uwierzyć, upierając się że to był zamach na życie ich przywódczyni. Ale może chociaż część zmieniłaby zdanie?

– Oczekuje że sama do mnie przyjdzie, niech sama zdecyduje jak chce by stado ją postrzegało.


~*~


Nie przyszła. Nie pojawiała się nawet na lekcjach z matką. Zdążył spaść śnieg, jej skrzydło się zrosło. Przez te kilka miesięcy przebywała z daleka od wszystkich, nieustannie ćwicząc. Jedyne co mogłam zrobić to trwać przy niej.

Biegała czasem pomiędzy drzewami, czasem na otwartej przestrzeni, to wyhamowując nagle, to stając dęba, skrzydłami przecinając z impetem powietrze, ale nigdy nie próbując się wznieść.

Wolała ćwiczyć ciosy na drzewkach, bądź skałach niż z kimś; robiła slalomy wokół wykopanych i usypanych stosów, odgarniała skrzydłami śnieg ze swoich utartych już tras. Martwiłam się o nią coraz bardziej, za każdym razem mnie zbywała, nie chciała tracić czasu na rozmowę. Nie robiła sobie żadnych przerw, jedynie na sen czy jedzenie. Chociaż to czasami też zaniedbywała. Sama też często nie potrafiłam zasnąć, zastanawiając się czy to się kiedyś skończy.

Od czasu do czasu zauważałam Rosite jak ją obserwuje z ukrycia, ani razu nie ujawniając swojej obecności. Choć coraz bardziej tęskniłam za drugą z sióstr, obawiałam się że jak Ivette dowie się że tu jest, to może nie chcieć mnie więcej widzieć. Przywódczyni w ogóle nas nie odwiedzała. 

Pod koniec zimy Iv dała się namówić bym poćwiczyła z nią walkę.


~*~


Podczas powrotu na równinę, Ivette szła na tyłach stada, z zastępcą i głównym strażnikiem, Chaos zdecydowała abym tym razem ja jej towarzyszyła wraz z Rositą i Karyme. Za nami rozbrzmiewały liczne rozmowy członków stada, ich radosne głosy i bardziej ochocze kroki, wcale nie poprawiały mi humoru.

– Feni, nadal martwisz się o Iv? – spytała Rosita, nie odpowiedziałam, więc mówiła dalej: – Już o tym nie mówią, zwłaszcza po tym co zrobiłyśmy.

– Co zrobiłyście? – Spojrzałam na siostrę zaniepokojona, Karyme szła obok niej jakby nieobecna, zapatrzona gdzieś w dal. Matka była po mojej prawej stronie, wysunięta nieco do przodu, słuchała na nas jednym uchem, a drugim wyłapywała dźwięki z otoczenia.

– Wymknęłam się z Karyme żeby poobserwować watahę... – pochwaliła się siostra.

– Rosita, wiesz co o tym myślę – przerwała jej matka.

– Watahe? Nic wam się nie stało? – Przeszedł mnie dreszcz.

–  Nic. Przyprowadziłam szczeniaka.

– Co? Wiesz że to jest... – I tak obejrzałam ją całą, na szczęście nie znalazłam żadnych śladów po ataku wilków.

– Nieodpowiedzialne i niebezpieczne. Wiem! – Miała taki podekscytowany głos: – Ale do niczego go nie zmuszałam. Siedział całkiem sam, smutny, pomyślałam że to świetny pomysł by go tu zabrać.

– To fatalny pomysł.

– Zabawne, Karyme powiedziała coś podobnego.

To nie jest śmieszne, mogło jej się coś stać.

– Zachęciłam go by poszedł za nami, najbardziej był zaciekawiony Karmą. Bawiłam się z nim całą drogę, aż doprowadziłam go do stada. Był taki słodki! I puszysty. Oddałam go potem jego watasze. Przyszła po niego. I w końcu zwróciła na niego uwagę, żebyś wiedziała jak się cieszył.

Chaos patrzyła przez chwilę na nią, nie odwracając jednak do nas łba, zanim znów skupiła wzrok na drodzę. 

– Nie rób czegoś takiego nigdy więcej, mogli was za to zabić, porwałyście ich młode… – wytłumaczyłam.

– Ponadto naraziłyście całe stado, to nie jest powód do dumy – dodała matka.

– Przecież nie doszło do ataku, pokazałam mu tylko stado i zawróciliśmy. Chodziło o to by przestali mówić o Iv i... Udało się! Wiem jak ją to wstrząsnęło, chciałam pomóc – wyjaśniła Rosita: – Było warto odbyć potem karę. Tylko nic jej o tym nie mów, wkurzyłaby się.

– To... – Nie mogę jej podziękować przy matce, zresztą nie powinnam pochwalać czegoś takiego: – Nie narażaj drugi raz życia, na pewno istniał mniej ryzykowny sposób.

– Ale ja…

– Rosita, rozmawiałyśmy o tym. – Matka obejrzała się na nią.

– Wolałabym żeby wiedziała. – Cała radość nagle z niej uszła.

– Nie.

Wiedziała o czym? – zamierzałam zapytać, ale się powstrzymałam. To zbyt rzadkie żeby akurat zdarzyło się w naszej rodzinie. I chyba nie chciałabym o tym wiedzieć. Zapadła między nami cisza.

Rosita trąciła Karyme w bok.

– O czym myślisz? – Siostra miała na szyi niebieski kryształ, Karyme spoglądała teraz na niego nerwowo. Odwróciłam głowę, to zwykły kamień, może talizman, chociaż wątpię by matka wierzyła w takie rzeczy, ale nic nie stało na przeszkodzie by Karyme w to uwierzyła, a to że nie nosiła go na szyi gdy zostawała sama można było wyjaśnić jakąś traumą związaną z duszeniem.


~*~


Kilka dni po powrocie matka kazała Lotosowi rozpocząć trening walki całej naszej trójki, koło wschodniej części lasu, tam gdzie rosła najmniej lubiana trawa. Ivette stanęła z nim do walki jako pierwsza. Nie czekając na żaden sygnał podcięła mu nogi skrzydłem, powalając go.

– Zaczekaj chwilkę. – Obrócił się na brzuch. Skoczyła mu na grzbiet, dociskając go całego do ziemi, najmocniej głowę, opierając kopyto na jego chrapach, poddusiła go trochę. Rosita ruszyła ku nim, zatrzymałam ją, dotykając pyskiem jej klatki piersiowej.

– Może Iv walczy nieco brutalnie, ale podczas prawdziwej walki tak to mniej więcej wygląda. A Lotos gdyby zechciał mógłby ją zrzucić – szepnęłam do siostry, nie wyglądała na przekonaną: – Przychodził do Białych Ruin żeby mnie uczyć walczyć. Jest naprawdę w tym dobry.

– Jesteś do niczego. – Ivette puściła strażnika.

– Świetnie sobie radzisz – powiedział z uznaniem, wstając i otrzepując się.

– Kiedy mama będzie nas uczyć? – Ivette spojrzała na niego z góry, jej oczy pałały wrogością, zacisnęła zęby.

– Cóż, trudno powiedzieć.

Wbiła wzrok w Rosite.

– Nie, mnie mama też jeszcze nie uczyła walki – powiedziała siostra.

– Akurat w to nie jest aż tak trudno uwierzyć, jesteś za słaba – rzuciła w jej stronę Ivette, unosząc skrzydła.

– Wcale nie, po prostu nie fascynuje się tym tak jak ty.

– Rosita, twoja kolej – powiedział uprzejmie Lotos.

– Nie pokonasz go samymi kopytami, nie masz szans.

– A czy to ważne?

Rozmawiały ze sobą po raz pierwszy od tego wypadku w górach. I już nie brzmiało to dobrze.

– Iv, proszę... – wtrąciłam: – Rosita nie jest twoim wrogiem.

Spojrzała na mnie tak samo jak na Lotosa i naszą siostrę, kładąc uszy, po czym odwróciła głowę i odeszła, wymachując niespokojnie ogonem.


[Ivette]


Poszłam do lasu poszukać matki. Feniks tym razem zostawiła mnie w spokoju, obserwując przedstawienie Rosity i Lotosa, bo ciężko było nazwać to walką, oboje robili uniki i wymierzali nie trafiające ciosy. To jasne że dawał jej fory jak kilkudniowemu źrebięciu.

Zniknęłam za drzewami, poprawiając ułożenie skrzydeł. Matka omawiała coś ze strażnikami, zaczekałam przy jednym z drzew, ugniatając kopytem mech, dopóki nie skończyła. 

– Mamo? – Potem podeszłam.

– Co tu robisz Ivette? – Stanęła do mnie bokiem, spoglądając na mnie chłodno.

– Domyślam się czemu nie chcesz uczyć walki moich sióstr. Nigdy nie osiągnęły takiego poziomu jak ja. – Mierzyłam w jej oczy.

– Nie będę cię uczyć – powiedziała stanowczo, jej ucho drgnęło.

– Mogę chociaż pokazać ci jak świetnie walczę, mamo? – Zastrzygłam swoimi, aby wiedziała że nie przegapiłam tego drobnego gestu, choć tak naprawdę nie wiem co znaczył.

– To i tak nie zmieni mojej decyzji.

– Niby dlaczego? – niemal krzyknęłam.

– Poradzisz sobie z tym sama, bez mojej pomocy też możesz sporo osiągnąć. Nie musisz ćwiczyć z Lotosem, są też inni strażnicy.

– Świetnie – parsknęłam.

– Ocenia dzisiaj wasze umiejętności, każda z was będzie miała indywidualne lekcje.

Spiorunowałam wzrokiem drzewo za nią. Nie, to bez sensu, muszę nad sobą panować.

– Wracaj do stada – kazała, zbierając się do odejścia.

– Mamo, w ogóle zależy ci na mnie? – Nie odrywałam spojrzenia od drzewa, czując ucisk w klatce piersiowej po wypowiedzeniu tych słów. Przecież znałam odpowiedź i wiedziałam że skłamie, bo czemu miałaby się przyznać że mnie nie chce?

– Owszem Ivette, jesteś moją córką.

– To poćwiczmy razem, jeden raz, obojętnie kiedy.

– Nie.

– Jednak ci na mnie nie zależy. – Zacisnęłam zęby, wbijając kopyta w runo leśne.

– Możesz poprosić o cokolwiek innego.

– Chcę właśnie tego, nie boję się ran, ani trudności, chcę żeby było trudno, chcę ci dorównać. – Spojrzałam na nią z determinacją.

– Nie – odparła tonem nieznoszącym sprzeciwu i zwykle tutaj urywała się jakakolwiek dyskusja, ale nie tym razem.

– Nie mam złych zamiarów, nie chciałam cię zabić, to był wypadek. – Bo co innego mogła o mnie pomyśleć?

– Nie o to chodzi, Ivette. Wiem że się przestraszyłaś.

– Ja... – Zacisnęłam zęby, jeśli zaprzeczę to tak jakbym jednak chciała ją zabić, o to jej chodziło? Prawda?: – A o co? O co innego może chodzić? – A może z Karyme się nie udało. Nie zaakceptowali jej jako jej nowej następczyni i... Córki.

– Podjęłam decyzje i nie będę was trenować, jednakże nie sądzę żebyś przez to sobie nie poradziła. Koniec rozmowy. – Weszła w głąb lasu. Złamałam kopytem gałąź leżącą obok, wypuszczając z chrap nadmiar powietrza.


[Feniks]


– Teraz możesz już uderzyć – powiedział Lotos. Krążyli wokół siebie, nie starając się specjalnie by wygrać. Rosita ani razu go jeszcze nie dotknęła.

– A jak coś ci zrobię? – Zrobiła kolejny unik przed jego ciosem, poruszał się wolniej niż wtedy jak trenowaliśmy, ale to zrozumiałe, siostra dopiero zaczynała.

– Bawiłaś się już w udawaną walkę? To teraz robimy dokładnie to samo, śmiało.

– No dobra... – Stanęła dęba, wraz z nim, i musnęła jego nogę kopytem.

– Trochę mocniej.

– Nie mogę. Za bardzo się stresuje… – Wylądowała na przednich nogach, odsuwając się: – Wiem że to na serio – mówiąc, patrzyła prosto w jego ciemnobrązowe oczy.

– Uderzaj śmiało, uczestniczyłem już w tylu bitwach że pewnie nic nie poczuję – dodał Lotos.

– To nie ma sensu, nie chcę walczyć. – Trzepnęła łbem: – Nie chcę uczyć się jak kogoś skrzywdzić. – Cofnęła się.

– Potraktuj to jak samoobronę.

– Ale później i tak będę musiała walczyć, prawda?

– Jak mam być z tobą szczery to powinnaś, ale nikt cię do tego nie zmusi, na razie nauczę cię tylko jak się bronić. Nie będziesz musiała atakować, tylko blokować moje ciosy.

Przytaknęła niepewnie.

Ivette wyskoczyła z lasu, niemal biegnąc w stronę wzgórza.

– Iv? Gdzie byłaś? – spytałam z troską, ruszając za nią.

– Możesz mnie w końcu zostawić? Samą. – Ostatnie słowo wycedziła przez zaciśnięte zęby, nawet na mnie nie patrząc.

– Martwię się o...

– Tak wiem, ty ciągle się martwisz, nic innego nie potrafisz?

– Dlaczego mnie odtrącasz? – spytałam półgłosem, cofając uszy.

– Myślisz że zastąpisz mi matkę?! – Odwróciła się gwałtownie przodem do mnie, miała łzy w oczach.

– I-Iv... Ja nie...

– Przepraszam. – Skrzydła jej opadły, spuściła wzrok: – Nie wiem już co robić.

– Naprawdę nie musisz się dla niej tak starać, zadbaj o siebie, nie o to czy matka...

– Przestań w końcu! – Kwiknęła, bijąc kopytami w ziemię, pobiegła w kierunku jeziora.


[Chaos]


– Pani... – Przyszedł Lotos, ledwo skończyłam rozmowę z Cierniem, pozwalając mu zabrać ze sobą Serafine na kolejną kontrolę stada Tiziany. Chciał aby w przyszłości go zastąpiła. Ufałam że zapewni córce bezpieczeństwo, zwłaszcza że pójdzie z nimi piątka strażników. 

– Tak? – Odwróciłam się do Lotosa. Stał między brzozami. Jego jasnosiwa sierść pożółkła od pyłu, nawet ciemne, niemal czarne nogi i pysk zdawały się jaśniejsze, a w czarną grzywę zaplątało się mnóstwo równinnej roślinności.

– To nie ma sensu – stwierdził.

– Wyznacz do ćwiczeń innych strażników.

– Problem w tym że powinny przewyższać ich umiejętnościami, tylko ty pani, możesz je tego nauczyć.

– Wiesz że nie zamierzam. 

– Poradzisz sobie, pani. – Pochylił głowę, jakby nad czymś się zastanawiał.

– Podjęłam już decyzje, tak będzie najlepiej.

– Wybacz pani, za moją śmiałość, ale myślę że nie do końca. Feniks ma spore zaległości, a już niedługo skończy trzy lata. Rosita, ma jakąś wewnętrzną blokadę, w ogóle nie potrafi wymierzyć ciosu. A Ivette. No, z nią jest najmniejszy problem, ale brak jej opanowania.

– Pani... – Konelia wróciła ze sprawdzania terenów blisko naszego terytorium, wraz z Dinem i Foxem: – Ktoś się kręci w Białych Ruinach i to od dłuższego czasu.

– Niech Cierń wybierze dwójkę najcichszy strażników, chcę by sprawdzili z ukrycia co to za koń i co tam robi.

– Tak, pani. – Przeszli obok, kierując się na jedną z wielu leśnych ścieżek, akurat tamta prowadziła cały czas przez las, do zachodniej części granicy.

– Lotos, ty też już wracaj. Przemyślę to.

Skłonił głowę na pożegnanie, ruszając ścieżką prowadzącą z lasu na równinę.


[Feniks]


Ivette stała nad jeziorem, z przyciśniętymi do boków skrzydłami, zaciśniętymi zębami, mrużąc złowrogo oczy prosto na swoje odbicie

– Iv, co się stało tam w lesie? Spotkałaś się z matką? – Podeszłam do niej zmartwiona.

Wbiła wzrok w ziemię.

– Zawsze będę cię wspierać. – Oparłam ostrożnie głowę o jej krótką, czarną grzywę, z dwoma białymi pasemkami. Pamiętam jaka była mała, a teraz kiedy ma już rok niemal dorównywała mi wzrostem: – Wiesz, starsze siostry opiekują się młodszymi, to zupełnie normalne i… Faktycznie chciałam jakoś wynagrodzić ci brak matki...

– Nikt nie musi się mną opiekować – wycedziła: – Naprawdę uważasz mnie wciąż za jakieś głupie źrebię? – Łypnęła na mnie okiem.

– Nie…

Odsunęła się.

– Powiedź, co się stało?

– To co zawsze, dobrze wiesz że matka wszystkiego mi odmawia!

– Czego tym razem ci odmówiła?


[Rosita]


Karyme odetchnęła, rozluźniła się, jak tylko znalazłyśmy się poza terytorium, a przede wszystkim poza zasięgiem innych koni. Szłyśmy niewielkim laskiem, drzewa rosły tu z daleka od siebie, przez co łatwiej byłoby zauważyć kogokolwiek, trochę przypominał też łąkę, przez obecność polnych kwiatów i ziół.

– Może dzisiaj poszukamy twojej mamy? – Może przestanie wreszcie unikać tego tematu? Jak mam dotrzymać obietnicy?

Wyprzedziła mnie, tłumiąc śmiech.

– Hej! – Rzuciłam się za nią galopem, przeskakując krzaczki. Była zbyt szybka żeby ją dogonić. Zbiegłam do dołu w środku lasku, przeciskając się przez tunel w ziemi, wprost nad przepaść. Pół mojej długości dzieliło od drugiego brzegu, zbyt wysoko osadzonego. Ale to nie problem. Zrobiłam sobie most, zmuszając drzewo żeby się pochyliło. Przeszłam po nim, potem znów je prostując dzięki mocy. Zaczekałam na przyjaciółkę już na mecie. Przybiegła tu chwilę potem.

– Rosita? – Zwalniając na mój widok.

– Łał, prawie i tak wygrałaś. 

– Jak to zrobiłaś? – Karma rozejrzała się za czymkolwiek co odpowiedziałoby na jej pytanie.

– Pamiętasz ten tunel przez który nie chciałaś przejść razem ze mną? To skrót.

– Ale... – Przeszła się wzdłuż krawędzi: – Skoczyłaś tak wysoko? Jak? – Spojrzała na drugi brzeg.

– Nieźle co?

– Naprawdę... – Prześledziła wzrokiem trasę: – Naprawdę, bardzo nieźle. – Spojrzała na mnie z podziwem.

Roześmiałam się.

Zamrugała pytająco, cofając głowę i kierując uszy do tyłu.

– No co ty? Po prostu użyłam mocy żeby przejść.

Popatrzyła na mnie spłoszona: – Mama mówiła żebyśmy korzystały z niej kiedy naprawdę potrzebujemy.

 – Nikogo tu nie ma, Karyme. Przysięgam.

– Mama – powtórzyła zamyślona: – Przepraszam – powiedziała szybkim, nie kryjącym stresu tonem: – Twoja mama, twoja...

– Nic się nie stało. – Oparłam głowę o jej chłodną grzywę, oddychając słodkim od zakwitających kwiatów powietrzem: – Zjadłabym jeżyny, albo nie... Jagody, brzoskwinie...

– Jabłka? – zaproponowała Karyme.

– Wiem! Dużego, słodkiego buraka.

– Chyba nie chcesz...

Zanim dokończyła z ziemi wystawały już dwa bujne liściaste kępki. Podczas gdy się rozglądała spanikowana, wyciągnęłam oba, nieco rozkopując je kopytem.

– Twoja mama...

– Czy nie wglądają jak buraki? Nic nam nie będzie – przerwałam jej, delektując się zapachem, niczym nie różnił się on normalnego. Co prawda to pierwszy raz jak zjem coś co sama wyczarowałam.

– Twoja mama zabroniła jeść takie rośliny, z mocy...

– No dobra, tylko ja spróbuje. – Wcisnęłam drugą brukiew w ziemię, każąc jej tam wrócić. Oderwałam kopyto, obserwując co się tak naprawdę wtedy dzieje, rozpłynęła się i nawet nie została po niej żadna dziura. Ugryzłam kawałek pierwszej.

– A jak cię to zabije? – spytała nagle Karyme, tak nagle że połknęłam i czułam jak się przesuwa aż do żołądka. I miałam wrażenie że się duszę, chociaż oddychałam normalnie, może trochę za szybko. Przebrałam w miejscu nogami. Karma patrzyła na mnie z lękiem.

– Nic się nie stanie... – Powstrzymałam się przed słowem "chyba" na końcu, bo nie chciałam żeby jeszcze bardziej spanikowała, bo wtedy i ja jeszcze bardziej spanikuje: – Pamiętasz? Moc jest częścią ciebie.

Patrzyła po mnie całej z coraz bardziej przerażonymi, już nawet rozbieganymi oczami.

– Karyme, zaczynam się ciebie bać.

Utkwiła na mnie wzrokiem, cofnęła się, wzięła to na serio.

– Żartowałam. Po prostu przestań panikować. – Trąciłam ją w bok, uśmiechając się pokrzepiająco: – Moc jest neutralna, co miałaby mi zrobić? A burak nie jest trujący.


~*~


Dotarłyśmy na plaże, trochę jeszcze poćwiczymy i wrócimy, miałyśmy sporo czasu do zachodu słońca. Odłożyłam kryształ na piasek. Karyme zrobiła lodową falę kawałek dalej, po drugiej stronie plaży, w głąb lądu.

– Pokaże ci coś. – Podniosła naszyjnik, łapiąc zębami za sam kryształ. Ruszyłam za nią nie kryjąc zaciekawienia.

Przytknęła kryształ do lodu, zamiast zniknąć zmienił się w wodę, fala poleciała prosto na mnie. Zdążyłam stanąć dęba, woda odgięła się w powietrzu, w drugą stronę i tak zastygła w zygzaku. Poczułam znajomy przypływ energii.

– To ty...? – upewniłam się jeszcze.

– Nie.

– Łał, chyba też mam dwie moce. – Wylądowałam z powrotem na wszystkich czterech nogach. Karyme odruchowo zamroziła wodę, po czym się zlękła.

– Ja... Ja...

– Potrafisz używać mocy na odległość! – wykrzyknęłam podekscytowana, lód wcale nie odchodził od jej kopyt, po prostu zamroziła z powrotem wodę, choć kryształ spoczywał obok jej nóg.

– To, to nie... – Miała łzy w oczach.

– Nie martw się, panujesz nad tym. – Przytuliłam ją do siebie: – Pobawmy się.

– Ale...

– Zaufaj mi, jeśli nie będziesz chciała to moc się nie ujawni.

– Na pewno?

– No jasne, jeszcze ani razu nie zdarzyło się żebyś straciła kontrole, poza tym wyczułabym taki moment i mogłybyśmy szybko uciec, zresztą ty też byś wiedziała...

– Wyczułabyś? – Spojrzała na mnie pytająco.

– Po emocjach...

– Nie rozumiem, jak po emocjach?

– Po prostu... – Nigdy nikomu o tym nie mówiłam, oprócz mamy: – Czuję emocje innych koni i zwierząt, nawet te których nie pokazują po sobie. Stąd wiedziałam że wilki nam nic nie zrobią.

– Jak to działa?

– Nie wiem, po prostu to czuję, jak jesteś smutna czy zagubiona, czy jak za chwilę spanikujesz...

– Naprawdę?

– Teraz akurat mi nie wierzysz.

– Czytasz w myślach? – Przestraszyła się, cofając uszy, jej źrenice się powiększyły.

– Nie. Nie wiem co myślisz, tylko co czujesz.

– Może po prostu zauważasz szczegóły w zachowaniu innych, których nikt nie dostrzega? Drobne gesty czy coś takiego?

– Czuję. Mogę zamknąć oczy, a i tak...

– Zrób to.

Zamknęłam oczy, dodając: – Teraz czujesz się oszukana, zaniepokojona, coraz bardziej kiedy to mówię zagubiona, ale...

– A możesz przestać?

– Nie. Mam tak od urodzenia, wiem nawet kiedy ktoś kłamie. Powiedziałam o tym tylko mamie, uznałam to za dziwne że inni tego nie potrafią i pomyślałam że mogliby pomyśleć tak samo o mnie. Też to nie jest fajne jak próbujesz coś ukryć, a inni i tak wiedzą. – Wiele razy o tym rozmyślałam, a teraz wreszcie mogłam się tym wszystkim podzielić z kimś innym niż mamą, kimś komu ufam równie mocno i kto nigdy by mnie nie zdradził. 

Ostatnie słowa ją przestraszyły.

– A mama, twoja mama, jak zareagowała? – spytała, cofając się.

– Przyzwyczaiła się. – Wolałam nie mówić Karmie że mama wypiera mnóstwo emocji, to jej sekret i powinnam go chronić.

– A co czuje w stosunku do mnie?

– Chcę żebyś poczuła się bezpieczniej, pewniej.

– A... Ufa mi? Nie myśli czasem że zrobię coś złego...?

– O... To bardziej skomplikowane. – Może jednak nie powinnam jej mówić o mojej zdolności?: – I ja nie czytam w myślach – podkreśliłam.

– Wiem, ale czujesz czy mi ufa.

– Ja ci ufam, a mama tak w połowie. – Mniej więcej: – Wolałabym już nie mówić o emocjach innych, to tak jakbym zdradzała ich sekrety, bez ich wiedzy...

– Ja nikomu nie powiem.

– Wiem, ale...

– Proszę, muszę wiedzieć, wtedy nie będę się ciągle zastanawiać.

– Ech... No dobrze.

– Co o mnie myśli? Znaczy... Czy mnie lubi, czy nie?

– Musiałabyś ją zapytać.

– Rosita...

– To jest zbyt skomplikowane uczucie, ale... Skoro się o ciebie troszczy to chyba cię lubi.

– A... – zawahała się: – A Feniks? – spytała o coś zupełnie innego niż chciała.

– Lubi cię, ale troszczy się bardziej o Ivette i o mnie, bo trochę cię nie zna, wiesz...

– Aha.

– Nie zapytasz o Ivette?

– Chyba znam odpowiedź.

– A Seraf chciałaby cię poznać, jest cię ciekawa, nie przeszkadza jej kolor twojej sierści, wiele razy chciała cię zaprosić do zabawy w trójkę, jest bardzo szczera i ciężko jej cokolwiek ukryć ze swoich emocji. Wszystko po niej widać.

– A. – Chwilę się zastanawiała: – Ale wystarczy mi przyjaźń z tobą.

– Dlaczego nie chcesz spróbować kogoś poznać?

– Może spróbowałabyś porzeźbić, skoro panujesz nad wodą to...

– Karma.

– No dalej, spróbuj. – Rozmroziła lód.

– Nie ła... – urwałam zalana nagle mnóstwem wody, aż zabrakło mi tchu, Karma nie mogła się powstrzymać od śmiechu, leżałam już na brzuchu w mokrym lepiącym się piasku. Przyłożyłam kopyto do ziemi, zmuszając wodę by na nią wyprysnęła, teraz śmiałyśmy się obie, obróciła się, przyjmując "atak" na bok.


~*~


Dzięki temu że otrzepałam się kilka razy zaczęłam już schnąć, za to Karyme nadal ociekała wodą, nie próbując się jej pozbyć.

– Nie mokro ci? – spytałam, wchodziłyśmy już do naszego lasu. 

– Raczej bardzo przyjemnie. – Zamknęła na moment oczy, unosząc głowę w stronę wierzchołków drzew.

Właściwie nie unikała nigdy żadnych opadów, nawet zimą, dopiero jak śnieg już sypał się z jej grzbietu z żalem go strzepywała, albo pod naciskiem zdziwionych spojrzeń innych koni. Nie dawało mi to spokoju.

– Wszystkie niebieskie konie lubią zimno? I w ogóle… Są zimne? – Ostatnim razem jak spytałam, zmieniła temat, zawsze tak robi.

– Tak... I ja… Jestem tylko w połowie niebieskim koniem. – Zniżyła głowę, kryjąc ją za grzywą.

– Naprawdę?

– Nie tak głośno – szepnęła, rozglądając się przestraszona.

– Zostawiłyśmy już dawno strażników za sobą – stwierdziłam niedbale: – Zresztą to nie jest coś co musisz trzymać w tajemnicy. Powiesz mi o nich coś więcej? Prooszę.

– Jestem tylko w połowie niebieskim koniem – powtórzyła: – Nie widzę w zupełnych ciemnościach jak one, choć wolałabym to, zamiast niebieskiej sierści…

Teraz poczułam się z tym źle, wyczuwając od Karmy niechęć do samej siebie. Szturchnęłam ją w bok, a gdy na mnie spojrzała, uśmiechnęłam się pocieszająco: – Uwielbiam twoją niebieską sierść.

– Serio? – Przerzuciła na bok grzywkę, by na mnie spojrzeć.

– Pewnie, to mój ulubiony kolor, zaraz po szarym.

– Nie mówisz tak żebym…?

– Nie okłamałabym cię żebyś poczuła się lepiej. Naprawdę lubię ten kolor i akceptuje cię w pełni, przecież wiesz, jesteś moją najlepszą przyjaciółką.

Odsunęła się zmieszana i speszona zarazem.

– Czyli bardzo szybko biegacie, potraficie widzieć w ciemnościach i macie ujemną temperaturę ciała? Łał.

– I ciąża trwa u nas pół roku.

– Naprawdę?! – Łał, to o połowę krócej niż normalnie. Niesamowite.

Karma zaśmiała się cicho widząc moją reakcje. Po czym znów się rozejrzała: – Ibuasy też tak mają, twoja mama jest do nich trochę podobna.

– Ibuasy? 

– To rasa która pochodzi od niebieskich koni, ale wygląda normalnie, ma tylko dwa wspólne cechy z nimi.

– A ta druga cecha to?

– Długa grzywa i ogon, naprawdę długa, poza tym strasznie szybko odrasta, po tym można rozpoznać ibuasa.

– Łał! Co jeszcze potrafią niebieskie konie?

– Chodzić po lodzie, mają takie... Takie... – Pokazała mi kopyto od spodu, miało mnóstwo małych wypukłości, jakby przykleiły się do niego, na stałe, ziarenka piasku: – Na tylnych kopytach już takich nie mam... Nie mam. A czystej krwi niebieskie konie mają.

– Czyli... Żyjecie tam gdzie jest zimno? – zgadywałam.

– Yhm, ja nie, ale mojej mamie... szkodziło... – urwała, kryjąc szybko głowę za grzywą.

– Karma? – Poczułam jak zrobiło jej się strasznie ciężko.

– Pościgamy się? – zaproponowała.

– Czemu za każdym razem zmieniasz temat? – Odskoczyłam, kiedy sięgnęła po naszyjnik. Bez niego nie ruszała się ode mnie gdy byłyśmy już w domu. Jak się nie dowiem o co chodzi to nigdy jej nie pomogę. A teraz tak bardzo się otworzyła.

– Już dużo ci powiedziałam. Poskaczemy? Spójrz. – Wskazała na coś między drzewami, nie przyglądałam się zbytnio.

– Czemu nie chcesz poszukać swojej mamy? – Tym razem nie zamierzałam odpuścić, pomimo rosnącego w niej napięcia.

– Daj naszyjnik, chcę już do domu. – Sięgnęła po niego rozpaczliwie.

Cofnęłam się: – Karyme, powiedź mi, chciałabym ci w końcu pomóc odnaleźć mamę, nie tęsknisz za nią?

– Daj... Daj, d-aj, daj kryształ. – Zbliżyła się, głos się jej łamał, zabolało ją kiedy tak powiedziałam: – Daj.

– Mogłybyśmy sprowadzić ją do stada, byłybyście znowu razem, moja mama wyjaśniłaby jej wiele rzeczy, ja też, w końcu by zrozumiała...

Karyme się rozpłakała.

– Karma ja... Ja nie chciałam. – Schyliłam głowę, dopóki naszyjnik się nie zesunął: – Przepraszam. – Podałam jej go.

Położyła się na ziemi, wcisnęła głowę w przednie nogi, osłaniając się nimi, oparła czoło o mech, gniotąc go przy tym i zapłakując.

– Przepraszam. – Trzymając naszyjnik, przytuliłam przyjaciółkę: – Już nie będę o tym wspominać, obiecuje.

– Możemy pobiegać – dodałam po dłuższej chwili bez entuzjazmu.

Porwała ode mnie naszyjnik, pędząc w kierunku równiny.

 – Zaczekaj na mnie. – Poderwałam się. Minęłam kilku zirytowanych strażników, znów im uciekłyśmy, a teraz jak wracałyśmy to mogli jedynie powiedzieć o tym mamie, albo to przemilczeć.

Dobiegłam nad jezioro. Karyme weszła cała do wody, opierając brodę o brzeg, obok niebieskiego kryształu, jej biały ogon i grzywa unosiły się na powierzchni. Otworzyłam pysk chcąc coś powiedzieć.

– Wszystko dobrze, dobrze? – zapytała.

– Chcesz żebyśmy udawały że nic się nie stało?

– Cześć wam! – zawołał wesoło skrzydlaty ogierek, obok Seraf, kilkanaście kroków dalej. Zamrugałam zaskoczona. Inny pegaz. 

Karma wyskoczyła z wody, kuląc się za mną, choć tym razem nie bała się aż tak mocno by to robić. Wstydziła się.

Machnął kolorowymi skrzydłami, wzbijając się w powietrze, jakby nic nie ważył. Serafina zadarła głowę, patrząc z podziwem na jego skrzydła. Nie tylko ona, większość stada się nim zainteresowała. Jego szaroniebieskie, czerwone, zielone, żółte i pomarańczowe pióra przyciągały uwagę niczym tęcza na niebie. 

Szkoda że nigdy nie będę mogła przekonać się jak to jest latać. Jest prawdziwym szczęściarzem. 

Zaraziłam się od niego uśmiechem. Dodał coś jeszcze do Serafiny, a potem przyleciał tutaj w parę sekund, lądując spiralnie i z lekkością naprzeciwko nas, złożył luźno skrzydła.

– O czym rozmawialiście? – Nie mogłam się powstrzymać by nie spytać.

– A streściła mi parę zasad, a tak między nami… – Zbliżył do mnie głowę, przysłaniając nas skrzydłem: – To niewiele zapamiętałem. 

– Jak to Seraf – dodałam, Serafina szła już ku nam: – Jestem Rosita, a to Karyme. – Odsłoniłam ją, uniosła wcześniej spuszczoną nisko głowę, wciąż ukrywając ją za mokrą grzywą: – Moja przyjaciółka.

– Theo, miło was poznać! – odpowiedział radośnie.

– Zobaczymy się później, Rosita. – Karma odeszła pospiesznie na ubocze. 

– Mówiłam że i tak nie będzie chciała się z nami bawić. – Doszła Serafina.

– Czemu? – dziwił się Theo.

– Wydaje mi się że jest nieśmiała. Rosita, ty z nią dużo przebywasz.

– Nie wiem czy mogę wam powiedzieć. – Nie mogę, choćbym bardzo chciała. 

– Ciągle tylko jakieś sekrety – westchnęła Seraf, kręcąc głową.

– Bywa.  – Theo położył na jej grzbiecie skrzydło, zerkając na trawę obok siebie, poczułam irytację i rozbawienie równocześnie, nie pochodzące ani ode mnie, ani od reszty, jakby… Ktoś tu jeszcze był. Przestraszył się.

– Hej! Chodźmy do niej, to się spytamy. – Theo ruszył żwawo w stronę Karmy. 

– Nie wiem czy to jest dobry pomysł... – W ogóle nie jest na to gotowa.

– Jak nie spróbujemy to się nie dowiemy – rzucił wesoło przez grzbiet.

– Już go lubię – stwierdziła Serafina, patrząc na mnie. Dogoniłyśmy Theo.

Miałam rację, jak tylko otoczyli Karyme to poczuła się zagrożona, skacząc po nich wzrokiem, zakryła kryształ przednimi nogami.

– Jak ktoś się śmieje z twojej pięknej sierści to ja mu pokaże. – Theo przyjął obronną postawę, wznosząc wysoko skrzydła. 

– Pięknej? – Karyme zerknęła na mnie, przytaknęłam ukradkiem, na znak że Theo mówi prawdę. 

– Słuchaj, nie będziemy się z ciebie śmiać, czy jakoś gorzej traktować tylko dlatego że wyglądasz inaczej niż my – dodała Serafina.

– Dokładnie! – potwierdził Theo.

– Nie potrzebnie się martwiłaś – szepnęłam, szturchając przyjaciółkę w bok.

Popatrzyła raz na mnie raz na niego, zmieszana. Ciężko mi było zrozumieć to nowe uczucie, które od niej wyczułam. Była szczęśliwa i jednocześnie smutna, zestresowana i podekscytowana, chociaż i tak najbardziej przeważyło onieśmielenie i strach.

– To co? Popływamy sobie? – zaproponował Theo.

– Wiecie że słońce już zachodzi? – powiedziała Serafina.

– Oj tam – powiedziałam równocześnie z Theo, wpadliśmy w śmiech.

– Jest za późno na pływanie, Theo może opowiesz im jak się tu dostałeś?

– O, świetny pomysł, będziemy mogli lepiej się poznać! O ile chcecie.

– Pewnie – powiedziałam ochoczo, zerkając na Karme, nie podzielała mojego entuzjazmu, chociaż pod mnóstwem lęku kryła się ciekawość. 

– Akurat jak leciałem sobie z rodzicami to tak wiało że mnie wywiało, nie pomyśleliśmy że to nie najlepszy moment na latanie. Co to było! – wykrzyknął głośno, zupełnie niespodziewanie, podskoczyłyśmy obie, Karyme skuliła się w sobie, zaśmiałam się napotykając jego psotne spojrzenie, Serafina też, chrumkając przy tym.

– Uroczę – skomentował Theo.

– Przestań. – Speszyła się, schylając głowę.

Karyme spoglądała na nich z lekkim ukłuciem zazdrości.

– Robiłem kręciołki w powietrzu i dziwne zawijasy. – Przechylał skrzydła raz w jedną, raz w drugą stronę, jakby tańczył: – A wiatr porywał mnie dalej i dalej, aż totalnie się zgubiłem. Rodzice zawołali żebym znalazł jakieś stado to mnie odnajdą. I tak trafiłem tutaj, do najlepszego stada na świecie!

– Czyli cała twoja rodzina jest pegazami?

– Dokładnie. Tęsknie za nimi – westchnął jakby rozmarzony, w jednej chwili wymieniając ledwie pojawiające się przygnębienie na radość, nie wiedziałam że tak się w ogóle da.

– Przykro mi. – Położyłam ze współczuciem uszy: – Jak długo na nich czekasz?

Serafina posłała mi pytające spojrzenie, bo Theo nie wyglądał jakby się tym przejmował.

– Nie mam pojęcia. – Ziewnął, opadając na grzbiet w wysoką trawę, z rozłożonymi skrzydłami.

– Nie próbowałeś ich szukać? – spytałam.

– Dobrze zrobił, w stadzie jest bezpieczniej, niż jakby się błąkał – powiedziała Serafina.

– No, gdybyśmy się nawzajem szukali to moglibyśmy się ciąąągle mijać – stwierdził Theo.

– To ma sens, chociaż ja nie usiedziałabym tak spokojnie w stadzie, wolałabym ich jednak szukać. – dodałam.

– Karyme, a jak to było z tobą? – zapytał, obracając się na brzuch i składając już skrzydła.

– Nijak – mruknęła: – Poszłam za Rositą i tyle. – Posłała mi porozumiewawcze spojrzenie.

– Rosita uratowała ją przed niebieską...

– Nie musisz od razu o wszystkim mówić – przerwałam Serafinie.

Theo patrzył na nas zaciekawiony.

– Nic nie mówiłaś żebym trzymała to w tajemnicy. – Spojrzała na mnie zmieszana.

– A milczałabyś?

Karyme zaczęła szybciej oddychać.

– A ty Serafina? Mieszkasz tu od zawsze? – Zmienił temat Theo.

– My... My już pójdziemy. – Czułam narastającą panikę u Karmy, zabrałam ją stąd szybko. Nie mogła porządnie złapać powietrza. Oddaliłyśmy się w ustronne miejsce, za wysokimi trawami. Rozglądała się nerwowo, zwłaszcza na źdźbła za nami, którymi kołysał wiatr. 

– Powiedziałam Seraf, kiedy jeszcze moja mama cię nie przyprowadziła, nie wiedziałam wtedy że wolałabyś żebym... – urwałam.

Wpatrywała się w jeden punkt przed sobą, nieobecnym wzrokiem. Czułam że gdzieś odpłynęła.

– Karma? – szturchnęłam ją. 

Spojrzała na mnie przerażona, wycofując się.

– Hej, to tylko ja...

– Rosita? – Potrząsnęła głową.

– Co ci się stało?

– Mówiłam ci że przyjaźń z tobą mi wystarczy! – Pobiegła do wzgórza, zapłakując. Już obróciłam się żeby ruszyć za nią, gdy zorientowałam się że nie ma ze sobą kryształu i ja też go nie mam. Zawróciłam biegiem do Seraf i Theo.

– Przepraszam za to, nie wiedziałam że tak zareaguje – powiedziała Serafina.

Przeczesywałam kopytami gęstą trawę w poszukiwaniu kryształu.

– Czego szukasz? – spytał Theo.

– Kryształ, widzieliście go?

– Nie – odpowiedziała Serafina.

– Nic się nie martw, znajdziemy go. – Theo wzleciał w niebo, krążąc nad nami chwilę, po czym poleciał dalej. 

– Musi być gdzieś tutaj – zawołałam.


[Feniks]


Karyme pobiegła za wzgórze z płaczem. Wylądowałam na ziemi, zapominając się osłonić przed ciosem Ivette. Rozcięła mi bok skrzydłem. Syknęłam z bólu. Na trawę skapnęło kilka kropel krwi.

– Co robisz?! – wrzasnęła. 

– Spokojnie, podczas ćwiczeń tak się zdarza. – Spojrzałam na nią, złożyła już skrzydła, z napuszonymi piórami i chwilowym lękiem w oczach.

– Chyba się nią nie przejmujesz? – spytała.

– Jest prawie jak nasza siostra.

– Nie, nie jest. – Tupnęła, przecinając skrzydłami powietrze: – Jest dziwadłem, które wpycha się na siłę do naszej rodziny! – Zrobiła krok na przód.

Popatrzyłam na nią z bolesnym rozczarowaniem. Cofnęła uszy, spuszczając wzrok.

Myślałam że zrozumie, że jest mądrzejsza od tej nietolerancyjnej części stada, którzy milczeli tylko dlatego że bali się Chaos, ale każdy widział jak patrzą, nie tylko na Karyme, ale też na inne wyróżniające się konie. W tym mnie, gdy wydawało im się że tego nie zauważam.

– Zajęła moje miejsce.

– Iv, nikt nigdy nie zajmie twojego miejsca. – Zbliżyłam głowę do jej grzbietu. Odsunęła się: – Za chwilę wrócę, zresztą możesz iść ze mną.

– Chyba żartujesz? – prychnęła, odwracając się. Zobaczyłam ogon Karyme wystający zza wzgórza, obok którego rozmawiałyśmy, na pewno słyszała co mówiłyśmy.

– Co się stało? – spytałam, zanim do niej podeszłam. 

Załkała jeszcze mocniej. Położyłam się ostrożnie obok, żeby jej nie spłoszyć. Nie miała ze sobą kryształu, a Rosita zawsze jej go oddawała jak się rozdzielały.

– Pokłóciłaś się z Rositą?

Nie odpowiedziała.

– No dobrze, po prostu posiedzę sobie tutaj, przy tobie.

Zrobiło się ciemno, zanim Rosita wróciła z kryształem w pysku, ułożyła się blisko już śpiącej Karyme. Ivette zasnęła niedaleko, przedtem kręciła się niespokojnie w pobliżu wzgórza.

– Dzięki – szepnęła Rosita.

– Pokłóciłyście się? 

– Nie, zgubiłam kryształ.

– Ale nie dlatego płakała?

– Po prostu Seraf powiedziała odrobinę za dużo Theo, o tym co się działo, wtedy jak mama szukała Karyme.

– Theo? 

Siostra opowiedziała mi o nim, dziwiąc się że go nie zauważyłam. 

Po powrocie Chaos, wróciłam do Ivette, nie chcąc żeby obudziła się zupełnie sama. Otworzyła jedno z oczu, patrząc na mnie z urazą, po czym je zamknęła. Myślałam że śpi. Może nie powinnam tyle czasu spędzić przy Karyme, a potem z Rositą? Ale z drugiej strony chciałam spędzać czas z obydwiema siostrami. Nie mogłam też tak zostawić Karyme. 

Mimo wszystko ciężko było mi zasnąć tej nocy. 


[Chaos]


Stanęłam przed lasem, niebo jeszcze zdobiły gwiazdy, pozwoliłam sobie na ciche westchnięcie i poobserwowanie ich przez chwilę, zanim wrócę do obowiązków, a one znikną w świetle wschodzącego słońca. Nic się nie zmieniły. 

– Możemy porozmawiać? – Przyszła Feniks. 

– Już nie śpisz? – bardziej stwierdziłam niż spytałam. 

– Dlaczego nie chcesz ich uczyć walczyć? – Jak zwykle nie patrzyła mi w oczy i przyszła coś załatwić, aczkolwiek nie winiłam jej za to. Sama nie potrafiłam nawiązać z nią prawidłowej relacji. Straciłyśmy zbyt wiele okazji.

– To nie jest odpowiedni czas.

– Nie rozumiem, Meike uczyła cię od początku walczyć.

Trudno nazwać to nauką zwykłej walki, adekwatniej byłoby nazwać to nauką walki na śmierć i życie, jednakże taka odpowiedź skłoniłaby ją do zadania więcej pytań, a ja nie powinnam jej tym obarczać. 

– Nie zamierzam popełniać jej błędów. – Zachowałam neutralny wyraz pyska, mrugnęłam tylko raz, aczkolwiek to za mało by nabrało jakiegokolwiek znaczenia: – Na razie chcę byście zyskały więcej doświadczenia, potem dopiero poćwiczymy razem. 

– Powiedziałaś Ivette że w ogóle nie będziesz jej uczyć.

– Musiałam przemyśleć kilka kwestii. Przekaż siostrze żeby zaczekała na odpowiedni moment. – Weszłam do lasu.

– Matko… 

Obejrzałam się na córkę, od razu spuściła wzrok, próbując przez chwilę jednak spojrzeć mi w oczy.

– Nie mogłabyś sama z nią porozmawiać? Pokazać jej że ci na niej zależy? 


⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz