piątek, 6 sierpnia 2021

Rodzina cz.5

 [Feniks]


Zanim wraz z przywódczynią i piątką strażników dotarliśmy do zaprzyjaźnionego stada, przybiegli do nas Fox i Lotos z wieścią że Rosita uciekła. Przywódczyni zabrała do pomocy, w znalezieniu Rosity, jedynie mnie i nikogo więcej. Kazała całej reszcie zawrócić do stada i wszystkim napotkanym po drodze strażnikom, którzy już rozpoczęli poszukiwania. Nie rozumiem. Dlaczego tak? To nie logiczne. Chyba że… Nie, to nie możliwe. Nie.

Szłam jak najszybciej się da, trzymając siostrę blisko siebie, próbując o tym nie myśleć: – Rosita, wiesz ile w okolicy jest drapieżników i obcych? Coś mogło ci się stać, ta klacz o której wspomniałaś...

– Ale się nie stało – przerwała mi, oglądając się kolejny raz za mamą.

– Wiesz jak się o ciebie martwiłyśmy? – Schyliłam głowę na wysokość wzroku siostry, przygarnęłam ją do siebie jak tylko na mnie spojrzała. Nie wyobrażam sobie że mogłabym jej więcej nie zobaczyć.

– No... Ja...

Nie jestem pewna czy Chaos na niej zależy, cały czas myślałam że jest jej ulubienicą, ale... Wysłałaby wtedy więcej strażników na poszukiwania, a nie ich odsyłała. To nie ma sensu.

Doprowadziłam siostrę aż do wzgórza. Czekała tam na nas Ivette, obserwująca na leżąco stado szykujące się do snu.

– A już miałam nadzieje że nie wrócisz – powiedziała do Rosity.

– Iv, byłoby ci smutno bez siostry – odezwałam się łagodnie.

– Ani trochę. – Nie spuszczała z niej oka: – Gdzie byłaś? – dodała z naganą w głosie, kładąc uszy.

– O co ci chodzi? – spytała Rosita z wyrzutem.

– Nie wolno ci opuszczać stada. – Ivette podniosła się.

– Iv, co się stało? Dlaczego tak do niej mówisz? – Stanęłam między nimi.

– Ty też jesteś po jej stronie? – Zacisnęła zęby, zniżając głowę, jakby chciała zaatakować.

– Co ci jest? – Popatrzyłam po niej całej, napuszyła pióra, w tym złamanym skrzydle również. 

Przybiegła Serafina, zatrzymując się obok nas zmieszana. Ivette odwróciła do niej głowę, wyprostowała się, kierując uszy do przodu.

– Tak, nareszcie wróciła – powiedziała z udawaną radością.

– Musisz być taka wredna? – spytała Seraf.

– Iv, chodź, porozmawiamy. – Odciągnęłam ją na ubocze.

– To z Rositą trzeba rozmawiać. – Wyszarpała się, rozkładając skrzydło: – Dlaczego ona nie ma kary? Gdzie mama?

– O to jesteś zła?

– Nie, niby dlaczego miałabym być zła? – Odwróciła się tyłem do mnie, odpychając skrzydłem.

– Iv...?

Przycisnęła je do boku, zwiesiła głowę, wzdychając rozpaczliwie.

– Iv, martwię się o ciebie. – Dotknęłam ją ledwo pyskiem, a uderzyła o moją klatkę piersiową skrzydłem, znów odpychając.

– Zostaw mnie – wycedziła, mierząc mnie wzrokiem.

– Mama musiała coś załatwić, na pewno ukarze za tą ucieczkę Rosite. – Jeśli nie, to i tak nic nie zrobię, źle bym się czuła wymuszając na matce by ukarała jedną z moich sióstr, chciałabym by obie były szczęśliwe, ale nie kosztem drugiej.

– Dobrze wiesz że mama jej nie ukarze! – krzyknęła Ivette, pobiegła za wzgórze.


[Rosita]


– Coś nie tak? – spytała Serafina, widząc moją nietęgą minę. Miło było poczuć że się o mnie martwi, nie potrzebnie wcześniej pomyślałam że mnie nie lubi, po prostu chciała spędzić trochę czasu z kimś innym. To nic złego. Fajnie byłoby gdyby mama znalazła Karmę, miałabym drugą przyjaciółkę i nie czułabym się samotna gdyby Seraf akurat nie mogła się ze mną pobawić.

– Feniks teraz nie da mi spokoju, nici z wycieczek... – Westchnęłam głośno: – A dopiero co się zaczęły, mogłabym poznać tyle nowych miejsc i źrebaków, i innych zwierząt.

– Chyba ucieczek.

– Seraf, teraz jeszcze ty? 

– Dobra, dobra, Feniks pewnie już ci dość naopowiadała. Gdzie byłaś? Nic ci się nie stało?

– Nie, ale Karma... Opowiem ci wszystko... – Streściłam jej całą historię, nie wspominając o mocy Karmy, ani o mojej. Raczej nie uwierzyłaby że przesunęłam sama głaz, więc musiałam troszkę skłamać, że ciotka Karmy zapomniała go dosunąć z powrotem.

– Dlaczego ją tam więziła?

– Nie wiem...

– I naprawdę ma niebieską sierść, nie żartujesz?

– Sama zobaczysz, jak mamie uda się ją znaleźć... A co u ciebie i Iv?

– Zacznę od początku. – Wzięła głęboki wdech i wydech: – Twoja siostra. Naprawdę dużo wie o stadzie, ale ciągle się chwaliła jaka to ona jest niezwykła i że to ogromny zaszczyt że mogę przebywać w jej towarzystwie. To jakoś zniosłam. – Miała bardzo rozemocjonowany głos: – Mówiła że nie mogę się z tobą bawić, bo nie będzie mnie chciała znać. A ja na to że to moja decyzja, pokłóciłyśmy się. Powiedziała że muszę być jej całkowicie oddana, a ja na to że nikt by nie chciał być jej zastępcą, gdyby mówiła mu z kim ma się przyjaźnić, a ona że ja nie mam o tym pojęcia. No dobra, pomyślałam sobie że później do tego wrócimy jeszcze. Ale potem mama zaczęła mnie wołać, to Iv kazała mi zostać, bo ona jest ważniejsza od mojej mamy! Nic już nie powiedziałam, bo mnie zatkało.

– I co dalej?

– Nie lubię jej, zresztą kto by ją lubił. Będę twoją zastępczynią.

– Co?! – Postawiłam z zaskoczenia uszy: – Ale ja nie chcę przewodzić stadem.

– Musisz, musisz ratować stado przed Ivette.

Parsknęłam śmiechem, powiedziała to w tak zabawny sposób, naprawdę spodziewała się jakiejś katastrofy.

– Hej! To nie był żart. – Dostałam od niej z nadgarstka w brzuch.

– Jest jeszcze Feniks, a poza tym mama będzie jeszcze dłuuugo rządzić stadem, zobaczysz.

– To znaczy że mam być jej zastępczynią?

– A Devon?

– Ojej, nie pomyślałam o nim.


~*~


Łał, mijał środek nocy, a cała nasza trójka jeszcze nie spała. Czekałam na mamę i Karmę, skubiąc po listku trawy, żeby czymś się zająć, okropnie się nudziłam. Ivette wierciła się z boku na bok, ciągle parskając zaciekle. A Feniks stała pośrodku nas, czuwając.

– Iv, może jednak chcesz coś na ból? – spytała jej. 

– Nic mnie nie boli – odpowiedziała powoli, przez zaciśnięte zęby, buchając gwałtownie powietrzem z chrap. 

– Rosita, zdrzemnij się chociaż chwilkę, zaczekam na nie – poprosiła Feniks, martwiła się coraz bardziej o nas, ale...

– Nie dam rady... Co jeśli ta niebieska klacz znów zabrała Karmę, albo zrobiła coś mamie?

– Mama poradziłaby sobie z każdym koniem! – fuknęła na mnie Iv, podrywając głowę.

– Wiesz, gdybyś była milsza dla Seraf to myślę że byście się zaprzyjaźniły, obie interesujecie się tymi wszystkim zasadami i hierarchami...

– Ty nawet nie masz pojęcia o czym mówisz!

– Iv, to o to cały czas chodziło? – zapytała Feniks.

– Zostawcie mnie! – Ivette poderwała się, zaszła za krzewy i tam momentalnie się położyła. Feniks do niej podeszła, mimo że krzyczała żeby sobie poszła i nie chciała jej za nic słuchać.


[Chaos]


Podczas galopu niebieski kryształ uderzał regularnie o moją pierś. Domyśliłam się że to lód jest mocą Karmy, więc podążałam jego śladem, zmieniał się w wodę przy zetknięciu z moimi kopytami. Dzięki temu upewniłam się że kryształ naprawdę działa. Księżyc co chwilę przysłaniały chmury, widziałam go w powstałych kałużach, nie tracąc czasu na zbadanie wzrokiem nieba. Zatrzymałam się przy czerwiejącym strumyku, przepływającym pomiędzy pojedynczymi jesionami. Skręciłam w prawo, tam skąd nadpływała krew.

Ciche pochlipywanie zakłóciło ciszę. W strumieniu leżała martwa niebieska klacz, z jej grzbietu wystawało mnóstwo lodowych kolców. Lała się krew. Przebiły ją na wylot, nie wiele brakowało by podzieliły ją na pół, zaplątała się w nie jej ciemnoniebieska grzywa z jasnoniebieskimi pasemkami, jedna z przednich nóg leżała wyprostowana przed nią, druga spoczywała obok, oparta o staw pęcinowy, tylne zakrył zupełnie ogon. Sama była sobie winna. Przed nią dostrzegłam skuloną Karmę, całą w jej krwi.

– Karma – odezwałam się: – Jestem mamą Rosity, nie zrobię ci krzywdy. – Usiłowałam zabrzmieć łagodnie, tak jak mówi się do przerażonego źrebięcia, nie pamiętam czy kiedykolwiek mówiłam w ten sposób, jednakże i tak nie wyszło jakbym chciała.

Poderwała głowę, zupełnie zasłoniętą zakrwawioną, białą grzywą, załkała, skierowała uszy do przodu, gwałtownie je cofając. Odbiegł od niej lód, rozpływając się jeszcze zanim dotarł do mnie. Krzyknęła panicznie, przebierając nogami, nie mogła się podnieść. Czy to z paniki, czy z osłabienia.

– Spokojnie, Karma – powiedziałam, zanim się zbliżyłam.

Zastygła w bezruchu, z wbitymi kopytami w mulistym dnie strumienia, oddychając bardzo szybko.

– Zabiłaś ją w obronie własnej, zrobiłaś to co było konieczne, aby przetrwać, nawet zwykły koń postąpiłby na twoim miejscu podobnie. – Ochlapałam ją lekko wodą: – Zapewne nad tym nie panujesz, pomogę ci. – Powoli zmywałam z niej krew, powtarzając by była spokojna, nie umiałam jednak zmusić się do kojącego tonu, nie po tylu latach ćwiczeń by był opanowany i pozbawiony emocji.

Zapłakiwała.

– Moc jest częścią ciebie, jesteś w stanie ją kontrolować. Pierwsze co musisz zrobić to ją zaakceptować.

– J-jestem potworem… Jestem potworem – mruknęła.

 Obmyłam ją już normalnie, pomogłam wstać, odprowadzając do lasu.

– Zjedź to i o niczym nie wspominaj, jakby nic się nie wydarzyło, dobrze? – Wskazałam rosnące przed nią zioła uspokajające.

Najpierw wykonała polecenie, potem dopiero szepnęła: – Dobrze...

– Dzięki temu twoja moc się nie ujawnij – dodałam. Przekonując do tego Karmę, zmniejsze maksymalnie ryzyko, ponieważ zioła mogły jedynie złagodzić jej lęk, uwierzenie że moc nie wymknie jej się spod kontroli powinno jej całkowicie pomóc. Brałam też pod uwagę ewentualną porażkę, aczkolwiek pozostawał jeszcze kryształ – dopóki będę trzymać się blisko niej, jej moc się nie ujawni.

– Wybierzemy się teraz do mojego stada, przewodzę nim, więc jesteś pod moją ochroną, na razie tam przenocujemy – powiedziałam, gdy skończyła jeść. To wydawało się tak bardzo znajome, jakbym już kiedyś użyła podobnych słów, jakbym już zmywała z kogoś krew: – Jutro zaczniesz się uczyć panować nad mocą.

– Ja... Jestem Karyme... – powiedziała do moich nóg: – Tylko Rosita mówi do mnie... Karma, Karma, naprawdę jesteś jej mamą?

– Tak.

– Naprawdę jesteś jej mamą? – powtórzyła.

– Wracamy – zdecydowałam. Jej uszy reagowały na każdy szmer, obracając się szybko w jego stronę, więc od razu wykluczyłam niedosłyszenie, najwyraźniej przeżywała jeszcze to co się stało.


[Rosita]


Mama wróciła dopiero przed wschodem słońca, razem z Karmą. Przytuliłam się do niej, a następnie do koleżanki. Karma cofnęła się zaskoczona, zniżając głowę, przez co przycisnęłam jej ją do swojej klatki piersiowej. Nadal zimną.

– Nic ci się nie stało?

Milczała.

– Karma?

– Możesz spać z nami – zaproponowała jej mama: – Tak naprawdę ma na imię Karyme. – Spojrzała na mnie.

– Karyme. – Też fajnie brzmi: – Chodźmy. – Ruszyłam na udeptaną przeze mnie, wygodnie, trawę. Nie miałam za bardzo co robić czekając aż wrócą.

– Nie – odpowiedziała, idąc za mną.

– Co? – To nie brzmiało na odmowę.

Mama ruszyła zaraz za nami.

Karma zatrzymała się przy podchodzącej do nas Feniks, zniżając głowę i patrząc na nią z lękiem.

– Śmiało, Karyme. – Siostra przywitała ją serdecznym uśmiechem: – Jesteś tu mile widziana. Śpij dobrze. – Wróciła do śpiącej Ivette.

Karma ułożyła się blisko mnie, opierając głowę na moim grzbiecie i patrząc z przestrachem na mamę, przytuliłam ją do siebie, to zawsze pomaga, przynajmniej większości. Była zimna, jej łzy też, dosłownie. Przeszło mi mnóstwo dreszczy po ciele.


[Feniks]


W południe Chaos bez słowa zabrała Rosite oraz Karyme i udała się z nimi w kierunku lasu, gdyby Devon jej nie zatrzymał wraz z jakąś nową, karodreszowatą klaczą to pewnie już bym ich nie dogoniła.

– Dokąd idziecie? – spytałam, zatrzymując się z boku: – Ledwo wróciłaś kilka godzin temu. – Naprawdę nie widzi że Ivette też jej potrzebuje? To już przesada.

– Karyme musi się trochę oswoić z nową sytuacją – odpowiedziała mi.

Obok niej niebieska klaczka ukrywała się za Rositą. Po gwałtownych ruchach łba, ukrytego za białą grzywą, zgadywałam że skakała po wszystkich wzrokiem, trzymała go nisko, przy tylnej nodze Rosity. W dzień dostrzegłam jej obszorowane do krwi boki i splątaną grzywę, długą aż do ziemi. Naprzeciwko Chaos stała ta nowa klacz wraz z Devonem, patrząc z zainteresowaniem na Karyme.

– Pani, mogę się tym zająć – wtrąciła karodreszowata, melodyjnym, wzbudzającym zaufanie głosem, jej kąciki pyska uniosły się na tyle lekko że trudno było określić czy się uśmiecha czy jeszcze nie: – W poprzednim stadzie byłam odpowiednikiem waszej opiekunki źrebiąt.

– To źrebię zbyt wiele przeżyło, abym ci je powierzyła. Devon, zastąpisz mnie – odparła przywódczyni.

– Tak, pani, wybacz za moją wcześniejszą niesubordynacje. – Devon się pokłonił.

– Przemyśl to, pani – nalegała klacz: – Chciałabym jej pomóc, może nawet zaadoptować.

– Za wcześnie na to, Zara. Feniks, pomożesz Devonowi, potraktuj to jako test – zarządziła Chaos.

– Miłego dnia, pani – powiedziała nieuprzejmie Zara, zanim zawróciła do stada. Przywódczyni nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.

– Matko, ale... – Co z Iv? Wczoraj za nic nie chciała ze mną rozmawiać o tym co ją dręczy. Mam tak ją zostawić?

– Poradzisz sobie, a nawet jeśli nie, to czegoś się nauczysz, nie traktuj tego jak sprawy życia czy śmierci, a zwykły test. Chcę sprawdzić na ile jesteś gotowa przewodzić stadem.

Już? Czy to znaczy że przywódczyni chce zrezygnować? Ja nie mogę, nie teraz... Jeszcze nie mam nawet trzech lat.

– A Ivette? Ona też cię potrzebuje.

– Zostańcie w stadzie – odparła chłodno, wyruszając już z Karyme i moją siostrą.

Spuściłam głowę, wzdychając.

– Nie masz czym się stresować, minie wiele lat zanim odziedziczysz stado, o ile w ogóle, zależy kogo wybierze wasza matka – wyjaśnił Devon, odprowadzając przywódczyni wzrokiem: – Chodźmy, zaczniemy od sprawdzenia jak idą zbiory ziół na zimę, potem przejdziemy się do głównego strażnika, przywódczyni zaplanowała już wszystko w przód, zanim jeszcze wybrałyście się do stada Heathcliffa, więc nie będziesz musiała podejmować żadnych poważnych decyzji, ewentualnie godzić ze sobą konie.

– Mam rozwiązywać konflikty dorosłych? – spytałam z przejęciem.

– Ty też jesteś dorosła – stwierdził z rozbawieniem: – Spokojnie, będę tam i wkroczę gdybyś sobie nie radziła, zwykle i tak nic się nie dzieje.


[Rosita]


Weszłyśmy na plaże, mama na razie kazała mi trzymać się blisko niej, w zasięgu działania kryształu. Oddaliłyśmy się od Karmy na kilka kroków.

Ta energia – moc, szalała w ciele Karyme i choć Karyme za nic nie chciała jej uwolnić, zamiast na piasku już stała na powiększającej się tafli lodu – tak nazwała to mama. Karyme panicznie biła w lód kopytami, powtarzając szeptem "znikaj, znikaj, znikaj".

 – Moc nie jest niczym złym, jak każdą umiejętność można ją wyćwiczyć i zapanować nad nią – poradziła mama: – Nie obawiaj się części siebie.

– Karma, może po prostu byśmy się pobawiły mocą? – Sprawiłam że wokół lodu wyrosło mnóstwo drobnych, tęczowych kwiatów, podobnych do stokrotek tyle że o postrzępionych płatkach.

Obróciła się wokół własnej osi, mrugając z niedowierzaniem, choć wciąż się bała:– Naprawdę gdzieś takie istnieją? – spytała.

– Nie mam pojęcia. Spróbuj zrobić coś nowego, to fajne. – Pokazałam jej kolejną roślinę, wychyliła się między kwiatami – hybryda krzewu malin i jeżyn, chociaż jej większe niż normalnie, fioletowe liście o wiele bardziej przyciągały wzrok. Zaraz... Kryształ wcale na mnie nie zadziałał.

– Mamo? – Spojrzałam na niego pytająco, wydawał się przygaszony.

Zamyśliła się.

– Spróbuj użyć mocy w pobliżu mnie.

 Teraz zadziałał, nic się nie pojawiło. Karyme patrzyła na nas z rosnącym niepokojem.

– O co chodzi? – spytałam.

– Potrafisz używać mocy na odległość. – Zastanawiała się nad czymś, patrząc na Karyme, która postawiła niepewnie kopyto przed sobą, po chwili z obłoków pary wyłoniła się bryła lodu, kształtem przypominająca jakby... Konia?

– Łał! Potrafisz tworzyć...? – No właśnie co?

– Rzeźby – podpowiedziała mama: – Poćwicz, a wyjdą ci coraz piękniejsze.

– Na… Naprawdę? – spytała speszona Karyme.

– Pewnie że tak! – wykrzyknęłam entuzjastycznie.

– Spróbuj teraz cofnąć lód. – Mama wskazała na tafle, łbem.

Karma przytaknęła, zmieniając go dość gwałtownie w parę wodną.

– Łał! Masz dwie moce! Niesamowite! – Prawie podskoczyłam z ekscytacji.

– Naprawdę? To, to nic złego? – Uśmiechnęła się na moje słowa jeszcze bardziej speszona.

– Pewnie że nie! A czujesz się jakoś bardziej zła, jak używasz mocy?

Pokręciła głową.

– Mamo, mogę już?

– Jeszcze nie. Karyme, spróbuj zamrozić odleglejszą część plaży, tak by lód nie pojawił się przy twoich kopytach.

Karyme pokiwała głową. Po kilku razach kończących się tak samo, z lodem biegnącym od jej kopyt dalej na piasek, odpuściła.

– Dobrze. Karyme to kryształ chroniący przed mocami osobę, która go nosi. – Mama wskazała jej pyskiem na swój naszyjnik: – Jeśli będziesz przebywać blisko niego twoja moc się nie ujawni, nawet wówczas, gdy nad nią nie zapanujesz.

Przytaknęła.

– Muszę zająć się stadem, nie będę miała czasu z wami zbyt długo ćwiczyć, najpewniej będziemy tu wracały raz na tydzień, dlatego postanowiłam że będziecie trzymały się razem. – Mama zdjęła kryształ zakładając go mi.

Poczułam lekki ciężar na szyi i bijące od kryształu przyjemne ciepło.

– Jeśli będziecie chciały się rozdzielić, Karyme, trzymaj wtedy kryształ blisko siebie, ale go nie zakładaj, bo wtedy nie zadziała na twoją moc. Na jakiekolwiek pytania odpowiadaj że Rosita go zgubiła, możecie też wymyślić inną wymówkę.

– Mamo, a nie mogłybyśmy przychodzić tu same? Nie zdejmowałabym kryształu póki Karma nie opanuje całkiem mocy – zaproponowałam: – I ćwiczyłabym też swoją. Będziemy ostrożne.

– Nie panujesz jeszcze nad swoją mocą w pełni, nie jesteś gotowa na taką odpowiedzialność.

– Ale...

– Sprawdzimy teraz na jaką odległość działa kryształ – przerwała mi, czułam że i tak się nie zgodzi.

Karyme podeszła do nas szybko, stykając się z moim bokiem.


[Feniks]


Faktycznie, nic się nie działo, poza tym że sporo koni chciało wyjaśnień od Devona. "Co to za dziwne źrebię?", “czy to aby nie przeklęta?”, “dlaczego tak wygląda?”, “jest chora?”, mówili. Dowiedziałam się że Karyme należy do wymierającego gatunku – niebieskich koni. Więcej zastępca nie był w stanie powiedzieć, ale to nie przeszkodziło tłumowi zarzucić go licznymi pytaniami. 

– Feniks... 

Odwróciłam się do Ivette, od razu rozpoznając jej głos.

– Jesteś na mnie zła? – spytała, jej sprawne skrzydło wisiało u boku, miała przybitą minę.

– Nie, dlaczego? – zdziwiłam się.

– Nie potraktowałam cię wczoraj najlepiej, a mam tylko ciebie, więc…

Chciałam jej powiedzieć że to nieprawda, ale sama już nie wiem, Chaos praktycznie nie spędzała z nią czasu, a z Rositą Iv nie mogła się porozumieć.

– Co się wczoraj stało? Chodziło o Serafine?

– Trochę tak. – Zacisnęła zęby: – Po prostu chciałam mieć kogoś kim nie będę musiała się dzielić z Rositą, ani z kimkolwiek, ale oczywiście nie wyszło. 

– Ivette... – wydobyłam z siebie zdziwiona i zmartwiona jednocześnie.

Cofnęła się przed moim dotykiem, z niechęcią wypisaną na pysku. Próbowałam ją tylko przytulić.

– To że ktoś lubi Rosite, nie znaczy że nie polubi ciebie.

– Ale dopóki się z nią przyjaźni to jest moim wrogiem!

– Ja też?

– Ty to co innego, jesteś moją siostrą. Niestety Rosity też. Ale jednak.

– Ale Rosita też jest twoją siostrą, naszą siostrą.

– No tak, ale... Wiesz o co naprawdę chodziło? Byłam wściekła na ciebie.

– Na mnie?

– Tak! Zostawiłaś mnie i poszłaś z mamą. A na domiar złego, bez słowa wyruszyłaś szukać z mamą Rosity! Dlaczego ja nie mogłam?! Nikt mnie nawet nie zapytał! – Machnęła zamaszyście skrzydłem, mrugając.

– Mama nie zabrała nawet strażników...

– I co z tego?! Nawet ciebie woli bardziej ode mnie! – Odsunęła się.

– Nie... Ja... – Próbowałam znaleźć jakieś rozsądne wyjaśnienie, ale ciągle huczały mi w głowie ostre słowa siostry: – Ja... Jestem starsza, to dlatego wzięła mnie ze sobą, przecież Ros...

– Ale ją zabierała na plaże!

– Nie chciałam iść, ale nie mogę się jej sprzeciwiać, zwłaszcza dlatego że jest przywódczynią, to ona tak naprawdę decyduje. – Przecież: – Przecież chciałam żebyś poszła z nami, dlaczego tak pomyślałaś?

Nie odezwała się słowem.

– A Rosita... Martwiłam się o nią, wiesz że tak samo martwiłabym się o ciebie, nie było czasu nikogo informować.

Spuściła głowę, równomiernie ze skrzydłem.

– Może nie warto starać się by Chaos cię w końcu doceniła, lepiej skupić się na sobie. Na własnych celach.

– Przepraszam... – Wciąż wpatrywała się w ziemię.

– Iv... – Trąciłam ją w bok szyi, ale i tak na mnie nie spojrzała, przywarłam do niej bokiem łba, patrząc w dal: – Może… Sama bym cię gdzieś zabrała? 

– Może być… – odpowiedziała niechętnie.

– Albo zaczniemy już teorie walki?

– Byłam pewna że zapomniałaś. – Popatrzyła na mnie.

– Lotos dużo mówił o zwinności i szybkości, ale najpierw zacznijmy od tego jak wykorzystać swój wzrost... – Powinnam dać radę na raz obserwować stado i wytłumaczyć Ivette podstawy.


~*~


[Ivette]


Niebieska leżała z kryształem obok, oglądając się ciągle na stado i na niego. Stanęłam przed nią, wyprostowałam się patrząc na nią z góry. Skryła głowę za grzywą, sprawiając wrażenie jakby mnie obserwowała zza zasłony białych włosów, skróconych aż do jej nadgarstków i rozplątanych, ale wciąż gęstych.

– Ten kryształ nie należy do ciebie, oddaj go. – Położyłam ostrzegawczo uszy. 

Złapała naszyjnik w pysk wstając, z wzrokiem wbitym w własne kopyta.

– Daj go – kazałam. 

 Rzuciła się na lewo cwałem, tak mocno zaryła kopytami że wzbiła chmurę pyłu tuż przed moje chrapy. Zakasłałam, rozpraszając ją skrzydłem. Wariatka.

Ruszyłam w końcu na lekcje do mamy, Rosita o czymś z nią szeptała, przerywały natychmiast na mój widok.

– Mamo, Karyme ukradła twój kryształ, a gdy kazałam jej go zwrócić uciekła – powiedziałam.

– Dałam jej go i Rosicie. Chcę żebyś jej nie niepokoiła więcej.

– Co? Ale ona jest obca...

– Pokaże wam dzisiaj granice naszego terytorium. – Mama weszła do lasu, Rosita trzymała się przy jej boku. 

Dogoniłam je, kłusując po drugiej stronie mamy, jak zawsze. 

– To ja powinnam go dostać.

– Tak naprawdę decyzja co z nim zrobię należy do mnie. Ivette, skup się na lekcji.

Ja mam się skupić? Ja zawsze jestem skupiona.


~*~


Spadło mnóstwo liści. Ani mi się śniło w nich tarzać czy rzucać jak Rosita z Karyme, albo po krótkiej chwili, Rosita z Serafiną. Bawiła się na zmianę z jedną albo drugą, jakby nie mogły bawić się w trójkę, przez co biegała w tę i z powrotem, coraz bardziej mnie drażniąc. 

Część stada okrążało równinę kłusem i galopem wzdłuż lasu, rozgrzewając się przed wyprawą. Devon wraz z pomocnikami znosili na kupę opatrunki, inni zapasy jedzenia złożonego w większości z gałęzi i wysuszonej trawy. 

 Mama wyszła z lasu, idąc w stronę stosu z różnymi gatunkami ziół, które Ajiri i Dzasel związywały w pęki, wraz z innymi końmi. Ruszyłam w jej stronę. Tuż przy moich chrapach, znowu przebiegła Rosita, tupnęłam kopytem, podchodząc do mamy już z napuszonymi piórami.

– Mamo, ja też mogę pomóc. – Stanęłam obok niej.

– ...Lonely, Dzasel, osłonicie Lilie. Helios pójdziesz przodem, a za tobą Morgana, strażnicy was zasłonią, przywiążcie sobie zioła do grzbietów.

 Przez całe lato ciągle znikała z Rositą i Karyme, albo pilnie coś musiała załatwić w stadzie. Poza lekcjami, jakżeby inaczej, które miałam razem z Rositą, w ogóle się mną nie interesowała. Dbała bardziej o jakieś obce dziwadło niż o mnie! Może jeszcze je adoptuje! Bo czemu nie?! Niebieska już sypiała z nami.

– Mamo. – Trąciłam ją skrzydłem.

– Tak, Ivette. Dołącz do Feniks i rozdajcie resztę ziół innym pomocnikom i zbieraczom.

– Ale...

Poszła do koni przygotowujących opatrunki. Feniks ją minęła.

– Iv, pomożesz mi?

– Yhm...

– Będziesz mogła wybrać komu dać jakie zioła do niesienia. – Uśmiechnęła się do mnie, podsuwając mi różne kolorowe pęki, niektóre pachniały apetycznie, choć nie miałam najmniejszej ochoty na jedzenie: – Ajiri pozwoliła nam zjeść po łodyżce tych które oprócz właściwości leczniczych są też zwykłym jedzeniem.

– Super – powiedziałam ironicznie. Zachowywała się tak jakbym nigdy ich nie jadłam, świeżych, rosnących wszędzie na łące.

Uśmiech jej zniknął: – Może Lotos, po migracji, znów zgodzi się pokazać ci kilka ciosów?

Cudownie, znowu mam patrzeć jak walczą razem, nie mogąc w tym uczestniczyć, bo głupia, tłusta Ajiri zabroniła żebym sama spróbowała, dopóki skrzydło się nie zrośnie.


~*~


Mama szła całkiem z przodu, prowadząc resztę przez szeroki stok ku szczytowi. Feniks wysłała na tyły stada wraz z zastępcą i głównym strażnikiem, a ja musiałam znosić towarzystwo Rosity i Karyme –  bez przerwy ze sobą rozmawiały szeptem. Obok nas, po obu stronach szli trójkami strażnicy. Pozostali otaczali resztę członków stada, między innymi tych niosących zioła, opatrunki i jedzenie, w środku pochodu trafiło się miejsce starym koniom i powinny tam być jeszcze źrebaki. Tymczasem była tam jedynie Serafina. 

– Niby dlaczego Karyme idzie z nami? Nie należy do rodziny – powiedziałam głośno, niech wszyscy słyszą.

– I co z tego? To moja przyjaciółka – odezwała się Rosita.

Niebieska schowała głowę za nią. 

– Ivette – zawołała mnie mama, jej uszy były zwrócone w naszą stronę, a oczy obserwowały czujnie okolice.

Dogoniłam ją niechętnie, nawet na nią nie patrząc. Coraz więcej sił wymagał ode mnie każdy krok, bo jakaś siła uparcie ciągnęła w dół, czym wyżej się znajdowałam.

– Chciałabym żebyś spróbowała zapamiętać drogę i pomogła mi wypatrywać zagrożeń.

Uniosłam głowę, zdezorientowana: – Naprawdę? 

– Tak. – Mama ani przez chwilę nie przerwała sprawdzania terenu. 

Ja też zaczęłam, wytężając zmysły. Powietrze stawało się coraz rzadsze i zimne, jedynym dźwiękiem były ciche rozmowy i regularny tętent kopyt, spadające kamyki i lecące nad nami gadatliwe klucze ptaków wybierające się o wiele dalej niż my. Mama co chwilę stukała nieco mocniej o podłoże, upewniając się czy jest stabilne.

– A Rosita?

– Każda z was ma już swoje zadanie. Zwróć uwagę na chmury, jeśli spadnie deszcz zrobi się ślisko.

Spojrzałam odruchowo na podłoże zakryte liśćmi i porośnięte trawą, przy szczycie stawało się coraz bardziej kamieniste.

– Zwracaj uwagę czy nigdzie nie kryją się drapieżniki, czy ziemia po której będzie stąpać stado nie ma żadnych pęknięć, ani czy nie jest zbyt luźna.

– Wąż. – Zauważyłam go na wąskim szlaku wzdłuż góry, nad nami, kilkadziesiąt kroków stąd, wskazałam go łbem.

– Jesteś spostrzegawcza.

Czy to była pochwała? 

Mama zarżała, wysyłając tam dwójkę strażników by go wystraszyli uderzaniami kopyt. Wąż ukrył się w skalnej szczelinie w zboczu góry, poniżej ścieżki. Weszliśmy na szlak i zatrzymaliśmy się nad jego kryjówką.

– Pilnujcie go – poleciła strażnikom, ustawiając się bokiem do stada, bliżej krawędzi, tak by konie mogły iść blisko górskiej ściany: – Ivette, idź przodem z zastępcą.

Ruszyłam dumnym krokiem, nie czekając na niego. Prowadziłam przez kilka sekund, zupełnie samodzielnie, stado! Dopóki Devon mnie nie dogonił. Mama puszczała resztę przodem. Później nadrobiła stracony dystans z powrotem zamieniając się z zastępcą. Zawrócił na tyły.

Uśmiechnęłam się lekko, próbując jednak zachować powagę, ale nie mogłam się nie cieszyć, wreszcie mnie zauważyła.

– Ten wąż nie był aż tak niebezpieczny, gdyby to był inny gatunek musielibyśmy zmienić trasę – oznajmiła mama.

– Jak ten co ukąsił Feniks? – bardziej stwierdziłam niż spytałam.

– Tak, a jeśli nie będziesz pewna czy dane stworzenie nie stanowi zagrożenia...

– Lepiej je wtedy ominąć? – dokończyłam za nią, to zbyt proste, nie musiała mi tłumaczyć jak Rosicie.

– Tak.

Kozice się na nas patrzyły, były drobnymi punkcikami na samym szczycie, a i tak umiałam rozpoznać ich kształt. Nie warto o nich wspominać, to żadne zagrożenie. Ścieżka się zwęziła, prowadząc na szczyt innej góry, wąski, długi szczyt. Spojrzenie mamy powędrowało w przepaść, jak tylko zobaczyłam jak jesteśmy wysoko – dwadzieścia koni w dół – odskoczyłam odruchowo bliżej ściany. Na szczęście mama nie zwróciła na to większej uwagi, zeszła niżej po bardziej stromej ścieżce, bokiem, pewnie stawiając kopyta. Serce mi waliło. Strażnicy z Rositą i Karyme już mnie minęli, w ten sam sposób. Tkwiłam przy ścianie, nie bardzo mogąc się ruszyć, ale muszę, przecież sama się tu wspięłam razem z resztą.

Stado się zatrzymało, a mama po mnie zawróciła. Udałam że wypatruje czegoś w oddali na drugiej górze.

– Ivette?

– Zdawało mi się że była tam puma. – Oderwałam się skrzydłem od ściany. 

– Sprawdźcie to – kazała dwóm strażnikom. 

Naprawdę brała pod uwagę moje słowa.

– Chodźmy. – Ruszyła na przód stada. Przechodząc obok koni, czułam ich wzrok na sobie, zbyt spięta, aby zmierzyć go swoim. Nie odstąpiłam od mamy. Po obu stronach ścieżki, coraz bardziej głębokiej, zbocza wyglądały na zbyt strome. Ścieżce dodawały stabilności kamienie, ale i tak miałam wrażenie że za chwilę runę w dół, prosto na mamę, a potem potoczymy się po górze i rozbijemy. Potrząsnęłam łbem. Oczywiście że się tak nie stanie.

– Pegazy mają doskonały wzrok, najwyraźniej odziedziczyłaś to wraz ze skrzydłami – powiedziała mama.

– A ty, mamo? Też masz w sobie krew pegaza, skoro dziadek nim był.

– Owszem. Jednakże mój wzrok nie sięga tak daleko.

Schodziłyśmy coraz niżej, aż doszłyśmy do przesmyku na samym dole, szerokiego na tylko jednego konia. Rozluźniłam się, swobodniej oddychając, przedtem jakoś za często wstrzymywałam oddech. To pewnie to rzadsze powietrze na górze. 

Zaczęłyśmy się przeciskać, prowadząc tędy stado. Wyszłam zaraz po mamie, czekałyśmy na resztę na łagodnym, dopiero zaczynającym się zboczu kolejnej góry. Przedostał się jeden strażnik, drugi, trzeci, Rosita, a zaraz za nią Karyme trzymająca za jej ogon i kolejni strażnicy, potem puszczali już członków stada. Ajiri się chyba tutaj nie zmieści. 

– Uff... – Ajiri niestety przeszła, choć otarła sobie boki.

– Lepiej żebyś straciła trochę tłuszczu – powiedziałam, zerkając na mamę, była zbyt zajęta, sprawdzając czy wszyscy są. Feniks wyszła jako ostatnia, idąc za zastępcą i głównym strażnikiem, uśmiechnęła się, jakby cieszyła się że jestem tu z mamą. 

– Mamo, kiedy przerwa? – Podeszła do nas Rosita, Karyme wciąż trzymała się jej ogona, zaciskając oczy, jakby jeszcze nie wyszły na otwartą przestrzeń.

– Teraz. Posilimy się i ruszymy dalej. – Mama dała znak reszcie rżąc, weszła nieco wyżej, czuwając, tym razem sama, bo nawet strażnicy rzucili się na jedzenie. Niektóre konie wolały wygrzebywać nędzne resztki traw spod uschłych liści.

– Wy też coś zjedzcie – zwróciła się do naszej trójki. Karyme otworzyła wreszcie oczy, przylegając do boku Rosity. Panikara.

– Mogę ci pomóc, mamo? – spytałam jak Rosita i Karyme już poszły.

– Na razie idź zjeść

– A... – Mam pomysł. Pobiegłam po jedzenie, wyciągając ze stosu dwie porcje siana i gałązek, zaniosłam je przed mamą, jedną dla niej, drugą dla mnie.

– I tak teraz nie będę jadła, Ivette. – Przeczesywała okolice wzrokiem.

– A gdybym cię zastąpiła, żebyś zjadła? Hm? – Wspięłam się do niej, rozkładając skrzydło dla lepszej równowagi.

– Jesteś...

– Nie jestem za mała.

– Zjedz.

– Poradzę sobie, mamo – nalegałam: – Sama mówiłaś że jestem spostrzegawcza.

– Brakuje ci doświadczenia i jednak trochę wzrostu.

– To Ro... – ucięłam, przypominając sobie jak kończyły się takie porównywania: – A jednak dałabym radę, jak mam to udowodnić skoro nie dajesz mi szansy? 

– To poważna sprawa.

– A czy ja powiedziałam że nie? Mogę czuwać nad stadem i ostrzec wszystkich w mgnieniu oka, będziesz obok. 

– Najpierw zjedz.

 Skierowałam uszy do tyłu. Zeszłam, zaczynając posiłek. Co zrobi? Zawoła Devona i razem z nim będę czuwała, tak? To niesprawiedliwe. Skończyłam jeść najszybciej jak się dało, zastępca jeszcze przeżuwał. I strażnicy też. Zostało im jeszcze po połowie porcji.  Podeszłam bliżej mamy.

– Mamo, zamieniamy się? 

– Pamiętaj, wystarczy sekunda nieuwagi, strażnicy wypoczywają i żaden z nich nie pilnuje terenu, wszystko zależy od ciebie – powiedziała nim zbliżyła się do jedzenia. Zerknęłam krótko na nią, zauważając że nie zaprzestała obserwacji, mimo że co chwilę sięgała po następny kęs. Wiedziałam, nie ufa mi. 

Jedyne co się pojawiało to ptaki i jakieś gryzonie biegające z kępkami traw do swoich nor. Powietrze nie zakłócał żaden niebezpieczny zapach, ani dźwięk. Stado zbiło się w zwartą grupę, zaczęło drzemać na stojąco, niewielu się położyło, o dziwo Ajiri zaryzykowała. Może coś ją pożre, zanim dźwignie się na te swoje tłuste nogi? Chociaż wtedy nie popisałabym się przed mamą, nawet tą grubaskę trzeba na razie chronić.

– Ivette, czas żebyś odpoczęła. – Mama doskoczyła do mnie.

– Ale...

– Nawet jeśli nie czujesz zmęczenia. 

– Iv... – Przyszła po mnie Feniks. 

– Mogę spać obok ciebie, mamo?

– Bezpieczniej będzie jak zaśniesz w głębi stada, później dołączysz do mnie, przed nami jeszcze dzień drogi.

Co? Mówiła poważnie? Przytaknęłam ochoczo łbem z uśmiechem i jestem pewna że aż błyszczały mi oczy z ekscytacji. Muszę przestać zachowywać się jak jakieś głupie źrebię.

Poszłam już za siostrą. Członkowie stada zrobili nam miejsce w środku, niedaleko spała Serafina z matką, też na leżąco, a obok nich Karyme z Rositą. 

– Rozmawiałaś z mamą? – spojrzałam na Feniks.

– Ja?

– Rozmawiałaś? – To nie możliwe żeby od tak zaczęła mnie zauważać.

– Nie, nie miałabym kiedy.

– Akurat.

– Nic jej nie powiedziałam. Naprawdę. Jak było?

– Fajnie, dzięki mnie uniknęliśmy ataku węża i mama jednak mnie doceniła. – Ułożyłam się wygodnie, przez te wszystkie konie zrobiło się ciemno i ciasno, zupełnie jakbym weszła w gęsty las: – Nie miałaś racji.

– Nigdy nie powiedziałam że mama cię nie doceni. – Położyła się między mną, a Rositą wtuloną w Karyme. Rosita zamieniła mnie sobie na nią? Parsknęłam kpiąco. Żałosne, to ja zawsze będę jej siostrą bliźniaczką, a nie jakieś niebieskie dziwadło, nie żebym chciała nią być.


~*~


Pognałam do mamy na jej pierwsze wezwanie, omijając członków stada z kilkoma ostrymi hamowaniami po drodze, bo oczywiście musieli mi wchodzić prosto pod nogi. 

– Idziemy? – Zatrzymałam się przed nią.

– Poczekaj. – Poprawiła mi opatrunek, naciągając go tam gdzie się rozplątał. Trochę za mocno, ale nie zamierzałam jej o tym mówić, nie jestem słaba.

– Zaczekaj tutaj. – Poszła do Rosity. Zacisnęłam zęby, przytuliła ją i coś powiedziała, nastawiłam uszu, wyłapując "uważaj na..." i "nie zgub go", jeszcze powiedziała coś do Karyme, stojącej zbyt blisko. Przylepa. Feniks przywitała obie z uśmiechem, przechodząc obok i idąc prosto do mnie.

– Cieszysz się, Iv? – zagadała.

– Pewnie. – Mama za chwilę i tak spędzi resztę dnia tylko ze mną, niech Rosita się nacieszy póki ma okazję.

– Nie uwiera cię? – Siostra sięgnęła do opatrunku. 

Odsunęłam się błyskawicznie.

– Oczywiście że nie. – W końcu poprawiała go mama: – Co właściwie robisz tam z tyłu?

– Wypatrujemy zagrożeń i pilnujemy czy każdy dotrzymuje tempa reszcie, czasem trzeba pomóc starszym koniom...

– Feniks – zawołał ją Devon, a na mnie już czekała mama.

– Powodzenia Iv.

– Nie będzie potrzebne.


~*~


Mama wyjaśniła mi więcej niż wczoraj, omówiła na co należy zwrócić uwagę podczas migracji, które ścieżki wybierać, jak orientować się w terenie. Docierało do mnie że mam pierwszą, indywidualną lekcję.

Znajdowałyśmy się na wysokości równej trzydziestu pięciu koniom, ale szlak górski mieścił pośrodku całe stado, dzięki czemu przepaść była zbyt daleko by ją zobaczyć.

– Dzięki najwyższym punktom, jak te dwa szczyty przed nami. – Mama wskazała je łbem, wyróżniały się na tle innych gór ośnieżonymi, strzelistymi szczytami: – Jesteś w stanie nie zgubić kierunku do którego zmierzasz, wystarczy że dopilnujesz by były na wprost ciebie. Tamte góry są częścią samej doliny. – Zatrzymała się tuż przed drastycznym zwężeniem szlaku, skręcał na następną górę, węższy od wczorajszego przesmyku, żeby przejść trzeba było iść przytulonym do ściany i liczyć że nie spadnie się wprost w przepaść.

– Idź przodem, będę cię asekurować. 

Zesztywniałam. Nie mówi poważnie. Ściana znajdowała się po lewej stronie, a to znaczy że nie będę mogła rozłożyć nawet skrzydła, gorzej, jakbym nagle je rozpostarła to spadnę. Nie mogę znów spaść.

– Ivette? – Mama obejrzała się na mnie, to znaczy... Że już nie stałam przy jej boku, tylko się cofnęłam, jak tchórz. Na oczach wszystkich. Drżały mi końcówki skrzydeł, mimo że ciasno je złożyłam. Co się ze mną dzieje?

– Nie wszyscy dadzą radę to przejść – powiedziałam. Coś uwierało mnie w gardle, przez co mój głos był zduszony.

– To jedyna droga do doliny.

– Musi być inna, Ajiri się nawet tam nie zmieści. – Jak na złość żaden inny koń nie przychodził mi do głowy: – Ledwo wcisnęła się przez przesmyk.

– Powinniśmy zawrócić? Stado może nie przetrwać zimy jeśli nie dotrze do doliny.

– Czyli... Ale nie przejdą wszyscy.

– Nie powinniśmy chociaż spróbować? Większość jednak przejdzie.

Dlaczego wszyscy byli tacy spokojni? Gapili się tylko, jakby nie obchodziło ich że mogą spaść. Bo to głupi test, prawda?

– Ivette?

– Powinniśmy spróbować. – Ruszyłam, przyciskając skrzydło do boku. Mama mnie zatrzymała opierając pysk o mój grzbiet. Na co w duchu liczyłam.

– Prawie, Ivette. Nie musiałoby przechodzić całe stado, wystarczy część, tak aby zrobić zapasy na dalszą wyprawę w poszukiwaniu innego miejsca, w którym moglibyśmy przetrwać zimę. Poza tym zaprzyjaźnione stada, w miarę możliwości, mogłyby udzielić nam schronienia. Na szczęście istnieje inna droga do doliny – przyznała.

Skręciliśmy w górę, na inną ścieżkę. Odetchnęłam kiedy nikt nie patrzył. Potem powiodłam za spojrzeniami innych koni dostrzegając inne przejście do którego zmierzaliśmy – kamienna, płaska, zupełnie równa, długa skała, mająca po obu stronach przepaść, łącząca się z drugą górą, szeroka na trzy konie. Nogi ugięły się pode mną, i to nie raz, wbijałam kopyta w ścieżkę, żeby tylko się nie zsunąć. Mam już dość całej tej migracji!

– To kamienny most, pozostałość z bardzo odległych czasów, kiedy Ziemą rządziły stworzenia poruszające się na dwóch nogach, o chwytnych przednich kończynach – wyjaśniła mama: – Białe Ruiny zawierają najwięcej ich rzeczy. Nasz gatunek im służył, aczkolwiek wraz z ich odejściem czas niewoli naszych przodków się zakończył. Niewiele już koni dzieli się tą historią, od dawien dawna nie ma żadnego świadka który mógłby opisać w szczegółach jak to wyglądało.

Szłam za bardzo zgarbiona, uniosłam głowę, drżałam i nic nie mogłam na to poradzić.

– Ivette? – mama obejrzała się na mnie.

– Zimno mi...

– Jeśli się boisz...

– Boisz? – Ja? Nigdy: – Czemu miałabym się bać? – Otuliłam się drżącym skrzydłem, napuszając pióra: – Zimno...

– W takim razie trzymaj się blisko mnie i nie patrz w dół. – Weszła na most. Nie mogłam zmusić się by ruszyć z miejsca, jakbym faktycznie przymarzła kopytami do podłoża. Zakręciło mi się w głowie na widok przepaści.

– Upewniam się czy przejście jest bezpieczne – powiedziałam na jednym wdechu. Oddech się skracał i przyspieszał, mimowolnie. Dlaczego moje ciało nie chce mnie słuchać?!

– Na pewno nie potrzebujesz pomocy? – Obejrzała się na mnie.

– Nie!

Przesunęłam kopyto za kopytem, rozkładając przy tym skrzydło, miałam wrażenie jakby ziemia się osuwała, ale przecież patrzyłam na nią i nic takiego się nie działo. Skupiłam wzrok na mamie. Podeszłam nie patrząc już na cokolwiek innego. Wystarczyło stuknięcie kopyta o skałę, żebym przyspieszyła i prawie przywarłam bokiem do mamy. Tylko nie na oczach stada!

Ruszyłyśmy dalej. Obserwowałam jej poruszające się rytmicznie mięśnie pod skórą. Nie czując dobrze własnych nóg, zbyt miękkich i drżących. Wypuściłam z chrap powietrze. Jak na złość nic nie mówiła, żebym mogła się... Coś się potoczyło. Kamień spadł wprost w przepaść, bez dna... Tam były same chmury. Odskoczyłam jak najdalej od krawędzi, uderzając wprost w mamę, aż wypadło jej jedno z przednich kopyt poza drugą krawędź, zaparła się pozostałymi trzema i chyba tylko dlatego nie spadła. Zamarłam.

– Ivette?

Miałam mroczki przed oczami i cały spocony grzbiet.

– Widziałeś? Próbowała zabić przywódczyni – szepnęła z przejęciem jakaś klacz.

– Ślepy nie jestem – odpowiedział jej ktoś inny, takim tonem jakby chciał mnie zlikwidować. Niech tylko spróbuje.

– Czyli to prawda co mówią.

– Cicho – uciszył ich niski głos.

– Dlaczego to zrobiłaś? – spytała mama.

Chyba naprawdę zemdleje, tak by było najlepiej. Chcę już stąd zejść!

Mama ruszyła przodem, zostałam wciśnięta pomiędzy strażników, nie mogąc swobodnie oddychać. Pomyślała że chciałam ją zabić, bo co innego? Kwiknęłam. Po chwili mnie wypuścili z uścisku, już na stoku.

– Iv, co się stało? – Zatrzymała się przy mnie, upokorzonej, leżącej na ziemi, Rosita.

– Zostaw mnie! – Zamachnęłam się na nią skrzydłem, napotykając lodowate spojrzenie matki.

– Eskortujcie ją do samej doliny – kazała strażnikom.

Din sięgnął do mnie łbem.

– Umiem sama wstać – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, poderwałam się.

Mama już poszła ze strażnikami, Rositą i Karyme.

– Musimy iść – dodał Fox.

Prowadzili mnie jak więźnia.


~*~


Po przybyciu do doliny, zaszyłam się w pierwszej lepszej jaskini, wykończona osunęłam się przy ścianie. Prawie zabiłam mamę, przez głupi... Zapłakałam, nie dając rady już dłużej wytrzymać. To nie moja wina, to ona wybrała ten kretyński most, a wcześniej mnie nastraszyła. Wmówiła mi że się boję! Bylebym nie okazała się lepsza od jej ukochanej córeczki Rosity... Potrząsnęłam głową, strząsając łzy. Teraz już rozumiem.

Nie tylko Rosita zamieniła sobie mnie na Karyme, mama też chciała to zrobić, musiała tylko mieć ku temu jakiś powód. To dlatego wybrała tak niebezpieczną drogę, wiedziała że szybciej czy później coś zawale. Wyszło lepiej niż się spodziewała. Całe stado mnie teraz nienawidzi. Nie będą mieli nic przeciwko jak moje miejsce zajmie...

– Iv, jesteś tam? – Feniks weszła do środka, biła od niej woń świeżej trawy, pewnie przyniosła ją ze sobą.

Ucichłam natychmiast. Jest szansa że nie znajdzie mnie w ciemności.

– Iv...? – Zbliżała się: – Ivette? Jesteś tu? – Trafiła nogą na moje skrzydło, po czym od razu położyła się obok.

– Nie chcę jeść – mruknęłam.

– Jeszcze nic nie jest stracone...

– Tak?! Ciebie nie oskarżyli że chciałaś zabić mamę! I nie ośmieszyłaś się przed innymi! – wrzasnęłam, uderzając skrzydłem o ziemię.

– Co się właściwie stało?

– Nic!

– Mówią że próbowałaś ją zrzucić z mostu. Potknęłaś się?

– Nie!

– Przestraszyłaś?

Nie odpowiedziałam.

– Masz prawo się bać, zwłaszcza po tym wypadku, możemy wszystko wyjaśnić.

– Nic nikomu nie będziemy wyjaśniać! Zostaw mnie! – Próbowałam ją odepchnąć po omacku, dopiero za drugim razem trafiając: – Wyjdź stąd!

– Iv...

– Wyjdź!!!

Po chwili opuściła jaskinie, przetarłam łzy skrzydłem. Nigdy więcej nie będę płakać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz