[Chaos]
Chmury opuszczały fioletowo-błękitne niebo, mijając się ze słońcem, które zawisło niedaleko horyzontu.
Rosita ratowała stonkę z pajęczyny, rozmawiając z nią jak z innym koniem. Ivette wygrzebywała kamienie z ziemi i układała je na niewielki stos, po czym uderzała w nie z impetem tylnymi kopytami.
Przybyli Lotos i Fox, kłaniając się przede mną. Ivette natychmiast stanęła przy moim boku, mierząc ich wzrokiem.
– Pani, Tiziana, zgodnie z umową, odmawia innym koniom przyłączenia się do jej stada oraz nie pozwala swoim koniom na jego opuszczenie – zrelacjonował Lotos.
– I Vumbi znów cię przeklinał, wolałby żebyś do końca ich wybiła, zamiast tak poniżać – dodał Fox, swobodniejszym tonem.
– Mamo, gdzie mieszkają jelenie? – spytała Rosita, z stonką na nosie przyklejoną pajęczyną.
– Nie teraz, skarbie. – Skinęłam łbem na znak by kontynuowali.
– Tiziana zaproponowała byśmy żyli w neutralnych stosunkach. Mamy zostawić ich samych sobie, jako odrębne, wolne stado, a w zamian już więcej nas nie zaatakują i przeniosą się na inne, odleglejsze terytorium, ponoć zaczyna brakować im jedzenia.
– Mi tam brzmiało to na wymówkę – dopowiedział Fox.
– Co na to Vumbi? – spytałam.
– Ich stado poparło Tiziane, więc nie miał wyboru.
– Mamo, a są bliżej czy dalej od granicy? – Rosita szturchnęła mnie pyskiem w nogę.
– Nie przeszkadzaj – powiedziała Ivette, odpychając ją ode mnie skrzydłem.
– Hej!
– Przekażcie im że się nie zgadzam, nie będę ryzykowała. Upewnijcie się czy faktycznie brakuje...
Ivette blokowała skrzydłami przejście Rosicie, która próbowała ją ominąć, nie tylko bokiem, ale i górą, stając dęba. Obiegały mnie dookoła, siłując się ze sobą i kłócąc.
– Upewnijcie się czy brakuje im pożywienia, jeśli tak, wyślę innych strażników z zapasami na zimę. Dzisiaj odpocznijcie, wyruszycie jutro. Zanim jednak pójdziecie, co z Feniks?
– Byliśmy w Białych Ruinach zanim odwiedziliśmy Tizianę i.... – zaczął Lotos, przerwał mu Fox:
– Tam nie ma żadnego stada, pani, Nesu nie żyję, ale ona upiera się że dokądś wyruszył i wróci, my widzieliśmy jego zwłoki.
– Właściwie szkielet – dopowiedział Lotos.
Feniks nie jest już źrebakiem i nie powinnam bardziej ingerować w jej życie, zwłaszcza że nie należy do mojego stada. Musi sama podjąć decyzje co dalej.
– Możecie iść.
– Tak, pani – odpowiedzieli obaj, skłaniając głowy na pożegnanie. Ruszyli w kierunku stada.
Córki szarpały się za grzywy, okładając się co chwilę przednimi kopytami.
– Przestań, to boli. – Rosita puściła, zapierając się nogami.
Ivette przeciągnęła ją za grzywę o kilka kroków, aż ta krzyknęła z bólu.
– Ivette – podniosłam nieco głos.
Odpuściła.
Rosita podbiegła do mnie z łzami w oczach, przytulając się, pogładziłam pyskiem po jej potarganej grzywie, doprowadzając ją do ładu.
– Mamo, nie chciałam żeby ci przeszkadzała, spisałam się? – zapytała Ivette.
– Ivette, połóż się tam i przemyśl co zrobiłaś – kazałam, wskazując na skrawek wyleżanej przez nią trawy po mnóstwie takich kar.
– Ale…
– Idź.
Tym razem poszła tam z spuszczonym łbem, ciągnąc za sobą po ziemi skrzydła, opadła na bok.
– A ty też nie przeszkadzaj kiedy rozmawiam ze strażnikami – zwróciłam się do Rosity.
– Wybacz, mamo. – Uśmiechnęła się niewinnie, jednocześnie uszy opadły jej na boki.
Ivette nagle uderzyła o ziemię skrzydłem. Postanowiłam to zignorować.
[Feniks]
W powietrzu unosiła się woń krwi. Obraz zaczął się wyostrzać na ułamek sekundy, a potem znów zamazywać. Przede mną stał szary, z domieszką czerwieni koń. Jego zapach wskazywał na to że to klacz.
– Tylko nie panikuj. – Tak samo jej szorstki głos.
Za nią leżała kupa piór, czarnych i białych, jak moje… Skrzydła? To moje skrzydła? Obróciłam się na brzuch, sapnęłam z nagłego bólu, przymykając oczy, jakby ktoś poparzył mi cały kłąb. Próbowałam kilka razy obejrzeć swój grzbiet, ale nie mogłam się przełamać. To nie możliwe, ja nadal je czuję. Nie chciały się tylko oderwać od boków.
– Miałaś szczęście że tu byłam, akurat potrzebowaliśmy pewnych ziół. Rosną tylko tutaj. – Wyciągnęła z ziemi zakrwawiony sztylet.
Poderwałam się, zataczając prosto na skałę, tak jakbym nagle straciła połowę własnej wagi. Wycofałam się.
– Gdybym ich nie odcięła, jad by cię zabił.
Oglądałam się szybko, by na nic nie wpaść. Chwiałam się jakbym znów uczyła się chodzić.
– Nie musisz dziękować – zaczęła szukać czegoś wśród zakrwawionych kwiatów, jak nigdy rażących swoimi kolorami.
Kiedy znalazłam się od niej kilkanaście kroków dalej, rzuciłam się do ucieczki. Upadając po drodzę i wstając równie szybko. Przy samym lesie zrobiło mi się wyjątkowo słabo. Opadłam na drzewo. Zamglone postacie zbliżały się do mnie, rozpostarłam skrzydła, a potem osunęłam się na ziemię.
[Chaos]
– O, matko! Feniks! – krzyknęła nagle Ajiri. Otworzyłam oczy, Rosita wciąż spała, z łebkiem opartym o moją przednią nogę, Ivette kryła się za mną, cała spięta. Podążyłam za wzrokiem opiekunki zdrowia. Strażnicy przyprowadzili najstarszą z moich córek, pozbawioną skrzydeł, jej grzbiet i boki oblepiała krew.
– Biegnijcie po opatrunki – kazałam. Podbiegłam do niej, przytrzymując ją zamiast nich. Przytaknęli, przebiegając obok Ajiri.
– Matko! Kto to zrobił? – wymamrotała.
Feniks ledwo stała na nogach, nisko zwiesiła głowę, mrugając apatycznie.
– Idź po wodę – poleciłam.
– Tak, pani. – Kiedy Ajiri poszła odkryłam że Ivette stała za nią, a teraz nie mając już gdzie się ukryć, zasłoniła się skrzydłami. Feniks nagle opadła na mnie, tracąc przytomność. Położyłam ją ostrożnie na ziemi.
~*~
[Feniks]
Spoglądałam w przepaść. Wiatr tak przyjemnie rozwiewał włosy i mierzwił futro, rozpostarłam skrzydła. Przywódczyni wbiegła na szczyt, objęła łbem moją klatkę piersiową, odciągając od krawędzi. Utknęłam na niej spojrzeniem. Co ona tu robi?
– Musisz się z tym pogodzić. – Wciąż nie puszczała.
– Z czym?
– Z brakiem skrzydeł i śmiercią Nesu.
Skoro je czuje, to one muszą tam być. Popatrzyłam po sobie. Zamiast skrzydeł cały mój kłąb zakrywał opatrunek. Spadłam wprost na Chaos, zaciskając drżące powieki.
– Feniks. – Objęła mnie łbem. Tym razem jej dotyk nie był już taki obcy, choć w niczym nie przypominał miękkich piór taty.
– Tata żyje. Wróci – powiedziałam.
– Z czasem ten ból będzie ci łatwiej znieść.
– To nie było jego ciało. – Popłynęły mi łzy po policzkach.
– Być może to nie jest odpowiedni czas… – Westchnęła: – Miałam umowę z Nesu dotyczącą sojuszu, nie chciał żebym się do ciebie przywiązywała.
Otworzyłam momentalnie oczy, jak może? Jak tak może?
– Tata by tego nie zrobił. – Cofnęłam się, przez chwilę patrząc na nią jak na wroga, zlękłam się kiedy to sobie uświadomiłam. Szybko spuściłam wzrok, mając przed oczami jej oczy bez wyrazu.
– Chciał dla ciebie jak najlepiej, wierzył że kontakt ze mną, a przedewszystkim z Meike przyniesie ci więcej bólu niż korzyści. Istotnie nie potrafiłabym okazywać emocji tak jak on, ale zapewniam cię że zawsze mi na tobie zależało. Meike prawdopodobnie by cię skrzywdziła, wcześniej nie do końca potrafiłam to dostrzec, ciężko ocenić własną matkę.
– Ale ty nią nie jesteś – powiedziałam mimowolnie, czując jak dudni mi serce. Zapadła cisza. Podniosłam ostrożnie spojrzenie na przywódczyni. Zapatrzyła się w dal, w górskie szczyty, nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia. Zaczęłam schodzić na dół, kilka razy tracąc prawie równowagę, zwykły wiatr przechylał mnie z boku na bok.
~*~
Wróciłam na równinę. Ivette wbiegła mi pod kopyta, odskoczyłam, omal jej nie stratowałam.
– To nie moja wina! Nie kazałam ci tego robić! – Wbiła we mnie wzrok, z położonymi płasko uszami.
– O czym mówisz?
– Jesteś głupia – wycedziła, odbiegając w miejsce na łące pełnym porozrzucanych wszędzie grudek ziemi. Biegała dookoła, wymachując skrzydłami i wyrzucając w powietrze jeszcze więcej ziemi. Niedaleko Rosita i kasztanowata klaczka ganiały się i wywracały się wzajemnie w wysoką trawę, śmiejąc się przy tym. Ivette stanęła na moment, zamaszyście ryjąc kopytem w ziemi i obserwując je z położonymi po sobie uszami.
– Nie chciały się z tobą bawić? – spytałam.
– Dorośli się nie bawią. – Obejrzała się na mnie z srogą miną, potrząsnęła łbem.
– Tak naprawdę nie bawią się tylko stare konie, bo nie mają już na to siły. – Uśmiechnęłam się do siostry.
– Mama nie jest stara.
– Przywódczyni akurat nie ma na to czasu.
Postawiła uszy, łagodniejąc: – Dlaczego tak ją nazywasz?
– Bo jest dla mnie obca, karmiła mnie tylko mlekiem, nawet na mnie nie patrząc.
– Naprawdę? Dlaczego? Co zrobiłaś?
– Po prostu nie chciała.
Mała przycisnęła skrzydła do boków, cofając uszy i zaciskając zęby, jej spojrzenie powędrowało gdzieś za nią.
– Może pobawimy się razem?
– Powiedz mamie że to nie moja wina. – Wskazała nagle na mój kłąb skrzydłem. Dopiero cień mi uzmysłowił że ich nie ma, jednocześnie czułam jak mnie otulają i ogrzewają, łagodząc ból na grzbiecie.
– Oczywiście że nie. Dlaczego…?
Przywódczyni wróciła nagle na równinę, mijające ją konie kłaniały się przed nią, zrobiłam to samo. Ivette wybiegła jej naprzeciw.
– Mamo, nauczysz mnie latać?
Spojrzenie przywódczyni powędrowało najpierw na mnie, a potem wróciło do Ivette. Chyba jej o to nie obwiniała?
– Jesteś jeszcze za mała. – Minęła ją.
– Pouczymy się chociaż o stadzie? – Ivette poszła za nią, naśladując jej pełen gracji krok. Skrzydła niosła lekko rozłożone nad grzbietem.
– Na dzisiaj wystarczy, nie potraficie się skupić na aż tak długo.
– Rosita nie potrafi. – Nachmurzyła się, kładąc uszy i mrużąc ze złością oczy.
– Pobaw się z siostrą i Serafiną. – Przywódczyni zatrzymała się i popchnęła ją lekko w kierunku brykającej Rosity ze swoją nową, nieco młodszą koleżanką.
– Mamo, co dokładnie robi przywódczyni? – Ivette wyprzedziła Chaos, stając jej na drodzę.
– Starczy, Ivette. Jutro ci wyjaśnię.
– Jeśli mi powiesz to będę mogła wyjaśnić jutro Rosicie.
– Nie zapamiętasz wszystkiego. – Ruszyła dalej.
– Zapamiętam. – Ivette ją nadgoniła.
– Mamo! – Rosita przybiegła przytulić się do przywódczyni, po krótkiej chwili spojrzała jej w oczy: – Co się stało?
– Nic takiego. – Ucho Chaos drgnęło.
– Gdzie byłaś? Czemu jesteś smutna? – Rosita oparła przednie kopyta o jej klatkę piersiową, patrząc głęboko w jej oczy.
– Nie jestem smutna, tylko zmęczona, skarbie. Później ci opowiem, mam obowiązki. – Odsunęła ją delikatnie łbem. Siostra opadła z powrotem na cztery kopyta.
– Mogę ci pomóc, mamo – wtrąciła Ivette.
– To niebezpieczne, będziecie miały okazje się wykazać jak trochę podrośniecie, na razie zostaniecie w stadzie. Z Feniks.
Rosita spojrzała na mnie, jej błękitne oczy się powiększyły. Przywódczyni zostawiła nas w trójkę. Ivette odprowadziła ją spojrzeniem aż do samego lasu. Rosita zbliżyła się, wtulając we mnie łebek, objęłam ją ostrożnie głową, wtuliła się cała. Łzy utrzymywały się jeszcze na krawędziach moich powiek, pociągnęłam nosem. Ale nie powinnam płakać, pierwszy raz od zniknięcia taty, nie jestem już sama. A gdyby nie to co się stało nigdy bym już tu nie wróciła.
~*~
Kończyłam posiłek w pobliżu sióstr, starając się zignorować fakt że przywódczyni też tu jest. Słońce już zachodziło, nie wiało i zapowiadało się na ciepłą noc. Rosita trąciła mnie w bok.
– Pobiegamy? – Przebrała energicznie kopytkami.
– Jak nie będziemy się za daleko oddalać to tak. – Przełknęłam ostatni kęs, ruszając w pogoń za siostrą. Zrobiłyśmy kilka okrążeń, pozostawałam ciągle z tyłu, wciąż nie czując się zbyt pewnie na nogach.
– Łap mnie! – zawołała siostra. Przyspieszyłam. Tuż przed skręceniem straciłam równowagę, rozłożyłam skrzydło, ze zdziwieniem wywracając się mimo to na bok. Zabrakło mi tchu i pociemniało przed oczami.
– Feni! – Rosita już stała nade mną: – Nic ci nie jest? Zawołać mamę?
– Nie i nie. – Obróciłam się jeszcze nieco oszołomiona na brzuch. Skoczyła na moją łopatkę przewracając z powrotem na bok, pogilgotała po brzuchu, tarzałam się śmiejąc, próbując osłonić się przed jej pyszczkiem, przednimi nogami. Przerwała nagle, obserwując Lotosa i rudego strażnika, przeczesywali sobie nawzajem sierść zębami obok kłębu.
– Co oni robią? Gryzą się? – spytała.
– Nie – odpowiedziałam z rozbawieniem: – Tak robią konie, które się lubią. Pielęgnują sobie nawzajem sierść.
– Naprawdę?
– Mama wam nic o tym nie wspomniała? – zdziwiłam się i zmartwiłam jednocześnie.
– Chyba nie, albo akurat wtedy nie słuchałam.
– Chcesz spróbować?
Siostra ochoczo kiwnęła łebkiem.
Robiłam tak tylko z tatą i Ariciem, jako jedyni w stadzie nie widzieli we mnie Meike. Wszyscy jej tam nienawidzili co nie pomagało w nawiązywaniu przyjaźni.
Skubnęłam małą po szyi. Przyglądała się zaciekawiona. Uniosła głowę, mrużąc z przyjemnością oczy, potem nie dawała mi już spokoju, ustawiała się w różnych pozycjach żeby ją iskać, pomijałam niektóre miejsca ucząc ją że nie każdy skrawek ciała powinna dawać dotykać, ani sama go dotykać u innego konia, odwzajemniała się na razie w niedoświadczony, ale uroczy sposób, przywołując na mój pysk uśmiech.
[Chaos]
Na niebie świeciło coraz więcej gwiazd, pozwoliłam Rosicie i Feniks powygłupiać się jeszcze przez najbliższe kilka minut, to dobry sposób by starsza z córek doszła nieco do siebie.
Dzisiaj strażnicy znaleźli w Białych Ruinach ślady obcej klaczy, mnóstwo krwi Feniks i jej obcięte skrzydła. Przynieśli je do naszego lasu. Byłam świadkiem jak Ajiri odkryła ślady po ugryzieniach węża. Dlatego postanowiłam zostawić w spokoju nieznajomą, która najwyraźniej uratowała Feniks życie.
Ivette położyła się niespodziewanie obok mnie. Nigdy nie szukała bliskości sama z siebie, aczkolwiek nie wykluczałam opcji że się zwyczajnie zmienia.
– Co dzisiaj robiłaś, mamo?
– To co zwykle, obowiązki.
– Czyli?
– Wszystkiego się dowiesz, w swoim czasie – zdecydowałam, wspólne lekcje straciłby sens gdyby Ivette wiedziała wszystko w przód, a Rosita pozostawała daleko w tyle, nie miałam czasu aby uczyć je osobno: – Rosita, Feniks, pora już spać – zawołałam.
Feniks skręciła w stronę samotnego drzewa. Doskonale pamiętałam te przeplatające się ze sobą gałęzie i wygięty w dwa przeciwne do siebie łuki biały pień. Nesu często przesiadywał obok niego, z wówczas pijącą wtedy jeszcze mleko Feniks, kryjąc się w cieniu dość gęstej korony. Właśnie tam odpoczywali po raz ostatni, tuż przed samym odejściem. Przez ponad rok musiałam uporać się z ciągle powracającą chęcią ponownego zobaczenia córki.
– Feni, chodź. – Rosita złapała ją za grzywę.
Feniks dała się jej poprowadzić, zatrzymała się jednakże dwa kroki ode mnie.
– Nie chcesz spać razem z nami? Przy mamie?
– Ja...
– Rosita, niech sama zdecyduje – wtrąciłam.
– Tu jest dobrze. – Położyła się, uśmiechając się do małej. Rosita stanęła przed Ivette, z zaskoczoną miną: – Hej, ja tu zawsze śpię – położyła uszy.
– Nie zawsze – powiedziała Ivette, zadowolonym z siebie głosem i cynicznym uśmiechem.
– Ale często.
– Masz przecież drugi bok mamy. – Przykryła mi grzbiet skrzydłem.
– Ale tam jest chłodniej.
– Rosita, połóż się po prostu obok Ivette – powiedziałam, zachowując dla siebie zdziwienie że kłóciły się o coś tak prozaicznego. Ivette uniosła skrzydła, zanim Rosita ich dotknęła, patrząc na nią wrogo. Rosita przyległa do jej odsłoniętego boku.
– I tak się nigdzie nie ruszam. – Ivette obróciła się grzbietem do mojego boku, odpychając siostrę kopytami.
– Hej!
– Rosita... – Zrobiłam jej miejsce przy klatce piersiowej, wsuwając przednie nogi pod siebie. Od razu się tam ułożyła, wtulając się cała, położyłam obok niej głowę, zakrywając ją przy tym grzywą. Skubnęła mi delikatnie szyję zębami.
– Śpij skarbie, nie pora na zabawę.
– Mamo, to nie jest zabawa, tak robią konie które się lubią – wyjaśniła. Ziewnęła, po paru skubnięciach, poddając się zmęczeniu.
Ivette patrzyła na nas krzywo.
Gdzieś w połowie nocy ciągłego wiercenia, odsunęła się, dopiero wtedy zasypiając, jakby dotyk jej to uniemożliwiał. Sama zmieniłam pozycję na stojącą, uznając że starczy już głębszego snu.
~*~
Rosita obudziła mnie zapłakana nad ranem, stała już na nogach, cofnęła się o krok, roniąc więcej łez.
– Rosita?
– Ja... Ja jestem przeklęta – szepnęła.
– Ciii... – Rozejrzałam się czy nikt jej nie usłyszał. Lepiej założyć że Feniks i Ivette też stanowiły zagrożenie, mogłyby się niechcący wygadać, albo w przypadku Ivette zrobić to z premedytacją. Zaprowadziłam córkę na najbardziej oddaloną leśną polanę, przemknęłyśmy tam niezauważone przez strażników.
– Co się stało? – szepnęłam, schylając do niej głowę.
– Poruszyłam trawą... – Trzęsła się.
– Jesteś pewna że to nie wiatr?
Przytaknęła, wycofała się wskazując na mech, urósł momentalnie w górę. Pomimo że nie wykluczałam tej możliwości, nie wierzyłam w to do samego końca, zachowałam jednakże zimną krew. Nie ma powodu do niepokoju.
– To że masz moc, nie znaczy że jesteś przeklęta, córeczko. – Przygarnęłam ją do siebie: – To tylko nazwa, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. – Udeptałam nienaturalnie wysoki mech, aby nikt nigdy nie dowiedział się o jego istnieniu.
– Co teraz będzie? – Cofnęła się, z nowymi łzami w oczach.
– Nauczysz się nad tym panować, chodźmy. – Pospieszyłam z nią, z łatwością wymykając się z lasu. Po drodze powiadomiłam Ciernia, z odległości kilku kroków, że nie będzie mnie co najmniej kilka dni, ponieważ podejrzewam że Rosita prawdopodobnie zaraziła się od Irutt, musiałyśmy więc odejść, aby nie narażać stada.
[Feniks]
– Zostaw mnie! – krzyknęła Ivette.
Otworzyłam momentalnie oczy, z dudniącym w piersi sercem. Siostra kwiczała, szamocząc się i bijąc kopytami i skrzydłami w strażnika, wyciągającego ją na siłę z lasu.
– Matko, znów to samo – mruknęła tuż obok Ajiri, idąc od razu w ich stronę.
– Puszczaj! To rozkaz! – Siostra zaparła się skrzydłami o pnie drzew.
Podeszłam, zastanawiając się co się właściwie dzieje. Strażnik zaczął wszystko wyjaśniać, pomiędzy kwiknięciami, a uderzeniami Ivette, które przyjmował bez mrugnięcia okiem: – Przywódczyni musiała... się odizolować z Rositą... na pewien czas... Podejrzewa... że zaraziła się od Irutt. – Syknął nagle z bólu, gdy Ivette ugryzła go w bok, puścił ją, ale już kolejni strażnicy zablokowali jej drogę.
– Przepuście mnie – zażądała.
– Ivette, Hirini nakarmi cię dzisiaj, pójdziesz do niej sama? – Ajiri wskazała jej niedbale łbem na stado. Większość się posilała, pomimo że nie wstało jeszcze słońce, zerkając ku nam z poirytowaniem. Wyglądali jakby Ivette ich wszystkich obudziła.
– Jestem ważniejsza od was, musicie mnie słuchać! – Ivette zmierzyła po kolei strażników i Ajiri wzrokiem, wbijając uszy w szyję i strosząc pióra.
– Słuchaj, mała. – Ajiri uniosła głos, sama też kładąc uszy, zbliżyła się do niej: – Twoja matka rządzi stadem i jak mi coś karze to jest to ważniejsze od tego co ty mi każesz, a kiedy mam się tobą zajmować, to w tym momencie przywódczyni daje mi nad tobą władzę, rozumiesz? Więc teraz uspokój się i...
Siostra rzuciła się na strażników z kwikiem.
– Ivette! Co za mała… – Ajiri odciągnęła ją za grzywę, a gdy siostra potraktowała ją zębami, gniady strażnik przewrócił ją nagle, przygwoździł do ziemi, stanął kopytami na skrzydłach, a swoją klatką piersiową przyblokował jej nogi, rzucała się, kwikając jeszcze głośniej.
– Puść ją! – Podbiegłam do niego, Ajiri wskoczyła pomiędzy nas, naparła na mnie swoim przysadzistym bokiem, zmuszając żebym się cofnęła.
– Inaczej się nie uspokoi – powiedziała.
– Co wy jej robicie? Zostawcie ją! – Oderwałam się odrobinę przednimi kopytami od ziemi.
– Spójrz lepiej co mi zrobiła. – Ajiri wskazała łbem na strużkę krwi, w rudej sierści na łopatce: – Ona jest nienormalna.
Ivette już leżała cała zasłonięta skrzydłami, na pewno ją bolały po tym jak ten ciężki ogier nadepnął na nie kopytami. Minęłam Ajiri.
– Nie ma co się dziwić, mała od początku jest dość nieznośna, inaczej nie idzie nad nią zapanować – powiedział do mnie ten sam gniady ogier, z kilkoma draśnięciami po kopytach Ivette na brzuchu.
Nie chciałam nawet na niego spojrzeć. Zbliżyłam do siostry ostrożnie głowę.
– Lepiej ją teraz zostawić w spokoju – doradził.
– Iv, wszystko dobrze? – Powstrzymałam się od dotyku.
Odwróciła się do mnie tyłem, jakby się obraziła.
– Coś cię boli? Chcesz do mamy?
Obejrzała się na mnie.
– Mogłaby zarazić się od Rosity – powiedziała Ajiri.
– Gdyby mnie nie zatrzymali to mogłabym iść z mamą! – krzyknęła na strażników, przecinając skrzydłami powietrze i ponownie znikając za nimi: – Teraz pewnie świetnie się bawią!
– My też możemy. Dopóki nie wrócą pouczyłabym cię latać, co ty na to?
Ivette spojrzała na mój grzbiet, a potem w moje oczy z niedowierzaniem, odsłaniając nieco zaciśnięte zęby. Obejrzałam się za siebie, do tej chwili pewna że to był tylko zły sen. Nie potrafiłam patrzeć na opatrzony kłąb dłużej niż ułamek sekundy, wróciłam szybko do siostry wzrokiem, przygryzając wargę żeby się nie popłakać. Znów leżała do mnie tyłem.
– I t-tak pierwsze lekcje zaczynają się od przygotowania skrzydeł do wysiłku. W-w k-końcu muszą cię całą unieść.
– Dobra – odpowiedziała, wstając od niechcenia. Odeszłyśmy od strażników i Ajiri najdalej jak to tylko możliwe. Od stada zresztą też.
Ivette rozłożyła skrzydła. Zrobiłam to samo, choć mój cień ich nie posiadał. Zapatrzyłam się na niego, jakby to miało coś zmienić. Ivette zaczęła ryć kopytem w ziemi. Przypominałam sobie jak uczył mnie tata, nie wiedząc od czego zacząć... Wiele rzeczy pokazywał, ale bez tego też jakoś sobie poradzimy.
– Spróbuj poczuć wiatr pod skrzydłami, jego kierunek podczas lotu jest bardzo ważny – powiedziałam coś w końcu.
Poprzechylała je, nagle obijając nimi o ziemię.
Wzdrygnęłam się.
– Nic nie czuję, to głupie.
– Unieś je wyżej, popróbuj… – Tak bardzo chciałabym jej pokazać, bez skrzydeł nie potrafiłam w ogóle zorientować się w którą stronę... Trawa sterczała w górę, nieruchomo, co musiało oznaczać że trafiłyśmy na dzień bez wiatru.
– Czasami nie będzie wiatru, tak jak dzisiaj.
– To po co każesz mi to robić? – oburzyła się.
Zestresowałam się na tyle myślą o jej kolejnym wybuchu i o tym co wtedy zrobię, że nic nie przychodziło mi do głowy, choć odpowiedź wydawała się oczywista.
– Mama powiedziałaby dlaczego – zarzuciła.
– Podskocz i machając skrzydłami… Próbuj się utrzymać w powietrzu. – Wypuściłam z siebie od dobrych kilku chwil wstrzymywane powietrze.
Wybiła się w górę, ze świstem. Z każdą próbą potrafiła unosić się na dłużej, ale zbyt mocno machała skrzydłami, przez co po kilkunastu minutach się zmęczyła. Mimo to nie przestawała, choć szło jej coraz gorzej. I denerwowała się coraz bardziej.
– Świetnie sobie radzisz – pochwaliłam, w jej wieku nie potrafiłam w ogóle się unieść, miałam jeszcze zbyt małe skrzydła: – Tylko spróbuj wykonywać bardziej pełne machnięcia niż szybkie – dodałam ostrożnie.
– Dlaczego nie mogę unieść się wyżej? – Wylądowała, od razu wyskakując z powrotem do lotu, tym razem nie starczyło jej sił i opadła na ziemię, uszkadzając ją z frustracji kopytami, parę grudek trafiło w moje nogi.
– Iv, musisz wzmocnić skrzydła żeby móc polecieć.
Wpadłam na pomysł by poćwiczyć szybowanie – biegnąc, tuż przed skokiem w dal, rozkładała skrzydła, znacznie go przedłużając. To szło jej zdecydowanie lepiej. Mogłam od razu od tego zacząć.
Ajiri patrzyła zdziwiona jak w przerwach na posiłek siostra bez problemu pije mleko od Hirini i skubie tuż obok trawę, wracając szybko do ćwiczeń, nie chciała skończyć nawet jak już zaszło słońce.
– Bardzo dobrze sobie radzisz. – Kilka razy już ją dzisiaj pochwaliłam, ale zdawała się na to w ogóle nie słuchać, próbując znów z tym trudniejszym ćwiczeniem.
– Ivette, powinnyśmy już pójść spać. Jutro też poćwiczymy. Odpocznij, skrzydła będą cię jutro bolały od takiego wysiłku.
– Widziałaś? – Wzbiła się wyżej niż dotychczas, lądując po tym wyczerpana, ledwo oddychała.
– Zasłużyłaś na nagrodę. – Uśmiechnęłam się, zbliżając głowę i równie szybko ją wycofując, kiedy wyraźnie się spięła, kładąc uszy.
– Nagrodę?
– Tylko obiecaj że nigdzie nie uciekniesz.
Zaprowadziłam ją w gęste krzewy malin, zjadłyśmy ich trochę razem z liśćmi, zanim przecisnęłyśmy się do jeżyn kryjących się w samym środku. I chyba dzięki temu jeszcze nie naruszonych przez inne konie.
– Mój tata pokazał mi kiedyś to miejsce. Są pyszne, prawda?
Siostra niestety wyglądała na bardziej zmęczoną niż zadowoloną, zjadła ich niewiele. I nie odezwała się wcale.
Jak tylko wyszłyśmy z lasu, położyła się spać.
– Nie mówmy o niczym przywódczyni, w końcu nie pozwoliła ci jeszcze latać. – Mimo że jak najbardziej była już gotowa. Chaos nic nie wie o pegazach.
– Dobra. – Obróciła się na bok.
Ustawiłam się w pobliżu, zamykając już oczy.
– Dobrej nocy – powiedziała niespodziewanie, unosząc na moment głowę.
– Tobie też, Iv. – Uśmiechnęłam się do niej.
[Chaos]
Plaże osłaniały wydmy, częściowo porośnięte trawami, kołyszącymi się wraz z przypływem i odpływem morza. Z reguły nie widywałam tu żadnych koni. Rosita podbiegła do morza, odskakując kiedy nagle zbliżyło się do niej. Podbiegła znowu, trafiając kopytami w powracającą wodę, jakby próbowała ją nimi złapać.
– Mamo, pobawisz się ze mną? – zawołała.
– Nie powinnyśmy już ćwiczyć?
– Maaamo. – Uśmiechnęła się niewinnie, oglądając się na mnie.
– Zresztą nie wypada mi się bawić.
– Ale tutaj nikt nas nie widzi. – Trafiła kopytem o muszlę, z zainteresowaniem schylając głowę, złapała ją szybko w pysk, nim morze wróciło. Podbiegła do mnie.
– Najpierw nauczysz się kontrolować moc, potem zobaczymy. – Zdjęłam niebieski kryształ z szyi, schylając głowę, naszyjnik z nim wylądował w piasku, przysunęłam do niego kamień – dzięki temu się nie zgubi.
– Co to?
– Kryształ blokujący moce.
– Chodziło mi o to, mamo. – Potrąciła kopytem muszlę, którą tu przyniosła: – Ale to równie ciekawe, myślałam że to zwykła ozdoba. – Szturchnęła nosem kryształ, zapoznając się z jego zapachem, nigdy żadnego nie posiadał, nie przyjmując go nawet od innych obiektów, ani ode mnie.
– Dlaczego go zdjęłaś? – zapytała, patrząc na mnie zaniepokojona.
– Ufam że nic mi nie zrobisz.
– Ale...
– Ty też musisz zaufać sobie.
~*~
W krótkim czasie plaże porosło mnóstwo znajomych roślin, od traw, mniszków, babek, skrzypów po leśne mchy, paprocie i krzewy, Rosita wybierała najczęściej kwiaty, choć początkowo nie kontrolowała tego co wyrośnie, aczkolwiek pierwsza lekcja skupiała się na tym aby nauczyła się pozbywać wytworów mocy. Udało jej się dopiero po południu na paproci – roślina zanurzyła się z powrotem w piasek nie pozostawiając po sobie śladu.
– Udało się! – Podskoczyła, wyrzucając piasek w powietrze.
– A reszta roślin?
– Maaamo.
– Wiesz że mamy tylko kilka dni.
– To fajne, ale chciałabym już porobić coś innego, zmęczyłam się.
– Powinnaś potraktować to poważnie.
– Wtedy niczego bym się nie nauczyła. – Legła na boku, kopytami wzbijając piach dla zabawy.
Ułożyłam się niedaleko, rozpoczynając tarzanie. Rosita wydała z siebie radosne rżenie, dołączając do mnie, rozrzucała jeszcze więcej piasku, tarzając się o wiele bardziej energicznie, śmiała się, obsypując mnie nim.
Później uciekła w kierunku morza: – Mamo, goń mnie! – Podskoczyła tuż przy wodzie, rzucając się galopem wzdłuż brzegu.
Żaden z koni i tak się o tym nie dowie. Spisała się, starała się bardziej niż na lekcjach przywództwa. To dobry sposób, aby ją nagrodzić.
Pobiegałyśmy więc wzdłuż morza, rozbryzgując wodę, z rozwianym ogonem i grzywą. Zaczęłam rozumieć czemu inne konie nieraz biegały bez celu, dając się ponieść własnym kopytom, uderzającym w rytmie serca. Zapomniałam już jak to jest nie robić czegoś z poczucia obowiązku, a dla przyjemności. Trąciłam Rosite w bok wyprzedzając ją.
– Mamo...? – spojrzała na mnie zdziwiona, po czym się uśmiechnęła, przechodząc do cwału. Dawałam jej wygrać, trudno byłoby tak młodemu źrebięciu dorównać szybkością dorosłemu koniu.
~*~
Rosita wtuliła się w trakcie snu głębiej w mój bok, drżąc przez powiewy od strony morza. Przykrywałam ją dodatkowo grzywą. Postanowiłam się zdrzemnąć, czuwając jednocześnie. O wiele łatwiej byłoby to zrobić na stojąco, jednakże niepotrzebnie ryzykowałabym że się przeziębi.
– Mamo... – Rosita podniosła sennie głowę, popatrzyła mi w oczy: – Czy inni też czują emocje? Bo zachowują się jakby nie wiedzieli co czujesz.
– Nie rozumiem.
– No jak jesteś smutna to wszyscy zachowują się jakbyś nie była i ty też tak się zachowujesz...
– Przez cały czas wiedziałaś co czuję? – spytałam.
– Tak, wiem też co czują inne stworzenia. I kiedy ktoś kłamie.
Stłumiłam niepokój, chociaż teraz kiedy wiedziałam o zdolności córki, pojawiła się chęć by zrobić to najszybciej, przez co jedynie wzmocniłam to uczucie. Nie mogła się domyślić, to jeszcze nie jest odpowiednia pora.
– Co teraz czuje? – zapytałam, aby się upewnić.
– Niepokój, lęk... Ale nie wiem przed czym. Przede mną?
– Nie, skarbie. – Przygarnęłam ją do siebie.
– Więc przed czym?
– Obiecuję że kiedyś ci powiem.
– Jesteś smutna.
– Wystarczy, Rosita, już rozumiem. – Nawet ja nie miałam dostępu do tych emocji i lepiej żeby pozostały głęboko, wewnątrz mnie: – Inne konie tego nie potrafią, nie będą wiedzieli że coś przed nimi ukrywasz, że masz moc.
– Na pewno?
– Tak, jeśli nie dasz po sobie znać niczego nie odkryją. Zachowuj się przy innych jakbyś była zwykłym źrebakiem.
Przytaknęła. Wtuliła głowę w moją szyję. Objęłam ją łbem, zamykając oczy, z czujnie postawionymi uszami, co chwilę skierowanymi w inną stronę, wyczulonymi na każdy szelest.
~*~
[Feniks]
Przetrwałyśmy te kilka dni na ciągłych ćwiczeniach, obiecałam siostrze że dzisiaj polatamy. Od rana wiatr kołysał wszystkim, nawet największymi drzewami i porywał wszystko od liści do kamieni. Ivette skończyła już posiłek.
– Zaczynamy?
– Jak tylko pogoda się nieco uspokoi, dobrze?
– Dam sobie radę. – Położyła w niezadowoleniu uszy.
– Nie chcę by coś ci się stało, nie będę mogła cię złapać…
– Pani wraca! – Wykrzyknęła radośnie Ajiri, wychodząc zza drzew.
Zaczekałyśmy przed lasem. Po prawej stronie Hirini z córką – Serafiną, która nie mogła się doczekać spotkania z Rostią, a po lewej ja z Ivette, kawałek dalej Ajiri zjadała młodą brzozę. Uśmiechnęłam się słabo do siostry, miała ponurą minę. Przywódczyni wreszcie wyszła z lasu z Rositą. Schyliłam z szacunkiem głowę, tak jak Hirini i Ajiri. Serafina patrzyła na nie chwilę, po czym zrobiła to samo.
– Feni! – Rosita rzuciła się ku mnie.
Ledwo zdążyłam unieść głowę, by się z nią nie zderzyła, wpadając we mnie, wtuliłam pysk w jej srebrzystą grzywę. Urosła przez te kilka dni.
– Mamo, idziemy? – Ivette podeszła do przywódczyni.
– Dokąd? – zapytała beznamiętnie.
– Na wycieczkę, teraz moja kolej – powiedziała głośno.
– Wiesz że to nie była wycieczka, skarbie. – Chaos sięgnęła do grzbietu Iv łbem.
Siostra odskoczyła, kładąc uszy: – Zostawiłaś mnie samą!
Rosita wycofała się z uścisku i zajęła miejsce obok mnie. Nie tylko my na nie patrzyłyśmy, Hirini i Serafina także.
– Ivette, przestań. – Przywódczyni minęła Iv, zbliżając się do Ajiri. Zerknęłam na Rosite.
– Wszystko dobrze? – spytałam na szybko, chcąc porozmawiać z Ivette.
– Pewnie.
– Przepraszam, mamo... – Ivette nagle przywarła do matki bokiem, głową przylegając do jej łopatki, oczami śledząc co się dzieje z tyłu: – Pójdźmy gdzieś razem, proszę.
– Jeszcze będzie ku temu okazja. – Przywódczyni otoczyła ją szyją.
– Proszę, chociaż jeden dzień.
– Nie mogę, mam obowiązki.
– Pół dnia?
– Nie, Ivette.
– Z Rositą byłaś kilka dni – powiedziała z pretensją, łapiąc przywódczyni skrzydłami: – A ze mną nie możesz? – spojrzała jej w oczy: – Też mogłabym nauczyć się czegoś nowego.
– Pójdziemy tam jeszcze, w czwórkę. Wiesz że nie byłyśmy tam dla rozrywki, Ajiri wszystko ci wytłumaczyła.
– To niesprawiedliwe! – Wyrwała się, składając ciasno oba skrzydła i zaciskając zęby, rzuciła Rosicie wrogie spojrzenie.
– Nie zachowuj się tak. Zostaniesz teraz z Hirini.
– Dlaczego?! – Cofnęła się, uniosła się na tylnych kopytach uderzając o ziemię tymi przednimi, rozpościerając skrzydła: – Dlaczego Rosita musiała się urodzić?!
– Wystarczy Ivette! – Matka krzyknęła głosem pozbawionym emocji, wyglądając przy tym w dalszym ciągu na opanowaną, nawet w jej lodowatych oczach nie dostrzegłam ułamka gniewu. To przerażające.
Osłoniłam siostrę. Uciekła na zachód. Hirini wzdychając, pobiegła za nią, Chaos nie musiała nawet nic mówić. Chciałam ruszyć za nimi, ale przywódczyni stanęła mi na drodze. Spuściłam głowę.
– Rosita, pobaw się z Serafiną. Ajiri, miej na nie oko. Feniks, idziemy – kazała.
Serce mi stanęło, by zaraz zadudnić boleśnie. Ajiri posłusznie ruszyła do Rosity z sporą gałęzią brzozy w pysku, a ja nie mogłam ani drgnąć.
– Będzie dobrze. – Rosita wtuliła we mnie łebek na pożegnanie, uśmiechając się pokrzepiająco. Pogalopowały z Serafiną do stada. Ajiri powlekła się za nimi.
– Feniks – zawołała znowu przywódczyni, już zdążyła odejść kawałek. W końcu musiałam oderwać kopyta od ziemi.
Pospacerowałyśmy wzdłuż lasu.
– Jak się czujesz, skarbie? – Oparła głowę na moim grzbiecie, strasznie mi ciążyła.
Skarbie? Nigdy tak do mnie nie mówiła. Nigdy.
– Dobrze...
– Zapewne Nesu nauczył cię sporo o przewodzeniu stadem, aczkolwiek sama też wolałabym cię trochę poduczyć indywidualnie.
Jestem pewna że Ivette nie najlepiej to przyjmie, poza tym czułabym się winna, marzyła o tym.
– Ja... M-mogłybyśmy z tym jeszcze zaczekać...?
– Ajiri mówiła że dałabyś radę podążyć za mną, tak jak teraz.
– Nie wiem... Ja... – Czyli mnie sprawdzała. Zatrzymałam się: – Wolałabym uczyć się razem z siostrami.
– Nie chcę cię do niczego zmuszać, ze względu na to co przeżyłaś, córeczko.
Brzmiała tak nienaturalnie kiedy zwracała się do mnie w ten sposób, aż poczułam dreszcze na grzbiecie. Chyba właśnie nie mam żadnego wyboru.
– Jednakże Rosita i Ivette dopiero zaczynają, a ty powinnaś już popróbować przewodzić stadu.
– J-ja?
– Musisz być gotowa, na razie skupiłybyśmy się na różnicach między naszym stadem, a twoim poprzednim i przedstawiłabym ci poszczególne konie żebyś mniej więcej orientowała się w strukturze stada – zdecydowała, nagle mnie przytulając, wstrzymałam oddech, przypominając sobie z jaką łatwością zabijała konie Tiziany.
– M-mogę już iść?
– Tak. – Wypuściła mnie, schyliłam głowę, odwróciłam się, ruszając szybko na zachód.
– Feniks. – Jej głos natychmiast kazał mi się zatrzymać: – Nie musisz się przede mną kłaniać, pamiętaj że jesteś następczynią.
– Tak... – Zaczekałam trochę, po czym odeszłam pośpiesznie. Przyspieszyłam na widok wracającej Hirini, podeszła do Ajiri zajętą układaniem ziół i mamłaniem kępy trawy w pysku. Rozejrzałam się za Ivette. Nie wróciły razem?
– Uciekła w stronę gór, ja muszę nakarmić już Serafinę.
Ajiri spojrzała na siostrę spode łba: – No tak, wszystko zawsze na mojej głowie.
– No przepraszam, ty nie masz źrebaka na wykarmieniu.
Przebiegłam obok nich, wybijając się do lotu, zanim przypomniałam sobie że to niemożliwe, poczułam jak rozpościeram skrzydła. Ledwo wylądowałam po tym na nogach, ugięły się pode mną, równie nieprzygotowane na to co ja. Ruszyłam dalej galopem.
~*~
Ściemniało się, biegłam z wiatrem, świszczał w uszach, zagłuszając wszystko dookoła, kołysał niebezpiecznie drzewami rosnącymi na coraz wyżej podnoszącym się terenie.
– Ivette! – zawołałam jak najgłośniej potrafiłam.
Czy w ogóle tu dotarła? Czy jeszcze tu jest, czy może już dawno wróciła z Ajiri?
– Iv! Ajiri!
Czy mnie ktokolwiek słyszy?
Zaczęłam schodzić z wyżyny, przed drzewo z połamanymi z jednej strony gałęziami, od czubka aż... Ivette. Leżała pod nim, wśród złamanych gałęzi, zakryta skrzydłem, z drugim opartym o pień, złamanym na pół. Spadła, spadła aż stamtąd... Trzęsła się, a ja razem z nią.
– A-a… A-ajiri! Pomocy! Ajiri!
– Feniks... – zawołała słabo Ivette, nawet nie uniosła głowy, zwisającej pod skrzydłem, widziałam tylko jej opadnięte uszy.
Zrobiłam jeden krok, lądując na nadgarstkach. Nie mogę.
– Ajiri!!! – krzyknęłam w głos, szlochając. Ona umiera, wiem to. Spadła z tak wysoka, umiera. Co ja zrobiłam? Nigdy nie powinnam uczyć jej latać, nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz