[Feniks]
Schyliłam głowę, zanim rozpoznali moje dwukolorowe oczy, czując mnóstwo dreszczy przebiegających wzdłuż kręgosłupa, zakryłam swoje czarne łaty skrzydłami, poznając sylwetkę przywódczyni, jej karą sierść, długą aż po nadgarstki czarną grzywę i zimne, niebieskie oczy. Była wyższa o głowę od stojących obok niej strażników.
– Feniks...? – pierwszy raz się do mnie odezwała.
Ja… Patrzyłam jej w oczy.
– Pani… – Pochyliłam głowę, ostatni raz powtarzając, to co przez całą drogę z Białych Ruin aż tutaj, teraz już na głos: – Mój ojciec zachorował, czy mogłabym dostać dla niego zioła na sen?
Zbliżyła się, obejmując mnie łbem, miałam wrażenie że nogi się pode mną załamią: – Tęskniłam za tobą, córeczko.
Córeczko? Nie mogła tęsknić, skoro tylko mnie karmiła i nigdy nie próbowała mnie chociażby poznać. Nic o niej nie wiedziałam oprócz tego co mówił tata.
– Tata ma bóle przez które nie może samodzielnie zasnąć.
– Chodź ze mną, najpierw poznasz siostry. – Odsunęła się, ruszając leśną ścieżką. Złożyłam skrzydła, przyglądając się obu strażnikom, zanim weszłam do lasu. Zajęli się dalszą obserwacją granic terytorium. Stąpałam ostrożnie po wydeptanej ścieżce, wśród mchu i paproci, oraz kolejnych strażników kryjących się w cieniu drzew. Serce biło mi jak szalone. Nigdy nie szłam tędy bez towarzystwa taty, jakbym była tu zupełnie sama, mimo że przywódczyni czekała na mnie kilka kroków dalej, czułam jej wzrok na sobie, jeszcze bardziej starając się być cicho.
~*~
Ajiri przytrzymywała małą, karą, szarpiącą się pegazice. Wymachiwała agresywnie skrzydłami, próbując się wyrwać do jasnosiwej klaczki stojącej obok, z czujnie postawionymi uszami.
– Mama! – Jasnosiwa odwróciła nagle do nas łebek. Dostrzegłam na jej pysku kilka brązowych ciapek, w tym po jednej nad oczami. Podbiegła radośnie, rzucając się w objęcia przywódczyni. Druga ruszyła tu równie gwałtownie, odskakując na mój widok z rozpostartymi sztywno skrzydłami.
– To Feniks, wasza starsza siostra, Feniks to Rosita i Ivette – przedstawiła nas sobie przywódczyni.
– Cześć Feni! – wykrzyknęła wesoło Rosita, zbliżając się.
Uśmiechnęłam się do siostry, dając jej się powąchać, po czym ostrożnie zbliżyłam do niej głowę. Większość jej zapachu wymieszało się z zapachem matki. Ivette spuściła głowę, kopiąc nerwowo w ziemi kopytem, podrzucała też ogonem.
– Ivette. – Matka odwróciła jej uwagę.
Mała od razu się wyprostowała, patrząc oczekująco na nią.
– Nie zachowuj się tak w stosunku do sióstr.
Przecież jeszcze nic złego nie zrobiła.
Siostra położyła uszy, zaciskając przy tym zęby, spojrzała na mnie krzywo.
– Nie zrozumiałaś? – spytała ją ze spokojem matka, odsuwając kawałek z wyrazem pyska pozbawionym jakichkolwiek emocji.
– To niesprawiedliwe! Tylko ja miałam mieć skrzydła! – Ivette zaparła się kopytami.
– Nikt ci tego nie obiecał, ponadto oprócz ciebie i Feniks na świecie jest jeszcze więcej pegazów.
– Nie! Nie chcę kolejnej siostry! – Trzepnęła skrzydłami, odwracając się ku mnie: – Wynoś się! – Stanęła dęba uderzając przednimi kopytami o ziemię. Skąd w niej tyle gniewu?
– Ivette, idź tam i przemyśl swoje zachowanie – kazała jej matka, wskazując na miejsce kilka kroków stąd, gdzie spłaszczona trawa odpowiadała rozmiarowi małej. Obiła skrzydłami o ziemię, legła we wskazanym miejscu naburmuszona, tyłem do nas.
Rosita podbiegła do mamy się przytulić.
– Nic się nie stało, pobaw się z Feniks – powiedziała do niej przywódczyni, po czym spojrzała na mnie: – Kilka minut, dopóki Ajiri nie przyniesie ziół na sen i ból.
– Tak, pani. – Ajiri odeszła w kierunku stada.
Ivette zakryła się cała skrzydłami, od razu chciałam do niej podejść i jakoś ją pocieszyć. Przywódczyni zaczęła przeczesywać pyskiem szarą, dopiero wyrastającą grzywę Rosity.
– Mogę pójść do Ivette, pani? – zapytałam.
– Powinna teraz zostać sama. Co dokładnie dolega Nesu?
Zamilkłam na moment, nie spodziewałam się że o to zapyta: – Tatę boli głowa, to nic takiego, pani.
– Nie chcę żebyś mnie tytułowała. Możesz mówić mi “mamo”, albo chociaż po imieniu.
Przytaknęłam. Najchętniej też ukryłabym się teraz za skrzydłami, albo najlepiej stąd uciekła.
– Przyjdź jutro, lepiej poznasz siostry.
– Tak… Mogę się napić?
– Pamiętasz drogę nad jezioro?
Kiwnęłam łbem.
Puściła mnie tam samą, jakbym wcale nie należała do stada taty, którego nie znosiła. Pomimo wcześniejszego sojuszu nasze stada nie chciały o sobie nawzajem nawet słyszeć.
Unikałam innych w drodzę nad jezioro, pewnie zdenerwowanych że wróciłam. Przy brzegu przesiadywała para, zagadali się, nie chciałam podsłuchiwać, więc oddaliłam się na tyle by nic nie usłyszeć, czekając aż pójdą.
– Zgubiłaś się? – Przyszła Ajiri odkładając garstkę ziół na ziemię.
– Poszłabym się napić, ale nie chcę im przeszkadzać…
– Chodź, oni świata nie widzą poza sobą.
– Może… Rozmawiają o czymś bardzo ważnym i jak tam… – urwałam. Właśnie ruszyli w kierunku pasących się koni, cofnęłam uszy, przegryzając wargę.
– No to chodźmy. – Ajiri poszła przodem.
Tak naprawdę nie chciało mi się pić. Zbliżyłam pysk sprawdzając temperaturę wody, uniosłam głowę, przyglądając się chmurą odbijającym się w tafli.
– Zapewniam cię, nic jej nie brakuje. – Ajiri zaczęła zajadać się trzciną sterczącą przy brzegu, obok mnie: – Chcesz trochę?
– Chętnie. – Zjadłam nieco, pijąc i jedząc na przemian, bardzo powoli.
– Przywódczyni się pewnie zastanawia gdzie się podziewamy, czas iść. – Ajiri zerwała garść trzciny na drogę, zabierając ją razem z ziołami.
Ledwo co udało mi się stamtąd uciec.
– Zaczekaj… – Odwróciłam się ku niej: – Mogę popływać? Tylko chwilę. Strasznie mi gorąco.
– Gorąco? Pegazy jakoś inaczej czują temperature? Dla mnie jest w sam raz. A i wkrótce jak zajdzie słońce, będzie ci zimno.
– Zajdzie słońce... – Popatrzyłam w niebo, słońce nieubłaganie szykowało się by schować się za horyzontem. Jest już tak późno? Co jeśli tata już wrócił, a mnie tam nie będzie?
– Muszę wracać. – Sięgnęłam po zioła trzymane przez Ajiri w pysku, wraz z trzciną.
Odsunęła się: – Zaraz pójdziemy, najpierw wrócimy do twojej matki.
– Nie mogłabyś mi ich dać i powiedzieć przywódczyni że już poszłam?
– Powiedz, co ty kombinujesz?
– Nic.
– Nesu wysłał cię tu na przeszpiegi?
– Naprawdę przyszłam po zioła. – Cofnęłam uszy, utkwiwszy wzrokiem na ziołach.
– Chodź, czym szybciej stąd pójdziesz tym lepiej.
Powlekłam się za nią, zastanawiając się czy po prostu by nie odlecieć, żeby tylko nie spotkać się znów z przywódczynią. Na ścieżce, wśród traw, którą szłyśmy, stał Lotos.
– Pani musiała coś załatwić, jeśli Feniks chce może na nią zaczekać – powiedział.
– Muszę już wracać. – Spojrzałam na Ajiri, nie wiedząc czy w ogóle powinnam się odezwać.
– Leć. – Podała mi zioła.
~*~
Wróciłam do domu o zmroku.
– Tato! Jesteś tu? Wróciłeś już? – Przeleciałam się wśród ogromnych białych skał, ustawionych w równych rzędach, o nienaturalnie prostokątnym kształcie, porośniętych pnączami z dużymi fioletowymi kwiatami i mchem. Leciałam nad mnóstwem różnorodnych kwiatów, w większości trujących, pomiędzy nimi ledwo mieściła się trawa, którą pożywiałam się na co dzień. Gdzieś tutaj leżały martwe jaszczurki. Skręciłam już teraz wlatując pomiędzy jeszcze więcej i ciaśniej umieszczonych skał.
– Tato!
Wylądowałam obok jednej z nich, nie za blisko, inaczej pobrudziłabym się pylącą bielą. Otuliłam się skrzydłami, pocieszając się tym że może tata wróci kiedy się obudzę.
~*~
W południe ponownie znalazłam się przed strażnikami. Za bardzo bałam się zignorować polecenie przywódczyni. Tym razem zaprosili mnie na równinę, prowadząc prosto do sióstr i ich matki.
– Poznałyście już prawie wszystkich członków stada i jaką niektórzy z nich pełnią rolę – mówiła do nich podniosłym tonem.
Stanęłam na uboczu, nie wiedząc co ze sobą zrobić, czy się zbliżyć czy lepiej udawać że nie istnieje – przez całe cztery miesiące tutaj, od narodzin aż do odejścia z tatą i jego stadem do domu to wychodziło mi najlepiej.
– Jesteście w stanie wymienić od najważniejszej z nich do tej mniej ważnej?
– Ty jesteś najważniejsza mamo, prawda? – spytała Ivette.
– Nie, najważniejsze jest stado, jednak bez przywódcy straciłoby stabilność, jedność i poczucie bezpieczeństwa, a w końcu przestałoby istnieć. Rola przywódcy jest na szczycie hierarchii, ale osoba która ją pełni nie jest najważniejsza, dobro stada liczy się bardziej niż moje.
Tata myślał podobnie, ale może tak jest wszędzie?
– Ale wszyscy cię słuchają i kłaniają się… – dziwiła się Ivette.
– Robią to, ponieważ jestem ich przywódczynią. Przywódca jest najważniejszy, ale już nie osoba, która nim jest.
– To bez sensu.
– W waszym przypadku jest inaczej, jako następczynię w hierarchii znajdujecie się zaraz po mnie, aczkolwiek jesteście ważniejsze, stanowicie przyszłość dla stada. Kto będzie potem?
– Zastępca – mówiąc to, Ivette wyprostowała się, wysoko unosząc głowę.
– Tak. Rosita teraz ty.
– Co? – Siostra oderwała wzrok od kasztanowatej klaczki, baraszkującej przy pasącej się Hirini, przenosząc go na matkę: – O co chodzi?
– To będzie główny strażnik – dodała Ivette.
– Owszem.
– A potem... Strażnicy?
– Nie, opiekunowie, którzy dzielą się jeszcze na dwie kategorie. Rosita pamiętasz jakie?
– Noo... Chyba. – Cofnęła uszy.
– Ja wiem, mogę? – wtrąciła Ivette.
– Ajiri jest opiekunem... zdrowia? – zgadywała Rosita.
– Jeszcze jest opiekun źrebiąt – dodała Ivette.
– Nie poznałyśmy nikogo takiego. – Rosita spojrzała na nią.
– Ta klacz jest martwa, dlatego. Jak zwykle nie pamiętasz co mówiła mama. Po co w ogóle uczestniczysz w lekcjach? – obruszyła się.
– Bo muszę?
– Ivette. – Matka zwróciła jej uwagę.
– Mamo, to nuuudne – poskarżyła się Rosita.
– Nieprawda! – Ivette machnęła w proteście skrzydłami.
– Ja wcale nie chcę przewodzić stadem. – Rosita zniżyła z rezygnacją głowę.
– Jako następczynie musicie wiedzieć o nim wszystko, to wasz obowiązek – odparła matka: – Nawet wówczas kiedy któraś z was nie będzie przewodzić. Ivette, kto jest następny?
– Strażnicy.
– Tak. Rosita?
– Zwykli członkowie stada – odpowiedziała niechętnie.
– A nie zbieracze, a potem pomocnicy, mamo? – spytała Ivette.
– Tak, Ivette. Wśród zbieraczy wyróżniamy…
Rosita westchnęła ciężko. Przywódczyni nie zwracając na to uwagi, mówiła dalej: – ...tych co zajmują się pozyskiwaniem ziół i tych którzy poszukują różnych rzeczy, na przykład do opatrunków. Pomocnicy natomiast – część z nich uczy się na nowych opiekunów, albo zbieraczy, a część jedynie pomaga zbierać zioła, przedmioty, albo opiekować się osieroconymi źrebiętami.
– Myślałam że wszystkie konie są ważne – skomentowała Rosita.
– To prawda, nikt nikomu nie może całkowicie narzucić swojej woli. Te wszystkie rolę pozwalają zachować porządek, nie tylko dzięki przywódcy, ale także nim oraz zasadom obowiązującym każdego, panuje w stadzie poczucie bezpieczeństwa i stabilność.
– I nuda – westchnęła Rosita.
– Potem będą wojownicy, mamo? – wtrąciła Ivette.
– Niektóre konie się wam tak przedstawiały, bo nie pełniły innej roli w stadzie. Każdy koń, który jest zdrowy, dorosły i w pełni sił ma obowiązek walczyć o stado i terytorium jeśli zajdzie taka potrzeba. Z wyjątkiem opiekunów i pomocników, ponieważ aby pomagać rannym sami nie mogą odnieść żadnych obrażeń. – Przywódczyni spojrzała nagle na mnie. Z zaskoczenia uniosłam przednią nogę. Meike też często ją podnosiła, dokładnie tą samą, prawą. A ja nie chciałam mieć z nią nic wspólnego.
– Feniks, wyjaśnij siostrą jakie zadania pełnią strażnicy – kazała, jej ucho drgnęło.
Postawiłam kopyto, wpatrując się w ziemię.
– Ja… Nie wiem. W stadzie taty jest inaczej.
– Nie szkodzi, możesz opowiedzieć im o waszej hierarchii.
– Wolałabym nie…
– Zrobiłabym tak samo gdybym była na twoim miejscu, to rozsądne nie zdradzać zbyt wiele obcemu stadu. – Wróciła do wyjaśniania siostrą roli strażników.
Właśnie uświadomiła mi że jestem intruzem i już nie powinnam więcej tu przychodzić. Może nawet była o to zła że jej odmówiłam. Wzbiłam się w powietrze, poczułam coś mokrego spływającego po moim policzku, chyba łzawiły mi oczy. Dlaczego miałabym płakać z powodu prawie obcych koni? Nigdy do nich nie należałam.
~*~
Pociągnęłam nosem, rozglądając się za tatą, albo przynajmniej śladami jego kopyt, przez dłuższą chwilę szukając jego zapachu w powietrzu. Od jakiegoś czasu ptaki tu nie przylatywały, choć zawsze bardzo lubiły przesiadywać na skałach. Zwłaszcza sroki.
– T-tato!
Odpowiedziało mi jedynie przyprawiające o ciarki echo. Zjadłam trochę, zaraz po tym zamierzając pospać na stojąco. Coś zaczęło mi się śnić, kiedy ktoś odezwał się z tyłu:
– Feniks.
– Tato? – Obejrzałam się, zamiast taty, mając przed sobą strażnika Chaos. Otoczyli mnie, cofnęłam się rozpościerając skrzydła.
– O co chodzi? – Patrzyłam po nich z rosnącym niepokojem. Troje ogierów na jedną mnie.
– Twoja matka posłała nas po ciebie z zapytaniem czemu tak nagle odleciałaś – wyjaśnił mimochodem rudy ogier.
– Gdzie jest twoje stado? – zapytał bułany, patrząc na skały i kiwając z dezaprobatą łbem.
Trzeci o wyblakłej kasztanowatej sierści stał w milczeniu, wyglądał jakby spał, ale miał otwarte oczy i nie opierał żadnej z tylnych nóg o ziemię.
– Z tatą, jeszcze nie wrócili…
– Zostawiłby cię tu samą? – Bułany przeniósł wzrok na mnie.
– Tak, żebym pilnowała naszego terytorium.
– Nikt tu nie jest naiwny, co się naprawdę stało?
– To co mówię.
– Ten szkielet na granicy to Nesu. – Przyszedł Lotos, wypuszczając z pyska kęp białej grzywy, cała trójka obejrzała się na niego, nadepnął na rozpadającą się jaszczurkę.
Odwróciłam wzrok: – Nie, tata żyje, po prostu jeszcze nie wrócił.
– Przy szkielecie znalazłem też jego sierść i pióra.
– Przecież tu mieszka, to normalne.
– Feniks, twój ojciec nie żyje i nikt od dawna tu nie mieszka – powiedział Lotos: – Chodź, odprowadzę cię do matki. – Zbliżył się, a ja wycofałam.
– Kłamiesz, chcecie mnie rozdzielić z tatą. – Wleciałam na skałę, o zbyt płaskich, pionowych krawędziach, by nie dali radę na nią wejść.
– Przykro mi.
– To nie jest szkielet taty.
– A widziałaś go?
– To nie taty.
– Może Lotos się pomylił i sama powinnaś sprawdzić czy to Nesu – zaproponował bułany.
– Co ty na to? – spytał rudy.
– D-dobrze.
Ruszyłam za czwórką ogierów na granice. Dostrzegłam w kwiatach coś białego, uświadamiając sobie że to czyjeś kości. Nie byłam w stanie iść dalej.
– Stąd mało widać, musimy podejść bliżej. – Lotos stanął obok mnie.
Przecież wiem że to nie jest tata.
– Będę cały czas przy tobie.
Pokręciłam łbem, cofając się.
– Czy to nie jego? – Rudy przyniósł białe pióra. Wyglądały i pachniały jak taty.
– Po prostu tu był… – wymamrotałam, pociągając nosem.
Bułany zmrużył oczy, pokręcił łbem, mówiąc do pozostałych: – Musimy już iść do Tiziany. Nic tu po nas. – Skierował się na północ, dwaj pozostali dołączyli do niego.
– W każdym razie Chaos zawsze przyjmie cię do stada, możesz dołączyć w każdej chwili – powiedział na koniec Lotos, doganiając pozostałych.
Uciekłam w głąb Białych Ruin, miałam wrażenie że ktoś mnie goni, za bardzo bałam się też obejrzeć za siebie. Nadepnęłam na jaszczurki, wzbijając się na chwilę i wywijając nogami, aby pozbyć się ich nadgniłych kawałków skóry z kopyt. Wylądowałam na skale, wycierając je o mech. Nadepnęłam tylnym kopytem na coś miękkiego. Nagle ukuło mnie w skrzydle, poderwałam je, dostrzegając wbite w nie wijące się ciało seledynowego węża, jego kolce na łbie łączyła błona pławna. Uderzyłam go drugim skrzydłem.
Wbił się w nie, za drugim razem nic nie poczułam. Obiłam nim kilka razy o skałę, aż odczepił się, znikając w trującej roślinności na dole. Rozmazała się po krótkiej chwili. Zamrugałam, kolory blakły w szarości, tworząc rozmyte plamy, nieukładające się w żadne określone kształty. Zrobiło mi się gorąco, zaczęłam szybciej oddychać, zrzuciło mnie ze skały. Mięśnie twardniały jakbym zmieniała się w kamień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz