piątek, 21 listopada 2025

:: Róg ::

[Linnir] 


– Ciociu, Mozzran znowu próbowała ją otruć. – Blakie odparowała płonącym skrzydłem, niedawno przyniesioną przeze mnie wodę. Irutt spała tuż obok. Ktoś stanął za mną. Obejrzałam się. 

– Mozzran.

Skończyła mniej więcej dwa lata. Byłam na dobrej drodze by ją wyciągnąć z tego co zafundowała jej Kettui.

– Mama by tego chciała.

– Ale my nie chcemy, wolimy jej pomóc, kiedy złapiemy Kettui, przestanie ją kontrolować. Więcej tego nie rób. Chodź… – Zbliżyłam się do niej.

– Nie jestem już źrebakiem! – Odskoczyła ode mnie: – Nie boję się jej. – Położyła uszy.

– Mimo wszystko, wolę że trzymasz się z dala od Kettui. – Dotknęłam jej mokrego od potu boku. Dziś wiał na tyle chłodny wiatr że wątpię by było jej gorąco. Pomimo jej zapewnień wciąż się bała. Odeszła ze mną kawałek. 

– Nie musisz już tego nosić. – Mozzran złapała ogonem za moją pelerynę. Eepli zrobiła ją dla mnie z pomocą Blakie, która zgodziła się umieścić w materiale cząstkę swojej mocy chroniącą mnie przed słońcem. Od tego czasu zakładałam ją w dzień, zdejmując dopiero w nocy. Nie przepadałam za niczym co zakrywało moje ciało, ale do peleryny już się przyzwyczaiłam, dopasowywała się do mojej temperatury,  zaczęłam zapominać że w ogóle mam ją na sobie.

– Tylko krępuje ci ruchy – dodała: – Zrobiłam dla ciebie coś o wiele lepszego. – Przyspieszyła kroku, weszła między drzewa i przytargała stamtąd drewniany pojemnik pełen lepiącej, niebieskawej maści: – Maść chłodzącą.

Musiała zrobić ją całkiem sama, metodą prób i błędów, różniła się od maści, którą nakładał mi na poparzenia Postrach.

– Dziękuję, ale maść szybko twardnieje i odpada. A pokrycie nią całego ciała trwa znacznie dłużej niż założenie peleryny.

Mozzran patrzyła na mnie zdziwiona. Położyła uszy, przewracając pojemnik tylną racicą.

– Mozzran…

– Tak wiem, musisz dowartościowywać Eepli.

– Nie o to chodzi… – urwałam, miała łzy w oczach: – Mogę spróbować, może masz rację? 

– To prawda że to twardniejące badziewie.

– Doceniam że to dla mnie zrobiłaś, to nic złego że pomysł Eepli okazał się lepszy od twojego, nie znaczy że jesteś gorsza. Albo że kocham ją bardziej od ciebie, jako córkę – wolałam podkreślić: – Nie musisz być we wszystkim najlepsza, ważne żebyś się nie poddawała i cieszyła z własnych sukcesów. Porównywanie się do innych nie jest dobre, bo każdy z nas jest inny i ma inne umiejętności. Poza tym nie wiadomo kiedy twoja maść może się przydać. Do oparzeń nadała by się bardziej niż peleryna, materiał mógłby je tylko podrażnić.

Patrzyła na mnie i zdawała się słuchać. 

– Nie od razu potrafiłam dobrze walczyć, styl walki innych koni nie do końca do mnie pasował, musiałam obmyślić własny, zwłaszcza że mogę skakać znacznie dalej od reszty, co kiedyś tylko przeszkadzało, ale później ratowało mi życie. Tylko dzięki temu mogłam walczyć z gryfami. Przeszłam przez pasmo porażek zanim się tego nauczyłam. Podobnie sprawa miała się ze słońcem, przez to że inni nie od razu brali pod uwagę to że mi szkodzi, ciągle mnie osłabiało, sprawiało ból, a ból i przegrzanie ciała powodował że szło mi znacznie gorzej niż innym źrebakom.

– Nie mówisz o tej rzeczywistości?

– O poprzedniej.

Zauważyłam Burze jak ląduje niedaleko i zagląda za drzewa, kręciła się w pobliżu szukając czegoś lub kogoś.

– Walczyłaś z gryfami jako źrebak? – zapytała Mozzran.

– Zdarzało się i to, na szczęście Kalem pojął że w ten sposób straci swoich potencjalnych obrońców szybciej niż zdoła ich wyszkolić…

– Widziałyście Eepli? – Burza oparła o nas skrzydła, zachodząc nas od tyłu. Dostrzegłam że Mozzran nieznacznie się wzdrygnęła. Niezauważalnie dla reszty, ale ja byłam na to wyczulona. Przez wiele miesięcy, niemal codziennie miała te dziwne ataki przy których jej ciało wiotczało, albo wręcz przeciwnie spinało się, zaczęły się od momentu w którym Kettui poprzez Irutt powiedziała Mozzran że wie co zrobiła z Arnebem. A po ataku kłyki tylko się nasiliły, były dość nietypowe i nadal zastanawiałam się czy aby na pewno na coś nie chorowała. Dopiero pół roku temu zaczęła miewać je rzadziej i była nieco bardziej spokojniejsza. Dorosła, ale zbyt wiele nie mogłam jej nauczyć przez ten czas, z powodu jej dolegliwości.

– Pewnie schowała się gdzieś przed tobą – odpowiedziała Mozzran Burzy: – Nie lubi cię.

– Tylko się droczy, uwielbia to, jak to bywa między siostrami. Szykujcie się na wieczór, zrobiłam nowe połączenie smaków. Blakie wszystko sprawdzi, już jej pytałam. – Odsunęła się, idąc dalej szukać, oddalała się z każdą chwilą: – Przy mnie i Blakie Zagładzie nie uda się więcej nas otruć.

– Eepli to moja siostra – szepnęła cicho Mozzran, sama do siebie. Odprowadziła Burze wzrokiem.

– Oswoiłaś się już z myślą że zdejmiesz obręcz z rogu? – zapytałam.

– Nie.

– Każdy jednorożec może blokować innego jednorożca podczas telepatycznych kontaktów, Kettui nie zdoła nic do ciebie powiedzieć bez twojej zgody. Nie chcę byś całkiem zrezygnowała ze swojej magii. Będę spokojniejsza jak będziesz miała jakiekolwiek możliwości żeby się bronić.

– Nauczysz mnie walczyć? – Popatrzyła mi w oczy.

– Możemy, ale to nie wystarczy. Kettui i poddane jej hybrydy korzystają z magii. Twoja pozwala łatwo ci się ukryć.

– Linnir, nie rób mi tego, nie umiem blokować Kettui.

– Nauczysz się. Zdjełybyśmy obręcz tylko na kilka chwil, a potem znów bym ci ją założyła. Ćwiczyłbyśmy tak codziennie, aż w końcu nie musiałabyś jej nosić. 

Jej białka stały się lepiej widoczne. Dotknęłam delikatnie jej grzbietu.

– Pomyśl o tym, obiecuje że nie będę cię zmuszała.

– Opowiedziałabyś o swojej przeszłości coś więcej?

– Dobrze. Zacznę od początku…


[Kometa]


To był sen? Wszystko mi się zaciera. Muszę pamiętać. Muszę. Tylko co…? Co mi się przyśniło?

– Kometa? Jesteśmy spóźnione. – Już wstała. Tylko kto? Wiem że ją znam, w końcu nie śpi się od tak z nieznajomymi.

– Jak pamiętać sen?

– A po co chcesz go pamiętać?

– Ivette…? – To pierwsze imię które przyszło mi do głowy jak tak na nią patrzyłam: – Łał, wyglądasz zupełnie inaczej… Bez tych kłów i… Całej reszty. – Była zwykłą, choć dla mnie tak naprawdę niezwykłą karą pegazicą.

Krzyknęłam odskakując od niej, rozmywała się w wielką czarną plamę, wszystko dookoła się rozmyło, w czarne plamy, za nimi jeszcze widziałam las i drzewa, poderwałam się, znalazłam się już całkiem w czerni, albo raczej całkowitej ciemności? Co to za miejsce? Czy to woda uderza o moje nogi? Zniżyłam głowę, jakbym miała coś zobaczyć.

– Kometa.

Co to za głos? Skąd on dobiega? 

– To tylko sen.

– Jak to sen? To jest sen? Czy ja… Czy Ivette naprawdę tak kiedyś wyglądała?

– Nie wiem co ci się śniło. 

– Kim ty właściwie jesteś?

– To ja, Irutt. Nie poznajesz mojego głosu?

– Tak jakoś… Nie? I skąd mam wiedzieć że nie kłamiesz? Co to za miejsce? A… Irutt, teraz pamiętam. – Pobrodziłam trochę w tej chyba wodzie. Słyszałam chlupot.

– Szukałam Linnir, ale skoro już natrafiłam na ciebie; co się teraz aktualnie dzieje?

– Długa historia i nie bardzo pamiętam… Zaraz, czy Kettui nie kontroluje cię przypadkiem zielonym kryształem? – Mrużyłam oczy, mrugałam, naprawdę starając się zobaczyć cokolwiek w tych ciemnościach.

– Tak. Właśnie w tej chwili. Na szczęście nie może nic z tym zrobić, Blakie mnie pilnuje.

– A co gdybyś użyła fioletowego krysz…? Znaczy nie… Nie. Nie powinnam ci mówić, bo jak Kettui się dowie. Ach, za późno, już ci powiedziałam.

– Kettui nie ma dostępu do moich snów, ani twoich. Pamiętasz jak kontaktowałyśmy się w snach w poprzednim cyklu?

– Tak trochę…

– Fioletowy kryształ zawsze odbijał moce, albo magię, nie zadziała na zielony kryształ.

– Naprawdę? Nie wiedziałam że ma też takie właściwości… A i się mylisz, pomoże ci. Jego kawałki dają odporność na wszystkie kryształy, szybko się kruszą, ale jednak. Mama była w stanie używać dzięki nim mocy na tych co mieli niebieskie kryształy na szyjach.

– Dziękuje ci. Muszę teraz to tylko zapamiętać… Chcesz coś przekazać reszcie?

– Właściwie…

Przebudziłam się już pod skrzydłem Ivette. Dlaczego akurat teraz? Muszę zasnąć znowu. Chyba nie powiedziałam tego wszystkiego jednak Kettui?


~*~


[Linnir]


– Świetnie, Mozzran. – Czekałam na nią na końcu trasy, obserwując jak zwinnie omija każde z drzew, tylko o jedno z nich zdarzyło jej się otrzeć.

– Wcale nie wychodzi mi tak dobrze. – Położyła uszy.

– Bardzo dobrze.

– I co to ma wspólnego z walką?

– Trenujesz zwinność, a ona jest ważna do unikania ciosów.

– Czy Kalem też tak cię uczył?

– W większości uczyłam się sama, jego nauka mi nie służyła. Jesteś jednorożcem, a jednorożce bardzo dobrze radzą sobie w leśnych gęstwinach.

– Myślałam że będziemy ze sobą walczyć. – Błysnęła białkami, a lekkie drżenie przeszło przez jej ciało.

– Nie tak szybko, Mozzran, musisz się na to przygotować. Mentalnie i fizycznie.

– A kiedy będziemy w końcu walczyć czy to będzie bolało? – Zwinęła końcówkę ogona, chowając ją za jedną z tylnych nóg.

– Oczywiście że nie. Zawalczymy gdy będziesz gotowa, dam ci tyle czasu ile potrzebujesz. A gdy będziemy walczyły nie zrobię ci krzywdy, to będzie walka na niby, gdzie każda z nas będzie na siebie uważać.

– A skąd będę wiedziała ile siły użyć?

– Wyczucie też przychodzi z czasem, będziemy sobie komunikować jeśli coś będzie nie tak. Mów mi o wszystkim co cię niepokoi, zgoda Mozzran?

– Zgoda.

– Ważne by się nie poddawać, nawet jak nie będzie ci wychodziło – Spojrzałam na kule z błota, które zdążyłam przygotować kiedy ona ćwiczyła. Przygniotłam jedną z nich kopytem by sprawdzić czy są wystarczająco miękkie by nie zrobiły jej krzywdy: – Teraz porzucamy trochę w siebie.

– Kolejne ćwiczenie na zwinność?

– Tak i zabawa.

– Ty się bawisz?

– A dlaczego nie? Często wygłupiałam się z Irutt.

– Bez ogona nie masz ze mną szans.

– To się okaże. – Odsunęłam się, by wybrała sobie połowę kul z błota ze stosu. Zgarnęła je ogonem, zerkając na mnie, uśmiechnęłam się delikatnie, a ona spuściła wzrok. Rzuciła pierwszą kulkę z błota, celując prosto w moją głowę, uchyliłam ją, błoto musnęło jedno z moich uszu.

– Za blisko, Mozzran.

– Jak to? Trafiłam. – Rzuciła dwie na raz, kiedy jedną uniknęłam druga trafiła mnie w brzuch: – Coś kiepsko ci idzie – skomentowała: – Na pewno jesteś doświadczona?

– Udowodnię ci. – Oddałam jej, błoto rozbiło się na jej łopatce, skoczyła, ale było już po fakcie. Kolejnej kulki uniknęła, odskakując. Zwiększyłyśmy dystans. Dostrzegłam trochę radości w jej oczach. Odbiłam jej kule tylnymi kopytami, od razu się rozbiła. Mozzran próbowała złapać ogonem kolejną kulkę którą na nią posłałam, ale przeleciała obok niego. Znów rzuciła parę kulek na raz, dwie z pięciu trafiły we mnie. Roześmiała się, szybko przytykając do pyska ogon, przez nie nie skupiła się i trafiłam ją w szyję. W oczach zebrały jej się łzy.

– Co się stało? Zabolało cię? – Podeszłam do niej.

– Nie… – Odwróciła się do mnie tyłem, nadal zasłaniając swój pysk.

– Co ci jest?

– Nic.

– Mozzran, możesz się śmiać, to nie sprawia że jesteś jak Kettui, to tylko śmiech, może być też pozytywny. – Dotknęłam jej grzbietu pyskiem.

– Zostaw mnie! – Rzuciła się w przód, odwróciła się do mnie, cała zapłakana.

– Co się dzieje?

– Cieszyłam się że trafiłam w ciebie… 

– Przecież wiesz że nie zrobiłaś mi krzywdy, cieszyłaś się tylko wspólną zabawą, to nic złego. Chodź tu. – Wyciągnęłam głowę w zapraszającym geście.

Trzęsła się.

– Chcę cię tylko przytulić, Mozzran.

– Nie chciałam cię skrzywdzić.

– Tylko się bawiłyśmy. Sama wiesz że to nie bolało.

Mlasnęła nerwowo. Podeszła do mnie, przysunęłam ją do siebie, wtuliła się we mnie kurczowo, mocząc łzami.

– Nie jestem Kettui…

– Nigdy nią nie będziesz. 

– Nie chciałam cię poparzyć.

– Mozzran, to było już dawno.

– Nie rób mi krzywdy.

– Mozzran… – Zebrało mi się na płacz ilekroć wypowiadała podobne słowa.

– Nie chcę się więcej śmiać, nie cierpię tego.

– To nic złego.

– Dla ciebie. – Wyrwała się mi, patrząc na mnie niemal wrogo, położyła uszy: – Poćwiczmy dalej, na poważnie, bo ty powinnaś być poważna.

– Zabawa nie jest niczym złym, zasłużyłaś na trochę prawdziwej radości. To co Kettui uważa za zabawę to co ją tak cieszy to zwyczajne okrucieństwo. 

Rzuciła we mnie błotem z całej siły, jednak ono potrafiło zaboleć, syknęłam, zwłaszcza że trafiła w jeszcze nie do końca zagojone poparzenie na łopatce. Mozzran szeroko otworzyła oczy, błyskając białkami.

– Przepraszam! – krzyknęła panicznie: – Nie chciałam, mówiłaś że nie boli…

– Mozzran spokojnie, nic się nie stało.

– Nie chcę kary… Proszę, naprawdę nie wiedziałam.

– Jakiej kary? 

Upadła. Podbiegłam do niej, kładąc się na przeciwko niej.

– Mozzran, nic się nie dzieje, nie jestem na ciebie zła. Nic ci nie będzie, tylko musisz się uspokoić.

Załkała.

– Weź głęboki wdech i wydech.

Rzuciła mi przerażone spojrzenie.

– Spróbuj, tak jak ja – Wzięłam głęboki wdech, powtórzyła za mną, a potem wydech, powtórzyłyśmy tak kilka razy, aż przestała się trząść.

– Powiedz mi, co się stało, co widziałaś?

– Widziałam?

– Dlaczego nadal się mnie boisz?

– Dlaczego?! – Drgnęła.

– Oddychaj spokojnie. 

Odsunęła się ode mnie.

– Mozzran?

– Ta choroba wróci jak nie będę cię słuchała, prawda?

– Uważasz że to moja wina?

– Nie! – jej krzyk był pełen lęku. 

– Dzieje się tak z powodu wszystkich traum które przeżyłaś, gdybym mogła zabrałabym od ciebie tą chorobę, gdy ty cierpisz, ja też cierpie. Gdy jesteś spokojna, ataki zdarzają się rzadziej, nie możesz tak się stresować. Już było lepiej, ufałaś mi, co się stało?

– Ja nigdy ci nie ufałam… Nikomu. – Zwinęła się w kłębek, owijając wokół siebie ogon, jego końcówkę oparła o własną głowę. Leżalyśmy tak długo w milczeniu aż błoto na nas zaschło. Co innego mogłam dla niej zrobić niż to co już zrobiłam? Może nie istniało żadne rozwiązanie? 

– Mozzran? – Podniosłam się, postawiła uszy: – Chodź, zmyjemy błoto.

Wstała, nisko trzymając głowę, roniła nadal łzy. Przetarła je ogonem, pociągając nosem: – Nie będziesz już więcej ze mną trenować?

– Dlaczego? Jeśli będziesz chciała potrenujemy dalej.


~*~


Stałam z dala od brzegu, Mozzran podeszła do niego samotnie, przyglądając się długo tafli wody, cała spięta, zanurzyła w niej racice. Odskoczyła, oglądając się na mnie.

– Chcesz bym weszła z tobą do jeziora? – zapytałam.

Pokiwała mi głową. Weszłam pierwsza do wody, a Mozzran dołączyła, opłynęła mnie na około, obracałam się do niej przodem.

– A ty mi ufasz? – zapytała. 

– Ufam, ale nie całkowicie.

– Ufa się albo nie. – Zmyła sobie błoto z szyi szybkim przetarciem ogona. 

– Emocje są bardziej skomplikowane, tak jak cały świat. Możesz komuś ufać tylko w połowie, albo tylko w pewnych kwestiach. Nie mogę zaufać ci całkowicie przez to co się z tobą dzieje, co nie znaczy że mi na tobie nie zależy, jak na córce.

– Co sprawia że mi ufasz?

Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, musiałam chwilę pomyśleć. To wystarczyło bym zauważyła na pysku Mozzran oznaki stresu. Mlasnęła cicho.

– Znam cię już wiele miesięcy i wiem że nie jesteś zła, tylko potrzebujesz dużo wsparcia by jakoś podnieść się z tych wszystkich traum, dlatego zaczęłam ci ufać, choć wiem że jeszcze nie mogę zaufać ci w pełni.


[Mozzran]


Mozzran pomyślała o tym co stało się wiele miesięcy temu, kiedy jeszcze nie miała żadnych dolegliwości, niedługo po oparzeniu Burzy, gdy Arneb jeszcze żył, a ona nie zdążyła wyjaśnić swoich relacji z Linnir.

Czekała przy Cruzinie zwinięta w kłębek, tym razem przywierała jej do boku. W końcu zobaczyła wracającą Linnir, popatrzyła na jej pysk, próbując odgadnąć jakie targają nią emocje. Wyglądała na zmęczoną i zrezygnowaną. Poparzona noga dawała jej się we znaki. 

– Chodź coś zjeść. – Zatrzymała się przed małą.

“Mam iść z wami?” zapytała Cruzina.

– Odpocznij. Chcę z nią porozmawiać.

Mozzran poszła za Linnir, już przygotowana na te wszystkie pouczenia co jest dobre a co złe, bądź nieco brutalniejszą reprymende. Po tym jak Mozzran poparzyła Burze w końcu Linnir już puściły nerwy, w porównaniu do Kettui to lekkie szarpnięcie, choć wywołało w Mozzran lęk, nie było tak naprawdę niczym wielkim. Wiele razy już testowała jej cierpliwość. Może rzeczywiście to co mówiła Kettui na jej temat jest kłamstwem?

Linnir tym razem nie puściła jej przodem, choć tak zawsze robiła, od kilku już tygodni. Mozzran się zatrzymała.

– Chodź.

– Wolę żeby Cruzina z nami poszła. – Objęła się ogonem, szybko oglądając się za siebie. Cruzina jeszcze mogła ją usłyszeć. Linnir złapała ją za grzywę, ciągnąc za sobą.

– Nie! Puść mnie! – Zapierała się racicami, wyrywając się: – Pomocy!

Wiedziała że jak tylko znikną za linią drzew nikt niczego nie usłyszy. Próbowała uchylić się od ciosu, który faktycznie nadszedł. Kopnięcie posłało ją na cienkie drzewo, złamało się i wylądowało pod jej bokiem.

– Wiem że to ty… – mruknęła Mozzran, próbując zdobyć się na odwagę, nie zdążyła zwinąć się w kłębek, a Linnir uderzyła ją znowu, pilnując by nie zostawić na jej ciele żadnych śladów, wybiła jej trzy zęby, jeszcze mleczne, więc kto niby zauważy? A gdy skończyła przytrzymała ją przy ziemi. 

Wiedziała że Kettui nie daruje jej zerwania kontaktu, że jej marny plan się nie powiedzie, nie ważne jak bardzo starała się złościć o założenie jej obręczy na róg przed oczami Tirre, Kettui nie uwierzyła w jej grę.

– Ja czyli kto?

Mozzran milczała już wcale nie taka pewna, trzęsła się. 

– Kto?!

– Irutt… – wydusiła.

– Bardzo dobrze, tak właśnie masz myśleć. Naprawdę sądziłaś że nie dostaniesz żadnej kary? 

– Linnir…?  

Przycisnęła jej policzek do podłoża, tak mocno jakby chciała złamać jej żuchwę. Kettui ją ostrzegała, ale Linnir nic jej takiego nie zrobiła, miała mnóstwo okazji, dotąd była dla niej dość dobra.

– Nie rób mi krzywdy… Obiecałaś… – Mozzran przebrała racicami: – Nie chciałam cię poparzyć!

– Cóż, to lepiej do ciebie dotrze niż słowa. – Złapała ją, wrzucając do wygrzebanej w ziemi dziury.

– Nie, proszę… – Mozzran oparła się przednimi racicami o piaszczystą ścianę, próbując tylnymi zaczepić się o coś, wspiąć jakoś na powierzchnię, strącała tylko piasek: – Mamo, proszę, zrobię co zechcesz, przecież wiesz… 

– Teraz mamo? – Linnir od niecenia strąciła na Mozzran parę grudek ziemi. Kettui już zdarzało się ją zakopywać. A co jeśli Linnir o tym wiedziała?

– Proszę, będę cię słuchała. Proszę! 

Zaczęła zakopywać ją powoli, Mozzran strzepywała z siebie ziemie, odskakując od niej: – Nigdy bym nie uciekła gdybym wiedziała że każesz mi z nimi zostać, są okropni.

– Okropni mówisz? Ranisz mnie, wiesz?

Czy to naprawdę Linnir? 

– Nie… – wykrztusiła Mozzran: – Nie to miałam na myśli… Proszę, nie! 

W końcu ziemi było już tyle że coraz trudniej było się poruszyć, choć Mozzran szamotała się jeszcze, strącając ją ogonem. Do chwili aż z ziemi nie zaczęły wystawać tylko jej chrapy.

– Żeby było jasne, to wszystko nie miało miejsca, rozumiesz? Chyba że chcesz żebym też cię poparzyła? A nie ograniczę się tylko do nogi, jak ty. – Sypnęła jej ziemią na chrapy. Mozzran zemdlała z braku powietrza. 

Linnir nią potrząsała tak długo aż się ocknęła, zanurzyła ją we wodzie i przytrzymała. Mozzran przebierała rozpaczliwie nogami, próbując wydostać się na powierzchnie, Linnir przytrzymała ją pod wodą. 

– Pomocy! – krzyknęła, przed kolejnym zanurzeniem. Została wyrzucona na brzeg, bez śladu ziemi w jej sierści. Kasłała, kuląc się jak tylko Linnir nad nią stanęła. Cała się trzęsła.

– To wszystko ci się wydawało, jasne?

Mozzran pokiwała głową.

– Nie słyszę.

– Jasne, Linnir…

Odprowadziła ją z powrotem do Cruziny, Mozzran uciekła od razu do niej, przytulając się w nią kurczowo, z trudem powstrzymała łzy.

“ Linnir? Co się stało?”

– Wpadła do rzeki, ziemia się osunęła, powinnam lepiej ją pilnować.

“To dlatego że za mało odpoczywasz…”

– Chyba masz rację, pójdę się położyć.

Potem Linnir zachowywała się jak przedtem, znów była łagodna i martwiła się o nią, ale nigdy tak naprawdę nie wiedziała czy to Kettui zakopała ją żywcem kolejny raz czy jednak Linnir zdecydowała się na tak drastyczną karę po tym co zrobiła Burzy.


– Mozzran? – usłyszała głos Linnir blisko siebie, wyskoczyła z wody, patrząc w jej zmartwione oczy. Zielone, choć nie tak intensywnie jak te Kettui.

– Nie wiem co więcej mogłabym ci powiedzieć o zaufaniu.

Nigdy więcej nie zrobiła czegoś takiego, ale skąd mogła wiedzieć czy to była mimo wszystko Irutt pod kontrolą Kettui czy jednak Linnir, a jeśli to była Linnir nie może o tym mówić. Nie jej. Może ona wywoływała wszystkie te ataki, gdzie Mozzran traciła kontrolę nad własnym ciałem? By zaczęła na niej polegać i w końcu ufać.

– Co się dzieje, Mozzran? – Linnir wyszła do niej z wody: – Chodzi o mnie?

– Nie – zaprzeczyła zbyt nerwowo by mogła jej w to uwierzyć.

– Chodź, pobędziesz trochę z kimś innym, naprawdę nie możesz tak się stresować. – Linnir ruszyła brzegiem jeziora, a Mozzran poszła za nią: – Wolisz Cruzine czy Eepli?

Chciałaby by Linnir była jej mamą, ta dobra Linnir, która nigdy jej nie skrzywdziła. Przyszły do Eepli, Cruziny i Celeste, cała trójka malowała barwnikami figurki. Mozzran aż ścisnęło w piersi, przez krótką chwilę chciała wykrzyczeć wszystkim co przeżyła. Tylko co jeśli wszyscy okażą się źli? Tak jak ostrzegała ją Kettui, ona też była potworna i nigdy nie wytrzymałaby by być miłą przez tak długi czas. Co z tego że im powie? Nikt jej w to nie uwierzy. Zawsze szanowały Linnir, dlatego Linnir mogłaby zrobić coś takiego bez obaw, albo jeszcze by ją poparły.

– Najpierw zjesz trochę ziół na uspokojenie, dobrze? – zaproponowała jej Linnir: – Boję się że ataki się powtórzą.

Mozzran przytaknęła jej bezwiednie. 

– Czy… – Popatrzyła po całej trójce, wpatrującej się w nią z zaniepokojeniem w oczach, oprócz Celeste, jej wzrok był neutralny. 

“Chcesz byśmy z tobą poszły?” zapytała Cruzina “Co jej się dzisiaj stało?”

– Nie wiem – odpowiedziała Linnir: – Ale czasem ma gorsze dni.

Eepli podeszła do Mozzran, przytulając ją do siebie, oderwała jej wszystkie racice od ziemi, unosząc ją przy tym sporym i miękkim ogonem. Przywarła do niej nawet swoją głową. 

Siostra już kilka miesięcy temu zaczęła owijać ten sparaliżowany pysk lianą i Mozzran łatwiej było na nią patrzeć bez tego straszliwego uśmiechu, który zafundowała jej Kettui.

– Pamiętasz jak wpadłam do rzeki? – spytała Mozzran, gdy Eepli odstawiła ją na ziemi. Linnir wydawała się zdziwiona.

– Kiedy? – zapytała.

“Ja pamiętam…” przyznała Cruzina “To było straszne, była taka roztrzęsiona. Nie mogłam jej uspokoić przez całą noc, a nie chciałam cię budzić.”

– Kiedy to się stało?

“Zabrałaś ją na rozmowę… To było tego samego dnia w którym poparzyła Burze.” Cruzina urwała, przełknęła ślinę “Naprawdę nie pamiętasz? Przyprowadziłaś ją z powrotem do mnie całą przemoczoną i przerażoną.”

– To nie byłam ja.

Mozzran ledwie mogła złapać oddech.

– Co ona ci zrobiła? – zapytała jej Linnir.

– Nic…

– Nie bój się, nie skrzywdziłam cię, to musiała być Kettui, posłużyła się Irutt… Co ci zrobiła?

– Wpadłam do rzeki…

– Mozzran, proszę, powiedz mi co ci zrobiła, dlatego tak bardzo się mnie boisz?

Mozzran pokiwała głową.

“Byłam pewna że to ty…” dodała Cruzina.

– To nie twoja wina.

– Nikt nie potrafi udawać przez tyle miesięcy, intencje Linnir w stosunku do ciebie są szczere – odezwała się Celeste: – Szybciej czy później by się zdradziła, gdyby tak nie było. To musiała być Kettui.

– Co ci zrobiła? – dopytywała Linnir.

– Pobiła… – Mozzran spojrzała w ziemię, cała drżąc.

– Spokojnie, pooddychamy chwilę, a potem mi powiesz. – Linnir dotknęła ostrożnie jej grzbietu, Eepli otoczyła je ogonem. Mozzran postarała się uspokoić korzystając ze wskazówek Linnir.

“Nie puściłabym cię nigdzie z Kettui, gdybym wiedziała że to ona.” dodała Cruzina przejętym głosem “Nad Linnir też się znęcała.”

– To prawda, mama trzymała ją długo zmienioną w rybę, a potem chciała ją przemienić w to czym ja jestem – dopowiedziała Eepli: – Też nadal się boje mamy.

Siostra nie musiała jej tego mówić, wiedziała o tym.

“Wytrzymała to wszystko tylko dlatego że jest silna… Ja bym nie dała rady. Nawet Haalvia przez krótki czas przemiany w rybę długo dochodziła do siebie…”

– Nic o tym nie wiem – powiedziała Celeste.

“Nie mówiłam nikomu.”

– Co wtedy Kettui ci zrobiła? – zapytała ponownie Linnir, wszyscy ucichli. Jeszcze Cruzina złapała Mozzran za przednią nogę. 

– Zakopała mnie… A potem… Topiła we wodzie – Mozzran wstrząsnął płacz.

– Już dobrze. – Linnir przytuliła ją do siebie: – Wybacz mi, obiecałam że nie stanie ci się krzywda, zawiodłam.

“To ja zawiodłam” przyznała Cruzina.

– Nigdy sobie tego nie wybacze.

– Przecież musisz odpoczywać – dodała Eepli: – Mama nas oszukała wiele razy, ciebie też.

Mozzran wciąż nie znajdowała odpowiedzi na pytanie kim był wtedy napastnik, nie potrafiła w nico uwierzyć. 


~*~


Po kilku dniach uciekła, słyszała jak Linnir ją nawołuje, wraz z innymi, pilnowała by to Linnir szła jej tropem, zostawiając jej różne ślady jak odciski racic, czy strzępki własnej sierści. Tuż po zdradzeniu swojej pozycji Linnir, Mozzran weszła do jaskini z której bił ostry zapach kłyki. Ledwie uskoczyła przed jej kłami, wybiegając na zewnątrz.

– Mozzran! – Linnir skoczyła przed kłykę, ta zawarczała na nią, zatrzymując się. Linnir obserwowała jej skrzydła i głowę, gotowa na kolejny skok: – Uciekaj! Zatrzymam ją.

Mozzran jedynie doszła do lasu i tam się schowała.

– Dlaczego chronisz tego jednorożca? – zapytała kłyka, kładąc wcześniej nastroszoną sierść: – Jesteś po ich stronie?

– Ona nie jest z Kettui, wbiegła do ciebie omyłkowo, nie chciała cię zaatakować, to moja córka – wyjaśniła Linnir: – Nie musimy walczyć, za chwilę stąd pójdziemy.

– Oby. – Kłyka zawróciła do środka, do dwójki swoich maluchów, już z pierwszymi cechami wyglądu dorosłych kłyk. 

Jednak i to nie odpowiedziało do końca na pytanie Mozzran – czy może zaufać Linnir?

Linnir weszła do niej do lasu, oglądając ją całą.

– Dlaczego uciekłaś? – zapytała: – Co się dzieje?

– Chciałam żeby kłyka cię zabiła – powiedziała, nie mogąc powstrzymać drżenia ciała.

– Nie wierze ci. 

– Jesteś na mnie zła?

– Nie musisz się narażać, żeby się przekonać że jestem gotowa oddać za ciebie życie, Mozzran. Wiesz o tym.

– Przepraszam… – Cofnęła uszy: – Ja tylko próbuję ci zaufać.

– Nie za wszelką cenę. Chodź, wracajmy do domu. – Odprowadziła ją powrotną drogą, łagodna jak zawsze: – Poza tym już chociaż trochę mi ufasz.

– Skąd wiesz?

– Powiedziałaś mi co zrobiła ci wtedy Kettui, mówisz mi więcej, bez choć odrobiny zaufania nie mogłabyś się na to zdobyć.

– Dlatego zrezygnowałaś bym dalej chorowała?

– Mozzran… To dobrze że nie miałaś żadnego ataku. Gdybym mogła władać nad chorobami zabrałabym ją od ciebie, a nie ci ją dawała. Nikt nie zasługuje na to by tak cierpieć.

– Nawet Kettui?

Linnir się zawahała, w końcu odpowiadając: – Zabiłabym ją gdybym mogła, żeby już nikogo więcej nie skrzywdziła. Pomimo tego co nam zrobiła, co zrobiła tobie, nie chcę się nad nią pastwić, nie jestem taka jak ona, ty też, Mozzran, nie jesteś nią i nigdy nie byłaś.

– Będziemy dalej trenować? – zaproponowała Mozzran.

– Możemy, jak tylko wrócimy do domu.


~*~


[Irutt]


Tkwiła na krawędzi katastrofy, gdybym miała wystarczająco dużo siły by wyciągnąć głowę mogłaby dotknąć błękitnych płomieni. Czarne niebo, ziemia skąpana w popiele. Drobny płomień zgasł nagle, wszystko zatopiło się w czerni. Osunęła się na dno rozpadliny, Kettui straciła kontrolę i ja też. Ciało leżało bezwładnie w szczątkach feniksa. Bo czym innym może być popiół po uwolnieniu jego mocy?

Utknęłam gdzieś na skraju świadomości, walcząc z falami czarnej wody, gdy udawało mi się zaczerpnąć powietrza, mogłam zobaczyć co Kettui wyprawia z moim ciałem. Gdy jakimś cudem docierałam na brzeg, dotykając go racicami, odzyskiwałam częściowo kontrole. Jak wtedy gdy poczułam pod szponami zimne ciało Linnir i nie pozwoliłam Kettui ich bardziej wysunąć. Dwa razy udało mi się wyjść z wody, ale zawsze potem ogromna fala wciągała mnie z powrotem jeszcze głębiej w jej otchłań. Tonęłam, ale nie mogłam utonąć. Płynęłam ku zielonemu światłu, okalającego niebo, ale nie zawsze mogłam dopłynąć. Błądziłam ścieżkami snów. W końcu przestałam opierać się Kettui, dryfując w czarnej wodzie… Odebrała mi dosłownie wszystko. Zbierałam siły, by pewnego dnia wyskoczyć prosto na brzeg. 

Wreszcie gdy byłam już gotowa zerwałam się gwałtownie ze snu, jakbym naprawdę dopiero co wynurzyła się z wody, na skraju omdlenia. Zakasłałam, łapiąc zachłannie powietrze w płuca. Przed sobą zobaczyłam niewyraźną sylwetkę Kettui. Nie spodziewa się teraz ataku. Musi zdawać jej się że ledwo żyje, sekundę temu tak jeszcze się czułam. Rzuciłam się na nią, mój róg drasnął jej jedynie bok, coś przytrzymało mi nogi blisko tułowia i sprawiło że uderzyłam o ziemię. 

– Ciociu! – krzyknęła Blakie. Obraz gwałtownie się wyostrzył. Zakryła skrzydłem rannego jednorożca. Mozzran? Jej oddech momentalnie przyspieszył, wybałuszyła oczy. Przybiegła Linnir. Wyglądała na wyczerpaną, peleryna zakrywała jej ciało z wyjątkiem głowy, dokładnie do niej przylegając.

– Już jestem, nic się nie stało, po prostu nie idź do niej więcej. – Objęła Mozzran głową, zabierając stąd: – Nic się nie dzieje, jesteś bezpieczna – mówiła do niej. Odeszły zaledwie kilka kroków, a Mozzran osunęła się na ziemię, jakby jej mięśnie nagle się wyłączyły. 

– Mozzran… – Linnir położyła się przy niej: – Za chwilę ci przejdzie, wszystko będzie dobrze. – Ułożyła jej głowę na swoich przednich nogach.

– Ma-! – Mozzran dostała drgawek, tocząc pianę z pyska.

– Jestem tu, nie bój się. – Linnir jedynie oparła na niej głowę, zerknęła na mnie przygnębiona. Popłynęły mi łzy. Obie cierpiały, a ja nie mogłam nawet przy nich być. Mozzran leżała już w bezruchu.

– Zaraz minie, nie bój się – powtórzyła do niej Linnir, wycierając jej pysk, Mozzran utknęła na niej wzrokiem: – Jak zawsze, to tylko chwilowe. 

Po paru minutach Mozzran przytuliła się do niej, płacząc, Linnir obejmowała ją, patrząc znów w moją stronę.


~*~


Córka zasnęła przy niej, zwijając się w ciasny kłębek.

– Irutt…? – Linnir zawołała do mnie szeptem: – To ty?

– Pomyliłam ją z Kettui… – Położyłam głowę. Blakie dotknęła mnie skrzydłem, a krępujące mnie więzy się rozpadły: – Co ty robisz? – Poderwałam głowę, zatrzymując spojrzenie na oczach Blakie: – Zwiąż mnie z powrotem. – Zwinęłam końcówkę ogona.

– Ciociu, ale…

– Kettui nie brakuje sposobów by was krzywdzić. 

Linnir podniosła się ostrożnie.

– Mamo… – Mozzran złapała ją ogonem za nogę, widziałam że ścisnęła ją zbyt mocno.

 Linnir schyliła do niej głowę: – Chcę tylko porozmawiać z Irutt. Będę zaraz obok, odpoczywaj, za chwilę wrócę.

– Nie! Nie możesz mnie zostawić! Próbowała mnie zabić!

– Oddychaj spokojnie. Nic ci nie zrobi. Nic złego się nie dzieje.

Odeszłam stąd, dla dobra córki. Blakie wzniosła się w powietrze, lecąc nade mną. Linnir obejrzała się na mnie, więcej nie spojrzałam już w ich kierunku, ale słyszałam jak kładzie się z powrotem przy Mozzran.

– Ciocia mówi że za tobą tęskni, ciociu – powiedziała Blakie.

– Ja też za nią tęsknie… – Nie patrzyłam dokąd idę, po prostu szłam przed siebie. Niczego tu nie rozpoznawałam. Zdążyli przenieść się przynajmniej kilka razy w inne miejsce kiedy ja spałam.

– Chciałaby móc być przy tobie, ale Mozzran jej teraz potrzebuje.

– Powiedz jej że jestem jej wdzięczna że o nią dba i że mam nadzieje że nie zapomniała też o sobie. W końcu mi obiecała.

– Pilnujemy by nie zapominała, ale… – Blakie urwała.

– Nie ukrywaj niczego przede mną. – Popatrzyłam na nią uważnie.

Westchnęła cicho, zniżając lot, niemal dotyknęła skrzydłami ziemi: – Te wszystkie problemy ją wyczerpują, często nie może spać… 

– Gdzie mogłyby być fioletowe kryształy? Nie zniszczyłaś ich wszystkich, prawda?


~*~


Gdy przyszłam do nich zajrzeć Linnir już czekała na mnie. Spięta i czujna.

– Linnir. – Otarłyśmy się czule pyskami. Był środek nocy, Mozzran spała przy niej. W moich łopatkach i na bokach umieściłam z pomocą Blakie odłamki fioletowych kryształów w równych liniach: – Kometa znalazła sposób. 

– Kiedy z nią rozmawiałaś?

– Błądziłam w snach szukając ciebie, ale znalazłam ją... – Pogładziłam delikatnie ogonem grzbiet córki, oglądając draśnięcie na jej boku, chciałabym by to nigdy się nie wydarzyło: –  Gdy odłamki zaczną się sypać będziemy wiedziały że Kettui próbuje przejąć nade mną kontrolę i dopóki nie rozpadnie się ostatni odłamek nie będzie mogła tego zrobić. 

Mozzran się poruszyła. Zabrałam ogon, owijając go wokół tylnej nogi: – Zobaczymy się…

– Zostań – przerwała mi Linnir: – Ona ciebie też potrzebuje.

– Drugi raz nie doprowadzę jej do takiego stanu. Muszę iść.

– Nie. – Linnir się podniosła, przysunęła mnie do siebie: – Nie pozwolę by Kettui dłużej nas rozdzielała.

Mozzran otworzyła oczy i pierwsze co zobaczyła to jak stałyśmy nad nią wtulone w siebie. Otworzyła szerzej oczy, aż jej białka stały się doskonale widoczne.

– To ja, Irutt – powiedziałam, ostrożnie kładąc ogon na jej grzbiecie.

– Mama? – Złapała go swoim ogonem.

– Tak, córeczko. – W oczach zgromadziły mi się łzy: – Nie chciałam cię zranić, przez chwilę widziałam Kettui na twoim miejscu… 

– Wiem.

– Przepraszam, Mozzran. – Nie było mnie przy niej gdy najbardziej mnie potrzebowała, gdyby nie Linnir nie wiem co by się z nią stało. Wpatrywała się we mnie wyraźnie ogarnięta lękiem, ani drgnęła, jakby bała się poruszyć.

– Znalazłyśmy sposób by Kettui jej nie kontrolowała – dodała Linnir: – Teraz wszystko się ułoży.

Nadal nosiłam obręcz na rogu, na wszelki wypadek. Mozzran podniosła się, patrząc przez chwilę na Linnir.

– Już po wszystkim.

Córka przytuliła się do nas niepewnie, objęłyśmy ją, zetknęłyśmy się głowami, uważając na mój róg. 

– Kettui już więcej nie wróci? – spytała Mozzran.

– Nie, córeczko, Blakie przygotowała zapas fioletowych kryształów, które przeciwdziałają zielonemu kryształowi we mnie – odpowiedziałam, odwzajemniając czułe spojrzenie Linnir.

– To dlaczego nosisz nadal obręcz?

Przeszłyśmy się kawałek, kierując się w stronę strumyków, kilka płynęło obok siebie; pozostałość po rzece. Wokół skakały żaby, zajmując się własnymi sprawami.

– Niedługo ją zdejmę i ty też. – Napiłam się wody, Linnir po chwili do mnie dołączyła.

– Ale Kettui… – Mozzran stała obok.

– Blokowanie jej wiadomości jest łatwe. Sama Kettui jest żałosna i słaba, inaczej nikim by się nie posługiwała. – Przyjdzie dzień kiedy zanurze róg w jej ciele i zakończe jej bezwartościowe życie. Tyle krzywdy ile wyrządziła nie da się zapomnieć. Ani wybaczyć.

– Jak się czujesz? – spytała Linnir.

– Tylko trochę osłabiona, poza tym nic mi nie jest. Słyszałam od Blakie że mało śpisz.

Mozzran nas obserwowała, teraz sama popijając wodę. Robiła to z przerwami, co chwilę unosiła głowę, oglądając się za siebie.

– Odpoczywam, nie martw się o mnie. Cruzina i Eepli mi pomagają.

– Jak mam się nie martwić? Nie musisz cały czas czuwać, Blakie się tym zajmuje. Gdy Mozzran poczuje się przy mnie pewniej będziemy mogły się zmieniać. – Jak przy Keirze i Blakie, tęskniłam za tymi czasami, kiedy wszyscy byliśmy razem. Mozzran schowała się za nią, a Linnir popatrzyła w stronę oddalonego lasu, niknącego w ciemnościach, w których ona jednak widziała.

– Nikogo tam nie ma, Mozzran – powiedziała. Córka uniosła racice, przed zbliżającą się do niej żabą, złapałam ją ogonem za nogę, nim ją zmiażdżyła. Rzuciła mi przerażone spojrzenie.

– Są bardziej bezbronne od ciebie… – Dlaczego w ogóle pomyślała by to zrobić?

– To szpiedzy. – Położyła uszy.

– Żaby? Byłyby kiepskimi szpiegami.

– Puść mnie! 

– Mozzran, nic złego się nie dzieje. – Linnir obejrzała się na nią, puściłam córkę, a ona wtuliła się w nią, płacząc. Posłałam Linnir zaniepokojone spojrzenie. Nie wyglądała na zdziwioną, jakby takie zachowania u Mozzran miały miejsce już wcześniej. Miałam tylko nadzieje że nie pozwalała jej zabijać żadnych bezbronnych stworzeń.


[Mozzran]


“Jakaś ty naiwna, widziałaś mord w jej oczach.” 

Mozzran zbudziła się obok mam. Draśnięcie na jej boku już nie krwawiło, ale nadal szczypało. Irutt się poruszyła, wtulając się przez sen w Linnir, trzymała ogon na grzbiecie córki. Mozzran przełknęła z trudem ślinę. 

“Uciekaj stąd!” krzyknęła Kettui. A Mozzran poderwała się, zrzucając z siebie ogon Irutt. Cała już się trzęsła, rozglądając wokół. Drzewa znikały w mroku nocy i niczego nie była w stanie zobaczyć, dalej niż na kilka kroków od siebie. Żadnego stworzenia za pomocą którego Kettui mogłaby widzieć i słyszeć co się dzieje.

Obręcz na rogu już od jakiegoś czasu nie powstrzymała Kettui od nękania jej. Codziennie, przez wiele godzin. Jeszcze bardziej mącąc w jej głowie. Odeszła kawałek. Po chwili słysząc za sobą kroki przybranej matki.

– Mozzran, dokąd idziesz?

– Na stronę – odpowiedziała speszona, nienawidziła się tłumaczyć, zwłaszcza że naprawdę musiała iść za potrzebą: – Chyba nie pójdziesz tam ze mną?

Były chwilę kiedy się jej nie bała, dopiero gdy zwątpiła ogarniał ją lęk również przed Linnir.

– Spokojnie, idź, w razie czego wołaj. – Linnir się zatrzymała.

– Dobrze… mamo.

Zamrugała zdziwiona, uśmiechnęła się do niej lekko, odprowadzając wzrokiem. Mozzran nazywała ją tak tylko podczas ataków. Jej obecność nieco ją uspokoiła. Nawet zdołała przetłumaczyć sobie że uśmiech Linnir nie oznaczał nic złego, że tak normalne osoby okazują pozytywne emocje. Po paru krokach obejrzała się, Linnir nadal tam stała. Mozzran weszła w krzewy.

“Chyba nie uwierzyłaś że im na tobie zależy? Nienawidzą cię” powiedziała Kettui, a serce Mozzran przyspieszyło “Chcesz jeszcze pożyć w jednym kawałku? To pospiesz się!”

Ukryła się za drzewami, pocąc się i drżąc, znów z całych sił próbując ignorować Kettui. 

To tylko irytujący głos w mojej głowie, mówiła sobie. 

“Moje biedactwo, Linnir zaraziła cię tak straszną choroba. Jak łatwo jej teraz tobą manipulować. Widzisz jak cię pilnuje? Musisz się z tego w końcu otrząsnąć!”

Skąd Kettui wie też o tym? To były jej obawy…

“Linnir by mi tego nie zrobiła.”

“Ojej, czyżbyś jej zaufała? Ona tak się o ciebie troszczy i opiekuje tobą, została twoją nową mamą, co? Nie bądź naiwna! Jesteś chora przez nią. Zależy jej tylko na twojej magii.”

“Tobie zależy.” Mozzran wyskoczyła z lasu, ale Linnir już nie było. Bała się tam wrócić, bała się że Irutt znów się na nią rzuci podczas snu. Położyła się pomiędzy krzewami, zwijając się w kłębek. 

“Mi? A kto nalegał byś zdjęła obręcz? Czy to nie była przypadkiem Linnir? Irutt zresztą też. Ale czekaj sobie, niech tylko Linnir urodzi źrebaka, a cała twoja magia przypadnie jemu. Wiesz co się wtedy z tobą stanie? Będziesz leżała sparaliżowana do końca życia. I będą z tobą robiły…”

– Nie! – Mozzran schowała głowę w przednich nogach, przyciskając nimi swoje uszy, pot zmoczył całą jej sierść: – Mamo… – jęknęła. Wątpliwości znów ją nawiedziły. Musi komuś zaufać, musi zaufać Linnir.

“Przecież wiesz na co ich stać.”

 “Kłamiesz, Linnir nie jest w ciąży.”

“Jesteś tego taka pewna?”

“To ty chciałaś dać moją magię Tirre…”

“Moja biedna córeczka, tak mnie rani, to Irutt chciała to zrobić, nie ja. Tirre przecież nas zdradził. Co się z tobą dzieje? Irutt współpracuje z Linnir. Chce nas zniszczyć.”

“Kłamiesz, to wszystko kłamstwa!”

“Jesteś chora przez nią, cały czas cię podtruwa.”

“Zioła mi nie szkodzą, pomagają się uspokoić.”

“Ależ szkodzą, nie jest ci wcale po nich lepiej.”

“Nie wie że mi szkodzą.”

“Oczywiście że wie! Zawsze tylko patrzy byś je zjadła, a spróbuj nie zjeść, to zobaczysz jak będzie cię namawiała, a jak tylko odkryje że wiesz to da ci taką ilość tych ziół że paraliż już nie puści.”

Mozzran zaczęła dygotać.

“Ona cię nienawidzi, Irutt zresztą też cię nienawidzi, w końcu jesteś moją córką. Wszyscy nas nienawidzą.”

“To moja mama…”

“Proszę cię, myślisz że ci wybaczyli? Myślisz że tamten atak był pomyłką? Jakby kiedykolwiek próbowali ci pomóc. Zrób co do ciebie należy.”

“Nie zjem więcej ziół…”

“Brawo, potem nie błagaj mnie o pomoc jak nie będziesz mogła się ruszyć. Linnir będzie wtedy robiła sobie z tobą co zechce. Nie przyjdę cię uratować.”

Mozzran zaczęła cieknąć ślina, traciła czucie w języku, mlaskała niespokojnie, wycierając ogonem pysk. Podniosła się, chodząc w kółko, nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. Komu może zaufać.

“Dla Eepli już za późno, straciłyśmy ją. Korzystają sobie z jej mocy jak tylko chcą, a ona ich słucha, ale jej mocy nie mogą jej odebrać, tobie zabiorą magię z łatwością.”

Nie była w stanie przełykać.

– Mozzran? – Usłyszała za sobą głos Celeste. 

“Szybko, wbij w nią róg, tylko nie zabij. Za chwilę się domyśli co chciałaś zrobić.”

– Odprowadzić cię do Linnir?

Mozzran pokręciła głową.

– Są niedaleko.

“Jakaś ty głupia, powie Linnir że nadal tu jesteś, że ją okłamałaś, domyślą się. Rozumiem że chcesz sobie poleżeć do końca życia? Będą cię karmili czym zechcą, choćby kwasem, spalą ci cały przełyk…”

Mozzran odwróciła się wbijając róg w klatkę piersiową Celeste. Celeste spojrzała w jej oczy zaskoczona, upadając. Ziemia zaczęła drżeć. Mozzran pobiegła, język wypadł jej z pyska, a nogi stawały się coraz sztywniejsze. Blakie nie pilnowała już zapasu fioletowych kryształów. Ziemia swoim drżeniem przewróciła Mozzran. Kopnęła racicami w fioletowe kryształy, odsuwając je od siebie.

“Miałaś je zniszczyć, czego nie rozumiesz?!” krzyknęła Kettui.

“Zostaw je, Mozzran.” Głos Blakie sprawił że dreszcze przebiegły po całym jej grzbiecie. Ziemia przestała się trząść. Irutt i Linnir przybiegły do Mozzran. Dwa kryształy wciąż leżały blisko jej ogona.

“Zniszcz. Kryształy” kazała Kettui.

– Jak mogłaś…? – zapytała jej Irutt na skraju płaczu, złapała za ogon Mozzran, odciągając go od dwóch fioletowych kryształów, nie sprawiła jej żadnego bólu, ale to i tak przypomniało jej o karach Kettui, lubiła nie tylko miażdzyć jej ogon, ale i nogi, czasem bez konkretnego powodu, po czym zostawały jej bolesne sińce: – Gdyby nie Blakie zabiłabyś ją…

Mozzran usłyszała śmiech Kettui we własnej głowie, a mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa, uderzyła głową o ziemię, zalewając się łzami i śliną.

– Irutt, przestań. – Linnir przytuliła do siebie Mozzran, a Irutt puściła ogon córki: – Ona jest chora, to nie jej wina. Spokojnie, Mozzran. Już dobrze. 

– Nadal wie co robi, wiem to. – Irutt ułożyła się po drugiej stronie córki, nie mogąc złapać tchu z żalu: – Nie mogła oszaleć…

– Nie – odparła Linnir.

Mozzran poczuła łzy Linnir na sobie, potrząsnęło jej ciałem. Słyszała okrutny śmiech Kettui, a potem jej głos: “To twój koniec. Słusznie, jesteś do niczego. Najgorsze źrebię jakie miałam, przy tobie Eepli to skarb. Poczekaj tylko jak Linnir zaproponuje ci zioła.”

“Nie zrobi tego.”

“A ty ciągle wierzysz że jej zależy? Czy przy mnie kiedykolwiek chorowałaś?”

Irutt odwróciła od niej głowę, roniąc łzy, zwinęła końcówkę ogona. Popatrzyła na sypiące się z niej fioletowe drobinki, w ten sposób zniknęły już wszystkie odłamki fioletowych kryształów z jej prawej łopatki. Podniosła się, otarła rogiem o pień drzewa, zrzucając z niego obręcz. Przyłożyła go do rogu córki, zdejmując jej obręcz.

– Kettui ci kazała, prawda? Groziła ci.

“Zaraz tam będę. Nic jej nie mów.”

– Mozzran, nie bój się, nie pozwolimy Kettui cię skrzywdzić – Linnir wciąż tuliła ją do siebie.

– Córeczko, powiedz mi, proszę. – Irutt złapała ją za ogon: – Albo Linnir, musisz któreś z nas zaufać, nie możesz tak żyć. 

“Już idę.”

Więcej kryształów posypało się z Irutt, odwróciła się szybko, krusząc rogiem kilka fioletowych kryształów, a ich odłamki umieszczając w swoim ciele: – Linnir, zabierz ją stąd. 

– Ciociu, pomogę ci. – Blakie wylądowała przed Irutt, dotykając ją oboma skrzydłami, pulsującymi już światłem, przetarła łzy o własną sierść: – Wzmocnie je, to potrafię. 

– Kettui jakoś się z tobą porozumiewała? – dopytywała dalej Linnir: – Mówi teraz do ciebie?

Mozzran pokiwała głową, wtuliła się mocniej w Linnir.

“Już nie mogę się doczekać jak będzie cię torturowała.” Usłyszała podekscytowany głos Kettui i od razu się zatrzęsła. 

– Możesz jej nie słyszeć, potrafisz, wystarczy że się na tym skupisz, wyobraź sobie że wyciszasz jej głos gdy do ciebie mówi, jak on się oddala, a potem znika – powiedziała Irutt, nadal trzymana przez skrzydła Blakie.

– Boję się… – przyznała Mozzran, paraliż już całkowicie puścił. 

– Zjesz kilka ziół… – zaczęła Linnir.

– Nie! – Wyrwała się: – Nie rób mi krzywdy! – Wymierzyła róg w stronę Linnir z łzami w oczach: – Proszę…

– Kettui powiedziała ci że zioła ci szkodzą? – zgadywała Irutt. 

– One… Wywołują paraliż.

– To nieprawda – odezwała się Blakie: – Tylko łagodzą stres. Paraliż wystąpił zanim je jadłaś.

– Dlaczego wciąż wierzysz Kettui, czy ona cokolwiek dla ciebie zrobiła? – dodała Irutt: – Wiesz jaka ona jest.

Mozzran nie mogła porządnie zaczerpnąć powietrza, zwiesiła głowę, łkając, łzy polały jej się po podbródku: – Nie przestaje mówić… Obręcz już nie pomaga. Boję się… Nie wiem już co jest prawdą, boję się że mnie krzywdzicie…


[Linnir]


– Nigdy cię nie skrzywdzimy, Mozzran. – Przygarnęłam ją z powrotem do siebie, łzy wypłynęły mi z oczu: – Nie pozwolę cię skrzywdzić.  Kettui nie może ci nic zrobić, poza mówieniem, nie słuchaj jej. 

– Zabije ją – powiedziała nagle Irutt, machnęła rogiem, unosząc głowę i zakręcając ogon, wciąż tkwiła w objęciach Blakie: – Będę szukała jej tak długo aż w końcu ją znajdę. Blakie, polecisz ze mną.

– Ciociu, a jak ktoś od niej tymczasem nas zaatakuje? – spytała Blakie.

Zamknęłam oczy, tuląc do siebie Mozzran, po chwili je otworzyłam patrząc na Irutt i Blakie: – Przeniesiemy się w bezpieczne miejsce. Zajmę się tym. Kettui wystarczająco nas skrzywdziła, zwłaszcza Mozzran, nie możemy dłużej uciekać. Irutt, tylko proszę, uważaj na siebie, wróć do nas.

– Wrócę.

– Blakie, ty też, jak będzie trzeba wycofajcie się.

– Kocham was. – Irutt podeszła przytulić się do nas. Zmartwiłam się jak jej słowa odbierze Mozzran, już się wzdrygnęła: – Jesteście ważniejsze od chęci zemsty. – Irutt spojrzała mi głęboko w oczy, kryształy w dalszym ciągu się z niej sypały, Blakie oparła o nią skrzydło: – Będziemy się z tobą kontaktowały przez cały czas, nie dam ci chwili spokoju. 

– Nie tak bardzo jak ja tobie – powiedziałam przez łzy. Z naszej czwórki tylko Blakie nie płakała.

– Zobaczymy. – Irutt musnęła mnie w policzek. 

– Będę czekała.

Skinęła mi głową: – Wy też na siebie uważajcie, wszyscy.

– Mozzran, posłuchaj mam i nie krzywdź już nikogo dla Kettui. – Blakie już wzniosła się do lotu


~*~


Burza wyprzedziła wszystkich, oznajmiając nam że nas poprowadzi. Cruzina wybrała miejsce między mną, a Celeste. Mozzran szła obok mnie, trzymając ogonem za moją pelerynę. Obejrzałam się za Eepli. Ona jedna pozostała z tyłu, nie idąc już dalej.

– Eepli, co się stało? – Przerwałam marsz całej grupy tym jednym pytaniem. Burza podleciała do Eepli, opierając o jej bok skrzydło.

– Zmęczona? – zapytała.

– Mama nie może umrzeć… – wydusiła z siebie Eepli: – Wiem że jest okrutna, ale chciałabym się nią zaopiekować, będę jej pilnowała i dbała o nią. Tak jak Blakie zajmowała się Irutt. Proszę, Linnir, niech jej nie zabijają.

– Lepiej niech znów mnie dręczy! – krzyknęła na nią Mozzran: – Myślałam że jesteś po właściwej stronie.

– Mama się mną opiekowała, po swojemu, mimo wszystko pozwoliła mi żyć, karmiła mlekiem, dlaczego nie mogę zrobić tego dla niej? – Eepli patrzyła na mnie błagalnie, przyciskając do siebie dwie kamienne figurki.

– Eepli, zrozum, dla niej nie ma już ratunku, nigdy się nie zmieni – powiedziałam.

– Już to rozumiem, ale to nie sprawia że nie chcę jej pomóc. To wciąż moja mama.

– Dla wszystkich byłoby lepiej gdyby Kettui zginęła. Zrani cię nie raz.

“A jeśli znów się uwolni… Cały koszmar zacznie się od nowa” – dodała lękliwie Cruzina, patrząc na Celeste pogrążoną we własnych myślach. Blakie ponownie dała jej swoje moce samouzdrawiające, inaczej nie mogła jej uratować. 

Mozzran puściła mnie, podchodząc do Eepli z położonymi uszami, machała nerwowo końcówką ogona, niczym grzechotnik. 

– Mozzran – zawołałam.

– Kettui uważa cię za wyjątkowo obrzydliwe stworzenie. – Spojrzała siostrze w oczy, zadzierając głowę: – Jesteś dla niej niczym, woli umrzeć niż gdybyś miała się nią opiekować.

– Mozzran.

– Więc lepiej sobie odpuść i trzymaj się nas.

– Dobrze mówi, oprócz kwestii związanej z twoim wyglądem – dodała Burza, oparła o nią głowę, a w końcu i całe ciało, odszukując spojrzenia Eepli: – Nie ma na świecie nikogo bardziej uroczego od ciebie.

Eepli się od niej odsunęła, przytrzymując Burze ogonem by się nie przewróciła, popchnęła ją lekko na nogi i go też zabrała, przyciskając na powrót do boku miniaturowe rzeźby, jej oczy się szkliły. Mozzran niepewnie położyła ogon na figurkach. Eepli posłała jej zdziwione spojrzenie.

– Nie chcę na nią patrzeć każdego dnia, wystarczy że słyszę jej głos…

– Nadal do ciebie mówi? – zmartwiłam się.

– Nie… Jeszcze. – Mozzran wycofała się, chwytając znów za moją pelerynę, wcisnęła we mnie głowę.

– Wciąż próbuje?

Przytaknęła.

– Wszystko będzie dobrze, jesteśmy z tobą. Nie poddawaj się. – Oparłam na jej grzbiecie głowę. 

– Oprócz mnie – odezwał się Postrach: – Nie chciałbym stać się wrogiem Kettui, uwierzcie mam dość wrogów.

 – Eepli! – krzyknęłam, zanurzyła się w podłożu. 

– No wiesz, ratować potwora?! – krzyknęła za nią Burza, obiła skrzydłami o swoje boki, kręcąc z niedowierzaniem głową, uniosła znów skrzydła: – Kettui to nic innego jak kawałek Zagłady co już dawno się od niej oddzielił.

– Dobre – skomentował Postrach.

– Mówię serio, niedowiarku.  – Burza popchnęła go żartobliwie skrzydłem, wycofał się z jej drogi, zajęła miejsce na przodzie grupy: – Niech mój duch feniksa prowadzi nas dalej. Eepli wróci, widzę że wraca kolejnego ranka, nie martwcie się.

– Eepli! – zawołałam. Cruzina dołączyła do mnie, a wraz z nią i Postrach. Mozzran patrzyła na nas osowiała, jak mam jej pomóc, by Kettui zostawiła ją w spokoju?



⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz