[Burza]
Jestem półboginią czy nie? Kręciłam się, wierciłam, trzepocząc skrzydłami z całej siły. Peleryna się ode mnie oderwała. Chyba właśnie ocaliła mi życie. Spadłam do wody. Przez krótką chwilę brakowało mi połowy ciała, potem zwróciło je białe światło. Poleciałam, najszybciej jak potrafiłam, klify znikały na moich oczach, całe chmary zwierząt uciekały w oddali. Dzięki mamie. Co dalej? Co ja powinnam zrobić?
Pegazy odlatywały, przepełniły całe niebo, wraz z ptakami, nietoperzami… Nawet kłykami.
– Burza! Pomóż nam!
– Mama was ocali! – Wzniosłam się wyżej: – Nic wam nie…
Macka ze światła złapała za moją nogę. Znowu?
– To nie jest śmieszne! Puszczaj, puszczaj! – Druga noga zniknęła w niej i nie miałam już czym w nią uderzać. Mogłam tylko z całej siły machać skrzydłami i próbować się wyrwać: – Hej! Pomóżcie!
Pegazy przeleciały nade mną jakby nie słysząc moich wołań. Dlaczego?
– Pomocy! Tutaj, pomóżcie! Mamo! – Dlaczego nie reagują, jestem dla nich ważna: – Tana! – krzyknęłam na cały głos. Miała spore uszy kiedy ostatnio się widziałyśmy, musi mieć dobry słuch. Światło wspięło się po mnie i wycofało się tak nagle że ledwie złapałam równowagę. Przechyliłam się niebezpiecznie w powietrzu. Bez wątpienia to mama mnie usłyszała.
– Dzięki, mamo!
Niebieskie płomienie mnie ominęły. Wspinając się i topiąc kolejne klify. Światło otoczyło pegaziątko, kryjące się na ostatnim kawałku klifu, w swoich skrzydłach. Ruszyłam tam. Widziałam jak jego ciało przekształciło się w światło i dołączyło do reszty świetlistej masy. Niech to, nie zdążyłam. Światło i płomienie mknęły wokół mnie, celowo omijając, wypełniając każdy skrawek przestrzeni, jakbym znalazła się pod gigantyczną falą.
~*~
Światło się cofało, zniżałam lot, już po wszystkim, nikogo nie udało mi się uratować. Jak na półbogini to słabo. Dzięki mamo, może nie mogłaś mi niczego pokazać, ale istnieje jeszcze coś takiego jak teoria, dzięki za nie uczenie mnie wcale.
Tyle razy się skupiałam by coś z tego wyszło i nie potrafiłam użyć żadnych mocy. Gdy błękitny ogień gasnął, rzuciłam się w górę jeszcze ciepłego popiołu, który był teraz wszędzie. Miększy od naszych gniazd i duszący. Źle mi się oddychało, choć zasnęłam bez problemu. W życiu jeszcze tak długo nie latałam, byłam wykończona.
Obudziłam się w samo południe. Rozciągając najpierw wszystkie mięśnie. Mama mnie nie pozna, a Nefer wpadnie w prawdziwą rozpacz gdy przyjdzie jej mnie myć, moja jelenia sierść wyglądała teraz bardziej jak brudnokasztanowata, albo i kara.
– Mamo! Nefer! Gdzie was szukać? Strasznie mi się nie chcę! – Zeszłam z góry popiołu tylko po to by stanąć przed kolejną: – I jestem już głodna! Wodą też bym nie pogardziła!
Po takiej walce nawet mama musiała się ubrudzić. Ona przynajmniej walczyła, nie to co jej bezużyteczna córka, może ja tylko służe do ozdoby? Dlatego tak wszyscy trzęsą się nad moim wyglądem.
– Mamo! – Dziwne że zostawiła mnie na tak długo. Już po wszystkim, dlaczego nie wraca?
~*~
Kilka długich godzin. Tyle już spędziłam na tej popielnej pustyni. Umierałam z głodu, braku rozrywki, towarzystwa… Rozbolały mnie nogi.
Za pierwszym razem wzgardziłam kroplami deszczu, ale teraz jak tylko spadł po raz drugi łapałam go na język, na skrzydła. Mama zawsze krzyczała że się pochoruje od deszczu. Przykro mi, mamo, ale nic innego nie dostałam do picia.
Doszłam do kolejnej szarej góry, tym razem widząc na jej szczycie zagrzebane skrzydła pegaza.
– Hyy… Hej! – Poleciałam tam, wykopując go racicami: – Żyjesz? Powiedz że żyjesz, nie chcę znaleźć trupa. To najgorsze dni w moim… Życiu. – Odsunęłam się. Znalazłam pegazice bez nóg. Bez nóg.
Mamo, gdzie ty jesteś?
Trzymałam się tak daleko od niej że ledwie udało mi się trącić ją czubkiem skrzydeł, zrobiłam jeden krok do przodu i poszturchałam ją jeszcze kilka razy, dla pewności.
Otworzyła oczy. Jaśniały jak nigdy u nikogo, zdradzały drzemiącą w niej moc. Miała pióra na całej szyi, naśladujące niebieski ogień, a pomiędzy nimi wyrastała grzywa. Czy to inny feniks? Jest nas więcej?
Już wiem co się stało. Mam swoją pierwszą wizję. Ten ogień który widziałam… Próbowała powstrzymać tego potwora zbudowanego ze światła, był tak silny że pozbawił jej kończyn.
Dotknęła skrzydłami popiołu, a zapłonęły, wraz z resztą jej ciała. Niebieskim ogniem. Nie myliłam się. Zacisnęła oczy. Pod moimi racicami i wszędzie wokół zaczęła wyrastać trawa. Nagle obumarła gwałtownie, a góra popiołu się powiększyła. Innej Feniks uniosły się wszystkie pióra na szyi, zgasła, łapiąc gwałtownie oddech. Otworzyła szeroko oczy, a jej źrenice się zwęziły.
– Zobaczyłam to. Zagłada pochłonęła wszystkich, którzy nie zdążyli uciec, a ty stawiłaś jej czoła i niestety straciłaś przez to nogi, ale odniosłaś zwycieństwo. Nie martw się za chwilę ty i mama przywrócicie resztę do życia – powiedziałam. Zakryła się skrzydłami, zaświeciły na krótką chwilę, ułożyła je obok siebie, lekko złożone.
– Zagłada? – Spojrzała na mnie, cofając uszy.
– Tak nazwałam tego świetlistego potwora. Dzięki za deszcz, sama nie umiem go jeszcze przywołać, jestem tylko półfeniksem. – Zaburczało mi w brzuchu, zjadłabym już nawet trawę, za której tak nie cierpiałam jeść, szkoda że jej się nie udała: – Znajdziemy coś do jedzenia i zaczekamy na moją mamę. Jej gwiazda już tu jest, poczułam ją gdy moje moce się aktywowały. Wiem, ja też wolałabym żeby ktoś znalazł dla nas jedzenie, ale tym razem musimy to zrobić same. Nigdy w życiu nie zrywałam sama trawy. A ty?
Odwróciła wzrok, wtulając podbródek w swoją gęstszą sierść na klatce piersiowej, wyglądała na przygnębioną.
– Mogłabyś polecieć pierwsza?
– Jasne! – Wzbiłam się do lotu, obracając w powietrzu przodem do niej. Uniosła się za pierwszym razem jakby latała bez nóg od zawsze. W końcu jest boginią, to nic dziwnego.
– To zaszczyt – dodałam: – Nie przejmuj się, mama ci pomoże.
Nic nie odpowiedziała.
– Mogę ci się pochwalić że wyrwałam się Zagładzie… Dwa razy, drugi raz dzięki mamie, ale pierwszy raz udało mi się samej.
Popatrzyła na mnie z przestrachem. Zrobiłam wrażenie na Feniksie!
– To nic w porównaniu do twoich osiągnięć, ale jak na półbogini to i tak dużo. Przetrwałam coś niemożliwego – dodałam.
– Słyszałaś głos który kazał ci uciekać?
– Tak! Ty też? To zasługa mojej mamy. Mama jest niesamowita. Przekonasz się jak wróci. Zrobi to w wielkim stylu, jak to ona. Może ona też odniosła rany bitewne, jak ty, będzie co opowiadać pegazom. Teraz to nie mogę się doczekać jakie przedstawienie dla nas zrobią z tych wydarzeń. Jak pokażą Zagładę.
~*~
– Jedzenie! – Rzuciłam się na trawę, ale na widok liści zmieniłam zdanie, a jeszcze głębiej w lesie rosły owoce. Nie mogłam się oprzeć przed zjedzeniem ich wszystkich. Druga Feniks przyczołgała się do mnie przez ściółkę. Wszystkie zadrapania jakie sobie zrobiła natychmiast się leczyły.
– Masz mnóstwo wbitych cierni na pysku – zauważyła.
– Coś tak czułam, ale nie byłam pewna. Szkoda że nie ma nikogo kto by je wyjął. Trudno. – Sięgnęłam po mniej smaczne liście, ale wciąż lepsze od trawy.
– Mogę to zrobić?
– Naprawdę chcesz?
Przytaknęła.
Sama Feniks pomoże mi z cierniami! Zaczęła je od razu wyjmować, jak tylko się położyłam przed nią. Choć mama też jest feniksem, to zupełnie co innego. Więc tak czują się inne pegazy jak chociaż ich przypadkowo dotknie.
– Przywołałabyś więcej owoców? – zapytałam.
– Nie potrafię…
Wkrótce wyciągnęła mi ostatni cierń, wypluwając go w ściółkę. Porozciągałam znów mięśnie, zwłaszcza skrzydła.
– Co by było gdyby Zagłąda okazała się feniksem? – zapytała Feniks nie patrząc na mnie.
– Co? Feniksy tak nie postępują, przez kogo bylibyśmy czczeni jeśli byśmy wszystkich zgładzili? Pewnie, moglibyśmy być okrutni, chociaż to bez sensu, mi osobiście nie sprawiłoby to przyjemności, bo i tak dają nam co tylko zechcemy.
Zaszeleściły gałęzie. Nareszcie.
– Tutaj jesteśmy! – zawołałam. Poczułam skrzydło Feniks na grzbiecie.
– Możemy się ukryć? – zapytała.
Spora kłyka przecisnęła się przez cienkie, młode drzewa. Jej fiolet oczu przybrał barwę szkarłatu.
– Ivette, przepraszam – powiedziała do niej Feniks.
Sierść Ivette stanęła dęba, warczała w tak nieprzyjemnej tonacji że moja krótka sierść też stanęła dęba i jeszcze pędzelki na uszach.
– Co zrobiłaś z kryształami? – syknęła w języku kłyków, warto było się go uczyć.
– Pomogę Komecie, obiecuje.
– Wiesz?!
– Dlaczego boisz się kłyki? – Czułam jak jej skrzydło lekko drży: – To ona powinna bać się nas.
Ivette ruszyła na nas, teraz sama się przestraszyłam. Niebieski ogień zapłonął przede mną, ale Ivette się nie zatrzymała, Feniks zakryła mi oczy kiedy Ivette zaczęła krzyczeć w niebogłosy, runęła na ziemię.
– Proszę, wybacz mi… Proszę… – powiedziała łamliwym głosem Feniks. Zesunęłam jej skrzydło z moich oczu. Ivette leżała na ziemi, z trudem łapiąc oddech. Nic jej się nie stało?
– Burza? – Tana przyszła śladem Ivette.
– Tana! – Poznałam ją po porożu. Stanęłam przed nią dęba, zapominając że nie stukniemy się raczej kopytami, więc po prostu ją objęłam przednimi nogami kładąc na jej szyi głowę. Jej sierść łaskotała mnie w policzek.
– Ale się zmieniłaś – powiedziała.
– Nie tak bardzo jak ty! – Zeszłam z niej, składając skrzydła.
– Twoje pióra zniknęły.
– Serio? – Dotknęłam swoich policzków. Coś zaszeleściło, jakby…
– Blakie? – Tana wystawiła głowę nad moim grzbietem ku Feniks, która właśnie się wymykała, czołgając się z pomocą skrzydeł przez leśne runo. Doprawdy dziwnie się zachowuje.
– Ty ją znasz? Jak to możliwe że cię przeganiają, albo próbują zabić, powinni być zaszczyceni, nie każdy zna aż dwa feniksy i półfeniksa, który jest jego najlepszą przyjaciółką.
– Dlaczego uciekasz? – spytała Tana Feniks: – Coś ty zrobiła?
– Oddaj mi kryształy, bo cię zabije! – Ivette dźwignęła się z ziemi, bijąc przy tym wściekle skrzydłami w ściółkę.
– Przepraszam… – Blakie obejrzała się na nas zapłakana: – Nie chciałam nikogo skrzywdzić, chciałam tylko przeżyć, przepraszam… – Na powrót spojrzała przed siebie, przyciskając świecące skrzydła do głowy.
– Co ty…?
Właśnie straciła przytomność, jej pióra opadły, a sama zagasła momentalnie.
– Blakie! – Tana dopadła do niej.
– Nic sobie nie zrobiła, nie bądź głupia – powiedziała do niej kąśliwie Ivette. Odepchnęła Tanę od Blakie.
– Czas bym odzyskała co moje i skończyła z tym cholernym cyklem. – Zwiesiła głowę nad Blakie, Tana się zbliżyła, a wtedy Ivette złapała ją za szyję, wbijając jej poroże w pień drzewa.
[Ivette]
– Co ty robisz?! – Tak jak myślałam Tanie nie łatwo było się zaprzeć ze skrzydłonogami, mogła używać do tego tylko tylnych nóg. A jednak, znalazła sposób. Zaczęła trzepotać przednimi kończynami jak normalnymi skrzydłami. Za chwilę się uwolni.
Od razu zrobiło mi się niedobrze jeszcze zanim wbiłam kły w skrzydło Blakie odrywając kawałek. Krzyk Komety sprawił że serce mi podskoczyło do gardła. Wypadła zza drzew kilka kroków ode mnie, wprost na ziemię. Z jej grzbietu zerwały się liany, przytrzymujące jeden z kawałków drewna, uzupełniających jej kikuty. Musiała przybyć tu na własnych nogach, opierając się skrzydłami o drzewa. Śledziła mnie, musiała zauważyć, zresztą jak Tana, kiedy się wymykałam, Tana może jeszcze powiedziała jej jaki to zapach poczułam w powietrzu.
– Mamo – jeszcze Celeste się zjawiła, wylądowała przy mnie zrzucając mnóstwo gałęzi i liści, krew Blakie ściekła mi po pysku: – Zabij mnie, zaczniesz nowy cykl, będziesz sobą.
Blakie już pochłonęła część moich mocy, to kwestia czasu gdy sięgnie po kolejną część. Taka nasza natura, dwa feniksy nie są w stanie żyć obok siebie. Jeśli ja nie skończe z nią ona skończy ze mną.
Nadgryzione skrzydło pulsowało światłem, jakby próbowało się odbudować, ale ostatecznie się nie regenerowało.
– Nie! – krzyknęła Kometa: – Nie wybacze ci! Nigdy ci tego nie wybaczę jeśli to zrobisz!
– Mamo… – Celeste położyła skrzydło na moim boku: – Uratowała mnie.
Mogłam odzyskać moce, one należały do mnie. Nie musiałam jej nawet całej pochłaniać… Linnir wylądowała wśród nas, cała czarna od popiołu. Odstawiła źrebaka jednorożca ze swojego grzbietu na ziemię. Spojrzała na mnie zaskoczona i na Blakie, a potem położyła uszy, a jej wzrok stał się wrogi. Przez to że kłyki nie są w stanie całkowicie zamknąć pyska doskonale widziała co w nim trzymam.
– Odsuń się od mojej córki! – Skoczyła uderzając o mój bok, pod wpływem ciosu przewracając na ziemię i jeszcze znalazła się na mnie. Odbiła się ode mnie lądując niedaleko. Najwyraźniej odzyskała swoją moc.
– Zabiję cię, jeśli mnie zmusisz – jeszcze mi groziła.
– Ivette, wypluj to… – powiedziała już drżącym głosem Kometa: – Proszę, odpuść, zapomnimy o tej… Sprzeczce. Bo ty masz sumienie, prawda? Uratowałaś Eepli. Nie jesteś zła.
Linnir podeszła do Blakie, zasłaniając ją sobą, jakby ta w ogóle tego potrzebowała:
– Próbuje was ratować. – Spojrzałam na Tane, przytulała do siebie Burzę, która patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Tana niechętnie przetłumaczyła moje słowa. Mały jednorożec uciekł w las. Widziałam jak wzrok Linnir powędrował za nim, miałam szansę ją przynajmniej ogłuszyć, a nic nie zrobiłam.
– Wcale nie, chcesz tylko jej moce, jestem pewna… – dodała Kometa: – Ale możesz się temu oprzeć, przecież… Mnie kochasz, a ktoś kto potrafi kochać nie byłby zdolny do… Do tego.
– Serio? Zgładziła pół świata i to ja jestem tą złą? Bo próbuje ją powstrzymać?!
– Przed niczym jej nie powstrzymujesz, tylko próbujesz zabić – odezwała się Linnir: – Nie zagraża nam, a obcy przecież cię nie obchodzą. Mam tego dość, Ivette. Ostatni raz ją dotknęłaś.
– Rozumiesz w ogóle kogo bronisz?!
– Zrobiłabyś to samo na jej miejscu i wiele innych osób. Stało się. Nie będę jej winić. Tylko Kettui. To ona odpowiada za śmierć tych osób.
– Jasne, to ona ich pochłonęła, albo zmusiła twoją córeczkę – podkreśliłam, w końcu sama ją tak przed chwilą nazwała: – Żeby sobie zniszczyła świat. Gdybym to była ja wszystkie byście mnie przekreśliły, może oprócz Celeste, chociaż na co ja liczę, ona też wybrała jej stronę. – Rzuciłam córce wrogie spojrzenie, mierzyła prosto w moje oczy nie okazując emocji.
– Próbowałaś ją zabić! – krzyknęła na mnie Linnir: – Czego się spodziewałaś? Że inni będą się przyglądać? Nic dziwnego że się w to zmieniłaś.
– Ivette… – odezwała się już wystraszona Kometa.
Zacisnęłam szczęki, które nagle zaczęły mi drżeć. Zebrało mi się na płacz. Rozluźniłam je by nikt tego nie zauważył.
– Blakie starała się uratować kogo się da, zrobiła to, bo była bliska śmierci.
Kometa podniosła się na trzy nogi, w tym jedną sztuczną, krzywiąc się z bólu, podparła się skrzydłami, wstrzymała oddech, jedno ze skrzydeł wygięło jej się niebezpiecznie. Zbliżyłam się podtrzymując ją głową. Jeszcze tego by brakowało by połamała sobie skrzydła.
– Proszę, Ivette…
– Oszukałaś mnie. Kolejny raz. Wszystko pamiętasz.
Jak Tana tylko przetłumaczyła moje słowa, w oczach Komety pojawił się lęk. Odsunęła się gwałtownie. Upuściłam kawałek skrzydła Blakie, próbując ją złapać. I tak upadła na własny zad, a potem klatkę piersiową. Nagle Cruzina zasłoniła Kometę sobą, prawie się na niej położyła, cała dygocząc i unikając patrzenia na mnie.
– Naprawdę się temu dziwisz? – Linnir skoczyła pomiędzy nas.
– Nie pytałam cię o zdanie!
Pomogła Komecie z Cruziną wstać, zabrały ją na bezpieczną odległość, pomogły jej się położyć między drzewami. Linnir ciągle mnie obserwowała.
– Mamo, nadal… – Celeste zbliżyła się do mnie.
– Zamknij się w końcu! – Uderzyłam skrzydłem w pysk Celeste: – Nie jestem potworem!
– Nie jestem… – powtórzyłam słabiej, cofając się o krok. Rozcięłam jej czoło i cały policzek, cudem nie uszkadzając jej przy tym oka, rana przebiegała blisko niego. Przymykała je, krew napłynęła jej z czoła do niego i spłynęła po policzku niczym łza. Dotknęłam jej delikatnie już drżącym skrzydłem.
– Zróbmy to, mamo… – powiedziała Celeste już łamiącym się głosem.
Linnir odciągnęła ją ode mnie: – Odejdź stąd – kazała, przytrzymując Celeste za grzywę.
– Nie. Możecie mnie uwięzić, ale nigdzie się stąd nie ruszę.
Linnir poprosiła Cruzine, a ta w mgnieniu oka poszła dokądś i wróciła z lianami, Linnir wzięła je od niej: – Zgodnie z umową – powiedziała i zarzuciła mi jedną z nich na grzbiet, pozwoliłam jej związać sobie skrzydła, a potem też pysk i obwiązać nogi, ograniczyła tylko nieznacznie ich ruch, pozwalając mi łaskawie się przemieszczać.
Ziemia zadudniła, już myślałam że znów zacznie się walić, ale Blakie przecież była tutaj.
To Eepli przybiegła.
“Wybacz że cię zostawiłyśmy, nie chciałyśmy cię budzić jak dopiero zasnęłaś…” Cruzina do niej podeszła, Eepli przytuliła ją do siebie ogonem, cicho popłakując.
– Musiałyśmy sprawdzić co się dzieje… – dodała Kometa, wzdrygnęła się, przez chwilę przymykając oczy: – Może lepiej że tego nie widziałaś… Chociaż z drugiej strony gdybyś tu była… Mogłam jednak cię obudzić.
– Eepli, za chwilę obejrzę twoją ranę, ale najpierw muszę poszukać Mozzran. – Linnir posadziła nieprzytomną Blakie na grzbiet Tany: – Proszę, zaopiekuj się nią.
– Linnir, mogę ją wytropić. – Tana oddała Blakie już podchodzącej do niej Celeste: – Masz jej zapach na sobie, to będzie proste.
~*~
[Linnir]
Tana zatrzymała się przed niewielką skałą. Do tej pory byłam pewna że Mozzran uciekła daleko stąd i nigdy nie uda nam się jej znaleźć, miała wystarczająco dużo czasu.
– Tu ślad się urywa… – Tana zawęszyła w powietrzu, przypatrując się drzewom.
– Mozzran… – Dotknęłam pyskiem skały: – Wiem że to ty.
Wróciła do swojej postaci, Tana sapnęła zdziwiona. Mała zwiesiła głowę, ogon zwinięty w ciasną kulkę opadł jej na ziemię.
– Chodźmy. – Trąciłam ją lekko w bok, prowadząc ją za Taną, która ruszyła przodem po naszych śladach: – Zgubiłaś się? – zapytałam.
Mozzran nic nie odpowiedziała. Tak łatwo się poddała? Szła obok mnie ze spuszczoną głową, ciągnąc ogon po ziemi.
– Coś cię boli?
~*~
Jak tylko wróciłyśmy Mozzran pobiegła do Cruziny, wcisnęła się między Celeste, a nią, wtulając się w jej bok. Celeste się odsunęła, dając jej więcej przestrzeni. Cruzina patrzyła na małą, mrugając, ogon zatrzymała niedaleko niej, jakby nie wiedziała czy ma ją dotknąć.
“Linnir, kim jest ta mała…?”
– Hej… Co się stało? – spytała Kometa, wyciągając głowę do Mozzran, zauważyłam że jej policzki są mokre, płakała. Mała popatrzyła na nią z determinacją, na nią i Eepli, leżącą tuż obok, przykrytą płachtą.
– Naprawdę wolisz to ohydztwo od swojej własnej siostry? – zapytała.
– Kettui…
– To Mozzran, siostra Irutt. – Zbliżyłam się: – Myślę że Kettui ją wychowywała.
– Ale… Skąd wiesz że to na pewno… Nie kto inny jak, wiesz… Irutt pod kontrolą Kettui przemieniona w to źrebię? Irutt nie miała sióstr.
– Mam przeczucie. – Czy Blakie udało się uwolnić Irutt? A jeśli…
– I tyle wystarczy?
Blakie leżała niedaleko, nadal nieprzytomna, jej skrzydło się zregenerowało. Ivette przebywała na uboczu, nie zdjęła na szczęście lian, które jej założyłam. Stała spokojnie, tyłem do nas.
– Gdzie Burza? – spytała Tana.
– Powiedziała że poczeka na swoją matkę i odleciała – odpowiedziała Kometa.
– Sama? – Tana przeszła obok mnie, spojrzała na mnie jakby potrzebowała słów zachęty, bądź zgody. Dziwnie się z tym poczułam.
– Będziemy na was czekały – powiedziałam, po czym podeszłam do Eepli, Tana tymczasem już wyruszyła.
– Zdrajcy… – odezwała się Mozzran, kładąc uszy: – Ohydztwo, co tu jeszcze robisz? – zapytała Eepli, patrząc na nią z odrazą.
– Wiesz że Eepli należy do rodziny? – Kometa szturchnęła małą, strzygąc uszami: – I absolutnie nie powinnaś jej tak nazywać.
– Ohydztwo nie jest moją rodziną jest obrzy…
– Przestań! – krzyknęła na nią Kometa, mała wzdrygnęła się i zniżyła głowę, jednak nadal mierzyła w jej oczy z pewną wrogością: – Chyba że naprawdę chcesz być taka jak Kettui. Eepli zrobiła wiele dobrego…
– Mozzran. – Złapałam ją za grzywę, zabierając ją od Cruziny, uderzyła mnie ogonem, przebrała nogami, rozgrzebując ziemię, w próbie wyrwania się: – Tylko porozmawiamy, nie bój się. Eepli. – Popatrzyłam na nią: – Mozzran jest jeszcze źrebakiem, nie rozumie wielu rzeczy, nie jest prawdą to co ci powiedziała – dodałam, zanim odeszłam z małą na ubocze.
Pozwoliłam jej się wyszarpać, zwróciła ku mnie róg, chowając ogon pod sobą, zatrzęsła się.
– Wyobraź sobie że jesteś na miejscu Eepli, jakbyś się czuła? – zapytałam łagodnym tonem.
– Dlaczego? Nigdy nie będę w takim stanie. Nie zrobisz mi tego? – Cofnęła się.
– Co byś czuła? – Nie ruszyłam się o krok. Była cała spięta, śledziła każdy mój ruch, musiała uważać mnie za zagrożenie. Nie zwracała uwagi na resztę otoczenia.
– Brzydziłabym się sobą. Spróbowałbym coś z tym zrobić, ale… – urwała.
– Pomarańczowe kryształy nie działałyby na ciebie.
– Izolowałabym się i… Chyba wolałabym nie żyć.
– A gdyby ktoś cię wspierał i akceptował taką jaką jesteś?
– Jak akceptował? Nie brzydzisz się jej?
– Nie, Mozzran, bo nie ma się czego brzydzić.
– Nie widziałaś jej jeszcze, przeklęta.
– Widziałam.
– Dlatego jest zakryta?
– Eepli sama tak wybrała, nikomu z nas nie przeszkadza jej wygląd, ale czuje się dokładnie jak opisałaś, oprócz tej części o życiu, Eepli chce żyć, ukrywa się bo tak jest jej łatwiej.
– Musi wam to sprawiać jakiś dyskomfort.
– Eepli jest taka jak my, też ma uczucia, marzenia, gdybyś znalazła się w niebezpieczeństwie pomogłaby ci, tak jak uratowała mnie, Haalvie i wiele innych osób.
– Ale was nie warto ratować.
– Bo tak ci mówiła Kettui? Nie znasz nas. Proszę żebyś dała nam szansę.
– Przecież mnie porwałaś i próbowaliście skrzywdzić Kettui.
– Dotknij mnie rogiem, chciałabym żebyś zobaczyła moje wspomnienia. – Pochyliłam głowę, a ona jeszcze bardziej się odsunęła.
– Oszukujesz.
– Mozzran, zobaczysz tylko to co naprawdę przeżyłam.
– Nie, ty potrafisz manipulować wspomnieniami. – Poruszyła nerwowo głową, poprawiając ułożenie rogu, celowała nim w moją szyje.
– Kettui ci tak mówiła?
– Wszyscy potraficie. Jesteście źli. Nawet wobec siebie nawzajem.
– Ivette jest trudna, gdybyś została zobaczyłabyś jak to się skończyło, nie pozwoliłam jej…
– Pozwoliłaś, ta kara pegazica została ranna.
– Nikt się tego nie spodziewał, nie zdążyłam…
– Nie jesteś taka super.
– Nie próbuje być, próbuje tylko wszystkich chronić. Nie każdy z nas jest taki jak Ivette.
– Blakie prawie mnie zabiła.
– Wrócisz teraz do Cruziny i Haalvi, możesz im zaufać, sprawdzę co z raną Eepli i potem wszystko wam wyjaśnię, zgoda?
Nic nie odpowiedziała, tylko patrzyła na mnie z niechęcią.
~*~
Opowiedziałam wszystkim co się wydarzyło, dalej musieli już sami ocenić co chcą sądzić o Blakie, nadal się nie obudziła. Tana też jeszcze nie wróciła z Burzą. Mijała już kolejna noc. Mozzran co chwilę się przebudzała, patrząc w moją stronę i kładąc z powrotem głowę, spała samotnie.
“Linnir, może bym cię zastąpiła?” zaproponowała Cruzina, zatrzymując się obok mnie.
– Dam sobie radę.
“W ogóle nie spałaś.”
– Wytrzymam. – Jako jedyna jestem w stanie zareagować wystarczająco szybko by powstrzymać Mozzran od przemiany i ucieczki. Mogłabym znowu coś założyć jej na róg, ale czy wtedy nie będzie jeszcze bardziej nieufna? A może to nie miało żadnego znaczenia?
Dotrwałam do świtu, Mozzran spała głęboko, nasłuchiwałam dłuższą chwilę nad jej głową. Cruzina się przebudziła, przy wciąż śpiącej Komecie i Eepli.
“Wciąż czuwasz?” Uniosła głowę, przechylając się z boku bardziej na brzuch.
– Zostań z nią na chwilę, zawołasz mnie jakby się obudziła, dziękuje – szepnęłam. Poszłam do Ivette, oglądając się na małą. Cruzina po cichu ułożyła się obok niej.
Tym razem oczy Ivette przybrały barwę nocnego nieba, były niemal czarne. Zdjęłam lianę z jej pyska.
– Zjedz coś – powiedziałam: – Zanim ponownie cię zaknebluje.
Zwiesiła głowę, prychając tylko z nutą kpiny.
Weszłam z powrotem na górę niskiego, płaskiego wzgórza, już tylko Blakie leżała nieprzytomna, Cruzina trącała końcówką ogona swoją klatkę piersiową, przyglądając się mu zamyślona. Ściskała w nim swój pomarańczowy kryształ. Kometa zaczepiła skrzydłami o dwa, specjalnie dla niej wbite w ziemię pale, bijąc przednimi, w połowie sztucznymi nogami o ziemię.
– Spokojnie, pomogę ci. – Pobiegłam do niej, podpierając ją z boku i trochę podciągając za grzywę, zaparłam się nogami by nie upaść przez zbyt duży ciężar. Eepli złapała ją ogonem, stawiając na nogach. Kometa odwróciła od nas wzrok, kładąc uszy, podparła się skrzydłami o ziemię, a potem powoli je złożyła. Balansując na drewnianych częściach nóg. Cruzina już stała obok Mozzran.
– Beznadziejne te twoje nogi – skomentowała mała.
“Przestań innych ranić, proszę…” zwróciła się do niej Cruzina.
– Mówię że zrobiłabym lepsze. – Oparła policzek o swoją przednią nogę, patrząc gdzieś w bok.
– Eepli bardzo się starała – odpowiedziała jej Kometa: – I zamierzam z dumą…
– Widać że cię boli.
Przez słowa Mozzran przyjrzałam się lepiej Komecie, przymykała oczy, próbując ukryć grymas bólu, miała łzy w oczach. Oparła się znów na skrzydłach. Wsparłam ją swoim bokiem.
– Ohydztwo je zrobiło? To wiele wyjaśnia.
– Jeśli chcesz pomóc, nie musisz przy tym nikogo obrażać – powiedziałam.
– Przytrzymaj ją, paskudo. – Mozzran podeszła do boku Komety, wsuwając róg pod liany przytrzymujące jej sztuczne nogi na kikutach.
– Mozzran, nie mów tak do niej.
Odcięła liany. Eepli złapała Kometę, utrzymując ją w pionie. Mała obróciła się, kładąc się pod kikuty. Obejrzała się na siebie jej róg zaświecił, a z czerwonego paska na grzbiecie wyrosły metalowe łodygi, zaplotły się na kikutach Komety, odpowiednio się dopasowując, mała uformowała je w kształt nóg i odcięła od siebie rogiem, zauważyłam że po prostu przecięła sobie sierść, na jej grzbiecie zostały po tym dwa łyse miejsca.
Eepli puściła Kometę.
– Dzięki… – Kometa cofnęła uszy, przebierając nowymi nogami: – Chyba, właściwie to nie wiem czy mam je przyjąć, przez to jak traktujesz Eepli. Są… Lżejsze niż te Kettui… Choć te Eepli były jeszcze lżejsze i wystarczyło je tylko połączyć z moimi… Nogami.
– Przecież moje są lepsze. – Mozzran spojrzała na Cruzine, a potem na mnie, jakby szukała u nas potwierdzenia. Rzuciła Eepli krzywe spojrzenie: – Nie jesteś nikomu potrzebna.
Kometa położyła uszy.
– Mozzran, chodź na sekundę – powiedziałam.
Tym razem sama poszła za mną, odeszłyśmy poza zasięg słuchu reszty.
– Zrobiłaś je najlepiej jak potrafiłaś, prawda? – zapytałam.
– Oczywiście. – Odwróciła wzrok, zrobiła to bardziej lekceważąco, wydawała się mniej spięta niż wczoraj.
– Tak jak Eepli.
– Dlaczego ciągle porównujesz mnie do tego mutanta? To ma sprawić że będę ją lepiej traktować?
– Chcę byś zrozumiała co tak naprawdę robisz, jak bardzo bolą twoje słowa.
– Mają boleć, robię to celowo i całkowicie świadomie, nie jestem głupia, tylko dlatego że jestem źrebakiem.
– Sprawia ci to przyjemność? – zapytałam.
Mozzran spojrzała mi w oczy zaniepokojona.
– Nie zrobię ci krzywdy, próbuję cię zrozumieć.
– Tak trzeba. – Zniżyła głowę.
– Uważasz tak przez Kettui?
– Nie ważne, możemy już wracać?
– Najpierw powiedz mi czy sprawia ci to przyjemność.
– Nie…. Tak – odpowiedziała nerwowo: – Właściwie to tak… – Jej końcówka ogona zwinęła się, miotając na boki. Nigdy nie widziałam podobnego gestu.
– Według mnie nie wyglądałaś na radosną mówiąc tak o Eepli.
– Nie jestem Kettui, ani Irutt, jestem Mozzran!
– Chciałam…
– Nie lubię ohydnych mutantów, tak jak nie lubię ciebie, przeklęta. Ani Haalvi, ani Cruziny, nikogo z was, bo trzymacie mnie tu wbrew mojej woli.
– Ciociu… – zapłakała Blakie. Obudziła się.
Przyprowadziłam Mozzran z powrotem, zajmując się już Blakie, przytuliłam ją do siebie, wtuliła we mnie głowę, obejmując skrzydłami.
– Nie mogłam tego zrobić…
– To wszystko wina Kettui – powiedziałam.
– Nieprawda – wtrąciła Mozzran: – Kettui nie stała nad nią i nie kazała jej wszystkiego zniszczyć.
Kometa przysunęła małą do siebie skrzydłem, Mozzran stanęła dęba, łapiąc ją za skrzydło ogonem i opierając na nim przednie racice: – Nie słuchaj jej, jest… Na pewno nieszczęśliwa, dlatego próbuje wszystkich zdenerwować.
– Puszczaj, przed chwilą ci pomogłam!
Kometa szepnęła jej coś na ucho.
– Próbowałam odebrać sobie wspomnienia, ale nie mogłam… – przyznała Blakie: – Nie chcę tego czuć… Ale nie mogę o was zapomnieć… Byłoby tak jakbym umarła… Nie chciałam nikogo skrzywdzić.
– O nic cię nie obwiniam – powiedziałam. Kometa wypuściła już małą, która położyła się na swoje miejsce.
~*~
– Co jej powiedziałaś? – zapytałam w drodzę do Ivette, Kometa szła ze mną, dostosowałam tempo do niej.
– Nie byłabyś zachwycona, to nic złego, znaczy, zależy jak na to spojrzeć, ale wiesz... Ty też z nią rozmawiasz pokryjomu, więc niech to też będzie tajemnicą co ja jej powiedziałam.
– Próbowałam jej wytłumaczyć że nie powinna tak się zachowywać, to żadna tajemnica, nie chciałam rozmawiać z Mozzran przy Eepli. Co jej powiedziałaś? Odpowiadam za nią i muszę wiedzieć.
– Że Blakie... Jest niebezpieczna, a ona ją właśnie prowokuje i jeszcze zapytałam czy chce by Blakie znów... Przepraszam, wiem że myślisz o niej inaczej.
– Nie potrafię jej winić za to że trzyma się życia.
– Tylko że robi to tak za wszelką cenę… – dodała Kometa: – Zdecydowanie jest niebezpieczna, ale… Rozumiem, ja też muszę… Zająć się moją feniks… – Odetchnęła głęboko: – W końcu ona jest jeszcze bardziej niestabilna niż Blakie. Wiem, nie jest tak potężna, ale chyba równie destrukcyjna… Chociaż teraz nie ma kryształów, chyba że gdzieś na świecie… – Sięgnęła mimochodem po lianę, którą niosłam na grzbiecie. Odsunęłam się: – Linnir, naprawdę muszę zostać z nią sama. Mnie nie skrzywdzi… A przynajmniej nie tak żebym była ciężko ranna lub gorzej. Sama widziałaś, próbowała mi raczej pomóc…
– Nie jesteś odpowiedzialna za jej czyny.
– Tak jakby jestem… Te wszystkie cykle są z mojego powodu.
– Jak mam cię do niej puścić po tym wszystkim?
– No… No dobrze, chodźmy razem… Chociaż nie wiem czy to dobry pomysł. Szczerze to boje jej się takiej, przez to co przeżywałam tutaj, w tym cyklu… Jakbyśmy spotkały teraz obcą kłykę też byłabym przerażona… Nie wiem jak wyglądała tamta co… Co mi to zrobiła, chyba nawet ją zabili, ale… Z kłyk to ja ufam jedynie Tanie, chociaż nie tak całkowicie…
– Podobnie miałabym z gryfami.
– Ach, pamiętam… Byłaś przerażona jak Irutt… – urwała.
– Zmieniła się w gryfa – dokończyłam za nią, nie chcę udawać że ona nie istnieje, nawet jeśli myśl o niej, że nadal cierpi, lub już przepadła, boli.
– Jak z nimi walczyłaś? – zapytała Kometa.
– Wtedy walczyłam nie tylko z nimi, ale też z własnymi słabościami. Gineli ci których paraliżował ból, albo lęk. Najważniejsze to nigdy się nie poddawać. Powiedziałam to Irutt, a teraz mówię tobie, nigdy się nie poddawaj – wraz z końcem moich słów dotarłyśmy na miejsce.
– Ivette… – Kometa do niej podbiegła. Ivette poraniła sobie kłami nogi, a teraz zlizywała z nich krew: – Przepraszam, powinnam być przy tobie i niczego przed tobą nie ukrywać. Może wtedy nie doszłoby do tego wszystkiego. – Kometa oparła o nią skrzydło, patrzyła w jej oczy, ale ona nie spojrzała na nią, zupełnie ją ignorując, dalej czyściła sobie rany: – Nadal cię kocham. – Kometa wtuliła głowę w jej sierść, spoglądając na mnie: – Zawsze będę.
Nie musisz tego robić – chciałam jej powiedzieć, ale nie przy Ivette. Kometa wzdrygnęła się, gdy Ivette oparła głowę o jej grzbiet.
– Wybacz, odruch… – Dotknęła pyskiem jej policzka.
Ivette odsunęła ją do mnie, warknęła gdy Kometa próbowała zrobić krok w jej kierunku.
– Znowu tak? Znowu mnie odtrącasz? – Kometa cofnęła uszy, próbowała spojrzeć w jej oczy, ale Ivette unikała jej wzroku. Położyła się gwałtownie, grzbietem do nas.
– Ivette…
Dostrzegłam jej ruch, nie znając jeszcze jego skutku, zdążyłam uderzyć ją o szyję, jak kłapnęła szczękami przed chrapami Komety. Nieco odepchnęłam je w bok. Kometa upadła, zakrywając się skrzydłami, załkała. Położyłam lianę na pysk Ivette, sama mi go podstawiła, jej oczy nie zmieniły barwy, a sierść przylegała do ciała. Związanie jej pyska zajęło kilka minut. Położyła się z dala od nas.
– Kometa, wracajmy. – Trąciłam ją w bok.
– Zostaw mnie! – krzyknęła rozpaczliwie, wciąż ukrywając się pod skrzydłami.
– Nie.
Popatrzyła na mnie zapłakana: – Muszę… Muszę wszystko naprawić…
– Żadna z nas nie ma takiej siły, chodźmy, wstań.
– Dlaczego mówisz by się nie poddawać, a potem…
– Dla niektórych osób nie warto – szepnęłam, zerkając na Ivette, położyłam się przed Kometą: – Nie odpowiadasz za nic co ona robi.
– Nie o to chodzi, ja… Próbuje jej pomóc, znaczy próbuje próbować… Jak ty Mozzran…
– Mozzran jest źrebakiem, ty znasz Ivette od bardzo dawna. Myślałam że podjęłaś już słuszną decyzje o nie wchodzenie z nią w głębsze relacje.
– Nie jest ci żal? Nie widzisz co ona sobie robi…? Potrzebuje pomocy. Może jest… Jaka jest ale… Ja chyba naprawdę nadal ją kocham… A już na pewno jej współczuje… Za późno, wiem, miałaś racje, lęk paraliżuje… Dlaczego tak bardzo się boję? Przecież nie ona… – Spojrzała na swoje przednie nogi, ledwie łapiąc kolejny oddech, a potem w moje oczy, przytuliła się do mnie. Nie próbowałam tego odwzajemniać, zbyt niepewna do jej uczuć. Nie było w moim sercu miejsca dla innej.
Kometa podniosła się sprawniej niż wcześniej, wzięła głęboki oddech podchodząc do Ivette, która spojrzała na nią kątem oka i zaczęła warczeć.
– Przestań mnie straszyć, chyba nie chcesz żebym dostała zawału serca? – Kometa się otrzepała.
Ivette przejechała pyskiem po ziemi, rysując linie, oddzielającą ją i Komete, wypuściła z chrap powietrze, wbijając w nią wzrok, przycisnęła uszy do szyi. Kometa zbliżyła do niej głowę, a Ivette ją odepchnęła.
– Wcale tego nie chcesz… Kochasz mnie. – Stała przy niej dłuższą chwilę, po czym obejrzała się na mnie: – Chcę z nią zostać… Wiem że mnie nie skrzywdzi. Wiem to.
– W razie czego wołaj.
⬅ Poprzedni rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz