[Linnir]
Prawie wyrwałam się ze snu, nie powinnam spać tak długo, ale wtedy zobaczyłam Irutt podążającą za swoją rodziną, ku polanie oświetlonej łagodnymi promieniami słońca, wygłupiała się z braćmi, śmiała i rozmawiała z rodzicami, coraz bardziej oddalając się ode mnie. W jednej chwili zawahała się, pozwalając innym odbiec ku zakwitającemu lasowi, obejrzała się na mnie. Popatrzyłyśmy sobie w oczy. Spojrzała ku oddalającym się bliskim, a potem znowu na mnie.
– Idź z nimi, chcę byś była szczęśliwa – powiedziałam przez łzy: – Kocham cię.
– Linnir. Oni nie żyją, prawda?
Pobiegłam do niej, przytulając ją do siebie: – Nie… – szepnęłam, patrząc na nią, w obawie że za chwilę zniknie. Oparła się o mnie, niemal zamykając oczy, popatrzyła prosto w moje.
– Co się stało ze mną?
~*~
[Celeste]
– Prawie ją zabiłam, ale wtedy poczułam że to moja ciocia, więc pozwoliłam jej uciec. Wiedziałam już wtedy że nie ratuje Irutt tylko kompletnie kogoś innego, ale bałam się o ciocie Linnir, gdybym jej powiedziała, nie odpuściłaby dopóki by jej nie pomogła. Nie wiem czy to możliwe…
– Kettui to Irutt? – zapytałam.
– Nie, ona ją kontroluje, z bezpiecznego miejsca, musiała być w poprzedniej kryjówce i zabrać stamtąd kłyki i Eepli. Może nawet się minęłyśmy, nie pomyślałam by jej tam szukać… W ogóle nie mogłam skupić myśli… Ciocia Irutt… – urwała, wciskając głowę we własną klatkę piersiową, przymykając oczy z żalu.
– Możesz spróbować z moim kryształem. – Niepewnie dotknęłam jej skrzydłem.
– Kettui… – Po policzkach popłynęły jej łzy, taka w ogóle nie przypominała tak silnego stworzenia jakim wszyscy postrzegali feniksy: – Umieściła go w jej całym ciele.
– Jak?
– Najpierw umieściła kryształ w rogu cioci, a kiedy ciocia użyła magi rozprowadziła go wraz z nią po całym ciele… Już w postaci energii. Połączył się z nią. Nie potrafię go z niej wyciągnąć… .
– Ale nadal można odebrać drugą połowę kryształu prawdziwej Kettui?
~*~
[Ivette]
Odwiedziłam kolejne skupisko kryształów, choć to nie miało żadnego sensu. Zacisnęłam zęby powstrzymując się od ich zniszczenia.
Przeszłam korytarzem, w głąb podziemi. Usłyszałam jak ktoś rozpaczliwie próbuje zaczerpnąć powietrza. Łkał. Wyjrzałam zza rogu dostrzegając zwiniętą w kłębek sylwetkę Eepli. Ucichła, unosząc głowę, oddychała chrapliwie. Ciekło jej z chrap, nie tylko z oczu. Ktoś, pewnie Kettui poharatał jej cały policzek, odsłaniając mięśnie, rana spuchła jej aż do oka, które zniknęło pod opuchniętymi powiekami, drugie oko zaraz nad nim było ledwie widoczne przez opuchliznę. Żeby jeszcze tego było mało rana już właściwie gniła. Nasłuchiwałam, bo przecież to zawsze może być pułapka, specjalnie dla mnie.
Przycisnęła mnie do siebie momentalnie, podduszając. Zacisnęłam szczęki. Kopnęłam ją, bo tylko tyle mogłam zrobić. Wypuściła mnie, obejmując już tylko ogonem, warczałam, strosząc całą sierść, przyciskając uszy do szyi. Skrzydłami odpychając od siebie jej ogon.
– Przepraszam… – Zapłakała: – Chciałam tylko się przytulić. Zostań, proszę… – Zabrała ogon, ale co z tego jak zaraz złapała nim za moje przednie nogi, choć na tyle lekko że mogłam się po prostu odsunąć od niej.
– Pirania…? – Kettui właśnie do nas weszła, równie zdziwiona co ja. Eepli zanurkowała ze mną w ziemię. Serce zabiło mi jak szalone. Zabrała mnie do ciasnej jaskini z tylko jednym wyjściem, wysoko nad naszymi głowami, zbyt małym by przecisnęło się przez nie choćby źrebię pegaza. Róg Eepli świecił.
– Znowu to robisz?! – warknęłam, wyrywając się jej i obijając sobą o ścianę. Ukryła głowę w przednich nogach. Drasnęłam ścianę kłami, krusząc ją, jedynie powierzchownie, z odłamków ułożyłam słowo “wyjście” i “teraz”, trącając ją mocno skrzydłem. Przyjrzała się symbolom. Wbiłam w nią wzrok. Złapała mnie za nogę, natychmiast ją jej wyrwałam.
– Chcę stąd wyjść! – wrzasnęłam: – Nie mam zamiaru siedzieć tu z tobą!
Zwinęła się w kłębek.
Przecięłam skrzydłami powietrze: – Masz…
Westchnęłam niszcząc symbol “wyjście” i układając z kamieni “iść” obok “teraz”, trąciłam ją znowu, wskazując na nią, na kamienie i na siebie. Pokręciła głową. Pociągnęłam ją za grzywę, przesuwając bliżej ściany. W końcu poleciałam do otworu w sklepieniu, wbijając w nie kły z całej siły. Eepli już stała, wodząc za mną błagalnym wzrokiem.
– Wyjdziemy na powierzchnię. Nie idź, pro-szę…
Wylądowałam przed nią, przeszywając ją wzrokiem, dałam jej się dotknąć ogonem, weszła ze mną w ścianę, czułam jak przemieszczamy się na górę.
~*~
Sypał śnieg, przykrywając leśne ścieżki, szłam z Eepli pieszo, obejmowała mnie ogonem. A ja jej na to pozwoliłam, bo jak Kettui znów mnie zaskoczy to przynajmniej jej ucieknę. Poza tym wyglądała jakby miała w każdej chwili paść martwa. Miałam kilka pytań, ale kamieniami i gestami wyrażałabym je całe wieki.
– Mamo. – Celeste wylądowała niedaleko mnie, w samą porę. Eepli uciekła pod ziemię, tylko jej ogon, trzymający mnie pozostał. Blakie latała po niebie i już nas wypatrzyła. Przycisnęłam uszy do szyi, a skrzydła do boków, wypuszczając z chrap powietrze, wciąż jej nienawidziłam, tak samo jak Zamieci, szkoda że nie rozszarpałam tej drugiej. Blakie dotarła przed nas, przebierając skrzydłami by całkiem nie opaść na ziemię, jak irytująca mucha.
– Czy to Eepli? – zapytała. Ogon Eepli przesunął się po mnie jak wąż, znikając w podłożu.
– Właśnie ją spłoszyłaś. Dzięki – powiedziałam z ironią.
– Eepli! Wszyscy cię szukamy, chcemy ci pomóc – zawołała Blakie. stopiła część podłoża, odsunęłam się od powstającej dziury. Eepli siedziała tam, pod ziemią, a teraz uciekła jej z widoku. Zleciałam na dół do kolejnego tunelu, idąc za jej zapachem. Po kilkunastu krokach znalazłam ją zwiniętą w ogromny kłębek, przytulała bryłkę ziemi.
– Jest tam? Blakie właśnie poleciała dla niej po coś do przykrycia – zawołała Tana.
– Jest. Jeszcze.
Trąciłam ją w bok. Objęła mnie głową, nastroszyłam sierść, ale jakoś to przemilczałam. Blakie po chwili, albo któreś z nich zrzuciło tu sporą płachtę.
– Nie chcę tam iść… – mruknęła Eepli, złapała mnie za nogę, którą musiałam jej wyszarpać, żeby przykryć ją tą płachtą.
Kiwnęłam jej głową, popchnęłam, by wreszcie ruszyła się tam gdzie trzeba. Przeszła po ścianie wynurzając się na powierzchnię, owinęła ogon wokół siebie, dociskając materiał. Wylądowałam obok niej, przywarła do mnie.
– Eepli, miło cię poznać, ja jestem Blakie, a to Tana i Celeste. – Blakie opadła powoli na ziemię.
– Wracamy, co? – zapytała Tana, strzepując z poroża śnieg.
– Zamieszkasz z nami? – Blakie znów próbowała zagadać do Eepli.
– Mama zabroniła mi wychodzić, będzie na mnie zła… – Spuściła głowę: – Muszę wracać…
– Nie po to się męczyłam żebyś tam teraz wracała! Głupia jesteś? – krzyknęłam. Tana przetłumaczyła moje słowa w łagodniejszym tonie.
– Mogłabyś dać jej spokój? – zapytała Blakie.
– Nie odzywaj się do mnie, chyba że chcesz bym rozszarpała ci grzbiet.
– Mówi… – zaczęła Tana.
– Nie tłumacz tego!
Celeste stała kawałek od nas, tylko się wszystkiemu przypatrując. Blakie ostrożnie dotknęła skrzydłem Eepli: – Ciocia Linnir się o ciebie martwi, może chociaż się z nią spotkasz i powiesz jej że wszystko w porządku? – Jej skrzydło zaświeciło.
– Kto to ciocia Linnir? – zapytała Eepli.
– Pamiętasz tą niebieską klacz, którą uratowałaś?
Milczała, nakrywając okrycie bardziej na głowę.
– Nie musi cię zobaczyć, jeśli nie chcesz.
– Jest ranna – powiedziałam.
– Eepli? Idziemy?
Eepli podniosła ją z ziemi ogonem, wsadzając sobie na grzbiet. Blakie przytrzymała się jej skrzydłami ze zdziwieniem na pysku.
– Nie chciałaś żebym cię zaniosła? – odgadła Eepli, znów otaczając ją ogonem.
– W porządku, to mi nie przeszkadza. Mogę się w ciebie wtulić?
Eepli w odpowiedzi sama wtuliła w nią głowę. Minęłam ją z całym nastroszonym grzbietem, zaciskając szczęki. Celeste chciała dotknąć mnie skrzydłem, ale je odtrąciłam. Niech tylko Blakie spróbuje zbliżyć się do Komety, a oderwę jej łeb, to ostatni raz kiedy próbuje mi coś odebrać.
~*~
[Linnir]
Poderwałam się, budząc momentalnie na odgłos kroków. Haalvia usiadła, a Cruzina się obejrzała, karmiła właśnie Neeri. Tak nazwałam – po przyjaciółce z źrebieństwa – okaleczonego przez Kettui jednorożca, którego przebrała za Irutt. Rozluźniłam się na widok Tany, wchodzącej do środka. Za nią podążył ktoś gigantycznych rozmiarów, okryty czarnym materiałem z Blakie na grzbiecie, rozpoznałam jej długi, chwytny i porośnięty włosami ogon. Celeste i Ivette zamykały pochód.
– Eepli? Wszystko dobrze? Nic ci nie jest? – zapytałam.
– Nie…
– Eepli! – Haalvia nagle do niej podeszła: – Naprawdę tu jesteś. Nie wiesz jak się cieszę i jak mi ulżyło że w końcu zdecydowałaś się odejść… – Wtuliła się w nią: – Co z twoją raną? – I zaraz cofnęła o krok, jakby chciała się jej lepiej przyjrzeć.
– Nic.
Ivette wydała z siebie pomruk, kładąc uszy.
– Mówi że fatalnie – powiedziała Tana: – Spuchła i zaczęła gnić.
– Nie zaczęła.
– Wszystko będzie dobrze, Eepli, nie pozwolę by ktokolwiek cię gnębił – obiecałam: – Odsłoń głowę.
– Nie chcę… – Przytrzymała część materiału, który zakrywał jej głowę, ogonem.
– Jestem pewna że potrafisz nam zaufać, chociaż się przekonaj że jesteśmy w porządku… Właściwie musisz pozwolić sobie pomóc, bo inaczej umrzesz. Proszę – Haalvia pociągnęła ją delikatnie za materiał, Eepli trzymała go z całej siły, aż się zmarszczył.
– Ale zostaniecie ze mną aż do końca? – zapytała.
– Eepli! Nie mów tak! – Haalvia cofnęła uszy.
– Mama będzie zła…
– Już właściwie jest, nie ważne co zrobisz, nigdy jej nie zadowolisz, bo jest okropna. Może mi pomogła, ale tak naprawdę tylko dla własnych korzyści. Trzeba trzymać się z daleka od takich samolubnych osób.
Ivette westchnęła, wychodząc na zewnątrz, Celeste obejrzała się za nią, a Blakie patrząc na Celeste zsunęła się z grzbietu Eepli, oparła skrzydła o ziemię.
– Zostań z nami, zasługujesz na lepsze życie. – Oparłam pysk o bok Eepli, była zbyt duża bym mogła ją normalnie objąć, uroniłam kilka łez, przypominając sobie rzeźby z urwanymi głowami, na każdej z nich był zapach Eepli, jakby dzień w dzień się do nich tuliła, nie mając przy sobie nikogo. Objęła mnie i Haalvie ogonem.
“Eepli…” – Cruzina położyła niepewnie drżący ogon na jej ogonie “Nie znamy się, ale… Dobrze znam Haalvie i Linnir i wiem że cię nie skrzywdzą.”
. Tana podpełzła bliżej, szarpnęła za materiał. Zanim Eepli go złapała, odkryła jej cały tył. Eepli weszła w podłoże, znikając w nim.
– Eepli! Proszę cię, zostań – zawołałam, spojrzałam na Tanę, kładąc uszy: – Dlaczego to zrobiłaś?
– Eepli! – krzyknęła za nią Haalvia.
– Żeby jej pomóc… – odpowiedziała Tana.
– Nie tak, musi sama tego chcieć. Eepli! Tana stąd wyjdzie.
– Przepraszam – dodała Tana: – Już wychodzę. – Minęła Celeste.
– Eepli? – Stuknęłam o podłoże kopytem. Haalvia dotknęła rogiem ziemi, nacisnęła nim o podłoże, krzywiąc się, jakby zapomniała że go ma.
– Wróć do nas, proszę – odezwała się Blakie, topiąc skrzydłem ziemię, natrafiła na kolejną warstwę skał. Kiedy schodziłyśmy niżej zaczęłam się obawiać że Eepli wcale nas nie słyszała. Może już nawet jest w drodzę do Kettui.
~*~
[Ivette]
Wrzasnęłam, rozpościerając skrzydła, Eepli wyrosła przede mną. Położyła się grzbietem przy moich przednich nogach, zwijając się w kłębek.
– Co ty tu robisz? – zapytałam, co kompletnie nie miało sensu, bo nie zrozumie. Zakryła się ogonem.
– Eepli! – wołali za nią, Haalvia biegła akurat w tą stronę, zwolniła na mój widok. Może i miała wtedy na myśli Kettui, ale choćby podświadomie musiała mnie pamiętać, zabrzmiała jakby mówiła, przynajmniej częściowo też o mnie. W końcu uważała mnie za samolubną.
– Ivette…? – niemal szepnęła, zatrzymując się kilka kroków ode mnie: – Nie jesteś niebezpieczna… Nie jesteś, prawda?
Odwróciłam do niej głowę, a zaczęła się cofać.
– Przepraszam… Linnir! Znalazłam! – zawołała, otrzepała się.
Eepli znowu uciekła pod ziemię. Linnir dobiegła tu razem z Cruziną i Blakie, latającą obok nich.
– Uciekła… Dosłownie przed chwilą – powiedziała Haalvia.
– Gdybyś nie zadwała takich pytań to może by została – powiedziałam: – Czy kiedykolwiek ci coś zrobiłam?
Tym razem Blakie, czego wcale od niej nie chciałam, przetłumaczyła Komecie co mówię. A ta wymownie zakryła swoje metalowe nogi ogonem, patrząc mi w oczy, bardziej z przestrachem niż urazą.
– Zachowywałaś się jak… Zresztą złapałam cię za nie by mieć pewność że cię nie uszkodzę.
Cofnęła uszy: – Nie pamiętam kłyki, która mi to zrobiła…
– Nie ja!
– Ale… Przez to że tak mnie chwyciłaś… Mam przed oczami ciebie… W tych wspomnieniach i koszmarach… O tym, bo ciągle… Co noc właściwie to przeżywam, choć… Przynajmniej podejrzewam że to nie ty, bo byłaś wtedy uwięziona, prawda?
– Przepraszam, od dawna mam problemy z agresją – rzuciłam.
– A ja… Nie panuje nad tym lękiem… Przy Tanie jest trochę łatwiej, bo ona jest bardziej… Spokojna.
– Gdybym chciała cię skrzywdzić to nie walczyłabym o to by nad sobą zapanować, bo niespodzianka, byłaś nie do wytrzymania.
– Wybacz…
– Musimy szukać Eepli – Linnir już poszła. Cruzina ruszyła w innym kierunku, obie już ją nawoływały.
– Właśnie, dołączysz? – Kometa też poszła.
– Kometa, czekaj. – Zatrzymałam ją.
– Mam to tak przetłumaczyć? – zapytała Blakie.
– To ja, Ivette, musisz pamiętać.
– Mam…
– Tak!
Kometa odskoczyła. Zbliżyłam się znowu, ostrożnie, rozkładając skrzydła, cofała się kręcąc głową z łzami w oczach. Blakie w końcu jej powiedziała co mówiłam.
– Kometa? – powtórzyła.
– To twoje prawdziwe imię, zawsze byłaś koniem, tylko w tym cyklu jest inaczej. Twoja matka miała na imię Chaos, przewodziła stadem, a jej matka, Meike cię jej odebrała.
– Mamie zależało na mnie…? Właściwie o czym ty mówisz?
– Tak, mamie na tobie zależało, twojej prawdziwej matce, choć długi czas nie wiedziała o twoim istnieniu. A twój ojciec spotykał się z tobą w snach. Ja byłam pegazem, a nie tym potworem. Przypomnij sobie.
– A byłam klaczą?
– Co za głupie pytanie, oczywiście.
– To… To chyba nie jest odpowiedni moment, wiesz Eepli, trzeba ją znaleźć. I… Potrzebuje czasu, mnóstwo czasu by sobie przypomnieć coś takiego, o ile to miało miejsce, może miało, bo… Właściwie to… Dziwne. – Uciekła.
– Nie złość się, ale może sobie nigdy nie przypomnieć, bo teraz jest oderwana od tamtego życia… – wtrąciła Blakie.
– Ale to jest Kometa? – przerwałam jej.
– Nie wiem…
– Jak możesz nie wiedzieć?!
– Nigdy jeszcze się nie odradzałam.
– A, czyli możesz to zrobić?
– Nie… Zabrali mnie zbyt wiele bym mogła.
– Dałaś swoją moc uzdrawiania Celeste i mówisz mi że nie możesz się odrodzić, mi, która chce cię zabić? To naprawdę mądre posunięcie.
– Dlatego że mogę się przed tobą bronić, nie jesteś w stanie mnie zabić i nie chcę żebyśmy były wrogami.
Parsknęłam rozbawiona: – Serio? To się nigdy nie stanie. Zapomnij o mojej córce, kaleko. – Przycisnęłam uszy do szyi, a ona nadal unosiła się nad ziemią, machając skrzydłami.
– To Keira się w niej podkochiwała, a ja… Sama nie wiem co czuję. Nie chcę jej zabierać siostrze, nawet jeśli… Keiry tu nie ma.
– Z twojej winy oczywiście.
Wzbiła się wyżej, odlatując. Eepli wyłoniła się z ziemi, obok mnie. Serio? Specjalnie czekała aż wszyscy się rozejdą? Dotknęła na chwilę ogonem, moich kopyt, a gdy go zabrała zobaczyłam że przyniosła mi kamienie. Ułożyłam “co”, choć oznaczało to też “co to” i “robić”.
– Chcę wrócić do mamy… – szepnęła: – Ale boję się iść sama.
Zacisnęłam zęby i ułożyłam “zostań” i “musisz”. Wskazałam na siebie, potem dodałam z kamieni “iść” i pokręciłam głową. Dołączyłam tam jeszcze “inni”, pokręciłam znów głową i wskazałam pyskiem na symbol “iść”. Złapałam ją za grzywę ukrytą pod materiałem, ciągnięciem nakłaniając by wstała, popchnęłam ją ku jaskini, zapierała się, nie miałam szansy jej przesunąć choćby odrobinę, zbyt wiele ważyła, ale wystarczyło że sama zaczęłam tam iść, a mnie dogoniła. Odskakiwałam za każdym razem jak próbowała mnie dotknąć, jej róg zdradzał kiedy dokładnie chciała użyć swojej mocy, o dziwo nie zaświecił jeszcze ani razu. Zaczekałyśmy w środku, pozwoliłam jej położyć się tak blisko że mnie dotykała. Niech tylko spróbuje mnie porwać, a już nigdy więcej jej nie pomogę.
Linnir zajrzała do środka.
– Eepli… – Zbliżyła się do nas powoli: – Nikt już cię nie odsłoni jeśli nie będziesz sama tego chciała. – Zatrzymała się kawałek od niej: – Chciałabym tylko byś odkryła swoją ranę, musimy ją opatrzyć, możesz zrobić to sama, ale muszę ją widzieć, żeby wiedzieć jakich ziół użyć i jak nałożyć opatrunek.
– To mój policzek…
– Dobrze, to odsłoń tylko policzek.
– Będzie widać moją głowę…
Usłyszałam stuknięcie metalowych nóg za sobą. Kometa.
– A gdybyś pozwoliła tylko Linnir to zobaczyć? Wiesz… Wtedy aż tak bardzo nie ryzykujesz, reszta by wyszła.
– Może tak być? – zapytała jej Linnir.
Eepli pociągnęła chrapami, chowając ogon pod płachtę i chyba ocierając łzy.
– Eepli, możesz to zrobić. – Kometa podeszła do jej boku. Eepli objęła ją ogonem, przyciskając do siebie.
– Nie chcę iść do przodków…
– Kto chciał cię do nich wysłać? Kettui? – zapytała Linnir.
– Nie… – głos załamał jej się bardziej: – Tata… Tata powiedział i inne jednorożce że bardzo cierpię i że… Że z nimi będzie mi lepiej… To był dzień kiedy odkryłam swoją magię. Podali mi coś do picia, po czym miałam zasnąć, nie chciałam tego, ale zmusili mnie… – Ledwie złapała oddech.
– Już dobrze, Eepli, nikt nie będzie próbował cię zabić. I nikt się od ciebie nie odwróci.
– Jestem ohydna…
– Nie jesteś, widziałam cię przecież – dodała Kometa: – I wcale tak nie uważam. A rana przecież się zagoi, jeśli tylko pozwolisz Linnir ją wyleczyć.
– Nie chcę nic do spania…
– Dobrze, Eepli – obiecała Linnir.
– I… I nie zostawicie mnie?
– Obiecuję. – Linnir miała już łzy w oczach: – Połóż się tutaj, zdejmiesz materiał jak już będziesz gotowa, a ja przyniosę tymczasem wszystko co potrzebuje.
– Nie idź… – Eepli objęła ją ogonem: – Nie chcę być sama…
– To ja zostanę z tobą i Ivette – zaproponowała Kometa.
Przytaknęłam, dostrzegając zdumienie w jej oczach.
[Linnir]
Haalvia i Ivette wyszły, kiedy skończyłam wszystko przynosić, czekały przy wejściu, w razie gdyby czegoś zabrakło.
– Wszystko będzie dobrze, Eepli. – Zatrzymałam się na przeciwko niej, zwróciła głowę w moją stronę: – Będę ci mówiła co robię. Jesteś gotowa?
– Weeria uciekła przede mną, krzyczała żebym zostawiła ją w spokoju, a ja tylko ją uwolniłam…
– Nie jestem nią.
– Haalvia… Widziałam jej wzrok kiedy…
– Będzie dobrze. – Oparłam o nią głowę.
– Chcę do mamy… Ona mi pomoże.
– Ja ci pomogę, zdejmij materiał – powiedziałam bardziej stanowczo, odsuwając się: – Nie możemy dłużej zwlekać, jeśli zakażenie rozejdzie się po całym ciele nic już nie będę mogła zrobić. Umrzesz.
Eepli leżała w ciszy, trzymając kurczowo ogonem materiał.
– Doznałaś ogromnej krzywdy, rozumiem twój lęk, ale musisz go teraz przezwyciężyć. Zdejmę materiał – Złapałam go, przez chwilę obserwując jej reakcje, powoli zsunęłam.
– Nie. – Przytrzymała go: – Możesz mi pokazać jak zająć się raną? Proszę, wolę to zrobić sama.
– Przyłóż róg do mojej głowy. – Skupiłam myśli na najważniejszym, nie dałaby rady zapamiętać całej wiedzy o ziołach na raz. Pochyliła głowę, ale to ja musiałam ją przyłożyć do jej rogu, przez materiał. Zabrała go po paru sekundach.
– Wszystko zapamiętałaś? – dopytałam: – Materiał nie zablokował twojej magii?
Nie odpowiadała. Mogła zobaczyć całe moje życie jeśli chciała, ale to nie ważne, musi wyzdrowieć.
– Eepli?
Opadła gwałtownie na ścianę, jej ciało bezwładnie osunęło się na ziemię.
– Eepli! – Zerwałam z niej materiał. Po głębszym przyjrzeniu się odkryłam w ranie robaki, oczyszczały ją. Albo pojawiły się tam same, szczęśliwym trafem, albo Kettui umieściła je tam celowo by pomimo wszystko nie doprowadzić Eepli do śmierci. Mogłam już je usunąć i opatrzyć jej ranę okładając ją odpowiednimi ziołami. Otworzyła górne oko, schodziła z niego opuchlizna, dolne było całkowicie spuchnięte przez co nie mogła go otworzyć.
– Nic złego się nie dzieje, zajmuje się twoją raną – powiedziałam: – Zemdlałaś. Myślę że twój organizm jest osłabiony.
Zakryła pysk materiałem, zamykając oko. Załkała.
– Eepli, twoja rana nie jest w aż tak złym stanie jak opisywała to Ivette, zagoi się. Długo to potrwa, ale zioła ci pomogą. Opuchlizna powinna zejść po dwóch dniach, będziesz mogła otworzyć też drugie z oczu.
~*~
– Przyniosłam ci jedzenie – szepnęłam. Haalvia zasnęła przy Eepli zakrytej materiałem, tak jak Ivette po jej drugiej stronie. Cruzina myła Neeri, z pomocą Tany. Położyłam przed Eepli wodę i trawę.
Podniosła się, bardziej naciągając materiał na głowę po czym zabrała jedzenie i weszła z nim w ścianę. Haalvia poderwała głowę, kiedy Ivette nie otwierając oczu przysunęła ją do siebie skrzydłem, zamrugała zaspana, kładąc znów głowę do snu.
Eepli wróciła po kilku minutach. Ocierała pysk ogonem.
– Chcesz jeszcze? – spytałam, domyślając się już że sama nie odstąpi nas na krok. Zwiesiła głowę: – Przyniosę ci.
– Chcę wrócić do mamy, tęsknie za nią.
– Kettui potrafi tylko cię krzywdzić, jeśli tam wrócisz nadal będzie to robić.
– Ale to moja mama, nie chcę by została całkiem sama.
– Zasługuje na to.
– Proszę, odprowadź mnie chociaż kawałek.
– Eepli, czy byłaś tam kiedykolwiek szczęśliwa? Czy okazała ci chociaż odrobinę wsparcia?
– Ja muszę wrócić.
– Ktoś cię tam potrzebuje? Pomożemy mu.
– Mama.
– Nie mogę cię zmusić żebyś została, ale to jest to co powinnaś zrobić. Pierwszy krok do lepszego życia. Nie będę mogła cię tam ochronić przed Kettui, ani ci pomóc.
– Mama musiała mnie ukarać…
– Zostań chociaż do zagojenia się rany, parę tygodni.
– Coś chcesz mi zrobić? Jesteś zbyt miła. – Cofnęła się. Swoim wzrostem przerastała nawet kłyki, a przez magię, działającą nawet na Ivette, miała nad nami przewagę, a mimo to się bała.
– Nie, Eepli, tak inni powinni się zachowywać w stosunku do ciebie. Normalnie. Odtrącanie, gnębienie, uciekanie przed tobą, albo próba zabicia ciebie, z powodu wyglądu nie jest normalne.
– Ale ja nie jestem normalna, więc dlaczego miałabym być traktowana jak każdy?
– Różnisz się od nas tylko wyglądem, oczywiście że jesteś normalna. Czujesz się lepiej, prawda?
– Nie… Mam wrażenie że zaraz się wydarzy coś złego.
– Nikt z nas cię nie skrzywdzi. Jesteś częścią naszej rodziny, też możesz być kochana, Eepli.
– To niemożliwe… Fałszywe. Chcę do domu.
– Po prostu daj nam szansę, z czasem przestanie ci się to wydawać dziwne. Zostań do zagojenia rany. Potem zdecydujesz. Dobrze?
– Nie chciałam być niemiła.
– Nic nie szkodzi, musisz wiele się nauczyć.
Położyła się blisko Haalvi.
– Linnir… Opowiesz mi coś? Widziałam w twoich wspomnieniach… – urwała.
– Zgoda – Ułożyłam się obok niej.
~*~
[Linnir]
Księżyc na szczycie nieba odbijał się w nurcie rzeki, nabrałam do pojemnika wody dla Neeri, kątem oka zauważając skradającą się do mnie wiewiórkę, zmieniła się w Haalvie.
Podcięłam jej nogi, jakby odruchowo, zmieniła się w Irutt, złapałam za jej róg zębami: – Kettui. – Położyłam uszy.
Krzyknęła, pełna złości. Smagnęła mnie ogonem w oparzony grzbiet. Podniosłam ją, złapałam mocniej za jej róg, sprawiając jej ból, który powstrzymał ją od owinięcia ogona wokół mojej szyi. Przycisnęłam ją do drzewa.
– Linnir…? – Spojrzała na mnie zaskoczona.
– Co z nią zrobiłaś?
– Co ty robisz? – Oparła o moją klatkę piersiową racice: – To ja.
– Mów. – Uderzyłam nią o to drzewo, wciąż uważając by nie zrobić jej większej krzywdy, wciąż mając opory, choć wiedziałam już że to Kettui przejęła jej magię tak jak przejęła magię Haalvi. Zaparła się o mnie racicami, nadepnęłam na jej ogon, kiedy znowu próbowała go wykorzystać.
– Linnir, otrząśnij się!
Zaczęłam ciągnąć ją za róg do jaskini, szła za mną, jej oczy się zaszkliły.
– Nie pamiętasz mnie? – zapytała.
– Nie dam się ci na to nabrać.
– Na co nabrać? Co zrobiłam? Wyjaśnij mi. Przez cały czas spałam, to ostatnie co pamiętam. Opiekowałaś się mną.
– Sama mi powiedziałaś że znasz moje wspomienia.
– Tylko te które chciałaś mi pokazać, Linnir… – Dotknęła moich nóg ogonem, znów go przydeptałam, spróbowała oprzeć o mnie głowę, ale jej na to nie pozwoliłam: – Czy ktoś mnie kontroluje? Inaczej nie widzę sensu w tym co się dzieje…
Poluźniłam uścisk, niemal ją puściłam, ale szybko oprzytomniałam, łapiąc mocniej, nim udało jej się wyślizgnąć swój róg. Wepchnęłam ją do jaskini, zmusiłam ją by położyła się ze mną przy ścianie, przewróciłam ją na bok, przytrzymując kopytami. Niedaleko Neeri. Parę moich łez skapnęło na nią. Roześmiała się. Hałas obudził pozostałych.
– Brawo, ale wiesz że to naprawdę Irutt? – zapytała, patrząc na mnie zupełnie inaczej niż przed chwilą: – Zastanawiałaś się czy Irutt ma jakiekolwiek ograniczenia co do tego w kogo może się zmienić? Ja tak.
– Nikogo więcej już nie skrzywdzisz.
– Co chcesz zrobić? Złamać jej kark? Jak na prawdziwą przeklętą przystało.
– Którą już nie jestem, bo zabrałaś moją moc.
– Eepli, pomóż mi!
Ivette chwyciła za grzywę Eepli przez płachtę, szarpnęła się jej, a potem jej włosy i materiał przeniknęły przez pysk Ivette. Blakie poderwała się momentalnie lądując na drodzę Eepli, uniosła skrzydła, natychmiast zapłonęły. Eepli zniknęła w podłożu.
– Nie zrobię jej krzywdy, nie rób tego – powiedziałam. Blakie nie zdążyła się obrócić, a Eepli porwała ze sobą Kettui pod ziemię, obie po części przeszły też przeze mnie. Poderwałam się. Kettui nagle wyłoniła się z ziemi, za Blakie zmieniając się w nią by złapać ją skrzydłami.
– Dlaczego to nie działa?! – krzyknęła, dociskając skrzydła bardziej do Blakie. Zaczęły nagle znikać, Kettui przerzucała po nich wzrokiem, co pozwoliło mi myśleć że ona tego nie kontroluje. Zmieniła się z powrotem w Irutt, wbijając przestraszony wzrok w Blakie.
– Feniksy są zbudowane inaczej niż całe życie na Ziemi – powiedziała Blakie, odwracając się do niej: – Gdybyś mogła zmienić się w feniksa to by cię zabiło. – Blakie objęła ją skrzydłami, pulsowały światłem, a Kettui powoli zasypiała.
– Mamo! – Eepli wynurzyła się przy niej. Otoczyła ją ogonem, razem ze skrzydłami Blakie, przyciskając do siebie.
– Ona nie jest twoją mamą, twoja mama ją kontroluje, z ukrycia. – Blakie popatrzyła na nią: – Chcę tylko jej pomóc. Możesz mi zaufać?
– Jak ty zaufasz mi…
Blakie zabrała skrzydła, a Eepli odsunęła się, trzymając… Irutt?
– To naprawdę Irutt? – Podeszłam bliżej: – Kettui umieściła w niej zielony kryształ?
Blakie milczała.
– W całym ciele – odpowiedziała Celeste: – Kryształ zamienił się w energię i połączył z Irutt, nie da się go wyjąć, bo nie ma już fizycznej postaci. Może pochłonąć? – Spojrzała na Blakie.
– Nie potrafię… – głos Blakie się załamał: – Dlatego cofnęłam jej poparzenia, ciociu. – Spuściła wzrok: – Mimo że nigdy nie odzyska świadomości…
– Rozmawiałam z nią – powiedziałam.
– To musiała być Kettui.
– Nie. Nie uwierzę w to że jej już nie ma.
⬅ Poprzedni rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz