[Ivette]
Wrócili przynosząc Irutt, a raczej to co z niej zostało, korpus i głowa, nawet żuchwy i języka jej pozbawiono i z jakiegoś powodu w jej gardle wciąż tkwiła metalowa rura. Linnir sama przygotowała dla niej miękkie posłanie. Celeste bez słowa położyła się obok mnie. Blakie wylądowała w wejściu, wczołgując się skrzydłami do środka. Pamiętałam teraz już wszystko jak należy.
– O to ci chodziło? – rzuciłam w jej stronę.
– Mamo, daj jej spokój, proszę – odezwała się Celeste.
– Cudowne życie, co?
– Celeste, możemy porozmawiać? – zapytała jej Blakie. Córka tylko pokręciła głową. Tana wpełzła przybita do środka, po równie marnych minach na pyskach Cruziny i Haalvi zgadywałam że nie poszło im najlepiej.
– Gdzie byłaś? – zapytała mnie niemal oskarżycielsko Linnir.
– Nie ważne. Nic nie zrobiłam.
– Mówi że nie ważne i że nic nie zrobiła – wytłumaczyła Tana: – Chociaż planowała – dodała sama od siebie.
– Nie udało mi się złapać Zamieci – warknęłam: – Dowiedziałam się tylko że jej pióra feniksa nie są prawdziwe. Przepadły.
“Mam dla ciebie kryształ…” Cruzinia przyniosła ich kilka, zawiniętych w materiał. Założyła mi jeden drżącym ogonem na szyję.
– Mówiłam że nie zadziała? – zapytała Tana.
– Niech chociaż spróbuje – syknęłam.
Cruzina rozbiła kryształ, nie zadziałał. Dla pewności poprosiłam ją by spróbowała jeszcze dwa razy, tylko bez sensu dławiłam się dymem. Celeste położyła mi skrzydło na grzbiecie.
– Ktoś powinien przejąć magię Irutt – zwróciłam się do Tany, oczekując że to przetłumaczy.
– To podłe co powiedziałaś – stwierdziła Tana w języku kłyków: – Nie będę ich jeszcze bardziej dobijać.
Linnir zajęła się karmieniem Irutt, roniła przy tym łzy, co chwilę je ocierając o swoje przednie nogi.
~*~
Córka obudziła mnie w środku nocy. Wszyscy spali. Nawet Linnir w końcu padła z wyczerpania, tuż przy Irutt, obojętnej na wszystko jak rzeźby Eepli.
– Mamo, jestem gotowa – oznajmiła Celeste.
Pokręciłam głową, kładąc ją na ziemie, jeszcze nie zamykałam oczu. Przecież nie zabije własnej córki.
– Mamo.
Warknęłam w odpowiedzi, obracając się do niej grzbietem.
– Porozmawiałabyś ze mną na zewnątrz? – zapytała.
Westchnęłam. Ciekawe jak chce to zrobić, kiedy nie rozumie ani słowa. Podniosłam się, Celeste patrzyła tak długo na mnie aż sama nie wyszłam na zewnątrz, wtedy za mną podążyła. Lepiej dałaby mi się wyspać. Jak na złość po chwili Blakie przyczołgała się do nas na zewnątrz. Rzuciłam jej wrogie spojrzenie.
– Nie wtrącaj się. – ostrzegłam warkotliwie.
– Nie zasłużyłaś by umrzeć, Celeste – powiedziała do niej.
– Chcę to zrobić dla mamy – stwierdziła ze spokojem Celeste: – I dla reszty. Tak jak Keira dla ciebie.
– Mogę chociaż ci towarzyszyć?
– Serio? Naprawdę uważasz że zabije własną córkę? – rzuciłam do Blakie. Zignorowała mnie.
– A co z twoimi ciotkami? – zapytała jej Celeste.
– Nie będą mnie pamiętały. I nie zaboli ich, dzięki temu, moja strata… Ja powinnam umrzeć i proszę nie mów że to nieprawda.
– Każdy walczy o życie, mówisz że nikt nie powinien o nie walczyć? Mama zrobiła gorsze rzeczy.
Przycisnęłam uszy do szyi. Celeste podeszła do niej, Blakie uniosła skrzydła, a Celeste je dotknęła, swoimi, jeszcze wtulając w każde na chwilę pysk. Na ten widok miałam jeszcze większą ochotę rozszarpać Blakie.
– Ja tu jestem – warknęłam.
– Przepraszam. – Blakie objęła jej głowę skrzydłami przyciągając do swojej głowy. Ruszyłam ku nim, najszybciej jak mogłam. Kiedy ją puściła część jej piór znalazło się na szyi Celeste, oczy córki świeciły przez chwilę, zamrugała nimi.
– Coś ty z nią zrobiła?! – Szarpnęłam Blakie za skrzydło, przesuwając po ziemi: – Uwolnij ją! Natychmiast!
– To nie tak… – próbowała się wytłumaczyć.
– Mamo! – Celeste złapała za moją sierść na szyi. Już się zaczyna! Odepchnęłam ją, mocniej niż chciałam, gałązki drasnęły jej skórę i wtedy zobaczyłam jak te drobne zadrapania znikają. Wbiłam mocniej kły w skrzydło Blakie, całe zaświeciło. Wrzasnęłam z bólu, jej skrzydło buchnęło płomieniami, poparzyło mi cały pysk, czułam jak oparzenia sięgają do oczu, pozbawiły mnie wzroku. Na chwilę, bo nagle wszystkie obrażenia jakie mi zadała zniknęły. Linnir znalazła się przede mną.
– Jesteście głupcami! Ona manipuluje wami jak chce! Myślisz tylko o sobie! – Wycofałam się, zaciskając zęby i przyciskając uszy do szyi, przeszyłam Linnir wzrokiem, posłała mi równie wrogie spojrzenie.
– Ciociu – Blakie złapała ją skrzydłami.
– Oddaj mi córkę! – Zatrzasnęłam szczęki.
– Przekazałam jej tylko zdolność uzdrawiania.
– Nie chciałam jej zabić!
– Więc dlaczego wyszłaś z nią po kryjomu?
– Tobie mam się tłumaczyć?! – Zbliżyłam się, Linnir odepchnęła mnie dość brutalnie. Skąd nagle ma tyle siły? Z tego co wiem nie ma już mocy.
– Przestań – powiedziała.
– Nie mogłaś zaczekać z nowym cyklem? – zapytała cicho Blakie, składając skrzydła.
– Miałam cierpieć, bo ty tak chciałaś? – Parsknęłam. Celeste dotknęła skrzydłem mojego nastroszonego grzbietu, odtrąciłam je swoim skrzydłem: – Trzeba było od razu pochłonąć Keire i dać mi spokój.
W oczach Blakie zakręciły się łzy: – Ja nie chciałam…
– Ale to zrobiłaś i śmiesz mnie oceniać przez pryzmat siebie? Nie zabije własnej córki. Cofnij to co jej zrobiłaś, nie chcę w niej ani śladu twojej przeklętej mocy.
– Nie wytrzymasz tak długo.
– Nie chcę cię nawet przy niej widzieć! Cofnij to wszystko! – Zasłoniłam Celeste stojącą z tyłu za mną skrzydłami.
– Co mówi? – zapytała Linnir, osłaniająca Blakie przede mną.
– Że na razie nie chce zabijać Celeste.
– Tam nie było żadnego “na razie” – warknęłam.
– Że nie chce w ogóle zabijać Celeste – poprawiła Blakie.
– Wytłumacz jej co zrobiłaś – naciskałam.
Linnir odetchnęła ciężko, na moment zamykając oczy, a kiedy je otworzyła popatrzyła na mnie i powiedziała: – Wracasz do środka? – Wzięła Blakie na swój poparzony grzbiet: – Czy dalej będziesz sprawiała problemy?
Odwróciłam się od nich momentalnie, wzbijając się do lotu.
– Mamo – zawołała Celeste.
– Zostań tutaj! – wrzasnęłam na nią, co musiała zrozumieć, bo nie próbowała lecieć za mną.
[Celeste]
Nie mogłam dosięgnąć do piór na mojej szyi, choć wątpię by zerwanie ich coś dało. Weszłam w końcu do środka. Bez mamy. Blakie leżała przy śpiącej Linnir, uniosła głowę, jej oczy wyglądały jakby nie spała od kilku miesięcy.
– Celeste…
Przeszłam obok, nie odzywając się do niej. Położyłam się, zakrywając głowę skrzydłami. W końcu mogłam do czegoś się przydać, moja śmierć uratowałaby wszystkich, a Blakie mi to odebrała, niepotrzebnie zaufałam jej na nowo. Chociaż zaufanie czy jego brak i tak nie miało w tej sytuacji znaczenia, nie potrzebowała go by mi to zrobić. Ani by zadać ból mamie, wciąż miałam przed oczami jak spaliła jej całą skórę na głowie, wypalając oczy, na parę sekund trwających w nieskończoność.
– Ja tylko się broniłam, nie mogę już się uzdrawiać…
Cruzina miała rację, Blakie się mną posłużyła.
~*~
[Linnir]
Jeszcze nie świtało jak Irutt zaczęła się wiercić. Podniosłam się. Zaciskała oczy, próbując przesuwać się po ziemi głową. Ku wyjściu.
– Jestem przy tobie… – Objęłam ją, wyrzuciła z chrap powietrze, trzymając ode mnie głowę jak najdalej, jej źrenice się zwęziły, a powieki uniosły wysoko, trzęsła się: – Irutt, to ja. Nie poznajesz mnie? Nie pamiętasz? – Położyłam ją na posłaniu z miękkich gałązek i trawy. Z bólem że nie może nawet połykać samodzielnie, tylko wszystko przyjmowała przez rurę, dałam jej jeść i pić. Wahałam się przez chwilę, czy chciała żebym utrzymywała ją przy życiu w takim stanie? Czy nie cierpi z tego powodu bardziej niż gdybym…
– Wyjdziemy za chwilę na zewnątrz – Przyłożyłam czoło do jej rogu, ale nie będąc jednorożcem nie mogłam niczego jej przekazać. Szarpnęła się, ukuła mnie przypadkowo.
“Linnir…?” Cruzina wstała. Odeszłam od Irutt, po materiał leżący na ziemi, zanurzyłam go we wodzie. Cruzina bez pytania zrobiła to samo z własnym ogonem, zaczęłyśmy myć Irutt, obracała głową, raz w moją stronę raz w Cruziny, jej źrenice nadal były zwężone.
– Tylko czyścimy ci sierść, nie skrzywdzimy cię – mówiłam. Zanurzyłam ponownie materiał, woda zabarwiła się na biało i brązowo, w odcieniach sierści Irutt.
“Czy to…? Barwniki?” – Cruzina namoczyła Irutt cały policzek, czerwona plama pod jej okiem, rozmazała się. Umoczyła ogon we wodzie, delikatnie przecierając nim jej głowę. Na ziemię zaczęły skapywać białe, czerwone i brązowe krople. Pod spodem kryła się nadal siwa, ale o wiele ciemniejsza maść z pomarańczowymi znaczeniami.
~*~
[Celeste]
Znalazłam kolejną jaskinie z kryształami, w nadziei że w końcu znajdę wśród nich mamę. Usłyszałam charakterystyczne dla kłorków kroki. Dostrzegłam poroże Tany w jednym z korytarzy. Ukryłam się za wodospadem, w takich miejscach prawie zawsze występowały.
– Wiesz co robisz? – zapytała Tana.
– To niewiele mocy – powiedziała cicho Blakie, sięgnęła skrzydłem w stronę kryształów przyciągając do siebie białe kosmyki światła, wydostające się z nich. Kryształy popękały, tracąc swoje kolory, rozsypując się w szary pył. Tana niosąc ją na grzbiecie pozwoliła jej tak zrobić z kolejnymi kryształami. Wyszłam do nich, a Blakie wzdrygnęła się, przerywając niszczenie kryształów.
– Chcę tylko pomóc ciocią – powiedziała: – Mogę?
– Po co pytasz mnie już po fakcie? – zapytałam, szczerze zdziwiona.
– Wiele kryształów zostało zniszczonych, to nie wpływa na twoją mamę, bo ona nie może już odzyskać z nich swoich mocy…
– Przyznajesz że ją pochłaniasz?
– Tylko jej moce.
– Niszczysz kryształy by na pewno nie mogła zacząć kolejnego cyklu?
Na to już nie odpowiedziała.
– Dlaczego Blakie? – Zmrużyłam oczy, chciało mi się płakać, ale nigdy nie mogłam uronić żadnej łzy, oddech urwał mi się tak jakbym jednak uroniła. Blakie wyciągnęła do mnie skrzydła. Odsunęłam się daleko poza jej zasięg.
– Chciałam tylko pomóc, muszę tylko pochłonąć jeszcze odrobinę…
– Wszystko byłoby lepsze gdybyś się nie wtrąciła i pozwoliła mi poświęcić się dla mamy. Mówiłam ci że jest dla mnie najważniejsza.
– Ivette naprawdę chciała byś zginęła? – wtrąciła się Tana: – Może nie mam własnych źrebiąt, ale gdybym miała nie potrafiłabym ich zabić, nie ważne z jakiego powodu. Czy twoja matka w ogóle cię kocha?
– Nie musi, najważniejsze że ja kocham ją, urodziłam się właśnie po to, by była ze mnie dumna i szczęśliwa, żeby zapewnić jej dobrą przyszłość. Mama wcale nie chciała mnie zabić, to ja chciałam zabić się dla niej. Nie chciałabym żeby zmuszała się do czegoś takiego.
– Pozwoliłaby na to?
– Zdenerwowała się…
– Może Blakie jej pomoże? – zasugerowała Tana.
– Nie potrafię, w tej rzeczywistości urodziła się kłyką, jest o wiele za późno by to cofnąć.
– Gdyby zechciała nauczyć się nią być; to nie takie straszne.
– Wracam jej szukać. – Udałam się ku wyjściu. Nawet gdybym chciała, nie jestem dość silna by je powstrzymać, sama Tana bardzo szybko by mnie pokonała, nie pomogłoby natychmiastowe znikanie ran, mogłaby mnie z łatwością obezwładnić. Usłyszałam za sobą trzepot skrzydeł Blakie, wylądowała przy mnie, bez Tany. Oparła na mnie skrzydło, ale nie popatrzyłam w dół, na nią, tylko udałam się dalej.
– Jesteś na mnie zła? – Przesunęła się w ślad za mną, zatrzymałam się, bo nie chciałam by szorowała brzuchem o szorstką skałę.
– Nie, nie umiem się złościć – przypomniałam: – Nie wiem jak to nazywać…
– Zawód? Rozczarowanie? Niepokój?
– Boję się – uświadomiłam sobie: – Że skrzywdzisz moją mamę dłużej niż na kilka sekund. – Popatrzyłam w końcu na nią. Nie zamierzając się przyznawać że boję się też jej. Zresztą lęk przed mamą też wcale nie zniknął. To normalne.
– Nie skrzywdzę jej, obiecuje. Mogę poszukać jej razem z tobą, gdy tu skończe?
– Nie – odpowiedziałam bez namysłu.
– Twoja mama nie może umrzeć, bo skończyłby się ten cykl, poza tym ty byś umarła, na zawsze, a na to nie pozwolę.
– Nie – powtórzyłam. Mogłaby ją po prostu pochłonąć, jak jej kryształy, jak Keire. Czułam jak biła od niej większa moc, możliwe że dzięki jej piórą wyrastających mi z szyi, być może potrzebowała jej by pokonać mamę. To tak jak Meike, chciała więcej i więcej.
W oczach Blakie gromadziły się łzy, patrzyłyśmy na siebie, trzymałam dystans, pilnowałam czy Tana do nas nie idzie, zerkając co chwilę na tunel.
– Celeste, proszę, nie bój się mnie. – Nie przerywając kontaktu wzrokowego, wcisnęła podbródek w puszystą sierść na swojej klatce piersiowej, już prawie roniąc łzy, cofnęła uszy, szerzej otwierając oczy: – Ja tylko nie chciałam cię stracić.
Odniosłam wrażenie że jest zdziwiona i chciała powiedzieć coś więcej. Spuściła wzrok.
– Mama nigdy cię nie zaakceptuje – powiedziałam.
– Mogę spróbować pozbyć się zielonego kryształu z twojego ciała? Proszę, to dla mnie ważne. – Na powrót spojrzała mi w oczy z odmiennym wyrazem pyska.
– Nie. – Odsunęłam się.
– Chcę tylko pomóc ciocią.
– Jak to ma pomóc?
⬅ Poprzedni rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz