piątek, 21 marca 2025

:: Rzeźby ::

[Celeste]


– Blakie? 

Obudziłam się obok niej, roniła obficie łzy, trzymała sztywno złożone ciemne, połyskujące błękitem skrzydła – jej jedyne kończyny – zerknęła na mnie i niemal natychmiast odwróciła wzrok. Jej oczy, przede wszystkim źrenice wydawały się cieplejsze, jakby padało na nie światło płomieni i mocno zwężone, jakby zobaczyła coś strasznego. Zmieniła się, przede wszystkim oddzieliła się od Keiry, jej szyję oprócz grzywy porastały teraz też pióra, swoją barwą naśladując błękitny ogień który widziałam. Sierść na jej klatce piersiowej i brzuchu urosła dłuższa i bardziej puszysta.

Czy to wszystko nie wykraczało poza moce zaklętych? Magia Irutt pozwalała jej się przemieniać w co zechciała, więc to może nie jest takie niemożliwe jak się wydaje. Moce i magię zawsze były do siebie zbliżone, a może były nawet jedynym i tym samym. 

– Co to było? – zapytałam. Pomijając pytanie “kim ty jesteś?”. Wydawała się na nie zbyt roztrzęsiona.

Znajdowałyśmy się na najzwyklejszej łące, teren wznosił się łagodnie, obok rosła spora wierzba. Rzucając na nas swój cień. Dookoła latały najróżniejsze owady, muchy, motyle, żuki, ważki.

Podniosłam się. Roślinność, drzewa, brak gór w oddali, nic nie przypominało naszego terytorium, ani terenów wokół niego, żadnego miejsca jakie znałam, albo choćbym mijałam podczas podróży ze stadem. 

– Wiesz jak wrócić do domu? 

Nie rozmawiała ze mną, tak jak wcześniej, przez cały czas z jakiegoś powodu mnie unikała, myślałam że chodziło o Keire, że to ona ją o to poprosiła, ale teraz jej nie było, więc nadal może chodzić o Keire, o jej zniknięcie. 

– Blakie, odezwiesz się do mnie? 

Wciąż płakała. Co powinnam zrobić? Mama by na nią nawrzeczała i pewnie już by nią potrząsnęła, Chaos chyba spróbowałaby ją wesprzeć? Ale czy Blakie chciała bym naruszała jej przestrzeń? Wiem że Cruzina nie miałaby nic przeciwko, chyba że byłby to ktoś obcy, ani Keira, chyba że wciąż by się na mnie gniewała, po tym gdy wstawiłam się za Blakie. Czy Blakie była mi w ogóle za to wdzięczna? Czy jednak nie powinnam się wtrącać? Dlaczego nie ma z nią Keiry? 

– Nie możesz teraz mówić?. 

Ignorowała mnie w dalszym ciągu. Rozpostarłam skrzydła, lepiej jak przyprowadziłabym do niej kogoś jej bliższego. Może Linnir i Irutt, albo jej rodziców? 

– Polecę się rozejrzeć. – Odleciałam, nie poświęciła temu żadnej uwagi. A co jeśli w ogóle mnie nie słyszy? Co jeśli mnie tak naprawdę tu nie ma? 

Znalazłam niewielkie, zarastające jezioro,  po drodzę przelatując nad pojedynczymi drzewami, czasami rosnącymi dwójkami lub trójkami, wypatrzyłam las, daleko stąd. Królicze nory i same króliki. Wróciłam do Blakie, lądując przed nią. Szturchnęłam ją skrzydłem w łopatkę.

– Blakie, słyszysz mnie?

Odepchnęła moje skrzydło swoim skrzydłem, składając je z powrotem i chowając w nim głowę.

– Przepraszam… – mruknęła.

– Za co? Przecież mnie uratowałaś, o ile to byłaś ty.

– Przepraszam, powinnam była dać ci odejść… 

– Żałujesz że mnie uratowałaś?

Złożyła skrzydła, śledząc wzrokiem źdźbła traw i kamienie między nimi.

– Nie uratowałam cię. Nie pozwoliłam ci… – Popatrzyła na mnie szklącymi się oczami, cofnęła uszy, opierając o mnie skrzydła: – Urodzić się znowu, choć powinnam. Bałaś się, ale potem niczego byś już z tego nie pamiętała, jak wszyscy. Przepraszam że zabrałam cię ze sobą i… Oddzieliłam od rodziny.

– Co się stało z moją rodziną? Co z mamą?

– Zginęli i urodzili się znowu, twoja mama też, jesteśmy już w nowym cyklu, innej rzeczywistości, tamta przepadła. 

– Mama żyje? 

– Tak.

– Gdzie ona jest?

– Niestety nie wiem, może być wszędzie.

– A Chaos, Cruzina? Kometa?

– Powinny żyć, ale nie wiem tego, wiem tylko że twoja mama żyje. 

– A Keira?

Pokręciła głową, a po policzkach popłynęły jej łzy, zatrzęsła się, zabrała ze mnie skrzydła, kładąc je na ziemi, załkała, wsuwając chrapy w własną sierść na klatce piersiowej. 

– Co to znaczy inna rzeczywistość?


~*~


Blakie twierdziła że co jakiś czas świat się kończy i zaraz po nim zaczyna się kolejny, podobny do poprzedniego. Wszyscy na nowo się rodzą i przeżywają swoje kolejne życia. A my musiałybyśmy trafić na właściwą linie czasu, by móc spotkać bliskich, którzy mogą, i to z dużym prawdopodobieństwem, nas nie pamiętać. 

Skoro istniały inne światy przed tym to stąd mama pamiętała Kometę i inne osoby. Czy teraz też będzie pamiętać? Czy będę musiała jej przypomnieć kim jestem? A jeśli mi nie uwierzy? Jeśli nikt mi nie uwierzy…

– Keira… 

Spojrzałam na Blakie. Mówiła przez sen, roniąc łzy i poruszając skrzydłami. Zostałam z nią, czując że właśnie to powinnam zrobić, zostać przy niej, zanim podejmiemy jakiekolwiek działania. 

– Keira… – Obróciła się na drugi bok: – Nie mogę… Nie… Nie chcę… Nie zostawiaj mnie! – Otworzyła oczy, wyrywając się do przodu, poprzez gwałtowne machnięcie skrzydłami, uderzyła spodem pyska o ziemię.

– Nic ci nie jest? – zapytałam.

Popatrzyła po sobie: – Keira! Kei… – Wpatrywała się w półmrok nocy. 

– Chcesz oprzeć głowę o mój kłąb? – Zasypiała tak na Keirze, nie wiem czy to jej pomoże czy tylko bardziej zaboli ją ta propozycja, ale nie było tu nikogo, kto mógłby i wiedziałby jak jej pomóc. Patrzyła na mnie przez chwilę, po czym wyciągnęła głowę, chciałam ją przesunąć do siebie, ale już sama przesunęła się skrzydłami. Położyła głowę na moim kłębie. Ułożyłam się do snu. 


~*~


Obudziłam się razem z Blakie napotykając jej zaskoczony wzrok, potem jej pysk na powrót przybrał przygnębiony wyraz i zwiesiła głowę.

– Poszukamy reszty? – zapytałam. Jak tak długie leżenie na nią wpłynie? Będzie potrafiła latać? Czy tamten lot był jednorazowy? 

– Blakie? – Szturchnęłam ją pyskiem w bok.

– Tak…? – Popatrzyła na mnie.

– Poszukamy reszty? – powtórzyłam.

– Dziękuje że ze mną posiedziałaś, możesz już iść, ja tu zostanę.

– Nie lecisz ze mną?

Pokręciła głową. 

– A twoje ciotki, rodzice? Nie będą się martwili?

– Oni… Mnie nie pamiętają, albo jeszcze się…

– Czyli mnie też? – Nie chciałam myśleć że jesteśmy w innym czasie niż nasze rodziny, to byłoby nielogiczne, a przede wszystkim nie do zniesienia.

– Przepraszam że ci to zrobiłam, masz prawo być na mnie wściekła…

– Nie potrafię się złościć, nawet gdybym chciała, a nie chcę. Zostaniesz tu i co dalej?

Położyła głowę na ziemi, mrugając oczami i pociągając chrapami.

– Nie wolisz polecieć ze mną? 

– Nie, wybacz. 

Nie widziałam by od wczoraj jadła, albo piła, nie ruszyła się z miejsca. Ale czy mogła to zrobić?

– Nic nie jesz – powiedziałam.

– Nie muszę jeść ani pić…

– Minął cały dzień. Jeśli chcesz mogę cię zanieść nad jezioro, widziałam jedno niedaleko. 

– Nie, dziękuję. Poradzę sobie dalej sama, mogę latać. I… – Zwróciła ku mnie głowę, uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie: – Powodzenia w szukaniu – zdobyła się na pogodny ton. Kiedy odeszłam na kilka kroków położyła głowę, zamykając oczy. Odleciałam tylko nad niewielkie jezioro, napiłam się i przyleciałam do niej z powrotem z wodą, na największym kawałku kory jaki udało mi się oderwać z jednego z samotnych drzew.

Blakie uniosła głowę, otwierając oczy. Położyłam przed nią wodę. 

– Zrobiłam coś strasznego… – zaczęła płaczliwie Blakie.

Oparłam o jej grzbiet skrzydło, a gdy zaakceptowała taki rodzaj wsparcia, położyłam się obok. Nie przygotowana na to co mi opowiedziała – Keira przekonała ją by ją pochłonęła, aby móc dalej żyć i ona rzeczywiście to zrobiła. Przestraszyłam się i zabrałam skrzydło. 

– Keira tego chciała? – upewniłam się.

– Tak… Ale i tak nie powinnam, zabiłam własną siostrę… – Zapłakała we własne skrzydła, zakrywając się nimi: – A potem wyrwałam cię z cyklu… Powinnam była tam zginąć… Powinnam… Zginąć już wcześniej… Wykorzystałam ją.

– Dla mamy też bym się poświęciła i nie chciałabym żeby tak to przeżywała tylko żyła jak najlepiej, myślę że Keira chce tego dla ciebie. – Przysunęłam ją do siebie skrzydłami, trochę nieudolnie, przytuliłam, choć najczęściej to mnie przytulano. Objęła mnie skrzydłami i przez długi czas nie puszczała, wtulając we mnie głowę. 

Odsunęła się nagle.

– Co ja robię? Próbuje jej jeszcze… odebrać ciebie?

– Jak odebrać? Mogę mieć wielu przyjaciół. – Tak twierdziła Chaos, albo Kometa, nie pamiętałam już która, a mama ostatecznie się z tym zgodziła, ostatnimi czasy było jej wszystko jedno co się ze mną dzieje: – Ostatnio w ogóle nie chciała mnie znać, po tym jak wstawiłam się za tobą.

– Nieprawda, ty się jej podobasz… 

Nie poczułam niczego w związku z tym.

– Keira nie może mieć nic przeciwko temu że próbuje cię pocieszyć. Chyba nawet by tego chciała.

– To wszystko moja wina… Ty byś się poświęciła, nie odbierałabyś komuś życia by ocalić własne, prawda?

W tym momencie łatwiej byłoby zrozumieć postępowanie Keiry, łatwiej postawić się na jej miejscu. Czy mama zawahałaby się by mnie zabić, aby móc przeżyć? Nie poświęciłaby chyba tylko Komety, choć nie jestem pewna. 

– Keira nie mogłaby z tym żyć jeśli byś nie przyjęła pomocy – mówiłam bardziej o sobie, stawiając siebie na miejscu Keiry, a mamę na miejscu Blakie: – Jak żyć z myślą że mogła cię ocalić ale tego nie zrobiła? Po co żyć kiedy nie byłoby ciebie? 

Muszę znaleźć mamę, Cruzina, Chaos, nawet Kometa prosiła bym myślała też o sobie, więc właśnie myślę, chcę być blisko mamy i reszty rodziny.

– Keira nie żyła dla mnie, to nie był powód jej istnienia… 

– Tak zdecydowała się wybrać.

– Zabiłabyś swoją mamę, gdyby ona tak zdecydowała?

Mama nie jest zdolna do takich poświęceń. Inne osoby, być może, ale nie mama. Nie potrafiłam sobie tego nawet wyobrazić, ale wiedziałam że nigdy nie zabiłabym mamy, niezależnie od okoliczności. 

– Nie, mama jest dla mnie najważniejsza, ale jeśli chodzi o inne osoby to nie wiem co bym zrobiła. – Możliwe że posłuchała bym, słuchanie kogoś innego, zwłaszcza silniejszego ode mnie wychodziło mi najlepiej. Chociaż teraz podjęłam parę własnych decyzji, bo nie było nikogo kto podpowiedziałby mi co robić i trochę też starałam się to u siebie wyćwiczyć. Tego ode mnie oczekiwano.

– Wiem na pewno że powinnyśmy znaleźć stado, nawet jeśli ono już nie istnieje i nawet jeśli nikt nas nie pamięta to przecież my ich znamy.

Mogłabym zrobić coś czego zawsze chciała mama, zabić Meike, to rozwiązałoby mnóstwo naszych problemów. Ale jak miałabym się do niej zbliżyć? Nie potrafię oszukiwać jak Kometa, walczę dość kiepsko. 

– Meike znów ma dostęp do zielonych kryształów? – zapytałam.

Gdybym zniszczyła wszystkie zielone kryształy, osłabiłabym ją, nie wiedziałam gdzie ich szukać, ani jak dużo ich jest, w dodatku inne osoby też mogły je wykorzystywać, ale z pomocą bliskich i z moją wiedzą moglibyśmy zapobiec wielu tragediom. Tylko ktoś, może Chaos, może Linnir musiałaby nas poprowadzić. 

– Chciałabym wiedzieć coś więcej niż ci powiedziałam, ale nie wiem nawet w którym dokładnie momencie jesteśmy, tylko wiem że twoja mama już się urodziła. Nie znam jej dokładnego wieku i nie wiem co się wydarzyło po drodzę.

– Kim jesteś? – To też niekoniecznie był właściwy moment, mógł on nigdy nie nadejść.

– Nie jestem gotowa żeby ci powiedzieć. – Ułożyła głowę wśród źdźbeł traw.

– A możesz chociaż wyruszyć ze mną? Nie jestem dość silna by przetrwać w pojedynkę – przyznałam.

Zawahała się. 

– Pomóc ci się wzbić?

– Potrzebuje tylko więcej przestrzeni.

Odsunęłam się, myślę że wystarczająco. Nachyliła skrzydła pod kątem, jakby chciała polecieć poziomo, zamiast pionowo. Przesunęła się kawałek, paroma machnięciami skrzydeł, zastanawiałam się czy to boli gdy szorowała brzuchem po ziemi. Zatrzepotała skrzydłami mocniej, sunąc po ziemi całą odległość kilkunastu kroków nim faktycznie się wzbiła do lotu. Nie wybrała żadnego kierunku, tylko czekała na mnie.

– Polecę za tobą – oznajmiłam.

– A mogę ja lecieć za tobą? 

Nie lubiłam wybierać drogi, zwykle to inni prowadzili, ale zadowoliłam się chociaż tym że leci ze mną i dołączyłam do niej w powietrzu, zastanawiając się dłuższą chwilę, czy lecieć do lasu, w stronę jeziora, czy może ku wnoszącemu się terenowi. Blakie będzie ciężko poruszać się wśród drzew, a lot ponad ich koronami oznacza że ktoś może nas zobaczyć, a nie wiem czy chcę by ktoś nas widział. Czy to by nam bardziej pomogło czy zaszkodziło? Zdecydowałam się wybrać jezioro, może Blakie przy okazji się napije.

Minełyśmy wodę, jednak zmierzając ku lasowi, skręciłam chcąc oblecieć go na około, chociaż mógłby być dobrą kryjówką dla kogoś ze stada. 

– Mogę manewrować między drzewami – powiedziała Blakie. Potraktowałam to jako sugestie by lecieć tam, desperacko szukając kogoś kto jednak wskaże mi jakąś konkretną drogę. Wleciałam do lasu, lądując od razu między zbyt gęsto rosnące drzewa, nie miałam pojęcia że będzie tu tak ciasno. Blakie wleciała tu za mną, uderzając jednym ze skrzydeł o pień, próbowała zawrócić, ale zabrakło jej na to miejsca. Usłyszałam trzask, miałam nadzieję że gałęzi, ale bardziej przypominał trzask kości. Podbiegłam do niej.

– Nic się nie stało. – Zasłoniła zgięte pod dziwnym kątem skrzydło, drugim skrzydłem, a jak je po chwili odkryła wyglądało już normalnie. Otarcia na jej ciele znikały, jakby nigdy ich nie było.

– Czujesz ból? – zapytałam. 

– Tak, ale tylko przez chwilę. – Odepchnęła się skrzydłami od drzew przesuwając się kawałek: – Idziemy?

– Może wezmę cię na grzbiet? 

– Nie, dziękuję, postaram się cię nie spowalniać. 

– Śpisz, czyli musisz odczuwać zmęczenie, prawda?

– Nie przejmuj się mną, nic mi nie będzie.

Brzmiała trochę jak Linnir, to nic dziwnego, w końcu Linnir po części ją i Keire wychowała. 

– Pozwolisz mi iść samej? – poprosiła, patrząc mi w oczy.

Przytaknęłam, ruszając, choć niechętnie, przodem. Czołgała się za mną, starałam się na to nie patrzeć, ale czym dalej się przemieszczałyśmy tym coraz częściej oglądałam się na nią. Zostawiała krew na ściółce. Zatrzymałam się przed nią.

– Mogę iść sama? – zapytała.

– Dlaczego to robisz? Próbujesz się ukarać? – Jej cały brzuch był w krwi. 

– Próbuje tylko lepiej się poczuć po tym co zrobiłam… To mnie nie zabije, a rany już się goją, wystarczy że się zatrzymałam, mojemu życiu nic nie zagraża. 

– Ale ty znęcasz się nad sobą, nie mogę na to patrzeć. – Objęłam ją skrzydłami, próbując tak unieść, pomogłam sobie głową, łapiąc za jej grzywę, unikając łapania rosnących między włosami piór. Złapała mnie skrzydłami, pomagając mi w ten sposób. Położyłam się, głową wciągając ją jakoś na swój grzbiet, przytrzymałam ją swoimi skrzydłami by nie spadła. Przeszłam kawałek, zrywając parę gałęzi i jej podając.

– Co mam z nimi zrobić? – zapytała.

– Zjeść, wiem jakie to uczucie mieć długo pusty żołądek.

– Naprawdę nie muszę jeść żeby przeżyć.

– Ale czujesz głód?

Zabrała się za gałązki, zaczynając od liści. 

– Wiesz, nie zasługuje na to wszystko… – powiedziała łamiącym się głosem: – Hasan miał rację, byłam tylko pasożytem, a na końcu ją zabiłam. Powiesz że sama mnie o to prosiła. Musisz wiedzieć że istnieje pewien rodzaj grzyba, który potrafi zainfekować mózg ofiary i zmusić ją by robiła to czego grzyb potrzebuje do przeżycia, myślę że ja byłam takim grzybem…

– Mówisz poważnie czy to tylko poczucie winy? – zapytałam, cała się spięłam, zaczynając jej się bać. Ale mamy też się bałam, a i tak nie zamierzałam od niej odejść. Mama mogłaby mi wszystkich zabić, a i tak bym pewnie jej nie zostawiła.

Nie odpowiedziała. Kończyła jeść gałęzie. 

– Taki grzyb istnieje?

– Atakuje tylko mrówki i inne mniej skomplikowane organizmy. – Zostawiła sobie kawałek gałązki, memłając ją w pysku, ale nie próbując jej w żaden sposób uszkodzić zębami.


~*~


Zatrzymałyśmy się w jaskini. Blakie zasnęła z kawałkiem gałęzi w pysku, namówiłam ją by spała znowu z głową opartą na moim kłębie. Wkrótce sama zasnęłam, a wtedy zatrzęsła się ziemia, zadudniło, jakby coś ogromnego zbliżało się w naszą stronę. Poderwałam się zrzucając z siebie Blakie. W ciemności świeciły dwa ogromne oczy, patrzyły prosto na nas. Blakie przysunęła się do samego wyjścia skrzydłami, pióropusz na jej szyi nastroszył się, uniosła skrzydła, jakby próbowała wydać się większa, wszystkie pióra jej zapłonęły. Cokolwiek to było, wycofało się, wzbiło się w powietrze kołysząc drzewami, a Blakie zgasła. Pióra na jej szyi oklapły, wyglądając niepozornie tak jak przez cały czas odkąd po raz pierwszy obudziłam się obok niej.

– To był gryf – powiedziała przejęta i obejrzała się na mnie: – Ciocia Linnir walczyła z jednym, myślisz że coś jej się stało?

– Gdzie z nim walczyła? – to było właściwe pytanie.

– W innej rzeczywistości, w tej też mogła albo musiała, mogła nawet zginąć… – Spuściła wzrok.

– Lecimy za nim?

– Jeśli chcesz.

To ja zwykle tak mówię, dziwnie było usłyszeć coś takiego od kogoś innego. Dziwnie było decydować też za kogoś.

– Ale mogę tym razem lecieć na przodzie? Obronie nas.

– Tak, pewnie – Od razu się rozluźniłam. Blakie wzniosła się do lotu jak poprzednio, a ja poleciałam za nią, ledwie nadążając. Wtedy gdy była cała z ognia, leciała tak szybko jak żadne znane mi stworzenie. Gdyby chciała mi uciec, nigdy bym jej nie dogoniła, ani nawet nie znalazła. 

Zaczęłyśmy doganiać gryfa, zaglądał do lasu, nad którym krążył, odchylając łapami drzewa. Blakie zatrzymała się w powietrzu. Gryf nagle poleciał prosto na nią, zatrzasnął na niej dziób. Przez ułamek sekundy pomyślałam ze zgrozą że ją zabił. Ryknął ogłuszająco. Słyszałam przez chwilę tylko szum. Ledwo utrzymałam się w powietrzu. Blakie stopiła mu dziób, wylatując z niego, jej ogień zamigotał jak gasnące od deszczu płomienie. Gryf stracił cały dziób. 

– Uważaj! – krzyknęłam. Całkiem zgasła, a gryf zamachnął się na nią łapą, odciął jej jedno ze skrzydeł i zaczął lecieć spiralnie w dół, a ona spadała za nim.

Złożyłam skrzydła, pikując za nią, złapałam za jej drugie skrzydło. Jej ciężar ściągnął mnie w dół, boleśnie obciążając szczęki, machnęłam mocniej skrzydłami, utrzymując nas obie w powietrzu.

– Przepraszam, nie chciałam cię narazić…

Wylądowałam najszybciej jak mogłam i jak najdalej od gryfa.

– To był mój pomysł – powiedziałam, gdy już mogłam się odezwać: – A więc moja wina. – Jej skrzydło nie odrastało.

– Nie, ja po prostu… Ciągle myślę o Keirze, nie potrafię się skupić. Wiedziałam że nie może mnie zabić, nie mogę zginąć w żaden sposób, chyba że nie zdążyłabym odlecieć w porę kiedy znów nadszedłby koniec świata, albo jakbym spotkała kogoś z takimi mocami jak moje, albo gdybym sama postanowiła…

Dostrzegłam wyrastający kikut na miejscu po odciętym skrzydle, Blakie pulsowała światłem, jak migocząca gwiazda. 

– Się zabić? – dokończyłam.

– Obiecałam cię chronić, zawiodłabym gdyby nie obezwładnił go ból, on wtedy… – Zalała się łzami: –  Za-zabiłby ciebie… Z mojej winy. Nie wiem co by się wtedy stało, jesteś teraz poza cyklem, czy odrodziłabyś się w kolejnym? Nie wiem. Nie wiem…– Cała się trzęsła.

– Tak bardzo przeżywasz śmierć Keiry?

– Nie potrafię bez niej żyć, nie mogę tego znieść że już jej nie ma, przeze mnie, a jednocześnie nie potrafię… Umrzeć.

– Po to się poświęciła żebyś żyła, to nie miałoby teraz sensu gdybyś się zabiła, nie lepiej byłoby wykorzystać swoje moce do czegoś pożytecznego, jak pomaganie innym?

– Masz rację, ale… Jak mam spojrzeć im teraz w oczy? Keira mówiła że jestem dobra, ale tak naprawdę… Ja tylko radziłam sobie w ten sposób z poczuciem winy, zniszczyłam jej całe życie. Przyłączyłam się do Keiry przed jej narodzinami, to nie była kwestia przypadku, wcale byśmy się takie nie urodziły gdybym nie ja, po prostu by mnie nie było. Zniknęłabym i dobrze… 

– Nie powiedziałabym że zniszczyłaś jej życie, nie zrobiłaś jej nic złego, chyba że to ostatnie za to uważasz.

– Zrobiłam to samo co chcieli zrobić mi… – Zakryła się skrzydłami, to drugie dopiero odbudowało się w połowie. 


~*~


Zatrzymałyśmy się nad strumieniem, pełnym białych kamieni, on też zarastał roślinnością. Piłam powoli i z wahaniem przy każdym połknięciu. Popatrzyłam na jej wargi i podbródek, całkowicie suche.

– Popijesz wody?

Zanurzyła pysk, pijąc. Niedaleko, z niewielkiego lasu wyszła piątka koni, wszystkie obce, o pospolitych maściach.

– Przeklęta! – krzyknęła jedna z dwójki gniadych klaczy, ta maść dominowała w ich grupce, oprócz nich był jeszcze gniady ogier.

– Zaczekaj, nie ma metalowej obręczy – zauważył.

– Chyba urodziła się bez nóg – dodał jasnokasztanowy ogier.

– Albo nie została jeszcze złapana.

– Wtedy miałaby nogi, geniuszu, chyba że mam rację i faktycznie urodziła się bez nóg.

– Nie widzicie tych piór na szyi? Spójrzcie na jej oczy – dodała gniada.

– Może to jakiś gatunek pegaza?

Blakie nadal piła wodę jakby ich nie słyszała, mieli przewagę liczebną, trąciłam ją skrzydłem: – Lećmy – szepnęłam.

– Co tu robicie, przeklęte? – gniada klacz nie odpuszczała.

– Możecie najpierw zrobić test czerwonego kryształu, zanim rzucicie oskarżeniami? Proszę. – Blakie zwróciła się do nich uprzejmym tonem.

Konie popatrzyły po sobie. Ani teraz ani wcześniej nie widziałam na ich obliczach cienia strachu, a żaden z nich nie nosił niebieskiego kryształu, jeśli naprawdę chociaż część z nich wierzyła że mamy moce to dlaczego się nas nie bali?

– Pora na nas – zarządził gniady. Odeszli, a chwilę po nich poczułam jak coś szarpie moimi wnętrznościami, przeszłam kilka kroków, urwał mi się oddech. Blakie wyjrzała zza własnych skrzydeł. Zrobiło mi się niedobrze, położyłam się.

– Celeste… – głos Blakie drżał, bliski płaczu: – Celeste! – krzyknęła jak tylko zamknęłam oczy. Ciało zrobiło się ciężkie jak kamień i głowa mi opadła.

– Co się dzieje? – szepnęłam, uchyliłam powieki, widząc tylko ogień, odsunęłam się, w kolejne płomienie. Wypełniały każdą przestrzeń. Znów szarpnęło moim wnętrznościami: – Jesteś tu? Blakie… – Zamrugałam, dotykała mnie skrzydłami, a płomienie stawały się przezroczyste, jakby nieprawdziwe: – Co się ze mną dzieje? Umieram?

– Nie…

– Ty wiesz co się dzieje?

– Twoja matka…

– Ona umiera?

– Nie, próbuje zacząć nowy cykl.

– Ona?

– Twoja matka znalazła sposób by gładzić i odradzać wszystko od nowa, dla mnie oznacza to śmierć i… Dlatego Keira…

– Mama spowodowała koniec świata?

– Tak… Przepraszam, bałam się ci powiedzieć, bo musiałabym dodać że próbowałam ją powstrzymać… – Blakie opowiedziała mi jak naprawdę to wszystko wyglądało. Powinnam się na nią zezłościć, ale nie potrafiłam złościć się na nikogo, ale w tej chwili nie ufałam jej już tak jak wcześniej. Też dlatego że nadal nie powiedziała mi kim jest.

– Możesz uciec?

– Chyba tak… – Objęła mnie mocniej skrzydłami.

– To dlaczego mama nie może teraz tego zrobić? Ucieknij i pozwól jej na to.

Patrzyła mi w oczy, roniąc łzy, nie puściła ani na moment.

– Ukrywasz coś jeszcze? – zgadywałam.

– Ona musiałaby zabić ciebie… – wydusiła: – A ja nie wiem czy byś się odrodziła czy przepadła. Twoja obecność powstrzymuje początek kolejnego cyklu.

Czyli naprawdę muszę się poświęcić. Dla mamy. Tak jak Keira dla Blakie.

– Przepraszam że ci to zrobiłam, nie wiedziałam co robię… Błagałaś o pomoc, a ja nie chciałam być sama…

W jej objęciach ciężko było sobie chociażby wyobrazić własną śmierć, w dodatku czułam że ona mnie potrzebuje. Dotknęłam niepewnie skrzydłami jej skrzydeł. Wbiła we mnie zaskoczone spojrzenie.

– Porozmawiajmy z moją mamą, dobrze? – zaproponowałam.

– Do-dobrze – odpowiedziała zmieszana.


~*~


Wylądowałam obok Blakie, niedaleko drapieżnika, tylko budową przypominającego konia, jego długi pysk był cały uzbrojony w kły, zazębiały się ze sobą, przez co nawet jak zaciskał szczęki pysk pozostawał jedynie domknięty. Skrzydła wyglądały jak u nietoperza z ostrymi szponami mogącymi obracać się w każdą stronę. Nie składałam sztywno rozpostartych skrzydeł, cała się spięłam.

Dziwna pegazica patrzyła na mnie, także zastygając w bezruchu, otworzyła lekko pysk, wydała z siebie charkot, cofnęłam się o krok, uniosła tylną nogę wysoko, trzymając ją długo w powietrzu. Na tylnym kopycie miała dwa jasne paski, identyczne jak u mamy.

Cofnęłam się jeszcze, patrząc przerażona w jej oczy, w każdym źrenica wyglądała tak jakby dwie źrenice połączyły się ze sobą. Wydała z siebie kolejny dźwięk, pomruk. Czerwona, wchodząca w fiolet tęczówka przybrała niebieski odcień, taki jaki zapamiętałam.

– Mamo? – wydusiłam: – To naprawdę ty? 

Pokiwała głową. 

Mama nie może tak cierpieć. 

– Musisz mnie zabić żeby zacząć nowy cykl – powiedziałam jej prosto w oczy. 

Blakie osłoniła mnie skrzydłem, dotykając nim mojej klatki piersiowej. 

Mama warknęła na nią, wydając z siebie dziwne odgłosy, jakby słowa w obcym języku. Wydała się większa kiedy sierść na całym jej grzbiecie się uniosła. I tak już była ogromna. Z tunelu schodzącego na dół wspiął się podobny do mamy drapieżnik z myszatym odcieniem sierści i wzorami oczu jak na skrzydłach motyli umiejscowionych na klatce piersiowej, a za nim Cruzina, i obca klacz jednorożca pomagająca jej iść. Od razu podbiegła do mnie.

“Celeste, jak dobrze że nic ci nie jest.” Przytuliła mnie, nie zwracając uwagi na warczącą mamę, która chyba chciała rozerwać Blakie na strzępy, sądząc po jej minie. Cruzina zmoczyła mnie łzami, mówiła za pomocą rogu, a jej krtań zastępował kawałek metalu.

– Co to? – Wskazałam na niego.

– Kettui jej to zrobiła, nasza siostra… – odpowiedziała obca, połowę jej przednich nóg zastępował metal: – Ja jestem Haalvia. – Zerknęła przelotnie na Blakie.

Blakie starała się wydać mniejsza, składając ciasno skrzydła i wciskając chrapy w dłuższą sierść na klatce piersiowej.

– Mamo, musisz mnie zabić – powiedziałam.

“Co ty mówisz?” Cruzina złapała ogonem za moją przednią nogę, wpatrując mi się z przejęciem prosto w oczy. Niewielu osobom patrzyła w oczy.

– Jestem zaporą uniemożliwiającą rozpoczęcie nowego cyklu, tylko proszę, pozwól Blakie uciec.

– Jeśli musisz to zrobić to ja zostanę z tobą… – Blakie sięgnęła skrzydłem do mojego grzbietu.

– Ale Keira…

– Właśnie, nikt więcej nie powinien przeze mnie przestawać istnieć. 

Cruzina się ode mnie odsunęła, chociaż wciąż trzymała mnie za przednią nogę. “Ja… Ja też chcę odejść razem z tobą, Celeste.” Zatrzęsła się. 

– Chcesz mnie zostawić? – zapytała rozpaczliwie Haalvia: – Wszyscy chcecie…?

– Ej, a może by tak nikt nie umierał – wtrąciła drapieżna pegazica, tego samego gatunku co mama. Mama ryczała na Blakie. 

– Mówi… – zaczęła obca.

– Ja wiem – przerwała jej Blakie, łamliwym głosem. 

– Naprawdę to zrobiłaś?

Nie odpowiedziała.

– Była wcześniej kimś innym?

– Blakie? – Spojrzałam w jej pełne łez oczy. 

Mama wbiła kły w jej skrzydło, przyciągnęła do siebie.

“Przestań, proszę” Cruzina, drżąc jeszcze bardziej, zrobiła krok w ich stronę. Złapałam ją skrzydłami, mogłaby zginąć, nawet drapieżna pegazica, dorównująca mamie siłą nie ingerowała, a trzymała się z daleka. Blakie będzie cierpiała, ale mama nie może jej zabić. Nagle między nie wskoczyła Haalvia, mama wypuściła Blakie, a Haalvia zwróciła róg ku mojej mamie, wstrzymała oddech, zaciskając oczy. Drgnęła na ciele. Mama zatrzymała przed nią pysk. 

– Ivette, tak? – Haalvia otworzyła oczy, brzmiąc jakby miała się popłakać: – Proszę, nie rób tego… Ach! – Znów zacisnęła oczy, gdy mama przywarła do połowy jej czoła czołem, przywierając do jej rogu, trącając uchem jej ucho. Haalvia opadła na ziemię. Spojrzała zapłakana na moją mamę. Drapieżna pegazica przypełzła do Blakie, liżąc jej krwawiące skrzydło, odciągnęła ją kawałek. Mama zbiegła z powrotem do tunelu.


~*~


[Ivette]


Kolejne dwa kręgi zostały zniszczone, ale ich zniszczenie nie spowodowało początku nowego cyklu. Przynajmniej Cruzina próbowała tak jak mi obiecała. Jeszcze nie rozbite kryształy zaświeciły i już wiedziałam że Blakie dotarła tutaj wraz z całą resztą, słyszałam jak wchodzili. 

– Zobacz co narobiłaś. – Przeszyłam Blakie wzrokiem, siedziała sobie na grzbiecie Tany, która warknęła ostrzegawczo, kładąc uszy. Celeste sterczała obok nich: – Jak śmiałaś wykorzystać moją córkę?

– Ja nie wiedziałam…

– Oczywiście że wiedziałaś! 

– Jak to możliwe że ją rozumiesz? – zapytała jej Tana, jakby to w ogóle było teraz ważne. Jakoś na zewnątrz nie pofatygowała się by jej bronić, co niby teraz sprawiło że to robi?

– Gdyby Celeste zginęła nie wiem czy potem będzie jeszcze kiedykolwiek istniała…

– Lepiej odkręć to wszystko teraz albo cię zabije! – Zbliżyłam się, Tana otworzyła pysk jakby chciała pokazać mi swój cały zestaw kłów, który przecież i tak nawet przy zamkniętym pysku był widoczny, po czym zwróciła ku mnie swoje poroże. 

– Powiedz jej kogo broni, powiedz im o wszystkim, albo ja to zrobię.

– Na pewno mogę? Nawet o tobie?

– Mów! 

– Ktoś idzie... – Tana odwróciła głowę w stronę wyjścia. W którym stanęła Linnir, cała ociekała wodą.


[Celeste]


Linnir wzięła się od razu za ranę Cruziny, poświecając jej więcej czasu niż swoim oparzeniom słonecznym, te opatrzyła zupełnie niedbale.

– Ciociu, wybacz mi, Keira… – Blakie nie wyglądała najlepiej, przepłakała wiele nocy, a teraz była równie roztrzęsiona, wyciągnęła delikatnie płonące skrzydła do Linnir, która ją przytuliła. Pokręciłam głową jak na mnie spojrzała. Nie przyznawaj się. Linnir może być zła o to co stało się z Keirą. Mama byłaby wściekła gdyby coś takiego zrobiłabym Komecie. Nigdy by mi tego nie wybaczyła.

Wbrew rozsądkowi Blakie wszystko wyznała patrząc w oczy Linnir, na początku zaskoczone, później odbił się w nich lęk, Linnir szarpnęła się do tyłu, jakby coś spadało w jej stronę, jej oczy zaszkliły się od łez.

– Przepraszam… – wydusiła rozpaczliwie Blakie: – Zasługuje na to co najgorsze.

– Nie. Tak musiało się stać. – Linnir przesunęła ją bliżej siebie, miała dziwny, lekko zdławiony głos, jakby mówiła przez zatkane chrapy: – Nie chcę stracić też ciebie, jesteś dla mnie jak córka. – Jej oddech chwilami świszczał, gdy dobrze się w niego wsłuchać, pociągała nosem. To fizycznie niemożliwe żeby się przeziębiła, kiedy naturalnie jest zimna.

“Linnir, co ci jest?” zapytała cicho Cruzina za pomocą rogu.

– Nic, już się poprawia.

– Na pewno? – wtrąciła Haalvia.

– Było znacznie gorzej, już mi przechodzi, to drobna infekcja.

– Ciocia zdrowieje, czułam że tak jest kiedy ją dotknęłam… – wtrąciła Blakie.

Mama coś powiedziała, a Tana przetłumaczyła.

– Chcę by Blakie cofnęła jej przemianę, cokolwiek to znaczy… Kim wy jesteście? 

– To już nie jest możliwe. – Blakie wpatrywała się w jeden z ukruszonych kryształów, blisko niej. Oparłam własne skrzydło o jej grzbiet, spojrzała w moje oczy z łzami w swoich: – Chciałabym, ale mogę tylko cofać rany, które sama zadałam.

Ona prawie nigdy ich nie zadawała, tylko raz, Erin. Zauważyłam że Cruzina się nam przygląda. Co myślała o tym wszystkim? O Blakie, o mnie?

– Dziękuje – szepnęła Blakie, opierając głowę o mój bok.

– Za co?

– Za to że jesteś dla mnie taka dobra, choć wiesz co zrobiłam.

Jej słowa przypomniały mi o czymś co prawie zapomniałam.

– To ty odpowiadasza za wygląd mamy? – szepnęłam, zerkając na resztę i próbując odgadnąć czy powiedziałam to wystarczająco cicho. Dostrzegłam jak mama zaciska zęby i stroszy całą sierść. Tana stanęła jej na drodzę. Linnir osłoniła nas obie.

– Nie wiem – odpowiedziała jeszcze ciszej ode mnie Blakie: –  Wcześniej ten gatunek nie istniał, może stworzyłyśmy go gdy… – urwała, długo patrzyła w moje oczy nim dodała: – Gdy nasze moce się ze sobą zderzyły i splątały na chwilę. – Oparła na mnie swoje skrzydła: – Twoja mama była feniksem, jej moce są rozmieszczone na tej planecie, w kryształach, w ciałach innych osób, u niektórych bardziej niż u innych, jak u Zamieci, oddzieliła się od nich na dobre. I ja, ja też jestem feniksem. 

Musiałam się położyć. Złożyła skrzydła. Opowiedziała mi co stało się w przestrzeni otaczającej nasz świat –  nazywała ją kosmosem – nie zważając na to że inni też słuchali. Tam znajdowały się te wszystkie gwiazdy widoczne w nocy na niebie i inne planety. Tam omal nie przepadła, trafiła na dwa feniksy o równej energii, więc i sile, żaden z nich nie mógł zwyciężyć nad drugim, a skoro nie mogły się pochłonąć, polowały razem na inne feniksy, nawet te silniejsze od nich, rozszarpując je między sobą na równe części; uciekła im, ale zdążyły zabrać jej sporą część, trafiła tutaj, niemal gasnąc na zawsze, ale wtedy w akcie ostatniej nadziei połączyła się z Keirą, dopiero rozwijającą się w brzuchu Rosity. I urodziła się, choć z jakiegoś powodu wolała używać słowa “pojawiła” jako jej i Pedro źrebię, zrośnięte z Keirą. 

Tana podpełzła do nas bliżej.

– Znam kogoś kto mógłby wam pomóc, ale nie będę mogła tam z wami pójść, dla kłorków oznacza to w najlepszym przypadku zranienie, w najgorszym śmierć. Musisz to zrobić ty Celeste, ucieszy się na twój widok…

– O kim mówisz, Tana? – zapytała Linnir.

– Bogini Feniks. Wasza krewna. – Spojrzała na mnie, mamę i Blakie: – Też jest feniksem i wątpię by chciała was pochłonąć, jej gwiazda jeszcze do niej nie dotarła, przez co jej moce są nieaktywne. 

Popatrzyłam na Blakie, pokręciła głową. 

– To może być Zamieć? – zapytałam.

– Niemożliwe, może to ktoś inny z piórami feniksa?

Czyli mojej mamy. 

– Gwiazdy nie przemieszczają się tak szybko, ani tak jak to sobie wyobrażasz, by kiedykolwiek tu dotrzeć – dodała do Tany. Zdecydowała wyjawić wszystkim całą prawdę o sobie i mojej mamie, jeszcze dokładniej wszystko wytłumaczyć. Wolałabym by nie zdradzała nikomu kim jest mama. Wspomniała o zabiciu Zamieci i o tym jak dokładnie zaczął się cykl i co stało się z Keirą. 

Cruzina uciekła, wtulić się we mnie, łapiąc ogonem za moją przednią nogę. Tana szeroko otworzyła pysk, a potem go zatrzasnęła i nagle wyleciała na zewnątrz. Linnir skoczyła ku niej, ale nie pokonała tym razem większego niż zwyczajny koń dystansu.

“Co się stało z twoją mocą?” zapytała Cruzina. Linnir wybiegła już na zewnątrz, usłyszałam jak woła Tane.


~*~


– Wątpię by się domyślili – stwierdziłam. Tana prowadziła nas nad Pegazie klify, mnie, Cruzine, Haalvie i Linnir, która trzymała się z tyłu, uważnie obserwując okolice. Upewniła się jeszcze czy każda z nas ma niebieski kryształ. Udało jej się przemówić do rozsądku Tanie i powstrzymać od niespodziewanej wizyty na Pegazich Klifach. 

– Zamieć wie co robi, wymyśliła historię z gwiazdą by usprawiedliwić brak mocy. Twojej przyjaciółce nic nie będzie – dodałam.

– Powiedz jej że nadal mam jej pióro i że nigdy nie zabiłam żadnego konia, ani pegaza, ani jednorożca.

“Jeśli Zamieć nie będzie chciała nam pomóc to…” – róg Cruziny świecił przez chwilę milcząco “Mamy już feniksa.”

– Tylko czy pegazy w nią uwierzą? Blakie nie ma nóg, a która bogini jest nie idealna? – odpowiedziała jej Tana: – Zamieć zawsze wyglądała idealnie, bez najmniejszej skazy. Nie przepadamy za sobą, ale muszę przyznać że sama uwierzyłam że jest boginią.

Dostrzegłam w oddali płaskie szczyty i malutkie sylwetki pegazów na nich. Tana weszła w zarośla, ostrożnie rozkładając skrzydłonogi i opadając na klatkę piersiową, położyła się, tylne nogi przysuwając do siebie. Postawiła czujnie uszy.

– W razie czego przybędę wam z pomocą – obiecała: – Tylko krzyczcie.

Blakie i mama, obie osobno, powinny siedzieć gdzieś ukryte w pobliżu klifów, wyruszyły zaraz po nas, naszym śladem. 

Ruszyłyśmy już w czwórkę ku klifą, Haalvia przemieściła się by iść obok Cruziny, a Cruzina przysunęła się bliżej mnie, oglądając za siebie, drżała lekko. Linnir prześledziła wzrokiem niebo, przez chwilę walcząc z kaszlem.

“Nie wiem czy możemy ufać Tanie.” głos Cruziny zabrzmiał jak szept.

– Blakie jej zaufała.

“Ale… Ja nie do końca ufam Blakie, wiesz że może powiedzieć nam cokolwiek? Nie podoba mi się to co zrobiła, nie chciałabym żyć czyimś kosztem…”

– Ja też… – stwierdziła cicho, zamyślonym głosem Haalvia.

– Blakie nie zrobiła Keirze nic złego – zauważyłam. Obejrzałam się na Linnir. Czy mówiłyśmy wystarczająco cicho by nas nie usłyszała? Nie mogła już dłużej powstrzymywać kaszlu, zakasłała, odwróciła się na chwilę od nas, położyła uszy, ocierając chrapy o przednie nogi.

“Myślę że Keira poświęciła się z poczucia winy…” Cruzina obserwowała zmartwiona Linnir, gdy do mnie mówiła: “A jeśli Blakie chodziło o to od początku? Jeśli nie mogła jej wcześniej pochłonąć? Może musiała zebrać siły?”

Kometa pokazała mi czym jest oszustwo, ale czy Blakie mogłaby zrobić coś takiego? Musiałaby lepiej grać od Komety. Jej cierpienie wyglądało na prawdziwe, wręcz mogłam je chwilami odczuć. Poza tym mama nie zaprzeczyła jej słowom. Dlaczego wszyscy zapominają że ona również jest feniksem? Czy feniks bez swoich mocy nadal nim jest?

“Podświadomie czuje że coś jest z nią nie tak.”

– Przez oskarżenia mojej mamy?

Ale nie czuła tego w przypadku własnej siostry, czyli jej przeczucia nie muszą być słuszne, albo tu zaważyło coś takiego jak siostrzana miłość. Zaakceptowałam to jaka jest mama, ale Cruzina niekoniecznie zrobiła to samo w przypadku Kettui.

“A jeśli twoja mama się nie myli? Ma ze sobą problemy, ale przynajmniej nie ma żadnych ukrytych motywów. Nie ma żadnych innych świadków którzy mogliby potwierdzić wersje Blakie. Boję się że ona cię wykorzystuje.”

– Nie.

“A jeśli?”

– Ja sama chciałam jej pomóc, nie prosiła o to. Przeciwnie. 

“Wątpie by nie wiedziała co się stanie jak wyrwie cię z końca poprzedniego cyklu, przecież feniksy powinny to wiedzieć. Pochłonęła własną siostrę by przetrwać, mogłaby posłużyć się tobą, wiedziała że Ivette nie łatwo będzie cię zabić.”

– Myślę że mama jednak się na to zdobędzie.

“Nie może…”

– Spójrzcie – odezwała się Haalvia, próbując zakryć ogonem metalowe części przednich nóg.

Dotarłyśmy do klifów. Kilka pegazów przyglądało się nam z ich szczytów. 

– Kim jesteś? – zapytał jeden z nich.

Nie znajdowałam żadnej dobrej odpowiedzi, więc postanowiłam milczeć. Nie czekałyśmy długo, aż zjawi się sama Zamieć. Spojrzała na mnie z przerażeniem, szybko lądując przede mną.

– Celeste? Co tu robisz? – syknęła ze złością, unosząc wargi, przez co jej para kłów stała się lepiej widoczna, pegazy wylądowały za nią. Uniosła z dumą głowę, kładąc na moim grzbiecie skrzydło, odwróciła się do nich: – Poznajcie Celeste, pegazice która jest moim łącznikiem z wami.

Pegazy spojrzały na nią pytająco. Ona też miała szpony jak teraz moja mama w nietoperzowatych skrzydłach, ale zupełnie nieruchome.

– Nie wszystkie pegazy mają tyle szczęścia by mieszkała z nimi sama bogini, inne muszą słuchać mojej woli poprzez takich jak ona. – dodała.

Popatrzyłam na Cruzine, próbując wymyślić jakieś odpowiednie kłamstwo, gdyby Kometa tu była…

“Celeste miała mały wypadek i straciła z tobą łączność” Cruzina pochyliła głowę przed Zamiecią. “Czy mogłabyś z nami porozmawiać, na osobności?”

– Jak śmiesz, jednorożcu? – Oburzył się jeden z pegazów.

– Spokojnie. – Zamieć uniosła skrzydła, a potem złożyła je jak najpiękniej: – Wśród jednorożców to wyraz największego szacunku. Wszystko w porządku. 

– A to już musi być pokaz całkowitej ignorancji. – Pegazy zwróciły uwagę na Linnir. Kompletnie wszystkich ignorowała, dalej uporczywie badając okolice. 

– Przepraszam. – Po chwili sie zreflektowała, kłaniając się przed Zamiecią na przednich nogach. Może ja też powinnam?

Na Zamieć wpadła podobna do niej pegazica, tyle że o izabelowatej sierści, bez kłów i bez piór na nietoperzowatych skrzydłach, ale pędzelki na uszach i pasek od oczu do chrap odziedziczyła po matce.

– Co się stało, słoneczko? – Zamieć pomogła złapać jej równowagę, nie dając jej się przewrócić.

– Jak myślisz mamo? – Wskazała na pelerynę z sporych, większych od pegazów piór, zaplątaną o jej przednią nogę.

– Jak ty to zrobiłaś?

– Próbowałam ją zdjąć, duszę się. Znowu! – Machała niemal bezradnie skrzydłami. To musi być Burza. Ta, którą Zamieć chciała odzyskać.

– Chodźcie za mną, zapraszam – zwróciła się do nas pegazica z trzema uszami. 


~*~


Nefer przesiedziała z nami w jaskini Zamieci prawie pół dnia. Przynieśli nam jedzenie i wodę, zaproponowali bym położyła się w gnieździe w rogu. Wolałam postać z Haalvią, Cruzina skorzystała z propozycji, Nefer nałożyła coś na jej podrażnioną ranę. A Linnir tkwiła przy wyjściu, spięta jakbyśmy za chwile miały z kimś walczyć. Odmówiła zajęcia się jej oparzeniami, wciąż zakrywały je opatrunki, po drodzę trochę się jednak rozplątując, odmówiła też ziół na katar. Z tego co wiem one przy okazji rozgrzewały, więc by jej raczej zaszkodziły niż pomogły.

– Na pewno nie jesteście głodne? – zapytała któryś raz Nefer, większość czasu każda z nas przebywała ze swoimi własnymi myślami.

“Nie mam zębów” odpowiedziała jej Cruzina.

– Och… Przykro mi. Każe przygotować dla ciebie jedzenie.

“Nie trzeba, jadłam już…”

– Musiałyście zgłodnieć, nalegam. Celeste, Linnir, Haalvia, a wy jaki macie problem?

Wzięłam coś od niechcenia, przeżuwając najdłużej jak się dało.

– Nie przełknę niczego, za bardzo się stresuje – odpowiedziała Haalvia.

– Zupełnie po tobie nie widać.

Linnir pokręciła głową, nawet nie patrząc na Nefer, zastanawiałam się czy w ogóle wie o czym mówiła. Nefer po chwili wyszła instruując pegazy czekające na zewnątrz.

“Chyba jesteśmy tu więźniami” szepnęła Cruzina. Przytaknęłam, trzymając w pysku gotowe do połknięcia jedzenie. Złapała mnie za przednią nogę ogonem, posyłając mi wspierające spojrzenie. W końcu przełknęłam.

“Wciąż to cię dręczy?”

Spuściłam wzrok.

– Tutaj szczególnie.

Zamieć w końcu odwołała wszystkich i weszła do środka, strosząc wszystkie pióra i sierść.

“Musisz nam pomóc, Kettui…”

– Dlaczego miałabym?

“Bo powiemy kim naprawdę jesteś twoim wyznawcą. Proszę, ona krzywdzi wiele osób i wielu jeszcze skrzywdzi, to musi się skończyć… Gdyby miała przez to… Zginąć to… To ja jestem na to gotowa.” Cruzina spojrzała w moje oczy.

– A ja nie… – Mruknęła Haalvia, spuszczając wzrok: – Wiem że powinnam, co zrobiła, ale… Ona mi pomogła gdy nikt inny nie mógł. – Popatrzyła na nas z opadniętymi uszami: –  I… Mnie chyba skrzywdziła najmniej, może dlatego że uważałam co robię, większość czasu, ale jednak… To nasza siostra, może dałoby się ją jakoś zmienić?

– Ona w pełni zasługuje na śmierć – odezwała się Linnir, zdziwiłam się jej nagłym, wrogim tonem, podeszła do nas, osłoniła nas przed Zamiecią. 

– Nie zaryzykuje, powiedzcie innym co chcecie, ale mnie i Burzy już dawno tu nie będzie. Nie pozwolę jej umrzeć drugi raz. – Zamieć odwróciła się od nas, miała wyjść, ale Linnir skoczyła do wyjścia –  odległość nie była zbyt duża – blokując je sobą, położyła uszy.

– Blakie jest z nami i znajdzie cię dokądkolwiek odlecisz, nie masz wyjścia – powiedziała: – Ochroni Burze, a nawet ciebie, jeśli nam pomożesz.

“Posyłanie tych wszystkich pegazów przeciwko niej oznacza że przynajmniej część z nich może zginąć, ale… Jeśli nie powstrzymamy Kettui to będzie gorsze. My też będziemy walczyć.” – dodała Cruzina.

– Ty też? – zapytałam jej.

“Ja też” mimo że za pomocą magii, zabrzmiała zupełnie tak jakby wydusiła to przez zaciśnięte gardło, jakby róg przekazywał nie tylko jej głos, ale i zawarte w nim emocje. “Nie ważne jak bardzo to przerażające, muszę to zrobić.”

– Mi Kettui w niczym nie przeszkadza, to niesprawiedliwe że zmuszacie mnie do uczestniczenia w tym. W ogóle mnie nie szanujecie.

– Tam cierpią niewinne osoby, odmówienie pomocy to jak współudział – oskarżyła ją Linnir.

– Moi wierni cię zabiją za takie oszczerstwa, niech tylko to usłyszą.

Głowa jednorożca nagle pojawiła się w ścianie za mną, rzuciłam się odruchowo do przodu, a Linnir zaszarżowała, jak się domyślałam na Kettui. 

– Co jej zrobiłaś?!

Kettui wycofała się w ścianę, o którą Linnir uderzyła łopatką, przerzucała wzrokiem po całej jaskini, ale i tak nie zdołała przewidzieć gdzie Kettui się pojawi. Jej róg drasnął mnie. Pozbył się mojego niebieskiego kryształu. Zamieć wyskoczyła z jaskini, a do środka weszło kilka jednorożców, zwróciły ku nam rogi. Cruzina zatrzęsła się mocno, popatrzyła po wszystkich wpółnieprzytomna. Znieruchomiałam, błagając w myślach by nie zostawiła mnie teraz samej. Już po chwili straciła przytomność. Na zewnątrz rozniósł się odgłos wzbijających się do lotu pegazów. Metalowe nogi Haalvi stopiły się z ziemią. Kettui pozbyła się już jej niebieskiego kryształu. Wyrosła przed Linnir, uśmiechając się do niej wrednie, przyjęła na siebie cios, kopyta Linnir zatopiły się w jej grzbiecie, który nagle zmienił kolory i pokrył się gęstym takim jak na klatce piersiowej Kettui futrem. 

– Czy przypadkiem czegoś nie zgubiłaś? – Kettui pokazała jej trzymany w ogonie niebieski kryształ: – Nie martw się Linnirko, Eepli otrzymała właściwą karę, niedługo do niej dołączysz.

Nim Linnir zdążyła się odezwać czy poruszyć wypełniła jej metalem cały pysk.

– Ach, Celeste, dobrze pamiętam? – zwróciła się do mnie od niechcenia. Dwójka jednorożców podeszła już do Cruziny. Haalvia roniła łzy. 

– Skąd mnie znasz? – zapytałam.

– Ze wspomnień Linnir, Irutt, ach no tak i mojej siostry. W tej rzeczywistości też postanowiła zostać koniem, więc jej myśli i wspomnienia nie były zbyt dobrze chronione. Biedactwo, zakochała się w takim tchórzu.

– Atak nie miałby żadnego sensu, pokonaliście mnie i zrobilibyście i tak to co planowaliście. W dodatku ucierpiałabym bardziej gdybym postanowiła się zbuntować.

I zawsze byłam kiepska w walce.

– Dobrze myślisz – odpowiedziała Kettui uśmiechnięta: – Cóż, Cruzina, trzeba obciąć ci nogi to więcej…

– Nie rób tego – wtrąciła Haalvia, kładąc uszy, szamotała się, próbując wyrwać przednie nogi z metalu: – Ona tylko starała się pomóc. To nie była jej wina… Tak chciał los, to był przypadek… Ty przecież nie jesteś zła, prawda?

Kettui parsknęła rozbawiona: – Och, naprawdę w to uwierzyłaś.

Zarżałam głośno i przeraźliwie. Kettui pokryła mi nogi metalem i wypełniła nim całe gardło. 

– Kłamczucha. 

– Kettui, proszę…

– Lepiej się nie odzywaj, Haal.

Metal w środku mojego ciała zmusił mnie do pochylenia głowy. Kettui dotknęła rogiem mojego czoła. Wiedziałam że przegląda teraz moje wspomienia. 

Mama razem z Taną wtargnęły do środka zabijając każdego jednorożca, zanim zdążył użyć swojej magi. Ciało Tany zatopiło się w metalu. Kettui zerknęła na nie, uśmiechając się pod nosem. Mama zamknęła szczęki tam gdzie przed chwilą stała Kettui, zniknęła pod ziemią, wyłaniając się obok Haalvi, przy jej nogach wyrósł metalowy kolec sięgając aż do jej gardła, niewiele brakowało by je przebił.

– Zaczęło ci na niej zależeć, co Piranio?

Mama warknęła, zniżając głowę. Pochyliła się nagle, Blakie przeleciała nad nią, wpadając do środka. Kettui zanurkowała jej pod podłożem. Blakie sięgnęła skrzydłem do Linnir uwalniając ją z metalu. Już miała dotknąć mnie kiedy Kettui wyskoczyła z ziemi za nią, wbijając róg w jej kręgosłup, ale to Kettui, a nie Blakie krzyknęła z bólu. Zatoczyła się do tyłu, wpadając na ścianę, Blakie poparzyła jej cały grzbiet nosa, skóra stopiła się odsłaniając kość. Rana po rogu na grzbiecie Blakie błyskawicznie się zasklepiła. Kettui uderzyła o ścianę.

– Co ty mi zrobiłaś? – Róg Kettui ledwie mignął światłem na czerwonym od krwi czubku.

Blakie odwróciła się do niej pomagając sobie skrzydłami, a potem ją nimi objęła, zapłonęły niebieskim ogniem, zwiększając swoją objętość. Kettui krzyczała, paliła się żywcem. Zapach palonej skóry wypełnił jaskinie. 

– Nie zabijaj jej, ja to zrobię, nie chcę byś miała ją na sumieniu. – Linnir stanęła za Blakie.

– Nie, ciociu.

– Blakie, powiedziałam nie.

Krzyk Kettui się wzmógł, jeszcze straszniejszy niż wcześniej, marzyłam już tylko o tym by ucichła, albo by Blakie przestała. Przycisnęłam skrzydła do uszu, jedynymi nie unieruchomionymi w metalu. Nagle zapadła cisza.

– Nie! – krzyknęła Linnir. Widziałam jak Blakie topi skrzydłami ziemię. Kettui uciekła? Wydostała się z objęć płonących skrzydeł Blakie? Jak?

– Ciociu…

– Dlaczego pozwoliłaś jej uciec!? Mówiłam że ja zabije! – krzyknęła na nią Linnir. Blakie skuliła się w sobie z łzami w oczach.

– Ona ma Irutt! Wiesz co teraz z nią zrobi?! Pozwoliłaś jej uciec! – Linnir wybiegła na zewnątrz. Słyszałam jak jej kopyta odbijają się od skalnego podłoża. Ewidentnie próbowała skoczyć tak daleko jak kiedyś mogła. Blakie wyciągnęła do mnie skrzydło, cała drżała, roniła łzy, opadła z brzucha na bok. Nie próbując nic dalej zrobić, a ja nie mogłam jej o to poprosić z tym całym metalem przepełniającym moje ciało. Mama na nią warknęła, porykiwała na nią. Cruzina się ocknęła.

“Co się stało? Celeste, co ona ci zrobiła?” Poderwała się, podbiegając do mnie. Popatrzyła na Blakie. “Dlaczego jej nie pomagasz?”

– Nie mogę dosięgnąć… – wydusiła Blakie. Mogła się do mnie przeczołgać, to nieprawda że nie mogła dosięgnąć. Cruzina przesunęła ją, a ona musnęła ledwo piórami moją przednią nogę, a cały metal wyciekł mi z pyska. Zrobiło mi się słabo. Ledwie ustałam na nogach jak i z nich spłynął gwałtownie metal. 

“Jeszcze Haalvia i Tana, pomogę ci…” Cruzina pociągnęła ją za skrzydło ku Haalvi.

– Nie, czekaj, moje… – Haalvia ucięła, patrzyła na swoje przednie nogi, trzymając głowę jak najdalej od metalowego kolca.

– Zostawię je – obiecała Blakie.


~*~


Tana złapała Blakie zadziwiająco delikatnie kłami i położyła ją sobie na grzbiecie. Blakie wyglądała tak jakby opadła z sił, jej skrzydła i głowa wisiały smętnie z grzbietu kłorki. Tana wypełzła z nią na zewnątrz. Mama wyszła ostatnia, zaraz po Haalvi.

“Co się stało?” spytała Cruzina “Dlaczego ona jest w takim stanie? Co z… Kettui?”

– Linnir na nią krzyknęła – przyznałam. Mama powiedziała pewnie że to śmieszne że Blakie tak to przeżywa, lub coś podobnego, Tana nie przetłumaczyła tym razem jej słów, ale ja Blakie w pełni rozumiałam. I Cruzina chyba też.

“Linnir? Dlaczego?”

– Blakie. – Dogoniłam Tanę: – To nie twoja wina że Kettui uciekła. Linnir poniosły nerwy.

“Musimy ją znaleźć zanim Kettui ją znajdzie” dodała Cruzina.

Wzbiłam się do lotu, próbując wypatrzeć Linnir, ale pewnie była już daleko, nie sposób jej dogonić nawet jeśli nie korzysta ze swojej mocy, to jako niebieski koń jest od nas szybsza. Tylko Blakie by mogła ją dogonić, ale na razie wyglądała jakby nic nie była w stanie zrobić. 

– Linnir cię teraz potrzebuje. – Wylądowałam przy niej, idąc obok Tany, Cruzina szła za nami, mama cicho warknęła z tyłu, aż Haalvia przyspieszyła kroku: – Widziałam jak szybko latasz, ty dasz radę ją dogonić.

“Uwolnimy Irutt z twoją pomocą, tylko musimy się pospieszyć” dodała Cruzina “Chyba że ci nie zależy na twoich ciotkach i masz zamiar pozwolić im cierpieć, bardziej niż już cierpią.”

– Poza tym jest tam chyba jeszcze ktoś kto… – Haalvia nie zdążyła dokończyć.

Blakie uniosła skrzydła, machnęła nimi mocno wzbijając się w powietrze, zapłonęły. Śmignęła przez niebo, zmieniając się w szybko znikającą smugę ognia. Drzewa zakołysały się za nią, a nagły podmuch wiatru wprawił w ruch nasze grzywy. 

– Znam kryjówkę Kettui – powiedziała Haalvia: – Chociaż nie zapamiętałam drogi… 

– Zanim tam przybędziemy będzie już po wszystkim – stwierdziła Tana, podejmując trop Linnir.

– Czujesz jej zapach? – zapytałam.

– Miała na sobie zapach Cruziny i… Ryb. To wystarczy.

Mama powiedziała coś do niej, pospiesznie odlatując w kompletnie innym kierunku niż Blakie. 

– Co mówiła? – zapytałam.

– Że leci dopaść Zamieć. Burzę obiecała zostawić w spokoju, ale może powinnam… – Tana zwróciła głowę w stronę odlatującej mamy.


[Ivette]


Zamieć nie miała prawa istnieć, a mimo to istniała. Jak?! Jak ta jędza przeżyła?! Odłączyłam się od reszty doganiając pegazy i samą Zamieć. Pegazy rozproszyły się jak spłoszone ptaki. Wpadłam w Zamieć, próbując strącić ją na ziemię. Szarpnęłam za jej, a właściwie moje pióra na jej policzku, oderwałam ich kilka, umazanych w czymś klejącym. 

– Szybciej! Szybciej! – Pogoniła Burzę. To coś skleiło mi szczęki, pegazy natarły na mnie. Próbowałam to zlizać, trafiając w paru wrogów kopytami. Czy Zamieć dokleiła sobie te cholerne pióra? I ich tak naprawdę już nie ma?!


[Linnir]


Wbiegłam do środka odbijając się od ścian na zakrętach. Zwolniłam dopiero w największej jaskini, pod jej sklepieniem nikt nie wisiał. Na dole leżała Blakie, otaczając skrzydłami Irutt, która patrzyła przed siebie niewidzącym spojrzeniem, Blakie zostawiła rurę w jej przełyku. 

– Przepraszam. – Podeszłam do nich, patrząc w zapłakane oczy Blakie: – Za to że krzyczałam.

– Nie mogłam… – wydukała Blakie.

– Nie chcę byś miała kogokolwiek na sumieniu. Czemu nie pozbyłaś się też rury?

– Nie ma z nią kontaktu, nie może się w nic zmienić i… Kettui pozbawiła jej gardła i przełyku zastępując go metalem. Nie potrafiłabym tego zrobić nie zabijając jej przy tym.

Zacisnęłam oczy, sprawiając sobie tym ból. Położyłam się przy Irutt, biorąc głęboki wdech i wydech: – Irutt… Jestem przy tobie… – Objęłam ją, przytulając do siebie, zapłakałam, też przez chwilę kaszląc. Nie wiadomo jak długo tu wisiała, kto mógłby znieść coś takiego i nie oszaleć? 

– Wyjdź, Blakie.

– Ciociu, nie rób tego.

Objęła nas dwie skrzydłami, przysunęła się, wtulając pomiędzy mnie i Irutt. Poczułam jak jej energia raz po raz przechodzi przez moje i zobaczyłam też że przez Irutt ciało, ale nie ważne jak bardzo się starała i ile razy próbowała nie potrafiła jej pomóc. 

Celeste, Haalvia, Cruzina i Tana dotarły aż tutaj. 

“Irutt, już po wszystkim, zobaczysz że teraz będzie tylko lepiej…” Cruzina się popłakała stając obok nas i kładąc na niej swój ogon. Poluźniłam uścisk by mogła się z nią pożegnać. Blakie odwróciła wzrok, wciąż próbując.

– Już wystarczy, Blakie. – Wtuliłam głowę w jej grzywę, pomiędzy pióra: – Zostanę z tobą. Ale jeśli Irutt się nie poprawi to nie chcę by dłużej cierpiała. Będziemy musiały pozwolić jej odejść.

“Irutt…” Cruzina szturchnęła ją, serce mi się łamało widząc brak jej reakcji. “Przecież jej magia… Może zmienić się z powrotem w siebie bez ubytków w ciele, prawda?”

– Nie może… – mruknęła Blakie, chowając pysk w gęstej sierści na swojej klatce piersiowej.

Tana zamknęła oczy i przycisnęła głowę do skrzydła Celeste, która stała jak wryta z wzrokiem utkniętym na Irutt. 

– Musimy znaleźć jeszcze kogoś. – Wzięłam Irutt na własny grzbiet, Cruzina pomogła mi ją do siebie przywiązać, inaczej by mi spadła. Tana zabrała Blakie. 

– Masz na myśli Eepli? – zapytała Haalvia.

Przytaknęłam jej.

– Tak, tego kogoś i kłorki – dodała Tana, węsząc w powietrzu. Udała się do jednego z korytarzy. Cruzina złapała Haalvie za ogon swoim ogonem, ruszyły razem.

– Celeste  – zawołałam ją, czekając aż pójdzie za Taną, a potem udałam się za nimi dopiero ja. Trafiłyśmy na puste pojemniki po kłykach. Jeden bardziej porysowany od drugiego.

– To niemożliwe, nie mogła poruszać się tak szybko… 

– A czy musiała? Wiesz, mogła to zaplanować jakoś szybciej i je przenieść… – odezwała się Haalvia, mówiąc przy tym zupełnie jak Kometa: – Chociaż Irutt… Pewnie zostawiła ją specjalnie… Z jakiegoś powodu. Co?

Utknęłam na niej wzrokiem, tak jak Cruzina, która zaraz popatrzyła na ściany i Celeste.

– Eepli! – Minęłam ich, biegnąc kolejnym korytarzem. Reszta ruszyła za mną.

– Wiem gdzie ją trzymała.. – Haalvia starała się mnie dogonić. 

– Ciociu – Blakie zrobiła nam przejście stapiając kawałek ściany płonącym skrzydłem. Niszcząc ściany, wpadając z jaskini do jaskini dotarłyśmy do tej z rzeźbami przedstawiającymi jednorożce, ich głowy leżały odcięte na ziemi. Cruzina krzyknęła niemo. W niektórych metalowych rzeźbach były ciała. Haalvia spuściła jedynie głowę, jakby… Wiedziała.

– Okropne… – skomentowała Tana: – Czy ona ich najpierw zabijała?

– Eepli! – zawołałam.

– Eepli! – Haalvia dołączyła do mnie, rozpaczliwym głosem, a potem też Cruzina o połowę ciszej zawołała za Eepli. Znalazłyśmy jeszcze miniaturowe rzeźby, mniej szczegółowe, wyraźnie wyrzeźbione w miękkich rodzajach skał i kawałkach pni różnych drzew, im też odcięto głowy, czułam na nich świeży zapach Eepli. Jej zapach znałam lepiej niż jej wygląd.



⬅ Poprzedni rozdział