piątek, 9 maja 2025

:: Płomienie ::

[Haalvia]


Wyjrzałam z jaskini, tak by się nie zmoczyć. Ivette stała na deszczu, przemoczona sierść jej zupełnie oklapła, odsłaniając jej chudą, chorobliwie chudą sylwetkę, chociaż… Może kłyki mają taką budowę? Jak jednorożce… Mogły być lżejsze, większe, ale lżejsze.

Ostatnim razem gdy przyznałam się że ją okłamałam, wściekła się. I to bardzo, nie uderzyła mnie, ale… Właściwie… Wtedy była zwykłym pegazem. Nie dam rady teraz zaryzykować… A jak jeszcze powiedziałabym że podsłuchałam jej rozmowę z Blakie. Blakie… To ją spotkałam? Wtedy, między życiami. Na pewno, poznałam jej skrzydła. Mogę jej ufać? Nikomu nie wspomniała o naszym spotkaniu… I o tym że z innymi mogło stać się to samo co ze mną. Mogła nie wiedzieć kim jestem?

– Haalvia… – szepnął ktoś. Obejrzałam się. Ach, to… Kettui przemówiła do mnie przez Irutt. Westchnęłam. 

Blakie połączyła z rogiem Irutt czerwony kryształ, specjalnie formując go w przylegającą obręcz, a skoro mogła to zrobić to dlaczego twierdzi że nie jest w stanie wyjąć z niej zielonego kryształu? Jakoś by go skupiła znów w kamień i… Może Eepli mogłaby jej pomóc? Niemożliwe by nic nie dało się zrobić.

– Pomóż mi uciec. – Irutt leżała właśnie w ogonie Eepli, a sama Eepli chyba patrzyła na mnie, nie widziałam przez zakrywający ją wciąż materiał. Linnir z Cruziną zajmowały się Neeri, a reszta gdzieś wyszła. 

– Nic z tego, widzisz…

– Naprawdę trzymasz ze zdrajcami? Czy ja się kiedykolwiek dla ciebie liczyłam? Odmieniłam twoje życie.

– Ty… Ty zamordowałaś…

– To Eepli. Straciła panowanie, siostrzyczko. Wiesz że próbuje ją chronić.

– Widziałam to kompletnie inaczej… Jestem właściwie pewna że kłamiesz. Sama przyznałaś się że kłamałaś.

– Powiem inaczej. Prawdę. Weeria żyje i twoi przybrani rodzice, nie widziałaś ich wśród poległych posągów, czy nie? 

Musiałam sobie przypomnieć… Tak naprawdę nie przyglądałam się które rzeźby były puste w środku, ale było ich kilka. Więc nie przypomnę sobie jednak czegoś czego nie wiem… Chyba że spytałabym…

– Już wiesz że kontroluje Irutt, fizycznie mnie tu nie ma, ale tak się składa że stoję właśnie przy nich. Biedactwa, znów utknęli w metalu. A gdyby tak odciąć im dopływ powietrza… Wiesz co by się wtedy stało?

– Dlaczego ty… Dlaczego to robisz? 

– Decyzja. 

Eepli złapała ogonem za jej róg, a gdy przez niego przeniknął trzymała już czerwony kryształ uformowany w obręcz. Wrócił w oka mgnieniu do poprzedniej formy. Sam z siebie.

Irutt popatrzyła na nią, uśmiechając się złośliwie: – Dzięki Haalvio, nie lubię rozmawiać z czymś tak ohydnym i głupim. – Podniosła się.

– Stój! – Linnir nagle pobiegła w naszą stronę. Irutt zanurkowała w skale, jej ogon, zdążyłam zobaczyć że stał się uderzająco podobny do tego Eepli. Czy ona używając jej mocy, bądź magii musi zmieniać się w nią?

Eepli.

– Nie! Nie zabieraj mnie! – Próbowałam umknąć przed jej ogonem, ale uciekła ze mną w ścianę, tuż przed oczami Linnir. 


[Celeste]


W lesie coś zawodziło przeraźliwie. Wahałam się czy zobaczyć co to czy lepiej wrócić do jaskini powiedzieć innym. Trzymałam skrzydła uniesione, osłaniając resztę ciała przed deszczem.

– Nie masz się czego bać – Tana wyszła do mnie zza drzew, w lekko otwartym pysku trzymając jakieś małe zwierzę. Gryzło ją przerośniętymi siekaczami po kłach i drapało po dziąsłach ostrymi pazurkami, zobaczyłam jak jej język się na nim zaciska, zaciągając bliżej gardła.

– Co robisz?

– Poluje. 

Zawodzenie nie ustawało.

– Jak słyszysz nie jestem tu jedynym drapieżnikiem.

– Który drapieżnik tak torturuje swoją ofiarę? – zapytałam. W dodatku Tana nie zjadała swojej zdobyczy, nadal szamotała się w jej pysku.

– Niektóre zwierzęta ciężko zabić. 

Minęłam ją, na drzewach odbijały się niebieskie blaski płomieni. A tylko Blakie mogła używać takiego ognia. Pod osłoną drzew, dzięki szumowi deszczu podeszłam blisko niej, niezauważona. Trzymała skrzydłami wrzeszczącą łanie, już powoli opadającą z sił.

– Znęcasz się? – zapytałam. Zaskoczyłam ją na tyle że ją puściła. Łania uciekła jej w podskokach, bez żadnej rany. Mogła znęcać się i nie zostawiać po tym śladu. Złożyła skrzydła, oba zgasły, odsłaniając przede mną kilka zielonych kryształów.

– Umieściłaś w niej kryształ tak jak Kettui w Irutt i próbowałaś go wydostać? – zgadywałam. Tana przypełzła za mną, z kolejną ofiarą: – Ale jelenie nie mają nawet mocy.

– Możesz ją wypuścić? – zapytała Tany Blakie.

– W porządku – powiedziałam: – Nie jestem aż tak wrażliwa.

– A ja naprawdę zgłodniałam, będzie wam żal tej wiewiórki? – dodała Tana. Blakie pokręciła głową. Popatrzyła na mnie przybita.

– Ja też mogę przekształcać kryształy w energię, ale nie potrafię tego cofnąć, ani je pochłonąć w tej formie bez pochłaniania łani – wyjaśniła Blakie: – Tylko niepotrzebnie zadałam ból.

Tana oddaliła się od nas. Przeniosłam swoje skrzydło nad Blakie, osłaniając ją od deszczu: – Czy cząstka twojej mocy, którą mi dałaś, pomogłaby?

– Nic by nie zmieniła, brakuje mi tego co zabrały mi inne feniksy. Mogłabym wtedy odrodzić ją na nowo, bez obecności kryształu. 

Eepli nagle wynurzyła się z ziemi, przewracając mnie, a Blakie przebijając głowę rogiem. Zabrała ją…


~*~


[Linnir]


– Irutt uciekła! Wzbij się do lotu i unikaj wszystkiego przez co mogłaby przeniknąć! – Przebiegłam obok Ivette, kierując się do lasu, żeby jak najszybciej ostrzec resztę. Znowu zawiodłam, miałam ich chronić. Zaufałyśmy Eepli, a przecież oczywistym było że zrobi wszystko dla swojej matki. Kettui tak jak wychowała.

Zobaczyłam Tanę wśród młodych sosen jak coś połyka.

– Tana, Irutt uciekła.

– Przecież…

– Wzbij się do lotu, szybko, musisz unikać wszystkiego przez co mogłaby przeniknąć. 

Posłuchała mnie, uniosła się między dwoma drzewami. Ivette przyleciała za mną, pomrukując coś.

– Pyta o Haalvie – przetłumaczyła Tana. Ivette na nią warknęła: – Kometę.

– Musimy znaleźć resztę! Pospieszcie się! – zawołałam, biegnąc dalej przez las.

– Blakie i Celeste zostały tam. – Wskazała mi kierunek Tana, od razu ruszyłam w stronę polany: – Linnir! – zawołała zdziwionym tonem: – Czemu nie wskoczysz na mój grzbiet? – Zniżyła lot, zbliżając się do mnie.

– Jeśli Kettui ma kogoś złapać to niech to będę ja, pomóżcie reszcie. Niech któraś z was zawróci po Neeri. Cruzina też powinnam tam być. Blakie! Celeste! – Zniknęłam im za drzewami, przyspieszając. Prawie wpadłyśmy na siebie nawzajem z Celeste, zahamowałyśmy gwałtownie, rozpostarła przy tym skrzydła, patrząc na mnie z lękiem w oczach.

– Eepli… Zabrała Blakie – powiedziała.

Przez moje ciało przeszedł wstrząs, a serce załomotało.

– Pojawiła się znienacka i przebiła jej głowę – dodała płaczliwie, jej oczy pozostały suche: – Nie zdążyłam nic zrobić. 

Obraz się zamglił, zamrugałam.

– To musiała być Irutt – ledwie wydobyłam z siebie głos, odchrząknęłam, mówiąc dalej: – Właśnie uciekła. Unieś się ponad drzewa i unikaj wszystkiego przez co mogłaby się do ciebie dostać. Reszta musi być niedaleko. – Pobiegłam powrotną drogą, oglądając się i widząc że Celeste na szczęście już poleciała ku koroną drzew, omijając ich gałęzie. Zatrzymałam się przed progiem jaskini. Tana wylądowała przede mną, z Cruziną na grzbiecie.

– Co robisz? – zapytałam.

– Teraz ty wchodzisz. – Chciała się położyć, już ugięła tylne nogi.

– Nie kładź się, musisz być gotowa by unieść się natychmiast.

– Weźmiesz Cruzine? – zawołała Tana do Celeste. Celeste wylądowała resztę drogi pokonując biegiem. Cruzina przeszła na jej grzbiet. Neeri przypadła Ivette, przymocowały ją do jej grzbietu. Wskoczyłam na skałę niedaleko, Tana podeszła do mnie, weszłam na jej grzbiet i od razu się uniosła.

– Musimy dolecieć nad wyspę całą otoczoną wodą – powiedziałam. Jaką szanse mamy że taką znajdziemy, choćby niewielką wysepkę na jeziorze?

“I co dalej?” spytała Cruzina.

– Ivette pyta co z Kometą – dodała Tana, zaraz po warknięciu Ivette.

– A Blakie? – wtrąciła Celeste.

– Najpierw musimy zadbać o własne bezpieczeństwo i oszczędzać siły. Pomyślimy na miejscu co robić. We wodzie da się zobaczyć ruch, w powietrzu tak samo, nie przychodziło mi do głowy bezpieczniejsze miejsce.


[Haalvia]


– Eepli! Puść mnie, to boli. – Trzymała tak mocno że nie mogłam się ruszyć, właściwie to miażdżyła.

– Przepraszam… – odpowiedziała płaczliwie. Dokąd mnie niesie? Ile jeszcze ścian… Tylko nie następna. Zacisnęłam oczy. Nie mogąc już złapać tchu po drugiej stronie.

– Eepli… – wydusiłam charcząco, wypuściła mnie. Zakasłałam.

– Przepraszam, nie chciałam ci nic zrobić. – Dotknęła mnie ogonem, parę jej łez skapnęło na mnie.

– Co ty wyprawiasz?! – Poderwałam się, pomagając sobie ogonem, z nim łatwiej było postawić metalowe nogi na ziemi: – Dlaczego mnie porwałaś? I… Dlaczego nie zostałaś z nami? Przecież Kettui nas skrzywdzi. Przecież… Nie rozumiesz jaka ona jest?

– Bałam się…

– Eepli nie możesz tak robić. Nigdy więcej. Poza tym naprawdę bolało. Mogłaś mi połamać żebra, albo… Wszystko mogłaś mi zmiażdżyć. Co w ciebie wstąpiło?

Odwróciła głowę: – Kiepsko kontroluje własną siłę… – Po chwili już płakała: – Bałam się zostać sama… Mama zabiła…

– Dobrze, już dobrze… – Położyłam ogon na jej ogon: – Gdzie teraz jesteśmy? Nie u Kettui, prawda?

– Wypuszczę… Wy-wypuszczę cię… Przepraszam.

– Nie chciałaś źle, tylko spanikowałaś, a teraz pora wracać do reszty.

– Nie chcą mnie znać… Ty też…

– Bardzo chcą, jestem pewna że się o ciebie teraz martwią, ja zresztą też… Wiesz, nie proponowałabym ci żeby wracać ze mną gdyby…

– Chcieliście wykorzystać moją moc. – Opadła na ziemię, okrywając się ogonem, załkała mocniej.

– Czemu tak mówisz? Przecież ci zaufałyśmy, co prawda… Nie skończyło się to dobrze, ale Kettui ci groziła, to zrozumiałe że… Jej uległaś. 

– Ma… Mama mówiła że tylko dlatego ze mną ro-rozmawiałaś… Żeby… Wykorzystać. A jak przestanę być potrzebna…

– Przyjęłybyśmy cię do siebie i pomogły nawet jakbyś nie miała żadnych mocy które… A Neeri? Dbamy o nią, pomimo tego że ona… Wiesz, w żaden sposób nie pomogłaby nam w walce z Kettui. I ty też nie musisz, nadal możesz zostać z nami. To jak? Wracamy?

– Neeri nie jest ohydna.

– Oh, Eepli, przestań. – Przywarłam do niej, ocierając się o nią głową, bokiem głowy, bo róg: – Kettui ci mówiła tak okropnie o wszystkich? Wiesz, spora część jej gadania to kłamstwa… Są osoby co tak robią, ale… Jak wrócimy przekonasz się sama że w naszym przypadku tak nie jest. A co do twojego czucia to da się nad nim popracować… I wiesz co? Nawet Ivette cię zaakceptowała.

– Ona jest kłyką…

– Uwierz mi że u niej to wyjątkowe… Bo ja… – Nie powinnam jej tego mówić, ale naprawdę chcę pomóc: – Właściwie pamiętam swoje poprzednie życie. To znaczy jestem Kometą. Znałam kiedyś Ivette, kompletnie inaczej wyglądała i jak ona ci pomaga to już naprawdę zaakceptowała cię cała nasza rodzina. I nikt nie będzie cię o nic obwiniał. 

– Mama mi zabroniła…

– Byłaś już nieposłuszna i jestem pewna że w ogóle nie musisz jej słuchać, tylko tego co podpowiada ci serce. 

– Przeze mnie miałaś problemy… Powiedziałam jej że przyszłaś, że… Pokazywałam ci rzeźby…

– To naprawdę nic.

– Wszystko jej mówię.

– Ale… Tego kim jestem to lepiej żebyś jej nie mówiła. – Oby nie, ale to jest możliwe skoro o tym wspomniała: – Podsłuchiwałaś jak rozmawiałyśmy o tobie? Bo jak słyszałaś co mówiłam o tobie to to wszystko co złe było kłamstwem, wiesz… Mówiłam to co Kettui chciała usłyszeć, próbowałam ją oszukać. Musiałam być przekonująca, nie myślę tak o tobie.

– To wszystko prawda.

– Na pewno nie. 

– Kiedy ja nawet nie wiem kiedy kogoś krzywdzę… Mama mówi że nie pamiętam…

– Właśnie, Kettui ci o tym mówi, a czy ma jakieś dowody? Wymyśliła to wszystko. Jestem pewna że to ona właśnie cię wykorzystuje, do wyżycia się. Na pewno nie zrobiła tego Neeri, bo ty ją zmusiłaś, niby jak by to miało działać?


~*~


[Linnir]


Zobaczyłam Irutt nad ciemną, niekończącą się wodą, której spokojne fale obmywały piaszczysty brzeg i jej racice. Śniłam. 

– Wiem że to iluzja, ale ty wydajesz się prawdziwa – powiedziała nie spuszczając wzroku z horyzontu. Podeszłam do niej od tyłu, obejmując ją głową. 

– To byłaś ty? Rozmawiałaś ze mną? – zapytałam przez łzy. Jej wzrok powędrował ku niebu. Zbudowanego z zielonej kryształowej ściany, jakby… Tkwiła zamknięta w zielonym krysztale. Krysztale bez fizycznej postaci.


Otworzyłam oczy, podeszłam do Tany zmieniając ją. Ziewnęła, szeroko otwierając pysk, językiem trzymała pióro w barwach ognia.

– Wątpiłam że będziecie mogły spać. – Położyła się: – Ale cieszę się że jednak możecie. Kettui naprawdę nie przenika przez wodę?

– Liczę że woda się wtedy poruszy. – Obserwowałam nieruchomą taflę, jezioro otaczało całą wysepkę. Spoglądałam na niebo, zaniepokojona każdym przelatującym zwierzęciem. 

Nad ranem obejrzałam się na resztę pogrążoną we własnych snach. Cruzina obudziła się sama, podeszła zaspana kiwając mi głową, wróciłam na swoje miejsce. 


– Irutt – szukałam jej we śnie. Błądziłam w mroku. Wpadłam w coś grząskiego, dalszą drogę pokonując skokami, aż usłyszałam chlupot wody i zaczęłam czuć ją kopytami, w dalszym ciągu nie widząc niczego: – Irutt! Irutt!

Jej niemal biała sierść, z brązowym paskiem na kłębie jaśniała na tle ciemności. Złapałam ją za grzywę, wynurzając z czarnej wody. Przepłynęłam z nią kawałek w końcu odnajdując brzeg. Zwiesiła głowę, z wzrokiem pozbawionym blasku. Położyłam się obok.

– Gdzie jesteście? – zapytałam.

– Wiesz już że jestem w krysztale – stwierdziła: – Albo raczej że kryształ jest we mnie.

– Tylko gdzie jest twoje ciało, Irutt? Powiedz mi. 

– Nigdy się tego nie dowiem, chyba że pozwoli mi na to ten kto mnie kontroluje.

– Proszę, postaraj się. Porwała Blakie. I Kometę. 

– Z Keirą? – Spojrzała na mnie, jakby już domyśliła się reszty. Nie mogłam dokładać jej dodatkowego bólu.

– Rozdzieliły się. 

– Linnir… – Położyła ogon na mojej przedniej nodzę, nadal patrząc mi w oczy: – Gdy odwiedzasz mnie tutaj słyszę twoje myśli. Keira nie żyje…?

– Wróć do mnie. – Wtuliłam głowę w jej policzek, roniąc łzy. 


~*~


[Celeste]


Pióra Blakie wciąż rosły na mojej szyi. Przez nie, co wydawało się logiczne powinnam móc ją wyczuć. Zamknęłam oczy, skupiając się po raz kolejny, czułam jak się podnoszą. A potem upadłam na ziemię, krzycząc z bólu.

“Co się stało, Celeste?” Cruzina zostawiła wszystko, karmiła akurat Neeri, przybiegając do mnie. Trzymałam się skrzydłami za głowę. Zmęczona jakbym biegła bez przerwy kilka dni. Odetchnęłam z trudem.

– Poczułam jej ból… – wymamrotałam. Linnir, Tana i mama podeszły do mnie, obudziłam je.

“Ale teraz już nic cię nie boli?”

Podniosłam się, opadając na drzewo i osuwając się z powrotem na ziemię. Nigdy nie przebije się przez obezwładniający ból, jeszcze bez gwarancji że zobaczę gdzie Blakie dokładnie się znajduje. Wątpię by była w stanie otworzyć oczy.

– Zostańcie tutaj. – Linnir pomogła mi wstać: – Ja wrócę do poprzedniej kryjówki, w razie gdyby Eepli z Haalvią miały się tam pojawić.


[Linnir]


“Sama?” zapytała Cruzina.

– Tak, sama. Jeśli nie wrócę przed zachodem słońca ruszajcie dalej.

Ivette coś prychnęła.

– Mówi, znowu uciekać? – przetłumaczyła Tana naśladując urażony ton Ivette.

– Tak, znowu. – Popatrzyłam w jej oczy: – Chroń je.

Tym razem domyśliłam się znaczenia jej krótkiego pomruku. “Ja?”

– Aktualnie jesteś najsilniejsza, ty i Tana. 

– Nie zostawi Komety – powiedziała Tana.

– I pozwoli Kettui złapać resztę, w tym swoją córkę? Nie wygramy z nią, Ivette. Choćbym nie wiem jakbyśmy się starały. Nie w pojedynkę. – Zanurzyłam już przednie kopyta we wodzie, oglądając się na resztę: – Nie idźcie za mną.

Charknęła coś, odlatując.

– Mamo – zawołała Celeste.

– Nie będziesz mi rozkazywać – przetłumaczyła Tana, posługując się głosem Ivette, strzygnęła uszami: – To było do ciebie, Linnir – dodała już swoim głosem: – Słyszałam niedaleko stąd stado, może nam pomoże?

“Celeste… To głupota tam lecieć.” Cruzina złapała córkę Ivette ogonem za nogę. Celeste uniosła już skrzydła w gotowości do lotu, patrząc za swoją matką. 

– Jeśli zwrócę tą cząstkę mocy, którą Blakie mi dała, może się uwolni – powiedziała.

– Nie wiemy gdzie są. – Zawróciłam do nich: – Proszę was, przestańcie się narażać. Nie jesteśmy teraz gotowe stawić czoła Kettui. I żadne stado nam nie pomoże.

– A czy kiedyś będziemy gotowe? – zapytała Tana.


[Kometa]


Odlecieli nas szukać. Musieli. To byłoby zbyt straszne gdyby Kettui ich porwała. Chociaż ślady urwały się tak nagle i… Odciski kopyt i racic wyglądały na bardzo pospieszne…  Zastałam z Eepli pustą jaskinie.

– Niedobrze… Wyruszyli nas ratować… – Odwracając głowę do Eepli w oczy wpadły mi pomarańczowe kryształy. Zostały w naszej jaskini. W kącie. Z istotami w środku… To fatalny pomysł zmieniać się teraz w pegaza. Nie wiem czy moje nogi dadzą radę. Chociaż… To nie musi być stała przemiana. Ale czy polece? Czy metal nie jest zbyt ciężki i… On chyba nie zmieni się ze mną, będę przecież większa… A Eepli? Właśnie, Eepli, nie poleci, a nie mogę jej zostawić… 

Porwałam kryształ, który powinien być z istotą pegaza. Tylko takie przyniosłyśmy tu dla Ivette z Cruziną.

– Ivette! – zawołałam. Przeleciała nad nami. Widziałam… Albo… To mogła być inna kłyka. Zawróciła. Nie, to ona. Cała drgnęłam i niemal podskoczyłam, przestraszyła mnie jej nastroszona sierść i czerwone oczy, i właściwie niewidoczne uszy. Trzymałam Eepli za ogon.

– Zaczekaj! Co chcesz… Nie!

Zanurzyła kły w grzbiecie Eepli. Róg Eepli świecił, patrzyła na Ivette całkiem spokojnie, tak przynajmniej mi się wydawało, przez tą płachtę. Skrzydła Ivette przechodziły raz po raz przez ciało Eepli, nie mogąc jej uderzyć. Przeniknęła też przeze mnie, kiedy chyba starała się mnie wypchnąć spod Eepli, otoczoną jej ogonem. Wydawała serie straszliwych pisków i ryków. Czerwień jej oczu przestała być już tak intensywna. Połamała gałąź na kilka kawałków. I to grubą gałąź, tylko jednym potężnym ugryzieniem. Układała te kawałki między trawą, wyrywając źdźbła. Wbiła wzrok w Eepli, uderzając się skrzydłem w klatkę piersiową. Czerwone tęczówki powoli przeszły w fiolet.

– Co to znaczy? – zapytałam.

– “Zaprowadzę”... – mruknęła Eepli. Gdy bardziej chciała zacisnąć ogon, powstrzymałam ją własnym, Tak ustaliłyśmy że dam jej znać.Ukryłam w pędzelku ogona kryształ.

– To… Zapominamy o tym ataku i idziemy, wszyscy razem… Eepli też. Tak? – Popatrzyłam to na Eepli to na Ivette, wzdrygnęłam się kiedy warknęła, zniżając głowę, a fiolet jej oczu już bardziej przypominał czerwień. Pokiwała agresywnie głową. Podrzuciła ją, odwracając się momentalnie z całym najeżonym grzbietem. 

– Ivette czasami tak ma… – Popatrzyłam na Eepli: – Słyszałam od Cruziny – Eff, zapomniałam ją nazwać Eff: – Jestem pewna że wiedziała że nie zrobi ci krzywdy, inaczej zaatakowałaby z zaskoczenia – Właściwie to i tak by nie mogła, bo ją zauważyłam: –  Ale reszta nie zareaguje w ten sposób, ucieszą się że wróciłyśmy i nic nam nie jest… Kto wie, może uratowałaś mnie przed porwaniem przez Kettui?

Ivette zmrużyła oczy, obserwując róg Eepli. Chyba nie chce… Eepli nie chciała mnie do niej wypuścić. Nie spróbuje teraz chwycić za jej róg, prawda?

– Nic wam nie jest? – zawołała Linnir, przybiegła do nas. Ale czy to na pewno Linnir…? Ivette nawet może nie być Ivette. Ale któraś musi być prawdziwa. 

– Pospieszcie się. – Zatrzymała się gwałtownie przed Eepli, tyłem do Ivette. 

– Skąd właściwie wiesz że któraś z nas to… Nie Kettui, albo… Może nawet ty nią… 

– Musiałaby nas obserwować.

– Mogłaby tak powiedzieć… I mogłaby nas obserwować, przecież może zmienić się we wszystko.

– Irutt nie mogłaby przemienić się w dwie osoby jednocześnie, Ivette poleciała pierwsza, a ja ją dogoniłam, ty byłaś cały czas z Eepli. Wracajmy, tu nie jesteście bezpieczne.  – Ledwo się obróciła, a Tana i Celeste wylądowały za nią tuż obok Ivette, Celeste z Cruziną na grzbiecie, a Tana z Neeri. 

– Ale… Przecież mogłaby podmienić którąś z nas. No i ty byłaś jednak chwilę sama i Ivette też… 

– Musicie stąd uciekać – powiedziała Linnir: – Najszybciej jak się da. Wątpię by Kettui tu była, już by się zdradziła.

– Niekoniecznie – stwierdziła Tana: – Nawet o tym nie pomyślałam. – Obejrzała się na Neeri.

– Widzisz? Komu mamy ufać… ? Bo mam wrażenie że nawet nie sobie.

– Wiem że nie możecie tu zostać, to pierwsze miejsce…

– Ale raczej by już… A jak was porwała i… Skończyłyście jak Irutt?

“Haalvia, zaczynam się bać…” przyznała Cruzina.

– Nie sprawiaj że przestaniemy sobie ufać. – Linnir położyła uszy. Za późno, wszyscy właśnie rzucaliśmy sobie podejrzliwe spojrzenia. Tana położyła Neeri na ziemi. 

– Wybaczcie, ale mi już wystarczy, może jeszcze kiedyś się spotkamy… – Odleciała.

– Muszę zginąć, pozwólcie mi – powiedziała nagle Celeste: – Takie było moje przeznaczenie, od początku. Może to oznaczać że Blakie też przepadnie, ale inni będą bezpieczni. Zacznie się nowy cykl. 

Wolałabym cofnąć się do poprzedniego, gdy byliśmy wszyscy razem… Może Meike nam zagrażała, ale chyba nie była aż tak przerażająca jak Kettui. Chociaż… 

Ivette pokręciła głową, przeszywając Celeste wzrokiem.

– Mamo, ale po to właśnie tu jestem. Urodziłaś mnie bym…

“Celeste, to ty tak naprawdę wybierasz kim jesteś i kim chcesz się stać” zauważyła Cruzina.

– Chcę właśnie tego.

Pióra od Blakie nastroszyły się na szyi Celeste, zmieniając się gwałtownie w białe smugi światła, rozproszyły się i odleciały rozpływając się w powietrzu. Celeste dotknęła skrzydłem grzbietu szyi gdzie przed chwilą wyrastały. Och… Zamigotały kilka kroków dalej, pojawiając się znowu.

– Czy Blakie… Ona to robi? – zapytałam.

– Eepli, musisz nam pomóc, obiecuje ci nie skrzywdzić Kettui – zwróciła się do niej Linnir.

Te światełka tam na nas czekały wirując w powietrzu… Czy Blakie… wszystkiego jest świadoma co się tu działo? Prosi nas w ten sposób o pomoc?

– Wy zostańcie.

– Nie – powiedziałam.

– Blakie chyba chce byśmy wszystkie przyszły – dodała Celeste: – Tak czuje.

Ivette złapała ją za grzywę, odciągając kawałek od nas. 

– Lepiej jak zostaniecie – powiedziała Linnir: – Eepli, idziemy? Puść już Haalvie.

Po chwili, dość długiej chwili, gdy Eepli jej nie posłuchała, pobiegła sama w stronę świecących kulek, uciekły przed nią. Pojawiły się kawałek dalej.

Spojrzałam w górę na Eepli: – Chodźmy, Blakie nas potrzebuje… – Można jej ufać, prawda? Nie prowadzi nas w pułapkę.

“Eepli? Dlaczego nic nie mówisz?” spytała Cruzina.

– Nie chcę tam iść… – Eepli spuściła głowę.

– W porządku, ale ja pójdę, puścisz mnie? – próbowałam jej się wyrwać, ale na to nie było żadnych szans.

– Bądź szczęśliwa z Kometą, mamo, robię to dla ciebie – Celeste za to się wyrwała Ivette. Lecąc za kulkami światła. Ona i Linnir zniknęły już w lesie.

– Nie lecisz za nią? – zapytałam, wciąż stojącej tu Ivette. 

Wypuściła z chrap powietrze, zbliżając się do mnie i Eepli. Chyba zawsze wolała mnie od Celeste… 


~*~


[Celeste]


Światełka zaczęły krążyć wokół mnie, gdy wreszcie doprowadziły nas do Blakie. Kettui powybijała w jej całe ciało metalowe słupy, ciągnące się od sklepienia do podłoża. Linnir uderzała o nie, zalewając się łzami. Żal ściskał mnie za gardło. Nawet nie próbowałam nic zrobić, bo nic nie mogłam zrobić. Bez udziału Blakie nie zwrócę nawet tej cząstki mocy, którą mi podarowała. Być może właśnie ja w jakiś sposób nią pokierowałam, Blakie wyglądała na martwą.

Kettui porwała Linnir pod ziemię, w tej samej chwili uniosłam się na skrzydłach, z dala od ścian i sklepienia. 


[Linnir]


Wypełniła mi metalem całe gardło i przełyk, pokryła nim resztę ciała. 

– Tak bardzo tęskniłaś że koniecznie musiałaś mnie znaleźć, Linnirko? Pochlebiasz mi. – Kettui uśmiechnęła się szyderczo, chodząc wokół mnie, co chwilę ocierając ogonem o moją głowę, jedyną, wolną od metalu. Nagle upadła na ziemię z grymasem bólu, zaciskając oczy, jakby ktoś pchnął ją w grzbiet. Otworzyła je tylko trochę.

– Linnir… – Cofnęła metal, nadal w postaci Kettui, oprócz małego, ostrego kawałka, który odpadł ze mnie z brzękiem tuż przy jej ogonie: – Zabij mnie.

– Nie. – Zbliżyłam się do niej: – Po prostu z nią walcz, nie poddawaj się – Położyłam się przy niej, obejmując ją. Odrzuciłam otrze z metalu tylną nogą, jak tylko spróbowała sięgnąć po nie ogonem.

– Nie… mogę…

– Możesz, zrobiłaś to.

– Nie! – Stęknęła, zwinęła się w kłębek: – Musisz…

Do oczu napłynęły mi łzy: – Nie zrobię tego, pomogę ci w inny sposób.

– Musisz ratować naszych bliskich… Dla mnie… 

– Irutt? – Trąciłam ją: – Już raz odzyskałaś kontrole, to jest drugi raz.

“Tamtego razu nie było. Uciekaj.” przekazała mi przez róg, jednocześnie patrząc na mnie oczami Kettui i uśmiechając się szyderczo. Sięgnęłam po jej róg, nadal dotykał mi szyi, rozciął ją. Poderwała się, złapałam ją za grzywę. Zmieniła się w Eepli przenikając przeze mnie i zanurzając się w skale. Wynurzyła się kilka kroków dalej, jako Kettui zmieniając moje ciało na powrót w metalową rzeźbę.

– Uroczę. Ale nie martw się, więcej jej na to nie pozwolę.

– Czego chcesz, Kettui?

– Co…?

– Czego pragniesz, co chcesz tym osiągnąć? Do czego zmierzasz?

Światło niebieskich płomieni odbiło się od ścian. Gasnąc gwałtownie, wszystkie kryształy leżące na półkach skalnych popękały, uwalniając z siebie białe smugi światła. Uciekła, na nic się nie oglądając.

Ściany stanęły w błękitnych i białych płomieniach, stapiając się w ciecz. Metal zmienił się w srebrzystą ciecz. Poderwałam się. Jaskinia znikała w płomieniach. Topiła się.

– Blakie! – zawołałam: – Zaczekaj!

Osunęłam się na ziemię, nagle nie mając siły się poruszyć. Płomienie powoli zaczęły wszystko trawić. Sklepienie skapywało w biało-niebieski żar.  


[Ivette]


Celeste wylądowała przed nami, patrząc na mnie bez emocji. Ziemia zaczęła pękać pod naszymi kopytami i spadać w powiększającą się otchłań. Pierwsza poderwałam się do lotu, zerwałam z siebie Neeri rzucając ją w przepaść. Porwałam Kometę tak gwałtownie że tym razem Eepli nie zdążyła zareagować, zabrałam ją spod jej brzucha. Chciała ją chyba tam trzymać całe wieki. Celeste uniosła się z Cruziną na swoim grzbiecie.

– Co z Eepli? I Neeri… – Kometa przebrała tylnymi nogami, jak złapie ją mocniej to mogę przebić jej skórę kłami, więc lepiej by przestała się wiercić. W ogóle jak sobie wyobraża udźwignąć Eepli? Posadziłam ją na grzbiecie.

 “Musimy biec” Cruzina skoczyła do Eepli: “Szybko.”

Ledwie zdążyły zeskoczyć z kawałka odrywającej się połaci ziemi, ruszyły galopem. Eepli zostawała z tyłu, ziemia dudniła, trzęsła się, coraz szybciej się rozpadając. 

“Szybciej Eepli” zachęcała ją Cruzina, oglądając się na nią, złapała ogonem za płachtę, ciągnąc ją za sobą.

– Nigdy… Nigdy nie biegałam zbyt wiele… – wydyszała Eepli. A co będzie dalej, jeśli już jest zmęczona? Robię to tylko dla Komety. Podleciałam do zadu Eepli, pchając ją. Jej długi, ciężki ogon, tylko jej przeszkadzał. Celeste się do mnie przyłączyła.

Eepli skoczyła przed siebie, strącając kawałki podłoża. Jakoś przyspieszyła. Otchłań połykała drzewa, wraz z mniejszą roślinnością, całe wzgórza.

– Ivette! – krzyknęła Eepli, zadem wpadając w przepaść, chwyciłam za jej szyję, czując że wbiłam kły zbyt głęboko, materiał poczerwieniał od krwi. Cruzina nadal trzymała ogonem za skrawek materiału, ślizgając się po ziemi racicami. Celeste też chwyciła za przód już nie przylegającej płachty, jakby ze stresu Eepli pozowoliła jej odejść od ciała. Materiał zaczął się z niej zesuwać. Rwać.

– Złap go – warknęłam, czując już ból w skrzydłach i jeszcze kręgosłupie.

“Spadnie!” wykrzyknęła panicznie Cruzina, nawet otworzyła przy tym pysk, choć jej słowa i tak przekazał świecący róg. Pod jej racicami i kopytami mojej córki podłoże już pękało. Eepli desperacko próbowała się na nie wspiąć. Zanurzała w nim nogi, gdy odpadał kawałek po kawałku. 

– Potrafisz schować w sobie część ciała, na przykład ogon? – Celeste ją puściła. Eepli zanurzyła ogon we własny bok, wyjmując z siebie kilka miniaturowych rzeźb. Serio?! Dlatego jest aż tak ciężka?

“Proszę, wyjmij wszystko co masz.” 

– A-ale… Oni zginą.

Nadal trzymała te rzeźby, zamiast je wyrzucić.

– Kawałki skał? Nie wygaduj głupstw! – krzyknęłam, trafiając w jedną rzeźb szponem skrzydła, posypała się na drobne odłamki. Wiedziałam że nic w nich nie ma.

– Wrócą do ciebie… – obiecała Kometa: – Jestem pewna że będziesz potrafiła ich wyrzeźbić na nowo, nawet lepszych niż teraz… I będziesz mogła szybciej pobiec, w ogóle uciec. 

“Zaraz spadniesz, zrób to, proszę…” błagała Cruzina.

Eepli puściła rzeźby, stękając rozpaczliwie, wyjęła z siebie jeszcze więcej rzeźb, całą stertę. Stała się o połowę lżejsza. 

– Cruzina wejdź na mnie. – Celeste znowu puściła Eepli. Ledwie zdążyła ją złapać, gdy dwie z przednich nóg Eepli straciły podparcie.

– Nie da rady… – Kometa czymś w siebie uderzyła, buchnął na nas dym, zakaszlałam wraz z nią, choć zgaduje że to nic nie da że wleciał też w moje płuca. Tak jak kilka innych prób nic nie dało. Zeskoczyła ze mnie. Zmieniła się w pegaza, gubiąc metalowe części nóg. Kiedy dostrzegłam tylko jej skrzydła miałam nadzieję zobaczyć prawdziwą ją. Choć podobna nie przypomniała całkowcie siebie. A przednie nogi jej nie odrosły. Chwyciła za materiał. Eepli schowała pod sobą ogon, tracąc ostatnie podparcie. Cruzina złapała się nogi Celeste, racicami i ogonem, pyskiem łapiąc za jej grzywę. Ciężar Eepli pociągnął nas ze sobą w dół. Usłyszałam niedaleko jeszcze jeden trzepot skrzydeł. Tana podleciała najpierw do Celeste podsadzając głową Cruzine na jej grzbiet, a potem złapała za wolny koniec płachty, który stanowił teraz część ciała Eepli.


~*~


Ogromna wyrwa rozciągała się aż po horyzont, wydając się że nie ma końca. Znalazłyśmy jakiś skrawek ziemi. Trawa rosła tu marna i skąpa, ale to nie mój problem, mogłam zjeść dosłownie wszystko, a i tak nie byłam głodna. Za to obolała od tego całego dźwigania. Eepli okryła się znów płachtą, obok mnie. Leżałyśmy w kółeczku, Cruzina między Eepli, a Celeste, naprzeciwko Tany, ja zajęłam miejsce przy Komecie.

– Gdzie Neeri? – ciszę przerwała Tana. Reszta jakby dopiero się obudziła, bo zaczęli się za nią rozglądać. Serio?

– Trzeba było z nami być – warknęłam: – A tak masz ją na sumieniu, spadła w przepaść. – Tylko spróbuj mnie poprawiać, przez ciebie musiałam ją upuścić żeby ratować resztę. Tylko ja mogłam to właściwie zrobić, bez zastanowienia, nie marnując czasu. Pewnie gdyby wylądowała na grzbiecie kogoś innego nie wyszlibyśmy z tego cało. A już na pewnie nie uratowalibyśmy Eepli. Postąpiłam słusznie.

– Właściwie i tak przez cały czas cierpiała. 

“Sugerujesz że nie zasługiwała by żyć?” zapytała Cruzina, z łzami w oczach.

– Nie powiedziałam tego.

Kometa oglądała swoje kikuty, wiercąc się i ciągle miotając ogonem. W końcu zakryła je skrzydłami, kładąc na nich głowę, odwróciła ode mnie wzrok. Cruzina trzymała ogon na nodzę Celeste, która wpatrywała się w ziemię, leżała najsztywniej z nas, niczym posąg.

– Jednak stchórzyłaś? – parsknęłam.

– Ivette pyta, dlaczego wróciłaś – przetłumaczyła Tana, może i dobrze że na łagodniejszą wersję.

– Blakie mi kazała zawrócić – przyznała.

– Serio?! Już nie liczy się to że ja kazałam ci zostać, słuchasz teraz jej?!

– Powiedziała że muszę tu pomóc…

– Mi też – przyznała Tana: – Myślałam że oszalałam, ale najwyraźniej słyszałam jej głos tak jak ty. 

– Jednorożce porozumiewają się w podobny sposób… – stwierdziła Kometa, powieki opadały jej ze zmęczenia. Jeszcze nie widziałam by spała z głową na własnych skrzydłach.

“Co… Co się stało z… Neeri, była…” Cruzina urwała, nie mając odwagi spojrzeć mi w oczy, przełknęła ślinę, drapiąc się ogonem po boku.

– Powiedziałam. Spadła. – Wbiłam wzrok w Tanę. Powtórzyła moje słowa.

– Przywiązałyśmy ją do twojego grzbietu… – wtrąciła Kometa: – To znaczy…

– Wolałam ratować kogoś kto ma szanse! Jak możecie mnie obwiniać!? – wrzasnęłam. 

Eepli załkała gwałtownie, Cruzina otoczyła ją opiekuńczo ogonem, przynajmniej próbowała, jej ogon okazał się za krótki. 

“Blakie…” zaczęła Cruzina.

– Ona nie jest sobą – odezwała się Celeste: – Nie skrzywdziłaby nas.

– A ja myślę że zrobi wszystko by przetrwać – wtrąciłam, patrząc oczekująco na Tanę, powtórzyła moje słowa w zrozumiałym dla nich języku.

– Dała mi cząstkę swoich mocy.

– I już ją zabrała, jakbyś nie zauważyła. – Musnęłam skrzydłem grzywę córki, na jej szyi nie rosło już ani jedno małe piórko Blakie. Tana przetłumaczyła.

“Myślę podobnie do Ivette, Blakie zniszczyła sporą część świata.” – Cruzina przetarła racicą o swoją pęcinę, sprawiając przy tym wrażenie jakby tego nie zauważyła.

– Nie odbuduje jej? – zapytała Tana.

“Pochłonęła… Nawet Linnir i Irutt…”

– Tego jeszcze nie wiemy – wtrąciła Celeste.

“Keira też tak skończyła… Zrobi nam to wszystkim.”

Gdy uciekałyśmy widziałyśmy ginące zwierzęta, po spadnięciu w otchłań, przeistaczały się w skrawki białego światła, które nikt inny niż Blakie nie mógłby teraz pochłonąć. 

– Blakie dba tylko o siebie… Jak ja – zacisnęłam szczęki, wcale nie miałam ochoty się do tego przyznawać: – Takie już są feniksy.

– Myślę że nie skrzywdziłaby swoich cioć – dodała Celeste.

– Przestań ją bronić! – Zbliżyłam głowę bliżej córki, z przyciśniętymi do szyi uszami, odrywając się tylko trochę od ziemi.

– Prześpijmy się może? – zaproponowała Kometa. Eepli wtuliła w jej bok głowę, resztą ciała w dalszym ciągu przylegając do mnie, zauważyłam że jej ogon sięgał również Cruziny i Tany.

– Śpijcie, ja nie zamierzam – odparłam z nastroszoną sierścią. 


~*~


[Linnir]


– Ciociu… Ciociu, obudź się.

Uniosłam głowę, ze wszystkich stron otoczona przez płomienie Blakie. Sięgały do samego nieba. Bił od nich chłód, choć przed chwilą topiły wszystko dookoła. Nie czułam już bólu w miejscu rany. Rozcięcie na szyi całkowicie zniknęło

– Ogień nie zrobi ci krzywdy, uczyniłam cię odporną na część moich mocy. Proszę, pomóż innym, proszę, nie potrafię wyczuć części osób, gdzie są… Kazałam im uciekać, ale… Niektórych zauważyłam zbyt późno. Nie chcę więcej nikogo skrzywdzić. 

– Zaczekaj! – Wbiegłam w ogień, mrużąc oczy by cokolwiek zobaczyć w rażącym świetle. Zdałam się na słuch i węch, choć nie były to moje mocne strony. 

– Umarłabym, nie mogę…

– Przede mną Blakie – dostrzegłam mimo wszystko sylwetki jednorożców w świetle. Jeden z nich walczył z Blakie za pomocą pola siłowego, pękało coraz bardziej. Nagle napierające na nie światło i ogień się od nich odsunęło. 

– Za mną! Szybko! – zawołałam.

– Tam jest ogień – zauważył obcy.

– Już nie. – Ogień ustępował mi z drogi: – Pospieszcie się!

W końcu ruszyli. 

– Gdzie wyjście? – zawołałam do Blakie.

– Nie wiemy! – odpowiedział mi jednorożec. 

– Z każdej strony, jesteś w centrum ciociu – usłyszałam ją, chyba jako jedyna, nikt inny nie zareagował na jej głos. 

Mieli naprawdę mnóstwo szczęścia. Mijaliśmy coraz mniejsze płomienie. Dwie kłyki krążyły nad nim w panice.

– Tutaj! – zawołałam.

– Oszalałaś?! Zabiją nas!

– Nie skrzywdzą was podczas końca świata. Inaczej pozwolę im zginąć. – Spojrzałam uważnie na kłyki gdy wylądowały.

Pokiwały głowami. A jednorożce popatrzyły na siebie zdumione. 

– Szybko! – Pobiegłam dalej. Jak tylko wyprowadziłam ich z ognia Blakie, stanęliśmy przed kolejnym wyzwaniem. Pionowymi ścianami, zerwanego kawałka lądu. Kłyki złapały jednorożce na tyle delikatnie że nie ingerowałam. Podrzuciły je na samą górę, gdzie nadal rosła trawa i drzewa, w akoponamęcie wrzasków jednorożców. Wróciły tak po każdego z nich, zatrzymując się na końcu przede mną i dziękując mi skinieniem głowy, odpowiedziałam tym samym, po czym one odleciały, a ja zawróciłam w płomienie. 


Kilka pegazów szarpało się ze światłem przywodzącym na myśl ogony węża, bądź pnącza.

– Blakie, pegazy, wciągasz ich. Tu, nade mną. – Doskoczyłam tam, pokonując cały dystans. Moja moc wróciła. Skoczyłam do nich: – Tutaj.

Światło i ogień się rozproszyło, wypuściło ich. A dwójka z pegazów pochwyciła mnie w powietrzu, nie pozwalając mi wylądować.

– Ty to zrobiłaś? 

– Uciekajcie, nic mi nie będzie, muszę pomóc reszcie.

– Spadniesz.

– Potrafię wylądować – Wyszarpałam się, z powrotem trafiając między płomienie, ruszyłam od razu galopem, pokonując drogę też susami. Wskoczyłam w czarną wodę, prosto przed ogromne zgromadzenie.

– Kazałam im tam zostać, ciociu, mogłabyś ich wyprowadzić? 

– Chodźcie ze mną – powiedziałam do nich.

– Głos w mojej głowie kazał zostać, nigdzie nie idę.

– Blakie… – szepnęłam.

– Nie mogę, nie mam już siły… Zużyłam zbyt wiele energii… Boję się pochłaniać więcej…

– Niczego już nie pochłaniaj.

– Do kogo mówisz? – Patrzyło na mnie mnóstwo przerażonych oczu.

– Musicie ze mną iść – powiedziałam: – Za chwilę będziecie bezpieczni. – Widziałam wśród nich osoby różnego gatunku. Oprócz kłyk i hybryd. Ogień zaczął przekraczać wodę: – No już. – Podeszłam bliżej.

Część osób się ruszyła, za nimi podążyli kolejni. Dostosowałam bieg do ich tempa. 

– Pomóżcie słabszym, nikogo nie możemy zostawić, na końcu są ściany, więc ci co mają skrzydła muszą zabrać resztę na górę – powiedziałam, zatrzymując się pośrodku ognia. Grupa nagle zmalała.

– Oni już przepadli… – powiedziała do mnie mroczna klacz. Wszyscy nagle zaczęli się pchać jak najbliżej mnie. Pobiegliśmy. Zostałam na krawędzi ognistej strefy, dopiero gdy wybiegła stąd ostatnia z osób i widziałam że pomagają sobie nawzajem by dostać się na górę, zawróciłam.

– Ciociu, gdzie jesteś? Już cię nie widzę…

– Nadal w twoim ogniu.

– Ciociu! Boję się… Umieram. Przepraszam…

– Wytrzymaj! – krzyknęłam, widząc kilka sylwetek znikających w jej światle: – Blakie!

Światło i ogień dosięgnęły mnie, próbując się przebić przez barierę jaką sama mi dała, nic już nie widziałam oprócz bieli. Jej moce zatrzymały mnie w bezruchu, napierając z całej siły.

– Blakie! Blakie, słyszysz mnie? 

Słyszałam czyjeś krzyki, widziałam uciekające sylwetki jednorożców, kłyków, koni, które rozpływały się w światło i zostawały przyciągane przez istotę zbudowaną z ognia. Ziemia pode mną pękała niczym kruchy lód. W oddali dobiegały rozpaczliwe wołania:

– Nie zostawiajcie nas tu!

– Jeszcze my, proszę!

– Pomocy!

– To tu już jest, pomóżcie!


~*~

[Kometa]


Bez chwytnego ogona i bez połowy przednich nóg o wiele, wiele ciężej wstać… To musi być możliwe, ale chyba nie dla pegaza. Chyba że… Podparłam się skrzydłami. Wstałam, ale… Nie, nie dam rady tak iść. Ał… Nie mogę nawet długo na nich ustać. Opadłam w ogon Eepli. One nie są zbudowane jak u Tany bym dała radę. Najwyżej mogłam polecieć, ale nie mam pojęcia jak wzbić się w górę. Przepaść jest naprawdę, naprawdę daleko… A chyba tylko spadając mogłabym się unieść.

Eepli położyła mnie na ziemi, wróciła do robienia czegoś pod płachtą. Słyszałam skrobanie. Rzeźbi coś?

Cruzina przysunęła się do mnie: “Masz mój kryształ.” Zdjęła go z siebie ogonem.

– Ale nie będziesz mogła mówić. – Cofnęłam uszy: – Nie mogę go tak po prostu wziąć. I… Nawet jako jednorożec raczej nie wstanę… Bez… Sztucznych nóg.

“Jednorożce potrafią przeżyć bez nóg, pegazy…” Cruzina spojrzała w stronę zamyślonej Celeste “Boję się że długo nie przeżywają w tym stanie, tak jak konie. A próbując używać w ten sposób skrzydeł tylko je sobie zniszczysz.”

– Blakie przecież… No tak, Blakie jest wyjątkiem… Właściwie to feniksem. Zresztą nigdy nie wydawała się ciężka… 

Jak ona sobie z tym radzi? Nigdy nie widziałam by się tym przejmowała… A ja ledwie mogę przeżyć brak przednich nóg, zwłaszcza jak widzę je… Uciekłam od… Kikutów wzrokiem i znów zasłoniłam skrzydłami.

– Wolałabym mieć wszystkie cztery, nawet jeśli tylne nie… – Urwałam. Ja właśnie… Powiedziałam to na głos. Zdradziłam się. Przeniosłam wzrok na Ivette, wstrzymując oddech, jej miejsce było puste: – I-Ivette nie ma? – mój głos nie powinien tak drżeć, muszę się bardziej skupić…

“Ivette i Tana poleciały szukać Linnir i kryształu dla ciebie” szepnęła Cruzina.

– Proszę, nie mów nikomu. Zwłaszcza Ivette, będzie na mnie wściekła, a wściekła kłyka… Ja nawet nie wiem czy byłaby w stanie wtedy nad sobą zapanować. Już wcześniej jej nie wychodziło. Naprawdę nie możesz jej powiedzieć, ani Blakie, właściwie to nikomu.

“Nikomu nie powiem.”

– Przypomniałam sobie tuż po tym jak Weeria próbowała mnie zabić i zanim poznałam Eepli…

Celeste. Patrzyła prosto na mnie. Czy właśnie, przed chwilą wszystko usłyszała jak Cruzina i też już wie że ja wiem kim jestem?

“Celeste…” Cruzina poszła się do niej położyć, dotknęła jej przedniej nogi ogonem: “Wiem że Ivette dużo dla ciebie znaczy, ale proszę dochowaj tajemnicy.” 

– Mama jest na mnie wystarczająco zła o Blakie.

“Nie musisz mówić jej że w ogóle się dowiedziałaś.”

– Nie skrzywdzi Komety.

– Właściwie to może mi coś zrobić… – wtrąciłam. Jeśli Celeste usłyszała, Cruzina, to Eepli też, była jeszcze bliżej mnie niż Celeste, musiała słyszeć.

– Eepli… Proszę, ty też nikomu nie mów. Zwłaszcza Kettui, ona nie może jeszcze bardziej wiedzieć niż Ivette. Eepli?

– Nie potrafię niczego ukryć przed mamą, to moja mama…

Celeste zatrzymała na niej wzrok. Eepli poruszała się pod płachtą z czymś tam się uwijając.

– Nie bądź zła… – dodała.

– Tu chodzi o moje życie lub nie życie… Kettui to wykorzysta…

– Kettui raczej nie żyje – powiedziała Celeste, tak zupełnie bez emocji, czasami przypominała mi mamę. 

Eepli jęknęła płaczliwie.

– Nie wiemy tak naprawdę… – Oparłam o nią skrzydło.

Położyła przede mną wyrzeźbione… Mało szczegółowe, ale jednak nogi. Z drzewa. Owinięte pachnącym liśćmi materiałem… Chyba nawet zrobionym z liści, chociaż tylko kolor i zapach na to wskazywały.

– Jak ci się podobają? – zapytała lekko drżącym głosem.

– Jesteś genialna, Eepli, dziękuje. – Uśmiechnęłam się do niej .

Przytuliła mnie do siebie. O, już nie miażdzyła aż tak bardzo. Objęłam ją skrzydłami.

– Widzisz? – Obejrzałam się na Cruzine: –  Możesz zostawić sobie pomarańczowy kryształ. Cieszę się że nie muszę ci go zabierać… Nawet gdyby to miała być tylko chwila, wiesz, zanim Ivette czy Tana znajdą dla mnie inny… Więc… Eepli, nie powiesz nikomu? Ani ty Celeste? Jestem pewna że dacie radę, to nie takie trudne dochować tajemnicy. 

– Zgoda – powiedziała Celeste: – Pod warunkiem że nie powiesz nigdy mamie że ja wiedziałam.

– Obiecuję. Eepli? – zapytałam wciąż wtulona w płachtę, która ją przykrywała: – Nie powiedziałaś Kettui o kluczu, czyli potrafisz…

– Powiedziałam mamie, ale dopiero jak uciekłyście.

“Eepli, dlaczego?” zapytała Cruzina.

– Bałam się że to się wyda, wolałam sama powiedzieć… Mama…

– Co ci zrobiła? – jej głos tak zadrżał że musiała coś przeżyć: – Eepli, powiedz nam proszę, będzie ci lżej, co ona ci zrobiła?

Eepli przycisnęła mnie do siebie, zniżając głowę, ale nie dotykając ją mnie: – Nie chcę o tym mówić… 

– Pomożecie nam je założyć? – powiedziałam do Cruziny i Celeste.

“Masz pomysł jak to zrobić?”

– Pomyślałam że włożysz połówki nóg w wgłębienie, zrobiłam je w każdej wyrzeźbionej nodzę i wypełniłam bardziej lepkim materiałem żeby nogi się nie przesuwały – wyjaśniła Eepli.

“Świetny pomysł, Eepli. Będą miękkie więc nie powinno cię tak boleć.” Cruzina postawiła już jedną ze sztucznych nóg, owijając wokół niej ogon. Eepli uniosła mnie trochę nad nią ogonem. Włożyłam kikut we właściwe miejsce, starając się nie popłakać. Nie odzyskam nóg, przynajmniej nie w tej rzeczywistości, a może już nigdy… 

“Przywiążemy je.” dodała Cruzina. Eepli zrobiła to całkiem sprawnie, ciasno związując lianę na moim grzbiecie, Cruzina upewniła się tylko czy nie za ciasno. Przy drugiej nodzę poleciały mi już łzy.

“Boli?” spytała Cruzina.

– Wiesz… Fizycznie nie… Przepraszam. – Przetarłam oczy skrzydłem: – Nie powinnam. Niektórzy mają gorzej… Mogło być przecież znacznie gorzej.

“To normalne że jesteś załamana, ja… Też czasami jeszcze płacze.”

– Kettui mogła ci zrobić sztuczne zęby, powinnam była ją namówić... Choć lepiej gdyby Irutt… Była sobą i ci pomogła. Ta rzeczywistość chyba naprawdę jest gorsza od poprzedniej.

Eepli powoli wysunęła spode mnie swój ogon. Rozłożyłam skrzydła, podparłam się nimi gdy tylko się zachybotałam. Eepli trzymała blisko mnie ogon, w każdej chwili mogła mnie złapać. Są o wiele mniej stabilne, metal stanowił z kikutami jednak jedną całość. Te nogi są lekkie, ale… Kikuty mi się w nich przesuwały mimo wszystko. Zrobiłam parę kroków, korzystając ze skrzydeł. Złożyłam je ostrożnie i od razu zleciałam na bok, na ogon Eepli. Jedna z nóg się wykrzywiła, a liana obszorowała mi skórę na grzbiecie. 

“Owiniemy ci grzbiet opatrunkiem i wtedy…”

– Nie, chcę się położyć. – Złapałam zębami za lianę. Nie, jednak sama sobie z nią nie poradzę. Nie mówiłam nic więcej, by nie zrobić przykrości Eepli. Takie nogi były raczej nieudane. Nigdy nie będą się dobrze trzymały, nie ważne jak mocno je przywiążemy. Cruzina przecięła je rogiem. 

– Może spróbuje je poprawić? – zaproponowała Eepli.

“Będziemy próbowały dopóki się nie uda” dodała Cruzina.

– Jesteście kochane. – Oparłam i na Eepli i na Cruzinie po jednym skrzydle: – Będę musiała się wam jakoś odwdzięczyć. Koniecznie.

– Polecę po jedzenie – zaproponowała Celeste i po chwili milczenia z naszej strony, odleciała.

“Mam nadzieje że nie będzie szukała Blakie…” powiedziała Cruzina, jakby sama do siebie, jak tylko Celeste wylądowała przed lasem i weszła między drzewa. Jedzenie rosło tuż obok, więc nie trudno się domyślić że wcale po nie nie szła, najwyżej po wodę.


[Linnir]


Ocknęłam się pod spokojnym, gwiaździstym niebem, próbując oddychać zbyt rzadkim powietrzem. Zakasłałam, obracając się na brzuch, dotykając ciepłego, miękkiego podłoża kopytami. 

– Blakie…? – Wstałam, idąc przed siebie. Brodziłam nogami w warstwach popiołu.

W oddali płonęło kilka ostatnich niebieskich płomieni, ruszyłam w tamtą stronę. 

– Blakie.

Ogień zmienił się w małego jednorożca. Dostrzegłam czerwone światło, które zwykle towarzyszyło Irutt przy przemianach, szybsze od mrugnięcia okiem, przebiegające po ciele małej aż do jej rogu. Pod oczami i nad nimi miała czerwono-niebieskie plamy.  Spojrzała prosto na mnie, zaskoczona. Otworzyła szerzej brązowe jak Irutt oczy, aż jej białka stały się widoczne. Dzieliło nas tylko kilka kroków od siebie, dopiero musiała zauważyć mnie w mroku nocy. 

– Mamo! – rzuciła się do ucieczki. Doskoczyłam do niej. Jej róg zaświecił, chwyciłam go, nim magia dotarła do jej czoła.

– Puść, przeklęta! – Stanęła dęba wykręcając się grzbietem do mnie, przebierała przednimi racicami w powietrzu. Straciła równowagę, położyłam się by nie zrobiła sobie krzywdy podczas upadku. Nadal trzymałam ją za róg. Uderzyła mnie w podbródek przednimi racicami, wiercąc się i próbując kopnąć też tylnymi, ogonem biła o ziemię, wzniecając tumany popiołu.

– Mamo, ratuj!

– Nie zrobię ci krzywdy – powiedziałam: – Chcę tylko porozmawiać, nie uciekaj. 

– Głupia ryba! – Wcisnęła przednie racice w mój podbródek, napierając na niego, po chwili zrobiła to samo z tylnymi racicami. Nabrała garści popiołu ogonem, zamknęłam oczy, zanim mi nim w nie sypnęła.

– Irutt…

– Jestem Mozzran! – Odpuściła, kładąc ogon na brzuchu, schowała go pod swoimi nogami, patrząc na mnie wrogo.

– Jesteś siostrą Irutt? 

– Nie twoja sprawa, rybo.

Puściłam jej róg, gotowa w każdej chwili znów ją złapać. Obróciła się gwałtownie na brzuch, zakręcając ogon. 

– Nie zdążysz użyć magi – powiedziałam. Zbliżyła momentalnie głowę, zdążyłam ją złapać w ostatniej chwili, zanim ugodziła mnie rogiem, celując prosto w serce: – Mozzran, nie jestem twoim wrogiem. Irutt i ja jesteśmy ze sobą blisko… Nawet teraz, gdy Kettui ją kontroluje. 

– Jesteś wrogiem. 

Zerwałam kosmyk własnej grzywy, ignorując ból, owinęłam go wokół jej rogu. Wpatrywała się we mnie zlękniona. 

– Nie czujesz bólu? – zapytała.

– Znosiłam już o wiele gorszy ból niż wyrwanie sobie kilku włosów.

Jak każdy jednorożec nie mogła dotknąć rogu ogonem, choć próbowała. Cofała ogon za każdym razem jakby róg porażał ją prądem. To całkiem trafne określenie, sama mogłam się o tym przekonać. 

– Co mi zrobiłaś?

– Żaden jednorożec nie jest w stanie dotknąć ogonem rogu. Musimy stąd iść, powietrze jest tu zbyt rzadkie. – Pomogłam jej wstać: – Wszystko będzie dobrze, nie pozwolę cię skrzywdzić, obiecuje. 

Patrzyła w moje oczy, po czym odwróciła głowę, parskając z wrogością. 

– Nie wiem co powiedziała ci Kettui, ale ona kłamie, potrafi tylko wszystkich krzywdzić.

– To nie ona mnie porywa.

– Chodź. – Popchnęłam ją lekko, chciałam żeby szła na przodzie. 

– Dziwoląg. – Smagnęła mnie ogonem po pysku, rzucając się biegiem, skoczyłam na przeciwko niej, zwolniła, zatrzymując się przede mną, schowała pod sobą ogon, zwracając w moją stronę róg. Końcówką ogona uderzała w zasypaną popiołem ziemię, coraz bardziej nerwowo. Zabrałam ją na grzbiet. Uspokoiła się. Oparła głowę o moją grzywę, pozwalając nogą wisieć swobodnie, ogon owinęła ciasno wokół mojego tułowia. 

– Nienawidzę cię – mruknęła. 


~*~


Zniszczenie znacznie się poszerzyło. Minęło kilka godzin nim zaczęłam dostrzegać ściany za horyzontem, a na ich szczytach zaczynający się ląd. Mozzran zaniosła się kaszlem.

– Za chwilę będzie ci lżej, trzymaj się mocno – Skoczyłam, lądując na samej górze. Mozzran chwyciła się mnie z całej siły, cała do mnie przyległa. 

Położyłam się z nią przy rzece. Zeszła od razu na ziemię, a ja wstałam. Nie spuszczałam z niej oka zanurzając pysk we wodzie. Kiedy piłam, ona tylko się przyglądała.

– Napij się.

– Nie.

– Nie chcesz pić obok mnie? – zgadywałam.

– Nie chcę pić twojej zatrutej wody.

– Mozzran, ona nie jest zatruta, ma normalny zapach i smak, wypiłam już kilka łyków, możesz zaczekać i sama się przekonać że nic mi nie będzie.

– Bo ona działa tylko na mnie.

– Nie chcę cię otruć. 

– Właśnie że chcesz.

– Byłaś z Kettui, prawda? 

Podeszła do kałuży, pijąc z niej wodę, obserwowała mnie. Nagle zanurzyła róg we wodzie, pomieszała nim w niej, pociągnęłam ją za grzywę, wyciągając jej róg z kałuży zanim pozbyła się z niego moich włosów. Odepchnęła się ode mnie, grożąc mi rogiem, z położonymi uszami. Złapała w ogon kamień.

– Irutt przy naszym pierwszym spotkaniu też rzucała we mnie kamieniami, chociaż wtedy miała ku temu lepszy powód. Doszło do nieporozumienia między nami.

– Nie jestem Irutt! – Wypuściła kamień: – Poza tym, to tylko farba. – Wskazała ogonem na swoje oczy: – Nie jesteśmy krewne, nie musisz mnie porywać. Nie mam z nią nic wspólnego.

Ale Kettui nie miała powodu by ją tak pomalować.

– Muszę zabrać cię od Kettui.

– Nie! Przestań mnie porywać! Co mam zrobić żebyś zostawiła mnie w spokoju?! 

Połowa jej przedniej nogi wyglądała identycznie jak u Irutt, schowała ją, patrząc na mnie z nagłym lękiem. Przemalowanie ją tak by wyglądała jak Irutt nie miało sensu, zdradziłby ją jej lekko łukowaty pysk, jak u Cruziny czy… Kettui. I tak jak u Kettui klatkę piersiową małej, łopatki i pachy porastała dłuższa sierść. Nie były też jedynymi jednorożcami z takim cechami. To zbieg okoliczności.

– Nie patrz tak na mnie! – krzyknęła Mozzran, próbując zakryć się ogonem: – Nie zbliżaj się! – Cofnęła się, z rogiem wycelowanym we mnie, podeszłam żeby zabrać ją na grzbiet: – Pójdę sama.

Skinęłam jej głową, ruszyłyśmy dalej.

– Ktoś cię skrzywdził? – spytałam.

– Ty to robisz.

– Próbuje ci pomóc. 

– Wcale nie, porywasz mnie.

– Jesteś za mała by w pełni świadomie o sobie decydować. 

– Bo ty tak mówisz, przeklęta?

– Mam na imię Linnir.

– Bluźnierstwo! Nie jesteś jednorożcem!

Westchnęłam, czując się tak jakbym przechodziła to znów z Irutt, jakby to była ona. Mozzran posłała mi zdezorientowane spojrzenie, kiedy lekko się do niej uśmiechnęłam.

– Możesz mówić mi Lin, jeśli tak ci łatwiej. – Spoważniałam.

– Pokarm kłyk nie powinien mieć imienia.

– Jestem taką samą osobą jak ty, Mozzran.

– Nie jesteś.

– To że ktoś jest inny nie znaczy że przestaje być osobą. 

– Tylko jednorożce…

– Kettui jest okrutna dla własnej rozrywki, bo na ten moment nie znajduje innego powodu by wszystkich tak gnębiła…

– Odczep się od nas! – Podbiegła, stając dęba i bijąc mnie racicami. Zniosłam to w ciszy, po wielu ciosach, kiedy już ledwo mogła złapać oddech spojrzała na mnie wystraszona, wycofała się, otaczając ogonem. Z oddali dobiegły głosy pozostałych.

– Idziemy tam? – spytała Mozzran: – Do Eff i Haalvi?

– Tak. Skąd je znasz?

– Nie chcę z tobą o tym rozmawiać, pasożycie.



⬅ Poprzedni rozdział