piątek, 5 grudnia 2025

:: Kajdany ::

[Irutt]


– Eepli odpowiedziała? – zapytałam Blakie, zatrzymałyśmy się coś zjeść, na wzgórzu porośniętym soczystą trawą i mniszkami. Położyłam garść jedzenia przed Blakie, by nie musiała się specjalnie po nie czołgać. Widziałyśmy stąd najbliższą okolicę, nic nie powinno nas zaskoczyć.

– Nie, ciociu, myślisz że Kettui się z nią skontaktowała? – Jadła powoli, jakby nie miała apetytu: – Albo Eepli sama może to zrobić… 

– Nie rozumiem tego.

– Eepli żyła z Kettui dłużej niż Mozzran, myślę że się przywiązała do niej. Ciągle chciała do niej wracać przez pierwsze dni z nami.

– Pozwoliłam jej tak długo niszczyć własną rodzinę. – Zwinęłam końcówkę ogona, wciskając racice w ziemię. 

– Ale ciociu, nie znam nikogo kto przeciwstawił się zielonemu kryształowi, a twój organizm wciąż z nim walczy.

Kettui sprowokowała nawet Blakie, ale mimo wszystko to nie jest usprawiedliwieniem by wymazać tyle istnień. Wolałam się nad tym nie zastanawiać. Zawsze chciałam by Blakie była szlachetniejsza ode mnie, podobnie Keira, ale teraz już było na to za późno. Rozmowa o tym niczego nie zmieni. Nie cofnie czasu. Poza tym śmierć Blakie oznaczałby też nasz koniec. Nie odebrałabym życia tylu osobą by sama przetrwać, ale też bym to zrobiła, gdybym w ten sposób mogła uratować rodzinę. 

– Co u Linnir? – zapytałam, już teraz tęskniąc za nią, minęły całe wieki od naszego przedostatniego spotkania, a i to ostatnie trwało zbyt krótko by się nim nacieszyć.

– Nadal idą przed siebie.

– Nie przekazuj mi dokładnego obrazu – przestrzegłam Blakie: – Kettui nadal może korzystać z moich zmysłów. – Nigdy nie podejrzewałabym by jednorożec był zdolny do takiego zła i jeszcze czerpał z niego przyjemność. To przeczy wszystkiemu co nas uczono, całej naszej naturze.

– Mozzran jest niespokojna, ale nie miała jeszcze żadnego ataku – dodała Blakie: – Cruzina też panikuje, od zniknięcia Eepli, choć stara się opanować, a Celeste prawie w ogóle nic nie mówi. Burza i Postrach znaleźli wspólny język, śmieszkują ze sobą na przodzie grupy.

– Powiedziałaś już Linnir że zatrzymałyśmy się zjeść? Nie znalazłyśmy ani śladu – powiedziałam.

– Mogą minąć całe lata, ciociu, Kettui raczej nie będzie ukrywać się ciągle w tym samym miejscu. Widziałam że ma sporo jednorożców do dyspozycji. 

– Hybryd, nigdy dla mnie nie będą jednorożcami. Kettui zresztą też, nie ważne że się nim urodziła.


~*~


Wzięłam Blakie na grzbiet, zmieniając się w konia, tunel był zbyt wąski by mogła w nim latać. Szłyśmy prosto do skupiska kryształów. Już stąd słyszałam szum wodospadu, przygotowując się w duchu że wszystko tam może być spustoszone.

– Teraz lepiej pamiętam sen z Kometą, wspomniała że jej matka omal nie zabiła Kettui. Porozmawiam z nią gdy zaśnie, to nasza jedyna wskazówka.

– Ciociu, poprzednim razem nie potrzebowałaś do tego czarnego kryształu. – Blakie wyciągnęła głowę do mojego boku, skrzydłami trzymała mnie za tułowie, by nie spaść.

– Sprobuje bez niego, ale w razie czego będzie obok.

– Gdybym mogła zobaczyć Kometę to mogłabym się z nią skontaktować, ciociu, ale wtedy zwyczajnie byśmy ją odwiedziły, prawda?

– Tak. – Weszłam do środka, zniknęły wszystkie kryształy co do jednego, roślinność zdeptały racice, zerwali nawet pnącza, a wodę w jeziorku do którego wpadał wodospad zanieczyścili. Dryfowały w nim martwe ryby. Zwinęłam końcówkę ogona, kpili z naszych przodków, zniszczyli wszystko co dało się zniszczyć, Kettui miała ich za nic. Tak samo postępowała ze wszystkim i z każdym.

Blakie sięgnęła skrzydłem do jeziora, ryby w nim się rozpłynęły w jej płomieniach, uniosło się kilka małych obłoczków i zniknęły.

– Nadal nie można pić wody, ale niedługo powinna sama się oczyścić – oznajmiła Blakie.

– Dziękuje. – Popatrzyłam na siatkę otworów w sklepieniu, pełnym kamiennych połamanych kolców, bo nawet je chciało im się zniszczyć. Przed zapadnięciem zmroku zmieniłam się w kilku zaklętych, naprawiając wszystko wokół, wkrótce skupisko kryształów, pomimo braku kryształów wyglądało jak przedtem. Położyłam się w jedwabistej trawie obok Blakie. Nie udało się przywrócić tylko wody do poprzedniego stanu.

– Czasem przynosiliśmy ze sobą nasiona, każda roślina jest w stanie tu urosnąć, bo ziemia zawiera też sporo magii, wszystko co tu rośnie ma ją w sobie. Skupiska kryształów służyły nam do spotkań z bliskimi, to było miejsce ich spoczynku, nie wolno nam było niczego tu naruszyć, ani jeść, ani też pić, a tym bardziej zabierać stąd kryształów. Są pozostałością magii zmarłych tu jednorożców. 

– To też, ciociu, ale przez Ivette zawierają też cząstkę jej dawnych mocy, stąd mają różne właściwości.

– Mój dziadek mówił że kiedyś zawierały wspomnienia zmarłych, od tych złych po dobre i rożne wiadomości dla przyszłych pokoleń, ale też bliskich. Jednorożce przede mną mogły poczuć się jakby znów rozmawiali ze swoimi nie żyjącymi członkami rodziny bądź przyjaciółmi. Chciałabym pokazać skupisko kryształów w nienaruszonym stanie Mozzran i opowiedzieć też jej o tym wszystkim. – Spuściłam wzrok: – Arnebowi zresztą też.

Blakie okryła skrzydłem mój grzbiet, wtulając we mnie głowę.

– Ja też za nim tęsknie, był dla mnie jak młodszy brat, choć do końca uważał mnie za mamę.

– Nie wiem połowy co Kettui im robiła…

– Arneb wydawał się pełny życia, ciociu, jakby niczym się nie przejmował.

– Mógł dusić wszystko w sobie. – Otoczyłam się ogonem, na moment łapiąc nim Blakie za skrzydło: – Czas spać. – Ułożyłam się wygodniej. Jeszcze przez chwilę myśląc o zmarłym synu, praktycznie go nie znałam, może to i lepiej? Jego strata zabolałaby o wiele bardziej.


Błąkałam się przez moment w ciemnościach, aż stanęłam przed Kometą.

– Och, Irutt. Teraz mi się śnisz czy…– Zastrzygła uszami.

– Musisz mi powiedzieć gdzie była poprzednia kryjówka Kettui.

– Nie mogę, bo tego nie wiem. Mama wie, ale… Już jej tam nie ma, co jakiś czas mama wysyła klacze by sprawdziły tamto miejsce i jest raczej… Puste. Nigdy się nim nie interesowałam. Ale… Po co właściwie pytasz?

– Próbuje dopaść Kettui razem z Blakie, najwyższy czas żeby zginęła.

– To… Odwiedźcie nas? Mama też chce ją dopaść. Ma mnóstwo fioletowych kryształów i… Strasznie się niepokoje. Przecież może się nie udać bardziej niż poprzednio. I tęsknie za wami. Przybylibyście wszyscy? Wreszcie byśmy byli znowu razem i razem moglibyśmy zaatakować. Pokazać ci gdzie mieszkamy? Nie znam drogi, ale… Nie wiem, Blakie mogłaby ją dość szybko odnaleźć. 

– Chaos podzieliłaby się fioletowymi kryształami?

– Ma teraz na imię Turnia… Powinna się zgodzić. Twoja wskazówka o odbijaniu mocy i magii przez całe fioletowe kryształy, bardzo pomogła. Poza tym Ivette tu jest, mówiłam ci? 

– Porozmawiamy na miejscu, zaraz powiem reszcie.


~*~


[Kometa]


– Rosita, wyjdziesz? Na chwilę chociaż? Przeszłybyśmy się trochę…  – Stanęłam przed jej… Ogonem, w połowie wystawała w końcu ze swojej nory, spędzała w niej chyba cały czas. A ja już bym się tam do niej nie wcisnęła. Chciałam jej powiedzieć kto niedługo nas odwiedzi, ale zepsułabym niespodziankę. Albo bym ją tym tylko zestresowała.

– Odejdź – odpowiedziała.

– Jestem pewna że spacer dobrze ci zrobi, może znów coś pooglądamy? Pamiętasz motyle? To chyba było wieki temu… 

Byłam już dorosła, to było wieki temu.

– Daj mi spokój! – krzyknęła płaczliwie: – Czego ode mnie chcecie?

– Pomóc ci, przecież wiesz… 

– Nie chcę was widzieć…

– Dlaczego? Bo my bardzo chcemy widzieć ciebie, wiesz… Wygląd nie ma żadnego znaczenia. Naprawdę. Dla nas nie ma i… Tata poczułby się lepiej gdybyś trochę spędziła z nami, albo tylko ze mną czas, albo tylko z Pedro… To…

– Proszę cię, idź. 

– Jeśli cię uraziłam, przepraszam… Zresztą czujesz moje emocje, prawda? Przykro mi że się tak od nas… Odcięłaś. – Poszłam już, jak chciała. Może zobaczę co u mamy? Nie żywiłam do niej urazy… Zwyczajnie nie potrafiłam, miałam nawet wrażenie że wtedy nie do końca wiedziała co robi i na pewno gdyby wiedziała co stanie się z Rositą nie zrobiłaby tego, wbrew temu co twierdziła. Pedro i tata mieli trochę inne zdanie na ten temat, Pedro zwłaszcza. Ale sporo mogłam się od niej uczyć, mam nadzieję że ona ode mnie też.


~*~


Ivette spała pod drzewem, wracałam do niej więc po cichu, by jej nie zbudzić, po co ma być przez to drażliwa? Czy to tętent kopyt? Mama tu biegła z grupą klaczy, jakby ścigała kogoś. Tylko kogo? Nikogo tam nie widziałam. Ach! Dlaczego uderza błyskawicami w drzewa? Słyszałam brzęk łańcuchów. Coś wyskoczyło z jednej z zaatakowanych koron na drugą. Błyskawice pomknęły za nim. Wyskoczyło z gałęzi, spadając prosto na grzbiet Ivette. Obudziła się momentalnie, sięgnęła tak gwałtownie kłami po nie. Przymknęłam oczy, wzdrygając się. Uff, nie trafiła go, spadło z niej na ziemię. Ale i tak miało w klatce piersiowej głęboką, krwawiącą ranę, a na nogach i szyi wżynające się w skórę łańcuchy, po kilka urwanych oczek. Czy to… Mały jednorożec?

– Czekaj! Ivette! Czekaj! – Popędziłam w jej stronę, mama i klacze też.

Mała leżała na grzbiecie, patrząc na Ivette wielkimi, najpewniej z przerażenia, podkrążonymi, możliwe że z wyczerpania, musiała przeżyć coś strasznego i nie spać bardzo długo, albo nawet była chora, błyszczącymi od łez oczami. Ivette na nią warknęła, raz, krótko, zamrugała, jakby zdezorientowana i popatrzyła na mnie. Na szczęście jej tęczówki były fioletowe.

– Odsuńcie się. – Mama zatrzymała się przy nas z trzema klaczami, obejrzała się na nie: –  Sprawdźcie czy nie ma więcej obcych.

Pobiegły natychmiast. 

– Czy ty próbowałaś zabić źrebaka?! Mamo! Jak możesz?! – Złapałam je szybko w swoje skrzydła. Och, od razu się we mnie wtuliło, nad chrapkami miało kępkę futra i jego łopatki porastało ono gęściej i szczotki pęcinowe i ogon był puchaty: – Jest takie urocze…

– Prawda? – Popatrzyło na mnie, uśmiechając się, nie mogłam tego nie odwzajemnić, teraz wyglądało jeszcze bardziej słodko. Było takie malutkie. 

–  Tylko te łańcuchy, musi cię bardzo boleć… – Te oczy… Zielone oczy, potrząsnęłam głową. Nie może być, wiele osób może takie mieć, podobne do Kettui. Czy to przez nie mama chce je zabić?

Ivette warknęła, choć nie z taką złością jak zawsze. Podeszłam do niej, trzymając źrebię skrzydłami, zawsze jest taka zazdrosna. Przez swój róg, oparłam tylko swoją połowę czoła, o jej, trąciła moje uszy swoimi uszami. Źrebię przyglądało się nam z zachwytem.

– Wy też jesteście urocze – stwierdziło… Sama nie wiem, źrebak wyglądał trochę na klaczkę, trochę na ogiera. Ivette trąciła mnie łagodnie w skrzydło, czy ona…? Zahaczyła kłami o pierwszą z metalowych kajdan, gryzła je chwilę aż je odłamała.

– Dzięki, jesteś super miła. – Mała przejechała ogonem po grzbiecie nosa Ivette, ta parsknęła raczej zirytowana niż z tego zadowolona.

– Odsuńcie się od niego. Jest równie niebezpieczne jak inne jednorożce – odparła mama.

– Mamo, to źrebię.

– Przyjrzyj się dokładnie, ono nie jest już źrebakiem.

– Ale… – Przecież nie mogę nazywać je ciągle ono: – Jak ci na imię? – Zapytałam małego jednorożca. To powinno sporo podpowiedzieć.

– Pari – odpowiedziało: – A ty?

Brzmi jakby należało do klaczki, ale nie jestem do końca pewna.

– Jestem Kometa, a to Ivette, a moja mama ma na imię Turnia… Em… Jesteś klaczką czy ogierkiem? Bo… Nie chciałabym cię urazić…

– Kometa – wtrąciła mama.

Ivette uwolniła nogi Pari, teraz zabrała się za szyje. Skrzywiłam się, okropnie to wyglądało pod metalem, a ona była taka dzielna, nawet się nie wzdrygnęła, zupełnie jakby nie czuła bólu.

– Większość uważa mnie za klaczkę – odpowiedziała mała, o brudnokasztanowej sierści i białych odmianach na nogach i pysku. Niezwykłym, bo z otworem w kształcie rombu rogiem.

– Ale czujesz się z tym dobrze? Czy może…

– Kometa, wygląd, jej imię czy płeć nie określa tego kim naprawdę jest. To jeden z jednorożców Kettui, czuć na niej jej zapach. Puść ją zanim dojdzie do tragedii.

– Nie rozumiem… Chyba nie chcesz…? Nie, ty taka nie jesteś, wiem że nie. – Cofnęłam uszy, a potem je postawiłam. Nie jest taka, nie skrzywdziłaby mnie, chociaż Rosite… Nie, to był wypadek, poza tym błyskawice do nas nie dotrą, póki Ivette jest blisko: – Ona jest raczej nieszkodliwa, mamo. Zauważyłaś może te łańcuchy? Jest ofiarą Kettui. Uciekła od niej, nie służy jej. 

Mała pokiwała głową.

– Poza tym może okazać się całkiem przydatna… 

– Mogę – odezwała się: – Próbowałam to powiedzieć, ale twoja mama od razu mnie zaatakowała…

– Pani, żadnych śladów więcej, jakby wtargnęła tu w pojedynkę. – Klacze wróciły z powrotem.

– Widzisz, szukała pomocy.

– Nie, Kometa.

– Mamo, Feniks tego nie pochwala. Chce żebyśmy jej pomogły.

– Nie tym razem, Kometa.

Przytuliłam do siebie Pari, jak tylko mama się zbliżyła, Ivette warknęła, posłałam jej wdzięczne spojrzenie, nie zawsze jest po mojej stronie: – Nie możesz tego zrobić źrebięciu! – Cofnęłam się, aż do klatki piersiowej Ivette, osłoniła mnie głową, jej sierść się uniosła.

– Nie jest źrebakiem.

– Przecież widzę że jest. Mamo! Jak możesz chcieć je skrzywdzić? Jestem pewna że możesz dać jej jedną, jedyną szansę. Nie musisz od razu skręcać jej karku, albo porażać piorunami, wiesz… Cierpiała tak samo jak ty i inne klacze… Może nie dosłownie tak samo, ale równie mocno. Czy to naprawdę ważne że jest od Kettui? 

– Nie sądzę by była jej ofiarą, łańcuchy założono jej niedawno, specjalnie je zaciskając, nie wrastały w jej skórę jak sądzisz kilka lat, niedoświadczone oko nie widzi różnicy, ale ja tak.

Mała się obróciła, dotykając mnie grzbietem. Klacze nas otoczyły, Ivette uniosła głowę, przestając nas osłaniać, przyglądała się raną małej.

– Tak samo jej rana została zadana niedawno.

– Kettui nie zdążyła dokończyć łańcuchów, tak silny złapał ją ból, ma całą zniekształconą nogę… – Puchate uszy małej opadły tak smutno, zaraz, czyżbym widziała na jej pyszczku współczucie?: – Po drodzę dźgnął mnie inny jednorożec. 

– Widzisz, mamo? 

– W porządku, weźmiesz za nią odpowiedzialność. A jeśli zrobi coś nie tak sama ją zabijesz.

– Zgoda.

– Albo sama zapłacisz za to życiem.

Nie mówi poważnie, prawda?

– Załóżcie na jej róg…

– Nie! – krzyknęła Pari: – On pozwala mi nie czuć bólu. – Wyrwała się mi, zeskakując ze skrzydeł na ziemię: – Naprawdę. – Patrzyła na mnie zwężonymi źrenicami, uwydatniając jeszcze bardziej zielone tęczówki. 

– Mamo! – krzyknęłam, zaatakowała tak nagle, przygniotła małą Pari, do ziemi, ta oparła na jej nodzę racice, trzy razy mniejsze od kopyta mamy. Złapałam mamę za grzywę, nawet jeszcze jej za nią nie pociągnęłam, a mnie odepchnęła. Rozpostarłam skrzydła.

– Wystarczy, Kometa, załóżcie na róg Pari…

– Nie! Wszystko tylko nie to! – Pari przebrała nogami, łaskocząc mamę ogonem po brzuchu. Mamy wargi drgnęły, chociaż i tak to jej nie ruszyło. Stanęłam przed klaczą która przyniosła małe, drewniane kółeczko, chociaż na róg Pari to raczej za duże.

– Turniu, bardzo przepraszam, nie chciałam nikogo przestraszyć, ani zdenerwować, wiem bardzo dużo o Kettui…

– Chodzi o jej oczy, prawda? – Obejrzałam się na nie.

– Nie, Kometa.

– Co byś chciała wiedzieć, w zamian za nie blokowanie mi magii?  – zapytała Pari.

– Jestem pewna że możesz zasłonić jej oczy, już nie chodzi że ci przeszkadzają, tylko z zamkniętymi oczami trudno używać magii, mamo, zasłońmy je zamiast rogu. – Zbliżyłam się, trącając nogę mamy, którą dociskała Pari do ziemi: – Nie trzymasz jej odrobinę za mocno? Jest ranna…

Przez docisk mamy z rany Pari płynęła krew.

– Trzeba ją opatrzyć… – dodałam.

– Nie lubisz mnie, prawda? – zapytała Pari mojej mamy.

– Zniesiesz trochę bólu – stwierdziła mama.

– Mamo, miałam być za nią odpowiedzialna. – Teraz trąciłam mamę w bok pyskiem.

– Znam kryjówkę Kettui – dodała Pari: – I wszystkie jej zwyczaje.

– Mamo, chodźmy z nią po prostu do Rosity, ona od razu wyczuje czy Pari kłamie, a jeśli kłamie… Nie zabijemy jej od razu, ale wtedy założymy coś na jej róg. Coś bardziej dopasowanego od tej obręczy…

Mama zastanawiała się chwilę, po czym puściła Pari, przysunęłam małą do siebie jak tylko wstała.

– Chodźmy więc – zdecydowała mama: – Oby nie zgubiła cię twoja dobroć, córko. 

– Tak bez opatrzenia jej ran? Nie masz dla niej żadnego współczucia? 

– Dość już czasu straciłyśmy, od razu nic się jej nie stanie.


~*~


– Rosita… Wybacz, ale teraz to cię potrzebuje, i to bardzo, właściwie nie musisz wychodzić, wystarczy że czujesz emocje… – Zatrzymałam się przed jej tyłem, kawałek przed, chyba spała, dość spokojnie oddychała. Mama stanęła obok mnie. Zaraz zjawił się tata, przyniósł nową wodę. Zerknął na Pari, która przywitała się skinieniem głowy i słodkim uśmiechem. Tata tylko skinął jej głową, chyba był zbyt przygnębiony żeby się uśmiechać.

– Rosita śpi – szepnął, odstawiając pojemnik z wodą niedaleko nory.

Wiedziałam.

– A mógłbyś ją obudzić, tato? Pari, pilnie potrzebuje jej pomocy. – Wskazałam mu na małego jednorożca obok siebie. Pari popatrzyła mi w oczy, ciekawe o czym sobie pomyślała?

– Widziałaś już jakieś stado koni? – zapytałam.

– Aha, ale nigdy żadnego nie poznałam, znam same jednorożce. Wszyscy mnie tam lubią, no prawie… – Na moment spuściła wzrok, by popatrzeć znów na mnie z rozbawionym wyrazem pyska: – Mama jest bardzo zazdrosna, chciałaby mieć mnie tylko dla siebie.

– Jak ma na imię twoja mama? – zapytałam. 

– Nie zwracam się do niej po imieniu.

– Więc dlaczego stamtąd uciekłaś? – dodała mama.

Rosita się poruszyła, wyszła do nas. Uśmiechnęłam się do siostry, nie bardzo wiedząc jaką ma minę. Czy w ogóle mogła używać mięśni pyska by okazywać emocje? Pari spojrzała na nią szeroko otwartymi oczami, przetarła o siebie wargami, zamrugała, ocierając powieki ogonem.

– Turnia ci to zrobiła…? – Pari cofnęła uszy: – Ona naprawdę jest okropna. Dlaczego wszyscy jej słuchacie?

– Skąd o tym wiesz? – zapytała mama.

– Przecież mieszkała z Kettui – powiedziałam.

– Słucham… – Rosita spuściła głowę: – Chcę już wrócić do siebie.

– Jasne… Ja… – Zastrzygłam uszami, spuszczając wzrok to podnosząc na nią: – To miło że wyszłaś, więc… O co ja miałam zapytać?

– Pari, powiedz nam jakie masz zamiary – odezwała się mama. 

– Nie lubię cię – stwierdziła Pari.

– Zamiary, Pari – powiedział tata.

– Chciałam poznać kilka nowych osób.

– Kettui cię tu przysłała? – zapytała mama.

– Moje słowa nie sugerowały ucieczki?

– To prawda… – Rosita weszła z powrotem do nory. Tak bez jakiegokolwiek słowa więcej.

– Rzeczywiście, aczkolwiek czy były one prawdziwe czy to twoja wymyślona historia? – dopytała mama.

– Zawsze myślę nad tym co mówię.

– Odpowiedz tak lub nie. Czy jesteś tu z polecenia Kettui?

– Już mówiłam.

– Tak lub nie – podkreśliła mama.

Pari spuściła wzrok, otuliłam ją skrzydłem.

– A jak się przyznam do czegoś co nie zrobiłam i moc Rosity źle zadziała i powie że to prawda? Co wtedy?

– Moc Rosity jest niezawodna, rozumiem że moje podejrzenia są zgodne z rzeczywistością, Kettui przysłała cię tu żebyś albo się mnie pozbyła w najmniej spodziewanym momencie, albo zaprowadziła w pułapkę, wyrażając chęć pomocy. Pragnie zemsty za to że ją okaleczyłam, chyba że to także było kłamstwo, by uśpić moją czujność.

– Powiedz jej prawdę, nie pozwolę założyć ci czegokolwiek na róg – szepnęłam.

W jej oczach pojawiły się łzy, spojrzała na moją mamę z taką wyzywającą miną jakby chciała się na nią rzucić. Wyglądając przy tym w dalszym ciągu zbyt uroczo, ale to nie jest teraz ważne.

– Pari, jestem pewna że to ci nie pomoże – szturchnęłam ją, tym samym skrzydłem co ją obejmowałam: – I ja wtedy nie bardzo będę mogła ci pomóc…

Spojrzała na mnie, po jej policzkach popłynęły łzy.

– Lubisz mnie?

– Nie znam cię zbyt dobrze, ale… Muszę cię lubić, skoro ci pomagam, więc tak, polubiłam cię właściwie od razu.

– A Turnie?

– Co to ma do rzeczy, Pari? – wtrąciła mama.

– Zaczekaj jeszcze chwilę, mamo… Pari, wiesz, to moja mama i chociaż popełnia błędy to… Może się zmienić, chyba, jeśli nie to będę musiała… Nie, na pewno może się zmienić, za to Kettui nie bardzo.

Pari położyła uszy.

– Wcale jej nie znasz.

– Oj, chciałabym jej nie znać… Byłam kiedyś Haalvią… To znaczy jej siostrą.

– To prawda?

– Tak… – mruknęła Rosita ze swojej nory.

– Widzisz? – opowiedziałam Pari wszystko co pamiętam. Nie wierzę by ktoś tak malutki, bezbronny i uroczy jak ona mógłby być groźny. Zajęło to trochę, ale Pari i nie tylko ona… Wszyscy słuchali, Rosita pewnie też choć jej nie widziałam. Za wiele nie mówiłam o swojej tej niedawnej przeszłości, ale od chwili snu z Irutt wspomnienia mi wracały i chyba pamiętałam teraz całkiem sporo.

– Znasz moje siostry? – Pari patrzyła na mnie zachwycona: – Muszę je poznać! A ty jesteś nadal moją ciocią? Nigdy nie miałam cioci!

– Chyba… Chyba tak? Co?

– Mam na imię Arnee, po Arnebie, a właściwie po Tirre, bo mama chciała uczcić jego pamięć, był jej ulubionym źrebakiem, mieli być razem jak dorośnie.

– To chorę – skomentował tata.

– Ty tak uważasz. Mama go kochała.

– Mama?! Kettui jest… Jest twoją mamą? – Przecież ona wygląda kompletnie inaczej, oprócz oczu, oczy mają prawie identyczne: – Co ona chciała zrobić?!

– A to. – Złapała ogonem za sierść na swojej łopatce, gdzie rosła dłuższa. patrząc to po mnie to po moim tacie: – To farba. Inaczej od razu byście wiedzieli kim jestem.

Patrzyłam na nią z szeroko otwartymi oczami, powoli mrugając. Arnee parsknęła, uśmiechając się do mnie, Arnee albo Pari…

– Rosita…?

– Mówi prawdę…

– Ale jesteś pewna? – Zastrzygłam uszami.

– Tak.

– Tata ma rację… Arneb, on też wiele przeżył, a wydawał się taki… Pozytywny, jak ty… Arnee.

– Naprawdę tak uważasz, ciociu?

Mama przysłuchiwała się nam w milczeniu, z jednym uchem skierowanym do tyłu.

– Nie, nie, nie jesteś jak Arneb… Mam nadzieje, w sensie że Kettui nie planowała czegoś takiego z tobą?

– Chyba nie? – Nie wyglądała na szczególnie tym poruszoną. Nagle jej mina zrzedła, odsłoniła na chwilę zęby, chyba z nerwów: – Czy…? Czy ja zdradziłam?

– Dlaczego? Masz prawo poznać własną rodzinę…

Przytrzymała się ogonem o moją nogę: – Zdradziłam mamę? Mama was nienawidzi… 

– Jestem pewna że jej nie zdradziłaś, po prostu… – Położyłam się, poderwała głowę, patrząc na mnie: – Nie musisz jej od razu wszystkiego mówić. Zdradziłabyś ją gdybyś faktycznie zaprowadziła tam moją mamę.

– Zrobisz to Pari, jeśli chcesz przeżyć – oznajmiła mama.

– Mamo, ona ma na imię Arnee. Arnee, masz… Twoja rodzina niedługo tu przybędzie, nie chciałabyś ich poznać, twoją drugą mamę, i siostry, i ciocie Cruzine? Teraz nie pozwolę by ci się stała krzywda, choćbym nie wiem co. 

– Pani, ja też na to nie pozwolę – dodał tata patrząc na mamę.

– Chciałabym was poznać, ale nie mogę się z wami przyjaźnić, bo wtedy mama przestanie mnie lubić… Ale chcę. Chcę byście wszyscy mnie lubili. W końcu nie wie o reszcie moich przyjaciół, o was też nie musi!

– Ile masz lat, Arnee? – zapytała chłodno mama.

– Trochę ponad rok.

– Mówiłam że jest jeszcze źrebakiem – powiedziałam.

– Dobrze, możesz tu zostać aż do przybycia twojej rodziny, oni zdecydują z tobą co dalej.

– Mamo, dziękuje, jesteś wielka… – Przytuliłam ją: – Wiedziałam że zrozumiesz.

– Prawdopodobnie Arnee kontaktuje się właśnie z Kettui – szepnęła mi mama na ucho: – Bądź ostrożna co przy niej mówisz. To że się przyznała nie oznacza że jest po naszej stronie.


~*~


Zaniosłam małą nad jezioro, teraz szła za nami jedynie Ivette. Arnee milczała przez całą drogę, dumając.

– O czym myślisz? O Kettui? – zapytałam.

– Bo mama wie że tu jestem, sama mnie tu wysłała… Nie chcę żeby mnie znienawidziła.

– Twoja mama jest zła.

– No wiem.

– Znaczy, ona nie zasługuje na twoją… Przyjaźń.

– To moja pierwsza przyjaciółka! Świetnie się razem bawiłyśmy. Akceptuje w pełni jej wszystkie wady.

– Nadal mówisz o Kettui?

Zeskoczyła z mojego grzbietu tak szybko że nawet nie zdążyłam pomyśleć żeby ją złapać. Prosto na brzeg.

– Jeśli nadal będziecie jej zagrażać to… To nie będziemy mogli się przyjaźnić… – Miała takie smutne oczka i jeszcze jej puchate uszy opadły. Co za uroczy źrebak. Otrząsnęłam się, muszę przestać… Muszę ją traktować poważnie.

– Ale się zabrudziły, strasznie… 

Woda sięgała jej niemal do nadgarstków, zaczęłam myć jej rany, nawet się nie wzdrygnęła, a ten barwnik w ogóle nie schodził: – Ty naprawdę nie czujesz bólu… – To bardzo źle, znaczy nie, ale… Za każdym razem jak zraniła ją… Skrzywiłam się, znajdując pod sierścią małej mnóstwo sińców. Jak Kettui ją raniła, ona tego nie czuła, więc… Będzie trudniej ją przekonać do odejścia od jej okrutnej matki. Chyba najważniejsze by Arnee nie uznała mnie za wroga, nad tym muszę się skupić.

– Czuję go kiedy chcę, gdybym wyłączyła go całkiem to mogłabym się połamać i tego nie zauważyć.

– To straszne co zrobiła ci Kettui, wiem, nic nie bolało, ale… To okropne. 

– Ja to wymyśliłam.

– Wżynające się łańcuchy?

– No. Fajny pomysł? Myślałyśmy że Rosita nie żyje… Teoretycznie powinna nie żyć. Jak twoja mama tak szybko mnie przejrzała?

– Nie przepada za jednorożcami… Każdego by podejrzewała. Kiedyś jej stadu przewodziła kłyka. Zoma, pominęłam tą część?

Arnee ochoczo pokiwała głową, jakby cieszyła się na kolejną opowieść.

– Chyba to Zoma… Zrobiła mi to z nogami… 

– Urwała je?

– Właśnie… Rosita ją powstrzymała przed zabiciem mnie, chociaż o tym akurat nie miałam pojęcia, a potem jednorożce… Domyślasz się co się stało?

– Po zabiciu tej kłyki, inne kłyki gdzieś się zaszyły, teraz nie łatwo je znaleźć, przynajmniej tak słyszałam od moich przyjaciół.

– Kłyki szczególnie nienawidzą jednorożców i stado mamy im pomagało, więc chyba ją zaraziły tą całą nienawiścią, wiesz dlaczego?

– Bo my zabijamy kłyki, a czasem łapiemy je na przedstawienia.

My? Nie, nie zabiłaby żadnej kłyki, jest taka malutka, to niemożliwe, pewnie ma na myśli że uważa się za część tych wszystkich jednorożców Kettui, to znaczy hybryd zmienionych w jednorożce.

– Czemu ten kolor z ciebie nie schodzi? – zapytałam.

– To nie jest zwykły barwnik, tylko farba, jest mocniejsza, ale jak zacznę linieć to wtedy zobaczysz jak wyglądam naprawdę.

Umyłam jej porządnie tą ranę i założyłam opatrunek, jak tylko skończyłam, uderzyła racicą w tafle wody, ochlapując mi pysk. 

– Nie ładnie… – Zastrzygłam uszami, uśmiechnęłyśmy sie do siebie. Przerzuciłam na nią wodę skrzydłem. Po chwili już ganiałyśmy się we wodzie, opryskując się nawzajem. Arnee skoczyła bliżej Ivette, posyłając na nią kaskadę kropel. Myślałam że się zezłości, albo obrazi czy coś, ale tylko to zignorowała, a Arnee więcej jej nie zaczepiała.


~*~


Arnee zniknęła w nocy, a zasnęła tak słodko przy mnie i nic nie zapowiadało że ucieknie. Na szczęście  znalazłam ją na sporym drzewie, wysoko nad ziemią, wciąż na naszym terytorium. Przeskakiwała z konaru na konar, chwytając się ich ogonem, racice wbijała lekko w korę, wymijała zwinie gałęzie, udając że z nimi walczy, złamała ich kilka, a kilka rozcięła rogiem. Zawisła nagle na ogonie, przestraszyłam się, ale ona tylko ześlizgiwała się po pniu.

– Niesamowite…

Popatrzyła na mnie zaskoczona, aż puściła gałęzi, ruszyłam ją złapać, spadła tuż przede mną, zabrakło jednego kroku i by się udało pochwycić ją w skrzydła. Stęknęła.

– Arnee, nic ci nie jest? – Wyciągnęłam do niej głowę.

– Tylko sprawdzałam, jestem cała. – Podniosła się, strzepując z siebie liście i strzępki kory i trawy ogonem.

– Często wymykasz się w nocy?

– No. 

– Dlatego masz tak podkrążone oczy, za mało śpisz.

– Nie lubię spać.

– Jestem pewna że byłabyś sprawniejsza gdybyś spała ile trzeba i… Tak łatwo bym cię nie zaskoczyła.

– Ciociu, bo ty lubisz mnie nosić, może polatamy?

Spojrzałam na półksiężyc, był środek nocy.

– Jest strasznie późno i wolałabym jeszcze pospać, ty nie jesteś zmęczona?

– Przyzwyczaiłam się.

– To źle, powinnaś spać, chodźmy, w snach też można się świetnie bawić, może akurat przyśni ci się coś fajnego? – Zabrałam ją z powrotem do Ivette.

– Lubisz spać?

– Wszystko zależy od tego co się przyśni, ale… Raczej tak, miło czasem odpocząć, wtulić się w kogoś… Spałaś ze swoja mamą?

– Czasem.

– Naprawdę? – Niedobrze, Kettui nie była chyba dla niej taka okrutna jaka potrafi być, tym trudniej będzie ją jakoś oddzielić od Kettui.

– Ale często śpie sama, tu jest za miękko.

– Czyli… Spałaś w jaskini?

– Nie zaprowadzę was do mamusi.


~*~


Przyjemnie trochę popływać, albo nawet zdrzemnąć się we wodzie. I prawie nie myśleć o niczym, da się w ogóle nie myśleć? Przypomniało mi się gdy z Ivette…

– Ciociu, nadchodzą! – zawołała z drzewa Arnee, stała na grubym konarze, z przylegającym do niego ogonem. 

– Już tu są? – Wyskoczyłam z wody, na brzeg.

– Ja nie idę, wracam do mamusi.

– Arnee, no co ty? – Podleciałam do niej: – Naprawdę nie chcesz ich poznać?

– Ale będziesz mnie nazywała Pari i nie powiesz kim jestem. Zasłonisz mi oczy. – Zawisła znów na ogonie, patrząc w dal, na naszych bliskich, idących całą grupą ku nam: – Albo wracam do mamy.

Wylądowałam, wyciągnęłam do niej skrzydła, puściła się, wpadając w nie.

– Zgoda, choć jestem pewna że sama się wygadasz. – Odstawiłam ją na ziemię.

– Nie mogę…

– Naprawdę tak bardzo zależy ci na Kettui? Wiesz co ona zrobiła.

Popatrzyła na mnie tylko smutno.

– No dobrze, Pari. Chodźmy. – Złożyłam skrzydła, ruszając szybkim krokiem: – Nie masz pojęcia jak bardzo się stęskniłam i to za wszystkimi.

– Oczy! Oczy! – Pobiegła za mną.

– Ups… Chwilkę. – Rozejrzałam się za czymś… A tak, opatrunek może się nadać, przytrzymała go ogonem, a ja owinęłam go wokół jej oczu.

– Lubisz mnie nadal, ciociu? – Trzymała go jeszcze chwilę, po czym złapała mnie za skrzydło, posadziłam ją sobie na grzbiet.

– Pewnie że cię lubię. – Wtuliłam w nią głowę. Potarła o mnie swoją, łaskocząc. Uniosłam skrzydła i pobiegłam im na powitanie. Arnee śmiała się, kiedy zaczęła podskakiwać na moim grzbiecie, nie powiedziałam jej by się przytrzymała, ale moje skrzydła nie pozwoliły jej spaść.

Wróciły. Już tu były. Cruzina, jakiś biały ogier z bliznami, i…

– Linnir, Irutt? – Były obok siebie.

– Tak, już tak – odpowiedziała Linnir, obejmowała ją głową, przytuliłyśmy się na powitanie całą trójką. Arnee zesunęła się na moją szyje, prawie spadając na nie. Irutt przysunęła ją ogonem, z powrotem na mój grzbiet, Arnee dotknęła jej ogon swoim, przejechała po nim uważnie, jakby chciała sprawdzić do kogo należy.

– A to kto? – zapytała Irutt.

– Pari, moja… Podopieczna.

– Cześć! – wykrzyknęła Arnee: – Ty jesteś Irutt?

– Tak…

– I… Mozzran? – zauważyłam ją za Linnir i Irutt: – Ale urosłaś!

Arnee szukała jej ogonem, może faktycznie uda się ją skusić? Poza tym dlaczego ktokolwiek miałby się domyślić po samych oczach, nawet moja mama na to nie wpadła, mimo że przejrzała Arnee. Chociaż… Ona chyba naprawdę wobec każdego jednorożca, nawet takiego który faktycznie uciekłby od Kettui snułaby takie przypuszczenia. 

– Tak jak ty – zauważyła Mozzran, choć ani razu nie widziała mnie małej. No ale pewnie się domyślała że to ja. Cofnęła się gdy chciałam ją powitać tak samo, ale Eepli już by mi nie odmówiła. Tylko jakoś jej nie widziałam tutaj. Cruzina nieco się speszyła, ale też się objęłyśmy.

– Poznaj Cruzine. – Nakierowałam ogon Arnee skrzydłem na bok Cruziny, przejechała nim aż do jej szyi odnajdując metalową część i głowę. 

“Celeste poszła szukać Ivette.” powiedziała Cruzina, z cofniętymi uszami, odwracając wzrok, gdy ogon Arnee sunął już po jej grzbiecie nosa. 

– A Eepli?

– Cześć, siostro. – Biały ogier trącił mnie w skrzydło na powitanie. I zaraz ogon Arnee znalazł się na jego głowie.

– Ty mówisz do mnie?

– Jeśli Turnia cię urodziła, to tak.

– Serio?! Jesteś moim bratem?

– Tak się złożyło.

– I… Twoim tatą też jest Angus?

– No, aż tak dobrze to nie miałem. – Zamknął jedno z oczu, które właśnie dotknęła mu Arnee.

– Trochę już czekam, Kometa, ze mną powinnaś witać się jako pierwszą, w końcu to niecodzienne przyjaźnić się z półboginią. – Burza stała sobie z boku z rozpostartymi do tulenia skrzydłami. Chyba stała tak dość długo… A może nawet od początku jak do nich przybiegłam? Objęłam się z nią na szybko.

– Półbogini? Jak wygląda? Powiedz ciociu! – Arnee się wierciła, podniosłam skrzydła by nie spadła.

Burza chętnie jej opisała jak wygląda, dając jej się podotykać. Zaczęła jej nawet opowiadać o swoim życiu, a Arnee jeszcze ją zachęcała pytając o różne rzeczy, więc posadziłam przed nią Arnee by sobie porozmawiały.

– Gdzie Eepli? – Popatrzyłam po reszcie, może znów się wstydzi swojego wyglądu, musi koniecznie zobaczyć Rosite, a Rosita ją: – A i Blakie nie ma z wami?

– Poleciała do Rosity – odpowiedziała Linnir: – A Eepli uciekła ratować Kettui…

– Jak to ratować?

– Ważne że ją powstrzymamy, nie ważne w jaki sposób.

Arnee oba uszy zwróciła ku nim, pysk nadal trzymała w kierunku opowiadającej jej coś Burzy.

– Musimy ją zabić – stwierdziła Irutt, zwijając końcówkę ogona: – Dlaczego Eepli miałaby się jeszcze z nią męczyć?

– Nie wiem co z tym zrobimy, może ze względu na Eepli, nie powinniśmy odbierać życia Kettui? – powiedziała Linnir.

– Eepli sobie z tym poradzi, będziemy ją wspierać.

– A jeśli nie? 

– Twoja rada się sprawdziła. – Irutt położyła mi ogon na grzbiecie, chyba już nie miała ochoty o tym dyskutować z Linnir: – Dziękuje.

Ale zrobiło się ciepło, cała się spociłam. Arnee to wszystko słyszała, a jeśli mama ma rację… To Kettui też już wie, a jak wykorzysta Eepli…

– Co się dzieje? – zapytała Linnir: – Ciągle zerkasz na małą. 

Róg Arnee jednak ani razu nie zaświecił, ale czy musi? 

– Martwię się…. Jest taka malutka, łatwo o wypadek…

– Zwłaszcza że nie widzi? – zgadywała Linnir.

– Tak, właśnie… Znaczy, nie! Chciałam jej zrobić niespodziankę, teraz się nie odzywajcie, Pari, zgadnij kto jest kim. – Podeszłam szybko, zdejmując opatrunki z jej oczu, na pewno nie domyślą się po samych tęczówkach, a nawet jeśli to… Nie mam pojęcia czy to by się skończyło dobrze czy źle.

Arnee obejrzała się na mnie zaskoczona, a potem jej wzrok padł na Irutt i Linnir. 

– Irutt. – Wskazała na nią.

– Zgadłaś.

Podbiegła do niej, wyciągając głowę, jakby… Nie wiem co chciała zrobić. Bądź razie Irutt zrozumiała o co jej chodzi i potarły się obie rogami, uśmiechając do siebie. Minęła Linnir, pędząc do Cruziny.

– Cruzina.

“Też chcesz się tak przywitać?” – Cruzina uciekła od spojrzenia małej.

– No!

Cruzina niepewnie pochyliła głowę, dając Arnee właściwie samej otrzeć rogiem o jej róg. 

– Mozzran – Podreptała do siostry.

– Nie ma mowy. – Mozzran jeszcze uniosła wyżej głowę i odsunęła się od małej.

– Dlaczego?

– Bo nie chcę. – Poszła za Linnir. Arnee szła krok w krok za nią.

– Ale dlaczego? Nie lubisz mnie?

– Nie.

– Nie?

– Dobrze słyszałaś. Zostaw mnie.

– Pari, musisz to uszanować. – Linnir schyliła głowę, mała odskoczyła, a potem zbliżyła się ponownie.

– Linnir? – Potarła o jej czoło rogiem.

– Tak.

– Co mam zrobić żebyś mnie polubiła, Mozz? – Wychyliła główkę za Linnir, patrząc na siostrę.

– Nie wszyscy muszą cię lubić – powiedziała Linnir: – Mozzran nie przepada za obcymi, może z czasem się polubicie.

– A ty mnie lubisz?

– Ja…

– Oczywiście, obie cię lubimy – wtrąciła Irutt, posyłając Linnir zrozumiałe tylko dla nich spojrzenie: – Ile masz miesięcy?

– Trochę ponad rok. 

Przyglądała się jej oczom, Arnee nie przestała się do niej uśmiechać. Ale nie była do niej podobna, kolor oczu nic nie znaczy. Gdybyśmy kłamały że coś z nimi jest to jeszcze chcieliby jej pomóc i wtedy to dopiero byłoby podejrzane.

– Burza. – Arnee wskazała ogonem na Burze, a gdy ta wyciągnęła skrzydła, mała pobiegła do niej się przytulić. Burza uniosła ją wysoko. 

– Zrób tak w górę i w dół, jak mama! 

To Kettui się tak z nią bawiła?

– Tak? – Burza opuściła ją ku ziemi, a potem unosiła z powrotem wysoko nad swoją głową, robiąc kilka powtórek. Arnee się śmiała.

– To twoja mama jest pegazem? – Burza odstawiła ją na ziemię, Arnee oparła się o jej klatkę piersiową przednimi racicami, przykładając do niej ucho.

– Jednorożcem, ona leżała na grzbiecie i trzymała mnie między racicami, tak jak ty w skrzydłach i tak mną huśtała. Szkoda że już jej nie ma… – Zeszła z niej, podbiegła do Irutt, opierając racice o jej bok i wtulając głowę, ta objęła ją ogonem, chyba troszkę zdezorientowana.

– Tak się składa że przeżywam coś podobnego, Pari, mojej mamy też nie ma, ale wróci i wtedy ożywi też twoja mamę, jest feniksem. – Burza podeszła, lekko musnęła małą skrzydłem: – A Feniksów nie da się zabić.

– A ty? – Arnee podreptała do mojego brata: – Nikt mi ciebie nie przedstawił.

– To nieszczęsne imię, jestem Postrach, moja matka nie wpadła na nic lepszego kiedy mnie nazywała.

– Bo to Turnia.

– Nie przepadasz za nią, co?

– Nie, za nią akurat nie. 

– To… Skoro mowa o mojej mamie, to ona już na was czeka, już właściwie jesteśmy spóźnieni… – wtrąciłam, zauważając mamę na leśnej ścieżce, z całą obstawą w postaci klaczy. Nie wiem jak długo czekała, może dopiero co przyszła? Zawróciła jak tylko ruszliśmy ku niej, szła wolno, na przodzie, czekała aż będzie nas dzieliło tylko kilka kroków. Jak jej to wszystko wytłumaczę? Liczy że zabiorą stąd Arnee… Chociaż najpierw będzie to całe spotkanie dotyczące Kettui.

– Mozz, co lubisz robić? – zapytała jej Arnee, starając się iść obok. Mozzran jej nie odpowiedziała i umknęła jej znów za drugi bok Linnir, idąc przy Linnir właśnie.

– Co lubi robić? – Arnee zwróciła się do jej matek.

– Czego ty ode mnie chcesz? – Mozzran położyła uszy: – Nie lubię takich osób jak ty. Czego nie rozumiesz?

– Ale ja nie muszę taka być, powiedz jaka, a się dotosuje, proszę…

– Nie.

– Pari, nie wszyscy muszą cię lubić – powiedziała Linnir.

– Ale ja bardzo chcę. Mozzran, proszę! – Wybiegła jej naprzeciwko, to chyba czas żeby wkroczyć. Mozzran zwróciła ku niej róg, złapałam Pari w skrzydła zanim jej dotknęła.

– Ciociu! – krzyknęła nagle, naprawdę głośno, szamocząc się, prawie ją upuściłam. Posadziłam ją na swoim grzbiecie.

– Zaczną coś podejrzewać – szepnęłam jej na ucho.

– Jesteś zazdrosna?

– Nie, tylko Mozzran… Nie zaprzyjaźni się z tobą, nie w najbliższym czasie przynajmniej, już zwłaszcza jak będziesz tak naciskała.

– A gdybym zabiła Kettui?

Co takiego? Przecież… Tak szybko zrozumiała? Ja nawet nie wiem jak to zrobiłam i czy w ogóle coś zrobiłam. Aż mama się obejrzała.

Arnee wpatrywała się w Mozzran z nadzieją: – Dasz mi wtedy szanse?

– Nie dałabyś rady jej zabić.

– To zginęłabym próbując.

– Żebym cię polubiła? To nie ma sensu.

– Dla mnie ma. Czego we mnie nie lubisz?

– To że jesteś taka dzika i wszędzie cię pełno.

– Potrafię być spokojna. 

– Nie znoszę twojego uśmiechu i całej tej radości, ani spojrzenia.

Podałam jej opatrunek, zanim wpadłaby na pomysł by wydłubać sobie oczy, może nie, ale lepiej nie ryzykować. Trzymała chwilę opatrunek ogonem zamyślona.

– A pomożesz mi iść? – zapytała Arnee Mozzran, z spokojnym wyrazem pyska. 

– Nie.

– Mogę cię nieść na grzbiecie – zaproponowałam. Już ją niosłam.

– Mozz, a ty znasz Eepli?

– Nie ważne jak się zmienisz, nie chcę się z tobą przyjaźnić.

– Dlaczego?

– Po prostu nie chcę.

– Pari, Kettui cię skrzywdziła, prawda? – sytuację uratowała Linnir. Albo i nie, bo Pari nadal patrzyła na Mozzran: – Stąd masz te wszystkie rany?

– Tak – opowiedziałam im całą historię wymyśloną przez Arnee, której nie udało się wcisnąć mojej mamie. Mama niczego nie dała po sobie poznać słysząc to, ale pewnie później będziemy miały rozmowę. Ona nie cierpi kłamstw.


~*~


[Rosita]


Słyszałam jak tata z kimś rozmawia niedaleko, leżałam w swojej norze, gdybym mogła wcisnęłabym się tu cała i jeszcze zablokowała wejście. Dlaczego nie mogą dać mi spokoju kiedy ich o to proszę? Naprawdę nie miałam siły się z nikim widywać. Nie chciałam ich ranić, ale nie chciałam też by przeżywali to co się ze mną stało… Sama chciałam o tym zapomnieć, choćby na chwilę. Jednak lewe oko ciągle mi o tym przypominało, musiałam je nawilżać co kilka, kilkanaście minut, albo leżeć ze zwilżonym materiałem na nim.

– Ktoś cię odwiedził, Rosita, wyjdź, proszę. – Tata do mnie podszedł.

Spać mogłam tylko na stojąco lub na brzuchu, leżenie na boku po dłuższym czasie wywoływało ból.

– Nie chcę nikogo widzieć – powiedziałam półgłosem. 

– Ona nie ma nóg – szepnął tata.

Po krótkim namyśle wyszłam do niej, leżała na ziemi, z rozłożonymi skrzydłami, uśmiechając się do mnie przez łzy.

– Cześć, mamo. 

– Jest twoją córką z poprzedniego cyklu – wyjaśnił tata: – Twierdzi że może ci pomóc swoimi mocami.

– Mogę to dla ciebie zrobić? Zaufasz mi? Obiecuję że nic nie poczujesz, żadnego bólu.

Skinęłam lekko głową. Dotknęła mnie skrzydłami, zobaczyłam błękitne płomienie, czułam rozchodzące się po mojej głowie ciepło, topiącą się i przemieszczającą się skórę. Przebrałam przednimi nogami. Nie czułam jej emocji. 

– Ty i tata, nazwaliście mnie Blakie, pamiętasz? – Odłożyła oba skrzydła na ziemię, po chwili przysuwając jednym z nich pojemnik z wodą pod moje racice. 

– Blakie jest feniksem – dodał tata: – Okazuje się że one nie są bogami, są istotami pochodzącymi spoza naszego świata, z miejsca zwanego kosmosem.

– Jest nas więcej, choć na waszej planecie jestem tylko ja i Ivette – dodała Blakie.

Przyjrzałam się swojemu odbiciu. Moje lewe oko już nie było bliskie wypadnięcia, mogłam je zamknąć, choć nadal nie mogłam nim poruszyć, umieściła je z powrotem w oczodole, wygładziła guzy, zostały po nich drobne blizny, prawe oko wreszcie przestało być przez nie ściskane, zmniejszyła guz na nosie, lewa strona pozostała sparaliżowana, policzek i moje wargi nadal wyglądały jak rozciągnięte, ale opuchlizna całkiem zniknęła. Prawa strona wyglądała jak przedtem.

– Nigdy nie pamiętała niczego z poprzednich cykli, ale twój ojciec na pewno się ucieszy, opowiadał o tobie i twoich siostrach – powiedział tata: – Nie wiem jak ci dziękować, nie mamy nic co moglibyśmy ci dać. 

– Wystarczy uścisk – Wyciągnęła skrzydło, tata położył się przy niej obejmując ją, a ona otuliła go skrzydłem.

– Co o tym sądzisz, mamo? – zapytała, zwracając głowę w moją stronę.

– Dziękuje… – Uroniłam łzy: – Jest o wiele lepiej.

– Zrobiłam wszystko co tylko potrafiłam. W guzach był gęsty płyn, mamo, pozbyłam się go. Niestety nie mam tyle mocy by zrobić coś z przerwanymi nerwami.

Nadal roniąc łzy, objęłam jej głowę swoją, a ona otuliła mnie drugim skrzydłem. 

– Czy teraz zobaczysz się z innymi? Z moimi ciociami, tatą, twoją siostrą?

Chciałabym teraz odzyskać swoją postać, tata powinien gdzieś tu mieć kryształ z moją istotą.


~*~


Na miejscu spotkaliśmy więcej osób, wszystkich członków stada, nawet mamę, obcych, w tym trzy jednorożce i niebieską klacz. Wszyscy na mnie patrzyli.

– Rosita. – Pedro przybiegł do mnie pierwszy, ale nie jedyny mnie przytulił, Kometa też się przy nas zjawiła, dołączając do nas objęła nas skrzydłami. Chciałam stąd uciec z powrotem do nory. Nadal czułam wrogość od członków stada.

Blakie leciała nad nami. Wylądowała pośrodku tłumu, moja mama ją tam zawołała. Członkowie stada pokłonili się przed nią. Ivette warknęła, wylądowała przy niej kara pegazica.

– Co zamierzasz zrobić z Kettui? – Mama położyła się, by znaleźć się na poziomie Blakie: – Najwyższy czas ją powstrzymać. Pari zna jej kryjówkę. – Wskazała na ranną, brudnokasztanową klaczkę jednorożca: – Musimy zaatakować zanim Kettui zorientuje się że ją zdradziła.

– Wybacz, muszę iść do mojej… Podopiecznej. – Kometa pobiegła do Pari. Oparła na jej grzbiecie skrzydło, szepcząc coś do niej. Pari uśmiechnęła się do niej. Po chwili pociągnęła ją za grzywę ogonem i obie odeszły na ubocze.


[Kometa]


– Łatwiej się przyjaźni z poddanymi mamy. – Arnee cofnęła uszy, zatrzymałyśmy się wcale nie tak daleko od tłumu, ale nikt nas tu raczej nie słyszał.

– To chciałaś mi powiedzieć?

– Nie mogę się z nimi zaprzyjaźnić… – Mała potrąciła racicą kamyk, potoczył się do mojego kopyta: – Nawet z Mozzran.

– Możesz, tylko… Czy Kettui aż tyle dla ciebie znaczy? Jest… – Nic już nie rozumiem, Arnee całkiem niedawno wyraziła chęć zabicia Kettui, mogłam się domyślić że kłamała, pewnie chciała tylko przypodobać się siostrze: – Zabrania ci nawet mieć przyjaciół, wiesz, z niektórymi osobami nie warto się zadawać. Naprawdę jedni potrafią tylko krzywdzić i nigdy nie dawać nic w zamian… Albo tylko udawać że dają.

– Gdybym zabiła Turnie to nadal będziemy się przyjaźnić?

– Co…? Arnee, nie możesz tego zrobić! Jak się kogoś lubi to się go nie krzywdzi. – Popatrzyłam w jej oczy, cofając uszy: – To tak jakbyś mnie nienawidziła, gdybyś to zrobiła…

– Ale wy chcecie zabić moją mamę… Czyli nie jesteśmy przyjaciółmi?

– Jesteśmy.

– A nieprawda, właśnie zaprzeczyłaś. Dlaczego wybaczyłaś Turnii, a mi nie będziesz mogła?

– Ale ty jeszcze nic nie zrobiłaś, ani my… Jeśli ci na tym zależy to… Porozmawiam z resztą, obie możemy, coś wymyślimy. Nie odwrócą się od ciebie, to wiem na pewno.

– Czyli nie znienawidzisz mnie jeśli…

– Nie zabijaj mojej mamy. 

– Moja mama chce jej głowę, nie miałam się tam pokazywać bez niej, proszę Kometa, jej bardzo na tym zależy.

– Nie.

– Ale proszę.

– Jak spróbujesz zabić mi mamę to koniec przyjaźni… – chyba trochę za ostro. 

Przewróciła się na ziemię.

– Arnee…

Chyba specjalnie tak gwałtownie się położyła.

– Proszę, proszę, proszę… – przeczołgała się do mnie, popłakała: – Ona oszpeciła ci siostrę.

– Ale to moja mama.

– To chociaż pozwól ją zranić, powiem mamie że się nie udało. Bardzo mi zależy.

– Jak możesz prosić o coś takiego? Co z tobą? Chyba powinnam wszystkim powiedzieć…

– Obiecałaś!

– Wiem, ale… Ale ty potrzebujesz pomocy, Arnee, twoje mamy… Znaczy, rodzina ci pomoże, prawdziwa rodzina. Naprawdę musimy wszystkim powiedzieć.

– Tylko nie to. Ciociu! – Teraz objęła moją nogę swoimi przednimi nogami, krzyżując je ze sobą: – Nie rób mi tego, błagam…

– Ja tylko… Przecież… Nie rozumiesz że Kettui… – Westchnęłam, co ja mam jej powiedzieć? Jak to przetłumaczyć? Linnir by sobie jakoś poradziła, może? Przecież Mozzran… Ale Arnee nie uznaje tego za krzywdy, choć to przecież są krzywdy. Trzęsła się, płacząc, objęła już moją nogę głową. 

– To może… Zostań tu na razie, albo…

– Ostrzegę mamę. – Spojrzała nagle na mnie, pociągając nosem.

– Nie! 

– Jak to? Przecież chcą ją zabić, nie muszę wracać z głową Turni, bo to ostrzeżenie jest ważniejsze.

– Ale ty nigdzie nie wracasz. – Złapałam ją w skrzydła: – Nigdy w życiu cię nie puszczę do Kettui.

– Ciociu, proszę cię, nie utrudniaj.

– Nie wracasz tam.

– Ale ja muszę!

– Trudno, najwyżej… Najwyżej to ty mnie znienawidzisz, ale z czasem zrozumiesz że ci pomagam. – Przytrzymałam ją.


[-]


– Zabijemy ją. – Irutt wyszła na środek, do przywódczyni i swojej siostrzenicy. Zwinęła końcówkę ogona, a na jej pysku odmalowała się determinacja, gdy patrzyła po wszystkich obecnych. Linnir po chwili dołączyła do niej.

– Lepiej ją na razie tylko unieszkodliwić, po jej stronie jest zbyt wiele osób, jeśli ją zabijemy od razu przejdą do odwetu.

– Linnir…

– Pozwoliłyśmy by zaślepiła nas nienawiść do Kettui, już nie chodzi tylko o Eepli – Popatrzyła w oczy Irutt.

– Wiem już od dawna że może tak się stać, dlatego zabijemy wszystkich po stronie Kettui, bez wyjątku – odparła Turnia: – Poza tym mając po swojej stronie feniksa nikt nie jest w stanie nam zagrozić.

– Nie możesz tego zrobić.

Turnia wstała, zajmując miejsce przy boku Blakie, popatrzyła po członkach stada: – Blakie, proszę o twoje wsparcie. Nie rozumiem dlaczego nie pozbyłaś się jej już wcześniej, aczkolwiek teraz jest właściwy moment by naprawić swój błąd. Nie pozwól nam dłużej cierpieć.

– Może być tam więcej takich osób jak Pari – powiedziała Linnir: – Które nie chcą wcale służyć Kettui, a robią to wyłącznie z lęku, lub błędnych przekonań.

– Nie będę narażać stada z powodu obcych.

– Ciociu, zrobię to, zabije Kettui. – Blakie spojrzała na Linnir, opierając skrzydło o jej bok: – Nie chcę cię narażać, nikogo z rodziny. Nie chcę też zabijać nikogo więcej, uśpimy ich.

– Skoro taka jest twoja wola. Przygotujcie kryształy i kule z pyłem na sen. – kazała Turnia.

Zapanował harmider, padło mnóstwo pytań, inni poszli już się przygotować, jeszcze inni gdzieś się schować. Linnir podeszła do Mozzran, widząc że rozglądała się niespokojnie, coś mignęło tuż obok, obróciła się akurat by zobaczyć jak Ivette odrywa głowę Blakie, jednym szybkim ruchem. 

– Nie! – krzyknęła Linnir. Wszyscy nagle ucichli. Ivette przełknęła, spora gula przeszła przez jej gardło. Tam gdzie leżało ciało Blakie buchnęły niebieskie płomienie, zmieniając wszystko na swojej drodzę w białe światło, a ziemia zaczęła się trząść i pękać. Linnir odciągnęła Irutt od ognia, ta wyrwała się jej zmieniając w gryfa, osłoniła łapą córkę i partnerkę już doskakującą do Mozzran. 

– Szybko, na mój grzbiet! – głos gryfa zadudnił, ledwie przebijając się przez o wiele głośniej dudniącą ziemię. Irutt rozłożyła skrzydła, uginając łapy, by umożliwić wbiegnięcie na siebie. 

Niebieski ogień wszystko zasłonił. Pedro zaprowadził Rosite wraz z Angusem na grzbiet gryfa. Turnia posłała pioruny w ogień, a świetliste macki sięgnęły po więcej jej mocy. Zaczęła krzyczeć w niebogłosy jak weszły w jej ciało, wyciągając resztę.

– Blakie nie! Ona należy do rodziny! – zawołała Linnir. Wszyscy krzyczeli, uciekali w panice, a ziemia osuwała im się spod kopyt, a nim spadli w nowo powstającą wyrwę, zmieniali się w smugi światła, mknące w centrum niebieskiej, ognistej masy. Irutt przygniótł ciężar zbyt wielu osób, nie mogła się wznieść, a płomienie już ich otoczyły, osłoniła łapami Mozzran i Linnir, wciąż tkwiące na dole. 

– Obiecałaś nie krzywdzić mojej mamy! – Celeste przewróciła się blisko płomieni, pogrążając się w śnie, moce Blakie wydostały się z jej ciała i splotły się w małą kopułę, oddzielająca ją od płomieni i macek. Linnir przytuliła do siebie Mozzran, odcinając ją od tego widoku. W końcu ogień rozprzestrzenił się na wszystkich i nikt nie zdołał uciec.



⬅ Poprzedni rozdział