[Pedro]
– Rosita! – Zewsząt nadciągało białe światło, szarpnąłem ją za grzywę, szybko wstając na nogi, musieliśmy stąd uciekać: – Rosita, obudź się! Musimy…
Poderwała się, patrząc z lękiem w moje oczy. Chwyciłem czym prędzej zachwyconą Erin, która już chciała podejść do tego czegoś bliżej, zaciągnąłem ją do nas. Nie mogłem wypatrzeć żadnej drogi ucieczki, zostaliśmy otoczeni. Przez nie wiadomo co, czy to dziwne zjawisko pogodowe czy jakieś moce, musimy uciekać…
– Tylko dokąd? – Rusz głową, Pedro, czy ta sytuacja naprawdę jest kompletnie bez wyjścia? Nawet niebo zdominowało białe światło, coraz mniej widziałem w jego oślepiającym blasku, czym bardziej się zbliżało.
– No, w końcu coś się dzieje – skomentowała Erin.
Z skrawków lasu wyskoczyła Irutt z Opalem na grzbiecie.
– Gdzie nasze córki? – Dopadłem do niej: – Nie mów mi że coś im się stało!
– Nie wiem…
– To na nic, ja wiedziałem że w końcu wszyscy zginiemy! – Wróciłem szybkim, nerwowym krokiem do Rosity, stając przy jej boku.
– Widzieliśmy jak wszyscy znikają w świetle… – dodała Irutt.
Tyle to i ja wiem, nie czekało nas już nic dobrego. To koniec. Objąłem mocno ukochaną, zaciskając powieki.
– Wiedziałem, normalnie wiedziałem. – Z oczu popłynęły mi łzy.
– Hej, to mnie znika – powiedziała z ekscytacją Erin: – Ale dziwne uczu…
Przede mną stali zaskoczeni rodzice. Co jest? Przecież oni nie żyją. To światło już nas zabrało? Mama zaczęła iść w moją stronę, a potem zniknęła.
– …cie.
Zaciskałem oczy, zapach Rosity wrócił i jej ciepło. Przestała się we mnie wtulać. Otworzyłem oczy, zbliżając się do niej odruchowo, chciałem ją znów objąć, chronić, mimo że nie wiedziałem jak. Białe światło całkowicie zniknęło. A świat wrócił. Co tu się dzieje? Śnie czy co?
Rosita. Znikała. Skoczyłem by ją złapać, uderzyłem o ścianę jaskini, budząc się właśnie w jaskini. Naprawdę uderzyłem o nią głową, o jej niskie sklepienie… Zapadła się, parę tylko skał trzymało spore kamienne tafle, które w każdej chwili mogły runąć mi na głowę. Spokojnie, Pedro, to tylko jakiś koszmar. Ciągle je miewasz, jak chyba każdy z nas. Wyczołgałem się na zewnątrz, zdzierając sobie nogi, ważne że żywy.
– Rosita! Keira! Blakie! – wrzasnąłem. Wbiegłem w kogoś większego ode mnie. Przytrzymał mnie ogromnymi skrzydłami.
– Spokojnie, mały kolego.
– A ty to kto?
Zadarłem głowę, patrząc w oczy o barwie lodowca, karego pegaza. Od kiedy tak zmalałem?
– Zwą mnie Chaos.
– Chaos?
– Pedro! – Cierń wbiegł na górę z złożonymi skrzydłami, których nie powinien posiadać: – Gdzie twoi rodzice?
On też był ode mnie większy.
Coś jest nie tak. Spojrzałem na swoje nogi, od razu rozpoznając że są źrebięcej budowy. Nie zwariowałem, choć i to mogło się zdarzyć. Cofnąłem się aż do źrebieństwa, ale ono nie przebiegało w taki sposób. Powinienem być raczej z rodzicami, przez pierwsze sześć miesięcy, a potem tylko z tatą, w podróży.
– Gdzie twoi rodzice?! – krzyknął na mnie Cierń.
– Uspokój się przyjacielu, mały ledwo się stamtąd wydostał, nie widzisz że jest w szoku? – zagadał do niego Chaos. Czyżby?
– Szpon! Bracie! – Cierń rzucił się do zawalonego wejścia do jaskini, zrzucił parę głazów kopytami. Chaos zagarnął go skrzydłem, większym od niego samego.
– Zginął…
– Przez tego pokurcza. – Cierń rzucił mi wściekłe spojrzenie, parsknął, próbując się wyswobodzić.
– W tej sytuacji akurat nie ma winnych, po prostu ich dom się zawalił, wybrali złą jaskinie. Tak się zdarza.
– Nie mojemu bratu! Puszczaj mnie, muszę go wydostać!
– Nie chcesz widzieć jego martwego ciała, nasze ostatnie chwilę z nim były całkiem dobre i tak chciałbym go zapamiętać.
– Skąd możesz wiedzieć że nie żyje?!
– Przyjrzyj się, przyjacielu, oceń stan jaskini, bo widać od razu że oboje nie przeżyli. Pedro się udało, bo jest mały i był blisko wyjścia, musieli zrobić absolutnie wszystko by go ocalić. A teraz my powinniśmy zadbać o ich potomka.
Na górę wspięła się grupa klaczy, na ich czele stała… Raisa? Wyglądała nieco inaczej, jej tęczówki miały odcień chłodniejszego złota, a jej pysk zdobiło więcej ciapek niż zapamiętałem. Przybiegł też myszaty ogier, podobny do naszej Erin i Keiry. To musiał być Angus. Rosita kiedyś mi mówiła że myszatą maść odziedziczyły po nim. Czyli faktycznie umarłem, a to musi być miejsce gdzie błąkają się inne dusze, tylko jakim cudem moi rodzice tutaj zginęli po raz drugi? Nie, to wszystko nie trzyma się kupy. Albo to sen, albo zwariowałem.
– Pedro, poznaj Turnie, kto wie, może w przyszłości będzie naszą drogą przywódczynią, na razie jest następczynią i zastępczynią jednocześnie – Chaos odwrócił się ze mną i Cierniem do niej, trzymając nas obojgu w objęciach swoich ogromnych skrzydeł: – Mam złe wieści, przed chwilą jaskinia pogrzebała żywcem Szpona i Kendrę, przeżył tylko ich mały synek.
Mogłem się tego spodziewać. Szczęście że nie spotkałem ich, a przynajmniej tego nie pamiętam, byłoby o wiele gorzej odzyskać ich na chwilę, a potem znów brutalnie stracić.
– Sprawdźcie czy na pewno nie da się ich uratować – powiedziała Turnia. Może Raisa miała siostrę czy coś takiego? Chaos wypuścił Ciernia i razem z Angusem i dwójką klaczy zaczęli odkopywać moich rodziców. Szczęście że niczego nie widziałem, nie wiem jakbym zachował zimną krew, głupio byłoby się popłakać tak przed wszystkich.
– Zabierz źrebaka do Lutnii.
– Zaraz do Lutnii, zajmę się nim, jeśli jego wujek nie zamierza. Wiem, mówiłem że jestem za stary, ale Pedro jest grzeczny, a ja czuje się fantastycznie, może mógłbym nawet poszybować?
– Nie próbuj latać. A gdybyś nie czuł się na siłach oddaj go pod opiekę Lutni.
Spojrzałem w górę, dopiero teraz widząc gdzieniegdzie siwiejącą sierść Chaosa, był już w zaawansowanym wieku. Czy ja śnię? Przecież to ojciec przybranej matki Rosity, to musi być on. Czy ja to sobie wszystko wyśniłem?
Oddaliliśmy się od reszty, zostaliśmy tylko ja i Chaos, schodząc ze stoku na sam dół. Mijaliśmy po drodzę mnóstwo klaczy, ogierów widziałem ledwie garstkę. I to na uboczu, część klaczy rzucało im krzywe spojrzenia, inne obserwowały ich spłoszone, a jeszcze inne trzymały się z dala, w sporych grupach. Na nasz widok też się nie cieszyły.
– Nasza przywódczyni, Zoma jest kłyką, wiesz co to kłyka?
– Nie…
– Tylko się nie przestrasz, mały kolego.
– Cześć, dziadku! – Podbiegła do nas siwa klacza. Nie wierzę. Rosita?! W moim aktualnym wieku.
– Znowu uciekłaś, Lutni? Brawo.
Uśmiechnęła się do niego, zadowolona z siebie.
– Rosita – odezwałem się, popatrzyła na mnie, cofając uszy.
– Cześć…
– To ja, Pedro, nie pamiętasz?
– Syn Kendry i Szpona, tej Kendry co ma chorę serce, co mieli niedługo do nas wrócić – wyjaśnił jej Chaos: – Ale bali się o syna.
Rosita cofnęła się.
– Co jest mała? – Chaos otulił ją skrzydłem: – Lutnia znów zabrania klaczką bawić się z ogierkami?
– Czuję że stanie się coś złego…
– To jej emocje.
– Czyli nic się nie stanie jak pobawie się z Pedro?
Ona naprawdę mnie nie pamięta? Sam nie wiem co gorszę, pamiętać wszystko i urodzić się na nowo w obcym świecie czy totalnie zaczynać wszystko od nowa?
– Jasne że nie, Zoma też nie powinna się czepiać że chodzicie samopas, kiedy poudaje że was pilnuje. Tylko wiecie, nie zrańcie mi się ani nie zgińcie nigdzie.
– Masz ochotę pójść do lasu? – zaproponowała Rosita: – Moglibyśmy tam pobawić się w chowanego.
– I nie zgubcie się, zapomniałem dodać – wtrącił Chaos. Nie zrobisz jej tego, Pedro, nie mogę przypomnieć jej kogo straciliśmy. Poza tym teraz jest źrebakiem. Nie ma sensu by się tym martwiła, bo może z biegiem czasu, znów będziemy mieli źrebaki i wszyscy nasi przyjaciele się odnajdą?
~*~
[Rosita]
Zoma przyleciała z dwójką rannych kłyk i kolejnymi małymi kłykami, nasze stado chroniło je i opiekowało się nimi, mama mówiła że taka jest nasza rola, ale nigdy nie powiedziała mi dlaczego, skąd się biorą ranne kłyki?
– Co się tam dzieje? Z kim walczycie? – zapytałam kłyki, opatrując jej rany kłute na boku, dzięki własnej mocy sprawiłam że z ziemi wyrosły łodygi o sporych liściach i owinęłam je ciasno wokół jej tułowia, nie pozwalając jej dłużej krwawić.
– Nie mieszaj się w to mała.
– Mam już dwa lata, od dawna nie jestem źrebakiem.
– Daj spokój, Ros, lepiej nie wiedzieć co tam się dzieje – powiedział Pedro, zajmował się jeszcze dotkliwiej ranną kłyką razem z moim tatą, czyjaś moc pozbawiła jej połowy pyska i musieliśmy ją karmić przez rurkę. Złamała ich setki pozostałymi jej kłami, czułam że ich nienawidzi. Klacze bały się nią zajmować, oprócz mamy i mnie, więc zwykle robiły to ogiery z naszego stada. Obok tej kłyki czuwał samiec bez skrzydła, gdy tamta próbowała się na nas rzucić, a próbowała nieustannie, on przytrzymywał jej poharataną głowę przy ziemi dopóki nie opadała z sił. I tak każdego dnia. Czułam że jest uwięziona w swoim świecie, nikt nie potrafił jej z niego wyciągnąć, od jej przybycia nie było z nią kontaktu.
– Powinni się do nas przyłączyć – stwierdziła kłyka, którą opatrywałam.
– Zdziesiątkowaliby ich, Zoma dobrze zrobiła że im tego oszczędziła – odpowiedział bezskrzydły samiec.
– Jak macie na imię? – zapytałam.
– Jak wydobrzejemy wrócimy do swojego życia, mała, imiona sprawiają że się przywiązujemy, nie chcę za wami tęsknić maluchy kiedy odejdę.
– Nie jesteśmy źrebakami.
– Ale wciąż wyglądacie jak źrebięta.
– Tak wyglądają dorosłe konie – powiedział Pedro.
– Serio? Naprawdę są bezbronni – Kłyka którą opatrywałam, wstała: – Dzięki ci, dalej poradzę sobie sama. – Poszła w kierunku małych kłyk. Lutnii pomagały upilnować rozbrykaną gromadkę inne klacze. Dziadek też miał im pomóc, ale drzemał niedaleko.
– Kłyk przybywa coraz więcej, sam zastanawiam się co tam się dzieje – Tata zatrzymał się przy moim boku.
– A ja wam mówię, lepiej zostawić to w spokoju. – Pedro pozbierał puste pojemniki: – Trzeba docenić to co się ma, zamiast pakować się w niepotrzebne kłopoty.
– Tato, myślisz że mama wie? – Popatrzyłam na niego: – Często przebywa z Zomą. I często jej nie ma kiedy Zoma znika. Czy ona wyrusza razem z nią?
– Na początku też się o nią bałem, ale zawsze wraca bez ani jednej rany. Chodź, inne kłyki też potrzebują twojej pomocy.
~*~
Z kim walczą i dlaczego? Dręczyło mnie to od dawna i nigdy nie przestanie, muszę wiedzieć co się tam dzieje.
– Nadal o tym myślisz? – Pedro się przebudził, nie mogłam zasnąć, a on w dodatku ciągle mnie pilnował.
– Znowu nie pozwolisz mi się wymknąć, prawda? – Popatrzyłam w jego srebszyste oczy: – Tata też kocha mamę, a mimo to pozwala jej wyruszać z Zomą.
– Rosita…
– Mam dość tego że wszyscy mnie pilnują, nawet ty. – Podniosłam się, poszłam nad rzekę. Pedro przyszedł z tyłu za mną.
– Jak mam cię nie pilnować? Skoro ciągle próbujesz śledzić Zome? To nie nasza sprawa co się tam dzieje, celowo nas nie naraża, bo wie że by nas tam rozszarpali.
Dostrzegłam Zomę, wylądowała niedaleko lasu, mama zeskoczyła z jej grzbietu.
– Odpuść – prosił Pedro, ale i tak poszłam w ich stronę.
– Mamo, co się dzieje? – zapytałam, skinęłam głową z szacunkiem Zomie: – Muszę wiedzieć. – Może tym razem odpowiedzą.
– Walczymy o przetrwanie – odpowiedziała Zoma.
– Co to znaczy? Z kim walczycie?
– Z bezwzględnym wrogiem, który uważa nas za potwory, porywa nasze źrebaki, a nas zabija. Skończy się to dopiero gdy któraś ze stron wymrze.
– O kim mówicie?
– O jednorożcach – odpowiedziała mama: – Nas też to dotyczy, Rosita. Kettui nie toleruje istnienia żadnych zaklętych. Ona jest władczynią jednorożców i dopóki żyją to nigdy się nie skończy.
– Więc wy ich zabijacie? – Cofnęłam się: – Nie musicie być tacy jak oni.
– Wiedziałam że twoja córka nie zrozumie. – Zoma spojrzała na mamę.
– Dlaczego nie spróbujecie z nimi porozmawiać, może nie chcą wcale słuchać Kettui? Mówiłaś że uważają was za potwory – zwróciłam się do Zomy: – Przez to że ich zabijacie nigdy nie zmienią o was zdania. To nie możliwe by wszystkie jednorożce były złe.
– Zabiją cię zanim zdążysz coś powiedzieć – warknęła Zoma: – Nie wtrącaj się.
– Ty… Ty robisz to z nienawiści do nich. – Czułam ją wyraźnie.
– Oni nigdy nie przestają nas krzywdzić, mam ich nagle lubić? Poprzewracało ci się w głowie źrebaku? – Zbliżyła się do mnie, mama jej ufała, więc została z tyłu, niewzruszona, ale to nie wystarczyło żebym i ja była spokojna, kiedy czułam że Zome przepełnia gniew aż po koniuszki uszu.
– Nie jestem już źrebakiem. – Cofnęłam się, Zoma była dwa razy większa ode mnie, a jedno jej zaciśnięcie szczęk na moim ciele mogłoby mnie zabić.
– Więc nie zachowuj się jak źrebię, w twoim idealnym świecie może rozmowa by wystarczyła, ale prawdziwy świat to ciągła walka i cierpienie. – Posłała mnie na ziemię. Mama nadal pozostawała spokojna. Tata, albo Pedro już dawno stanęliby w mojej obronie: – Co masz mi do powiedzenia, źrebaku? – Warknęła, jej kły znalazły się blisko mojego pyska.
– Prze-przepraszam… – wydusiłam z łzami w oczach. Już kiedyś poczułam jej kły w własnym brzuchu. To zdarzenie zostało między naszą trójką, Zoma zrobiła mi powierzchowną ranę, bardziej wystraszyła niż zraniła, byłam wtedy mała i nawet nie pamiętam czym ją rozgniewałam.
Obróciła mnie pyskiem na brzuch, polizała po głowie, jakbym była jej źrebakiem: – Jestem wam wdzięczna za opiekę nad moimi pobratymcami, nie narażaj się bez potrzeby, trzymaj się od tego z daleka. Tu jesteś bezpieczna.
Ale oni nie są.
~*~
Księżyc w pełni świecił wysoko na niebie, świetliki latały wokół krzewów, a w trawie cykały świerszcze. Z oddali dobiegały nawoływania:
– Serafina!
– Seraf! Córeczko!
– Serafina!
Rozejrzałam się po lesie granicznym, wchodząc między drzewa. Szukałam przyjaciółki razem z jej rodzicami – Hirini i Cierniem, oraz jej ciotką Ajiri. Serafina zniknęła na cały dzień, a ona przecież nie znosi wypraw poza stado. Namówienie jej by je opuściła graniczyło z cudem.
– Serafina? – Zauważyłam ją, leżała za krzewami jeżyn, wiedziałam że nie opuści terytorium, podbiegłam do niej na roztrzęsionych nogach: – Nic ci nie jest? Śpisz? – Trąciłam ją pyskiem w bok. Patrzyła w punkt przed sobą, powieki jej drgnęły, poczułam jej rozpacz i ogromny lęk: – Co ci jest? Powiedz coś... Pomocy! Serafina potrzebuje pomocy! – krzyknęłam.
~*~
Zoma rzuciła jednorożcem odrywając mu nogi. Ruszyła w jego stronę. Nie posłuchałam i poszłam za nią, za późno, zdążyła z innymi kłykami rozszarpać wiele jednorożców, wszędzie leżały ich członki. Tamta klacz jednorożca jeszcze oddychała.
– Zoma! – krzyknęłam: – Proszę, nie rób tego! – Oplotłam jej nogi pnączami.
– Do domu! – rzuciła w moim kierunku.
– Nie zabijaj jej!
Jedna z kłyk wciągnęła mnie w gęstwiny, szamotałam się, próbując wydostać spod jej skrzydeł. Udało mi się wyrwać na tyle by zobaczyć jak Zoma szarpie się z moimi pnączami i wtedy urwał jej się oddech, a z chrap i pyska popłynęła krew. Jeden z jednorożców wbił w nią róg, upadła przed nimi, dwa kolejne skoczyły na nią. Ten jednorożec się wykrwawiał, a inni nie zwracali na niego uwagi. Użyłam mocy, opatrując mu urwane nogi. Napotkałyśmy się wzrokiem, tuż przed tym, zanim kłyka wciągnęła mnie głębiej w gęstwiny, trzymając mój pysk zamknięty. Zabrała mnie stąd.
~*~
– Nie pasujesz do nas, odejdź.
– Mamo...
– Zginęła przez ciebie.
– Pozwól mi wyjaśnić.
– Wiem już wszystko, kazałyśmy ci zostać w domu. Zginęła w konsekwencji twoich decyzji. Zostajesz wygnana.
~*~
– Rosita! – Pedro wołał za mną. Ukryłam się przed nim. Nie mogłam wrócić, nawet gdybym chciała, zdradziłam własną rodzinę, nie mogłam znieść myśli że nadal będą zabijać. Pedro na pewno poszedłby ze mną. Jestem przeklętą, jeśli coś pójdzie nie tak, a Pedro będzie ze mną, ukażą też jego.
~*~
– Uważaj na swoją moc, nikt obcy nie może odkryć że ją masz. Nie używaj jej poza domem choćbym nie wiem co.
– Obiecuję, tato. – Przytuliliśmy się na pożegnanie, roniąc kilka łez.
– Pamiętaj że działa tylko jednorazowo. – Mama przyczepiła mi żywicą mały kawałek fioletowego kryształu, umieszczając go pod moją grzywą. Rozsypał się w pył kiedy Sopran i Tiziana zrobili mi test kryształu przed przyjęciem do ich stada.
~*~
Zobaczyłam ślad po ukąszeniu żmii. Skupiłam się by poczuć krew przyjaciółki krążącą po ciele, i wyczułam w niej jad, dostał się już wszędzie. Serafina umierała. Moja przyjaciółka właśnie umierała i nikt nie zdoła jej pomóc, oprócz mnie. Nigdy nie wybaczyłabym sobie gdybym pozwoliła jej umrzeć. Jak dobrze że nie było ze mną Pedro, jeśli mnie ukarają, on nadal będzie bezpieczny.
Użyłam mocy, zbierając jej jad z krwi, sprawiając że wypływał z rany prosto na ziemię, słyszałam że już tu biegną. I na pewno poczuli już obecność mojej mocy.
– Przeklęta! To przeklęta! – nagły wrzask mnie rozproszył, serce podeszło mi do gardła.
– Nie, ja tylko…
– Co jej zrobiłaś?! – Hirini odepchnęła mnie od Serafiny, pochylając się nad córką i trącając rozpaczliwie jej szyję: – Kochanie, słyszysz mnie? Seraf…
– Próbuje ją ratować! – krzyknęłam.
Cierń rzucił się na mnie, przycisnął do drzewa.
– Ona umiera! Pozwólcie mi jej pomóc!
Naparł na moje żebra, nie pozwalając mi swobodnie oddychać.
– Nie skrzywdziłam jej, próbuje pomóc… – wydusiłam: – Przestańcie.
– Nie mam pojęcia jak udało ci się przejść test kryształu. Jak moja córka umrze, to cię zabiję, rozumiesz? – Przeszył mnie wzrokiem, a potem wypuścił. Ajiri z nami nie było. Za to przybyli strażnicy pilnujący lasu. Czułam strach i nienawiść wszędzie wokół siebie, starając się od tego odciąć. Wyciągnęłam z ciała Serafiny resztę trucizny, konie odsunęły się niemal wpadając w panikę, jak tylko uniosłam jad, przezroczysty jak woda. Oderwałam kawałek kory zębami, umieszczając go na nim, bo nie wiem co by się stało jakby pozwoliła mu po prostu wniknąć w ziemię, czy rośliny które by tu wyrosły nie miałby go w sobie?
– Ona jest zimna… Cierń! – Hirini odsunęła się od córki, z szeroko otwartymi oczami, czułam że nie może w to uwierzyć, ja też nie mogłam.
Serce mi przyspieszyło. To nie może być prawda.
– Morderczyni – syknął Cierń, przeszył mnie wzrokiem i podszedł szybko do córki, sprawdzając czy oddycha.
– Ukąsił ją… – Gardło mi się zaciskało: – Wąż, ma nawet… ma nawet ranę…
– Sama nim pokierowałaś! – Cierń osłonił Hirni: – Zabrać ją!
– Nie, nie potrafię tego. – Obraz rozmazywały łzy. Czułam że nikt mi nie wierzy. Strażnicy złapali mnie za grzywę z obu stron, nosili niebieskie kryształy, więc nawet gdybym chciała nie mogłam obronić się mocą. Wyprowadzili mnie siłą na równinę. Założyli mi czerwony kryształ, a zaraz po nim pomarańczowy.
– Przestańcie, nie skrzywdziłabym jej… To nie ja! – Zapierałam się kopytami przez całą drogę w kierunku wzgórza. Wrzucili mnie do małej jaskini, zbudowanej ze skał, prosto w płytką wodę.
– Nie! – Poderwałam się, rzuciłam się do wyjścia, pchnęli mnie do środka, przewrócili, zasuwając je głazem.: – Nie, proszę!
Weszli na zbocze wzgórza, tuż obok pułapki.
– Nikogo nigdy nie skrzywdziłam, dlaczego miałabym teraz zabić Serafine? To moja przyjaciółka…
Podnieśli jeden z kamieni na górze.
– Nie róbcie tego, dajcie mi chociaż porozmawiać z przywódcami, proszę…
Wrzucili przez ten mały otwór pomarańczowy kryształ. Serce mi stanęło, oddech się urwał, położyli kamień na miejsce. Kryształ rozbił się o wystającą ze ściany skałę, do której w żaden sposób nie mogłam dosięgnąć, nie mogłam go złapać. Otoczył mnie dym. Przywarłam do ściany, wstrzymałam oddech, łzy popłynęły mi po policzkach. Kiedy zabrakło mi powietrza nie pozwoliłam sobie złapać oddechu, czułam się coraz słabiej, aż w końcu straciłam na moment przytomność.
Ocknęłam się, podniosłam, dym zniknął. Nic się… Nie. Upadłam we wodę, nogi zaczęły mi się skracać i przekształcać w płetwy, a sierść w łuski.
– Błagam, przerwijcie to! – załkałam. Chrapy zaczęły maleć, a powietrze dusić: – Jestem niewinna!
~*~
Utknęłam na boku, woda ledwie mnie zakrywała, ledwie mogłam oddychać skrzelami. Leżałam po środku obu naszyjników, jednego z czerwonym kryształem, drugiego z pomarańczowym, z moją istotą w środku. Biłam rozpaczliwie ogonem o podłoże, rozchlapując wodę, gdybym mogła rozbić swój pomarańczowy kryształ, znów byłabym sobą.
Poczułam jak pode mną drży ziemia, odsuwali głaz. Do środka wpadło światło poranka, wszystko wyglądało inaczej, chwilami niewyraźnie, chwilami zbyt duże, zniekształcone przez wodę.
Coś owinęło się wokół mnie i wyciągnęło na powierzchnie. Otwierałam pysk, nie mogąc w żaden sposób już oddychać powietrzem. Próbowałam mówić, ale krtań, jeśli ryby mają krtań, nawet mi nie drgnęła, Trzymał mnie ogon jednorożca. Obca umieściła mnie w małym pojemniku z wodą. Wyszła ze mną na zewnątrz, skłaniając głowę przed zastępcą. Uderzyłam kilka razy o przezroczystą ściankę. Patrząc Cierniowi w oczy, przez pewien czas mieszkał z moim rodzinnym stadem, nie wiedział o moich mocach, ani o mocach mamy. Wiem że był tam z powodu brata, a gdy ten zginął odszedł, ale… Czułam jego wahanie. Obca zabrała pomarańczowy kryształ z moją istotą. Ruszyła ze mną w drogę, podpłynęłam do ścianki najbliższej Cierniowi, odwrócił się do mnie tyłem, stał tak przez chwilę i odszedł w kierunku stada.
– To tutaj się ukrywałaś przez cały czas. mój mały szpiegu. – Jednorożec uniósł mnie do swojego pyska: – Przyznaj, nadal znasz moje emocje, co? Ta jedna moc na której mi zależy by z ciebie wyciągnąć nadal się ciebie trzyma.
⬅ Poprzedni rozdział